Miała wrażenie, że im bardziej oddalała się od obozu, tym bardziej zdenerwowana się robiła.
Nienawidziła jej! Nienawidziła! Czemu nie zdechła przy porodzie! Wolałaby być sama z siostrami i tatą!
Czemu on z nią był, gdy ona tak go traktowała!
Musiała z nim o tym porozmawiać. Zaproponować, by się rozeszli. Tata nie zasługiwał na takie traktowanie, taką pogardę, z jaką traktowała go Aksamitna Gwiazdeczka. Nie wspominając tego, jak wyzywała go, mówiąc, że był złym tatą, gdy nie widziała własnych błędów i wciąż, wciąż je pogłębiała. Jeszcze będzie ją, ją, zdecydowanie mądrzejszą, wyzywać!
Nie chciała wracać do obozu. Naprawdę zamierzała czekać na tatę na granicy, tak długo, jak będzie to konieczne.
Warcząc do samej siebie, usiadła blisko linii zapachu, mocnym spojrzeniem obserwując otoczenie za śladami jego nadejścia.
Na drzewach zaczynały kwitnąć maleńkie pączki, które niedługo będą kwiatkami. Normalnie uznałaby to za urocze, ale teraz tylko przejechała po nich spojrzeniem.
Z tyłu rozległ się szelest, który zignorowała.
* * *
Na chwilę udało jej się wyrwać z błogiej nieświadomości. Nic jednak nie widziała, w uszach słyszała tylko szum. Było jej tak okropnie zimno…
Ciemne plamy przed oczami zawirowały wraz z uczuciem opadania i okropnym bólem przeszywającym jej ciało. Nie wytrzymała długo. Gdy jej ciężar znów przesunął ją małą długość w dół, wszystkie jej mięśnie odpuściły i znów trafiła w błogą ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz