Iskrząca Łapa uwielbiała określać się mianem marzycielki.
Jako kociak wykorzystywała możliwość przesypiania ponad połowy doby z wielką radością i wpadała w niemą furię, gdy ktoś odbierał jej tę przyjemność. Wykreowana przez nią baśniowa kraina stanowiła pewnego rodzaju ucieczkę od rzeczywistości; była barwną szczeliną w szarym głazie, która gwarantowała schronienia w trakcie niebezpieczeństwa.
Była szczerze wolna. Mogła zostawić w tyle wszystkie oczekiwania bliskich i odetchnąć pełną piersią, ciesząc się chwilą beztroski oraz sielanki. To właśnie wtedy stawała się prawdziwą iskrą - oddzieloną od ciążącej całości cząstką, która z każdą sekundą jaśniała coraz bardziej. Nie musiała przejmować się ograniczającym ją ciałem, ponieważ w nowej formie była jednością z naturą i to w zupełności jej wystarczało.
Była tylko iskrą.
Nie córką, nie siostrą, nie czyjąś nadzieją.
Jednak iskry są zaledwie nietrwałymi drobinkami, rozżarzonymi odłamkami, błyskami powstającymi przez uderzenie. Odpowiednio kontrolowane nie podchodzą pod najmniejsze zagrożenie, ponieważ choćby konający jest w stanie zgasić je swoim ostatnim tchnieniem.
Mimo tego, iskier nie należy lekceważyć. Jeśli owa zdoła zbiec spod czujnego wzroku opiekuna, jest w stanie diametralnie zmienić dalszy bieg wydarzeń.
Nieokiełznana iskra jest zaledwie początkiem tragedii. To właśnie ona roznieca płomień, który następnie rozrasta się do wielkości ognia i staje się pożarem. A pożar nie zna granic i pochłania wszystko, co ośmieli się ukazać w jego zasięgu.
Iskrząca Łapa gwałtownie otworzyła złotawe ślepia i zesztywniała w legowisku. Rozejrzała się dookoła, a stwierdziwszy, że pozostali nadal pogrążeni są w głębokim śnie, ostrożnie przystanęła przy wyjściu z nory. Przetarła pysk, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia drętwoty, które pozostawił dręczący ją koszmar. Brakowało jej popołudniowych drzemek u boku matki w żłobku, gdy jedynym zmartwieniem było utrzymanie czystego futerka i pełnego brzucha. Kurza Pogoń, choć nadal znienawidzona przez rudą, podchodziła do roli mentorki bardzo poważnie i nie pozwalała jej na żadną niedoskonałość. Cętkowana uśmiechnęła się. W tym aspekcie była nawet podobna do Zięby.
Dziwne przeczucie skierowało wzrok Iskrzącej Łapy w kierunku posłania wspomnianej kocicy, jednak ciało bicolorki unosiło się w rytmicznych przerwach, sugerując sen. Żółtooka odetchnęła z ulgą, bo choć wiedziała, że porównanie do burej jedynie przemknęło jej przez myśl, strach przed reakcją matki wywołał u niej zimne dreszcze.
Spojrzała w stronę nocnego nieba, które otaczało horyzont niczym głęboka otchłań morza. Jej uwagę przykuły lśniące punkty; Iskierka nie wierzyła w Klan Gwiazdy, jednak słowa Zięby wypowiedziane w dniu mianowania nie dawały jej spokoju.
Czy przodkowie naprawdę obserwowali każdy jej ruch?
Zadrżała na samą myśl o dziesiątkach trupich ślepi, nieustannie za nią podążających i nieposiadających żadnych emocji. Zdominowany przez matkę umysł ucieszył się z takiej wizji - przywykła już do stałej kontroli i podjętych za nią decyzji, wręcz uznawała to za oznakę uczuć i synonim bezpieczeństwa.
I choć nie chciała tego zmieniać, to przez jeden, krótki moment ponownie znalazła się w swoim idealnym świecie, w którym stawała się jedynie iskrą.
[458 słów]
[Przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz