Walka czy polowanie nie były jej mocną stroną. Nie była porządnie wyszkolona. Wykarmianie jej i Smarka i tak stanowiło wyzwanie w normalnych warunkach. A teraz… Już wcześniej ich szanse na przetrwanie samemu były marne.
Teraz to już zerowe.
Więc gdy napotkała patrol tych dzikich kotów, o których słyszała, a te nie rzuciły się na nią od razu, zapytała.
I była szansa na przyjęcie.
Była szansa na życie dla niej i dla jej syna. Jej najcenniejszego skarbu. Chodź mu tego nie okazywała i niemiłosiernie ją irytował a często też wściekał, to na swój sposób go kochała. I chciała zadbać, by miał szansę mimo bycia taką… ugh… ciapą i mazgajem na przetrwanie.
Gdy tylko weszli do obcego miejsca, jej oczom ukazała się masa kotów. Nie widziała jeszcze tak wielkiej grupy żyjącej razem. Od razu poczuła na sobie ich spojrzenia. Była obca. Musiała zrobić dobre wrażenie.
Nie mogła stracić tej szansy.
Zatrzymali się przed porzuconym budynkiem dwunogów. Żmija uniosła łeb w górę, oglądając dokładniej stary budynek z cegły, cały porośnięty różnoraką roślinnością. Widać było, że już dawno opanowała go natura, zabierając należną jej przestrzeń. Czyżby dwunogi niegdyś tu żyły? Najpewniej tak. Jednak dlaczego odeszły?
— Różana Przełęcz czeka na was — rozległ się głos jednego z wojowników, a Żmija od razu wróciła do teraźniejszości. Skinęła głową, po czym ruszyła do wejścia.
Wojownicy poprowadzili ją w górę. Po drodze była w stanie wyczuć zapach ziół, dochodzący z jednego z pomieszczeń, a nawet zobaczyć czyjeś lśniące pomarańczowe ślepie. Jednak nie tam się skierowali.
Poszli gdzie indziej, a już po chwili wkroczyła do miejsca, w którym przebywała przywódczyni tych wszystkich kotów.
Na pewno była potężną personą, która wymagała szacunku. Musiała być twarda, skoro trzymała swych poddanych w ryzach. Żmija widziała klany inaczej, niż same koty w nich będące. Jej postrzeganie zostało ukształtowane przez realia Betonowego Świata. Tak więc wyobrażała sobie Różę jako kogoś w rodzaju przywódcy gangu, szychy miejskiej, czy też samego Entelodona – nie znoszącą sprzeciwu kocicę, która twardą łapą trzymała władzę. Silną, zaprawioną w bojach, dowodzącą odważną kompanią. I w świetle tego wyobrażenia, ta sytuacja nie była tylko łutem szczęścia. To był cud, istny cud zdaniem Żmii, że miała w ogóle szansę na dołączenie do tej silnej grupy.
Nie mogła tego stracić.
Nie mogła.
— Wasze imiona? – w pomieszczeniu przywitał ją głos liderki. Żmija szybko otaksowała ją spojrzeniem. Jej postawa okazywała rangę i świadome poczucie wyższości. Tak jak Żmija przewidywała. Teraz więc wzorem dawnych księżyców, miała zamiar być posłuszna i mówić to, co kocica zapragnie. Okazać jej szacunek, a nawet płaszczyć się przed nią, jeśli będzie trzeba.
Gdy tylko słowa wybrzmiały do końca, samotniczka schyliła łeb przed obliczem dowodzącej w tym miejscu persony tak, że ten prawie dotykał ziemi w potężnym ukłonie.
— Witaj, o pani. Jestem Żmija, a to mój syn, Smark. — czuła wstyd i strach, że przez bojaźliwość syna nie dostaną azylu. Nie mogła go teraz jednak skarcić. Musiała się skupić na liderce. I na własnej postawie, a także manierom.
Niegdyś sama miała jakiś prestiż. Nie tak wielki, ale jednak. Była partnerką gangstera, który był w stanie w trymiga rozerwać gardło czy też wykonać najróżniejsze tortury. I nie raz korzystała z tego, kim był jej partner. Dzięki temu czuła się silna, nawet gdy sama w sobie silna nie była. Jej bronią był spryt i manipulacja. A także miłość, którą darzył ją parter. I którą ona darzyła jego.
Zdawało się, że starsza szylkretka nawet nie rzuciła na nich spojrzeniem, a zamiast tego zadała kolejne pytanie.
— Zgaduję, że postanowiliście dołączyć do nas przez pryzmat głodu? Co, jeśli sytuacja tu stanie się gorsza, a na porę zielonych liści znowu powróci zwierzyna?
Żmija uniosła łeb z podłogi. Wiedziała, jaką odpowiedź chciała usłyszeć obca. Obietnicę wierności.
Żmija była gotowa ją złożyć. Choć czy jej dotrzyma, jeśli sytuacja się zmieni…
To inna kwestia.
W końcu by przetrwać, trzeba dbać wyłącznie o siebie. I o najbliższych. Tak mówiono w mieście, często wykluczając drugie zdanie.
— Zostaniemy, pani. Jeśli udzielicie nam schronienia, będziemy wierni do końca — zapewniła kocica.
— Różana Przełęcz - przedstawiła się krótko obca, jakby nie czując się komfortowo z respektem z jakim zwracała się do niej Żmija, jednak ta nawet tego nie zauważyła. Dla niej respekt dla wyższych rangom, był wręcz wymagany, chyba, że chciało się stracić głowę, a w najlepszym przypadku oko — A więc dobrze. Skąd przychodzicie? Czy jest was więcej, oraz, czy przynosicie za sobą możliwych nieprzyjaciół.
— Jest nas tylko dwójka. Nasi dawni nieprzyjaciele, nigdy tutaj nie przybędą. Ich terenem jest Betonowy Świat, znajdujący się daleko stąd. Nie zapuszczą się nawet o długość wąsa poza niego, tak jak większość urodzonych tam kotów. Zaręczam własną głową, że nie będziecie mieć przez naszą obecność problemów.
— Jakie są wasze umiejętności? Wasze zdolności walki, polowania, obeznania w terenie, możliwie pływania lub znajomości ziół? — podstarzała szylkretka zadała kolejne pytania.
— Znam ciut medycyny. Podstawy. Mam na tyle duże umiejętności, by nie zginąć samej z głodu. Walka to nie moja mocna strona, nie uczono mnie o niej na tyle, bym była w stanie pokonać któregoś z waszych wojowników. Jeśli jednak dacie mi jakieś wyszkolenie, będę mogła przynosić wam więcej korzyści — wiedziała, że nie może zbytnio kłamać. Inaczej szybko pożegnałaby się z tym miejscem. Nie dodała jednak, że Ropucha próbowała ją nauczyć więcej z walki, jednak samej Żmii nie wychodziło tak dobrze, jak jej rodzicielka by pragnęła, więc nauczyła się ledwie podstawy obrony i ataku.
— Zdajesz sobie sprawę, że życie w klanie nie będzie łatwe? Mamy dookoła siebie jeszcze trzy klany, plus Owocowy Las. Nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni, podczas wojny musicie liczyć się z urazami, a na co dzień ograniczeniami jakie nakłada na nas kodeks.
— Życie w ogóle nie jest łatwe. Przynajmniej nasze nie było. Jestem gotowa na to, by przypasować się do waszego stylu życia, jeśli tylko dacie nam szansę.
— A więc dobrze. Jak tam wasze poczucie wyższości? Pytanie głównie skierowane do ciebie, Żmijo. Mamy w klanie osobniki, które uważają się za lepsze, przez posiadanie rudego futra. Być może będą chcieli zdobyć twoją uwagę. Co wtedy zrobisz?
Na pysku Żmii pojawiło się zdziwienie.
— Oczywiście, że się do nich nie przyłączę. Do tego mój syn nie jest rudy, więc jak mogłabym postąpić inaczej? — spytała.
Na pysku liderki pojawił się nikły cień mało przyjaznego uśmiechu, który zaraz zgasł. Nie uciekło to uwadze Żmii. Czyżby spełniła jej oczekiwania? Liczyła na to w myślach, błagała o to gwiazdy.
I wysłuchały.
— Bywali i tacy — rzuciła krótko jej rozmówczyni — Na razie to wszystko, zostaniecie u nas na kilka księżycy próbnych, traktujcie to na chwilę obecną jako tymczasowy postój. Z tego co widzę twój syn prawdopodobnie w odpowiednim wieku by rozpocząć szkolenie na wojownika. W związku z tym przypiszę wam mentorów, którzy będą was doszkalać i informować o życiu w klanach. Wasze imiona mogą również ulec zmianie.
Żmija uśmiechnęła się lekko, następnie skinęła głową, chyląc ją dodatkowo z szacunkiem. Wtedy właśnie postanowiła, że uświadomi Smarka, o tym co się właśnie stało. Zdawał się nie rozumieć, co się dzieje. Miała nadzieję, że ucieszy się na wieść o tym, że nie będą musieli już ciągle zmieniać miejsca zamieszkania, przynajmniej na razie. Tak narzekał na brak domu, powinien być szczęśliwy.
Jakieś więc było jej rozczarowanie gdy ten zbłaźnił siebie jak i ją przed liderką, pokazując, że nie słuchał rozmowy. No co za wstyd! To mogło wszystko zaprzepaścić! Na szczęście starsza kocica nie zmieniła zdania, a nawet zachowała jego dawne imię, choć w nieco zmienionej formie. Lepsze takie nawiązanie niż żadne, uznała Żmija. Teraz należało dobrze spełniać swoją rolę, a może zagrzeją tu miejsce na stałe i uwiją własne, przytulne gniazdko. A raczej ona uwije, bo po Smarku nie mogła się spodziewać większej pomocy…
Zastanawiała się, czy trochę nie wyszła z wprawy przez życie w mieście. Jednak o dziwo jej wiedza dalej była w umyśle zakorzeniona niczym najtrudniejszy do pozbycia się z ogrodu chwast - jednak dla niej nie był to chwast, a piękna roślina o mieniącym się kwieciu. Jej dziedzictwo. Tak przydatne i zarazem przywołujące wspomnienia.
Westchnęła cicho.
Niegdyś sama miała jakiś prestiż. Nie tak wielki, ale jednak. Była partnerką gangstera, który był w stanie w trymiga rozerwać gardło czy też wykonać najróżniejsze tortury. I nie raz korzystała z tego, kim był jej partner. Dzięki temu czuła się silna, nawet gdy sama w sobie silna nie była. Jej bronią był spryt i manipulacja. A także miłość, którą darzył ją parter. I którą ona darzyła jego.
Zdawało się, że starsza szylkretka nawet nie rzuciła na nich spojrzeniem, a zamiast tego zadała kolejne pytanie.
— Zgaduję, że postanowiliście dołączyć do nas przez pryzmat głodu? Co, jeśli sytuacja tu stanie się gorsza, a na porę zielonych liści znowu powróci zwierzyna?
Żmija uniosła łeb z podłogi. Wiedziała, jaką odpowiedź chciała usłyszeć obca. Obietnicę wierności.
Żmija była gotowa ją złożyć. Choć czy jej dotrzyma, jeśli sytuacja się zmieni…
To inna kwestia.
W końcu by przetrwać, trzeba dbać wyłącznie o siebie. I o najbliższych. Tak mówiono w mieście, często wykluczając drugie zdanie.
— Zostaniemy, pani. Jeśli udzielicie nam schronienia, będziemy wierni do końca — zapewniła kocica.
— Różana Przełęcz - przedstawiła się krótko obca, jakby nie czując się komfortowo z respektem z jakim zwracała się do niej Żmija, jednak ta nawet tego nie zauważyła. Dla niej respekt dla wyższych rangom, był wręcz wymagany, chyba, że chciało się stracić głowę, a w najlepszym przypadku oko — A więc dobrze. Skąd przychodzicie? Czy jest was więcej, oraz, czy przynosicie za sobą możliwych nieprzyjaciół.
— Jest nas tylko dwójka. Nasi dawni nieprzyjaciele, nigdy tutaj nie przybędą. Ich terenem jest Betonowy Świat, znajdujący się daleko stąd. Nie zapuszczą się nawet o długość wąsa poza niego, tak jak większość urodzonych tam kotów. Zaręczam własną głową, że nie będziecie mieć przez naszą obecność problemów.
— Jakie są wasze umiejętności? Wasze zdolności walki, polowania, obeznania w terenie, możliwie pływania lub znajomości ziół? — podstarzała szylkretka zadała kolejne pytania.
— Znam ciut medycyny. Podstawy. Mam na tyle duże umiejętności, by nie zginąć samej z głodu. Walka to nie moja mocna strona, nie uczono mnie o niej na tyle, bym była w stanie pokonać któregoś z waszych wojowników. Jeśli jednak dacie mi jakieś wyszkolenie, będę mogła przynosić wam więcej korzyści — wiedziała, że nie może zbytnio kłamać. Inaczej szybko pożegnałaby się z tym miejscem. Nie dodała jednak, że Ropucha próbowała ją nauczyć więcej z walki, jednak samej Żmii nie wychodziło tak dobrze, jak jej rodzicielka by pragnęła, więc nauczyła się ledwie podstawy obrony i ataku.
— Zdajesz sobie sprawę, że życie w klanie nie będzie łatwe? Mamy dookoła siebie jeszcze trzy klany, plus Owocowy Las. Nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni, podczas wojny musicie liczyć się z urazami, a na co dzień ograniczeniami jakie nakłada na nas kodeks.
— Życie w ogóle nie jest łatwe. Przynajmniej nasze nie było. Jestem gotowa na to, by przypasować się do waszego stylu życia, jeśli tylko dacie nam szansę.
— A więc dobrze. Jak tam wasze poczucie wyższości? Pytanie głównie skierowane do ciebie, Żmijo. Mamy w klanie osobniki, które uważają się za lepsze, przez posiadanie rudego futra. Być może będą chcieli zdobyć twoją uwagę. Co wtedy zrobisz?
Na pysku Żmii pojawiło się zdziwienie.
— Oczywiście, że się do nich nie przyłączę. Do tego mój syn nie jest rudy, więc jak mogłabym postąpić inaczej? — spytała.
Na pysku liderki pojawił się nikły cień mało przyjaznego uśmiechu, który zaraz zgasł. Nie uciekło to uwadze Żmii. Czyżby spełniła jej oczekiwania? Liczyła na to w myślach, błagała o to gwiazdy.
I wysłuchały.
— Bywali i tacy — rzuciła krótko jej rozmówczyni — Na razie to wszystko, zostaniecie u nas na kilka księżycy próbnych, traktujcie to na chwilę obecną jako tymczasowy postój. Z tego co widzę twój syn prawdopodobnie w odpowiednim wieku by rozpocząć szkolenie na wojownika. W związku z tym przypiszę wam mentorów, którzy będą was doszkalać i informować o życiu w klanach. Wasze imiona mogą również ulec zmianie.
Żmija uśmiechnęła się lekko, następnie skinęła głową, chyląc ją dodatkowo z szacunkiem. Wtedy właśnie postanowiła, że uświadomi Smarka, o tym co się właśnie stało. Zdawał się nie rozumieć, co się dzieje. Miała nadzieję, że ucieszy się na wieść o tym, że nie będą musieli już ciągle zmieniać miejsca zamieszkania, przynajmniej na razie. Tak narzekał na brak domu, powinien być szczęśliwy.
Jakieś więc było jej rozczarowanie gdy ten zbłaźnił siebie jak i ją przed liderką, pokazując, że nie słuchał rozmowy. No co za wstyd! To mogło wszystko zaprzepaścić! Na szczęście starsza kocica nie zmieniła zdania, a nawet zachowała jego dawne imię, choć w nieco zmienionej formie. Lepsze takie nawiązanie niż żadne, uznała Żmija. Teraz należało dobrze spełniać swoją rolę, a może zagrzeją tu miejsce na stałe i uwiją własne, przytulne gniazdko. A raczej ona uwije, bo po Smarku nie mogła się spodziewać większej pomocy…
***
Była noc, a ona wpatrywała się w gwiazdy, zapamiętując ich ułożenie nad obozem. W jej umyśle pojawiały się kolejne ich sekwencje, wyobrażała sobie jak wyglądałoby rozgwieżdżone niebo nad tym miejscem w innych porach roku - w porze nagich drzew, nowych liści, zielonych liści... konstelacje jak i pojedyncze punkciki przechodziły przez jej umysł, gdy ta zapamiętywała drogi do znanych miejsc.Zastanawiała się, czy trochę nie wyszła z wprawy przez życie w mieście. Jednak o dziwo jej wiedza dalej była w umyśle zakorzeniona niczym najtrudniejszy do pozbycia się z ogrodu chwast - jednak dla niej nie był to chwast, a piękna roślina o mieniącym się kwieciu. Jej dziedzictwo. Tak przydatne i zarazem przywołujące wspomnienia.
Westchnęła cicho.
<Różo?>
[114 słów]
[Przyznano 2%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz