Agrest parsknął cicho i już dalej uśmiechał się z własnej woli, mimo, że nie musiał.
Miło było słyszeć, że jest ktoś, kto pokłada w nim tyle wiary.
***
Zastępca obserwował jak widocznie zmęczony uczeń wlecze się ze spuszczonym łbem, zauważając go dopiero, kiedy na niego wpadł. Zdezorientowany arlekin uniósł wzrok, a widząc Agresta, postąpił krok naprzód, zapadając się w jego długiej sierści.
— Cześć mamo...
— Och hej — zaniepokojony położył łapę na jego barku — co się stało?
— Jestem zmęczony. Nie wejdę chyba na drzewo. Ale jesteś mięciutki — zamruczał, przytulając się do niego.
— Trenowaliście długo?
— Od rana... Wszystko mnie boli — wystękał. — Czemu nie dostałem taty na mentora? — Ponownie spojrzał na bicolora smutnymi oczami. — Może wtedy byłby ze mnie dumny i widział, że robię postępy, a nie na mnie krzyczał — Spuścił po sobie uszka.
Och. Ten przeklęty Lukrecja. Nie zasługiwał na takiego syna, jakim był młodzik. Zresztą to pewnie on nadał mu to okropne imię.
— Nie sądzę — mruknął ze współczującym wyrazem pyska. — On to syczy praktycznie na każdego i wątpię, że to od czegokolwiek zależy. A ty jesteś wart więcej niż jedynie twoje umiejętności.
— Tak uważasz? Tata twierdzi inaczej. Każe mi się starać, bo... — Zamknął oczy, biorąc głębszy oddech. — Bo go zawodzę. Nie tak dawno temu był na mnie wściekły, bo nie udało mi się złapać myszy... A wcześniej mi wychodziło! To była wina tego całego błota i... i ja... czuję się teraz tak okropnie... Smutno mi, mamo...
Zastępca ponuro zmarszczył brwi.
— Och, skąd ja to znam. — Poklepał srebrnego po plecach. — Mój ojciec był podobny. Starałem się, ale to nie wystarczało. W pewnym momencie nawet przestał się do mnie odzywać, wyrzekł się mnie. Robiłem co w mojej mocy, by naprawić tą relację, ale wiesz do czego doszedłem po tylu księżycach? Że nie było warto. Nie było warto płaszczyć się i wylewać łez dla osoby, którą obchodzi tylko to jak bardzo jesteś przydatny. — Ostatnie zdanie wypowiedział jednym tchem i chwiejącym się głosem z emocji. Po tym wypuścił powietrze, rozluźniając się trochę.
— To brzmi... mądrze. Czyli twierdzisz, że mam sobie odpuścić i mieć starucha w tyłku? Nie zezłości się za to na mnie? — wypowiedział na głos swoje obawy arlekin.
— Walić go! — stwierdził. — Niech się złości i tak jego opinia dłużej się nie liczy.
Arlekin wyglądał, jakby chciał coś dodać, jednak w tym momencie obok nich przeszła Daglezjowa Igła, na co młodszy momentalnie się skrzywił. Bicolor poklepał go po główce.
***
Gdy tylko wojownicy wyprowadzili rewolucjonistów poza obóz, jego gniewny wyraz twarzy natychmiast zniknął. Zastąpiła go pełna zmartwienia espresja, a zaraz potem zszokowane sapnięcie.
Od razu zeskoczył z mówinicy i podbiegł do Jaskółki, czując jak jego ściśnięte serce wręcz dudni mu w uszach.
— Jak z nią? — wychrypiał cicho, słysząc jak jego własny głos łamie się żałośliwie.
— Jest źle, jest źle — odpowiedziała niespokojnie Witka, kończąc opatrunek na oku szamanki.
Agresta przeszły ciarki, widząc jak ślepia szylkretki stopniowo ciemnieją, im dłużej zajmowała się w czarną.
— Witko, Wanilia zemdlał! — zawołała Winogrono, pochylając się nad bezwładnym czekoladowym. — Stracił dużo krwi!
Po nałożeniu ostatniej warstwy pajęczyn na ranę Jaskółki, vanka momentalnie rzuciła się w stronę nieprzytomnego wojownika.
Lider patrzył na to wszystko z przerażeniem i suchością w gardle. Potrzebowali więcej medyków, o wiele więcej. Plusk nawet przyszła pomóc, lecz to nie wystarczało. Stan Jaskółki i Wanilii był ciężki. Oboje nie mieli świadomości, oboje wyglądali tak strasznie krucho.
Bicolor cały drżał na myśli, iż niedługo może okazać się, że już nigdy nie zamieni ani słowa więcej z czarną. Zawsze była wobec niego tak życzliwa i pomocna. Wspierała, w momencie
gdy tak bardzo tego potrzebował, udzielała mu mądrych rad, kiedy nie miał kompletnie pojęcia, co powinien zrobić. Wiele decyzji nie byłby w stanie podjąć bez niej, wiele dobrych zmian nie zostałoby w ogóle wprowadzonych bez udziału kotki. A przede wszystkim… Jaskółka zwyczajnie okazywała mu czułość, której nigdy nie otrzymał od swoich rodziców, nie chcąc nic w zamian. Oczywiście to nie było to samo co z Krecik, z jaką miał najbardziej zażyłą relację, aczkolwiek szamanka sprawiała, że czuł się otoczony opieką, czuł, że gdzieś przynależy i to dzięki niej wierzył, iż mógł zmienić kawałek świata na lepsze, mimo przeciwności losu. To ona wraz z Krecik starała się, aby znalazł swoją Ścieżkę. Była jedną z najbardziej szanowanych i cenionych przez niego osób. A teraz w każdej chwili mogła tak po prostu odejść, zostawiając swoją partnetkę, zostawiając jego, zostawiając resztę wdzięcznych i polegających na niej wyznawców.
Agrest omótł wzrokiem polanę. Każdego, kto został ranny w zamieszkach. Wojowników, jacy właśnie wrócili do obozu, ze zmęczeniem napiętnowanym na pysku. Łuskę i Sówkę, którym wygnał ojców. Jarząb, której wygnał partnera. Iskrę, Skrzyp oraz Truchło, Padlinę, Pasożyta i Sadzawkę którym wygnał braci.
Co on zrobił.
***
Śmierć Wanilii została stwierdzona już następnego ranka, w wyniku odniesionych ran. Kilka wschódów słońca później patrol zwiadowców znalazł martwe ciało Żbika nieopodal granicy. Jaskółce na szczęście udało się przeżyć. Bardzo powoli wracała do zdrowia, ale Agrestowi nie mogło bardziej ulżyć na wa wieść, że do żadnych zaświatów się jeszcze nie wybiera.
W międzyczasie postanowił wprowadzić zasady, mające zapewnić większe bezpieczeństwo Owocniakom, w razie, gdyby którzyś z wygnańców wpadli na pomysł mszczenia się. Od teraz dorosłe koty mogły wychodzić z obozu jedynie parami, a nawet zachęcał, by robiono to większymi grupami, najlepiej takimi zawierającymi przynajmniej jednego wojownika. Uczniom natomiast musiało towarzyszyć co najmniej dwóch mianowanych, aby móc opuścić obóz.
Przestrzegania owych restrykcji pilnowało dwóch wojowników na warcie, od teraz strzeżących wyjścia z obozu także w dzień. Zadecydował również, że co wieczór tereny zostaną przeczesane przez dodatkowy patrol zwiadowców, który w razie znalezienia śladu byłych członków ich społeczności, miał obowiązek natychmiast go o tym poinformować.
Miał nadzieję, że takie rozwiązania zapobiegną kolejnym tragediom z udziałem ukaranych. Nadal jednak nie mógł przestać się zastanawiać, czy aby na pewno były one wystarczające. Naprawdę nie chciał, by komukolwiek cokolwiek się stało przez jakieś jego niedopatrzenie. Owocowy Las powinien jak najszybciej ponownie stać się bezpiecznym miejscem. To właśnie uznawał za piorytet.
Oprócz nagle zyskanej obawy o zdrowie i życie współklanowiczów, zaczął się martwić także o… swoje własne. Wygnał raczej wszystkich na tyle butnych agresorów, jednak kto wiedział czy komuś jeszcze odbije po jego bezkompromisowych decyzjach. Prawie został zamordowany przez osobę, której niegdyś ufał, więc obecnie, z własnej woli czy nie, był ostrożny na każdym kroku. Z tego samego powodu martwił się także o Kuklika i Kruchą, jacy stanowiliby idealny cel, gdyby ktoś chciał go zranić. W związku z tym zarządził, że legowiska przywódcy i królowych w nocy będzie strzegł jeden wojownik na każde z nich.
Westchnął ciężko. Nie spodziewał się, że właśnie tak potoczą się początki jego liderowania.
***
Pustym wzrokiem wpatrywał się w stopniowo jaśniejący horyzont. Poranny wietrzyk delikatnie muskał mu sierść na policzkach. Zwykle doceniłby taką pogodę; zabrałby Kuklika czy Krecik wraz z Jaskółką na spacer, jednak aktualnie nie miał na to najmniejszej ochoty. Wszystko wydawało się obecnie tak inne. Jedyne co mu się chciało, to płakać, ale na to też już nie miał siły.
Wiedział, iż zrobił to, co konieczne. Nawet gdyby otrzymał taką szansę – nie zmieniłby swojej decyzji. Dla takich osób po prostu nie było tu miejsca. Mimo tego nie mógł pozbyć się myśli, że gdyby nie nawiązał tej umowy z Kruchą, to może sprawy nigdy nie przybrałyby tak tragicznego obrotu. Tak samo, że jakby zaregaował wcześniej zamiast próbować ich wysłuchać, nikt nie straciłby życia. Czuł się winny. Czuł się brudny.
Z kolei niektórych wygnańców zwyczajnie było mu szkoda. Na pewno nie Świt czy Szpaka, ale na przykład taki Borsuk zawsze sprawiał wrażenie miłego oraz skorego do współpracy. Mniszek natomiast zapowiadał się na świetnego wojownika. Szybko ukończył szkolenie i zdawał się rozumieć, a nawet odczuwać skruchę, kiedy lider zwrócił uwagę na jego niewłaściwe zachowanie podczas zgromadzenia. Obiecał wręcz. A jednak.
Może Agrest był po prostu głupi. Może zwyczajnie nie nadawał się na to stanowisko. Osoba, jaką był Janowiec, już prawie odeszła w zapomnienie. Stał się przez to bardziej ufny, miał więcej wiary i empatii do innych. I może właśnie to było jego błędem. Może powinien po prostu bez zastanowienia karać każdego nieposłusznego śmiercią, czy torturami, jak to pewne robiły Wilczaki i wreszcie miałby spokój. Jednak znał siebie już trochę i dobrze wiedział, iż nie byłby w stanie. Może to właśnie na tym polegał cały problem.
Oczywiście kotem, którego zachowanie sprawiło mu największy szok, nie był żaden Borsuk czy Mniszek. Był nim niewątpliwie Larwa.
Nigdy by nie przypuszczał, że osoba nazywająca go „mamą” i niegdyś zdeterminowanie dreptająca przy nim niczym mały pomocnik, będzie bliska poderżnięcia mu gardła. Przez moment był przekonany, że właśnie w ten sam umrze. Zamordowany przez… właściwe kogoś w rodzaju swojego przybranego syna.
Zrozumiałby jeszcze, gdyby zachowywał się tak potwornie, jak Janowiec wobec niego. Ale… chyba nigdy nie był tak aż okropny jak on, prawda? Starał się nie być. Prawie był pewien, że nie był…
Zdawał sobie sprawę, iż Larwa nie zgadzał się z jego poglądami, jednak nie sądził, że przez nie młodszy aż do tego stopnia go znienawidzi.
Nadal nie potrafił w to uwierzyć. Pamiętał jeszcze jak srebrny pierwszy raz do niego podszedł, będąc małą, uroczą kulką. Wypytywał o wszystko z takim entuzjazmem zastępcy, który ówcześnie był zaskoczony, iż ktoś w ogóle się nim zaineresował. Pamiętał również jak zabrał malca na barana i razem wyruszyli na przejażdżkę po obozie. Pamiętał, jak arlekin wygłosił mu coś wręcz w rodzaju mowy motuwacyjnej, co bardzo go wtedy poruszyło. Pamiętał te wszystkie uśmiechy, jakie sobie nawzajem posłali, czy te wszystkie czułe przytulasy.
A potem? Potem wszystko zaczęło się psuć.
Larwa z wciąż nieznanej mu przyczyny zaczął źle wyrażać się o członkach innych klanów. Traktować jako gorszy sort, nazywać dziskusami, wyżywać się na nich. Do tego doszli jeszcze byli samotnicy, czy pieszczochy, którzy tylko szukali schronienia w ich społeczności. Następnie na czarną listę trafiła Jaskółka i bardziej chętne do zmian koty. A na końcu wszyscy wyznawcy Wszechmatki w tym… on sam.
Agrest chciał także zmienić czekoladowemu imię, odkąd tylko usłyszał jak biedaka okropnie nazwano. Wówczas jednak był jedynie zastępcą, a Komar uznawał takie rzeczy za zabawne, więc nie miał takiej możliwości.
Mimo to bicolor czekał. Postanowił poczekać i zrobić niespodziankę arlekinowi, kiedy będzie miał już wystarczająco dużo władzy, by nadać mu nowe miano. Niestety odkąd został liderem, Larwa stopniowo coraz bardziej i coraz częściej go zawodził. A to ponownie zastosował przemoc wobec członka innego klanu na zgromadzeniu, a to dochodziły go słuchy, że znowu zwyzywał któregoś z byłych samotników, a to że jeszcze innego uderzył. Przywódca zawsze wyobrażał sobie ten moment zmiany nazwy jako uroczystą pochwałę i uczczenie pozytywnej zmiany w młodym wojowniku. Zmiany, której nie widział.
Nie umniejszało to faktu, iż naprawdę długo zastanawiał się nad odpowiednim imieniem. Pragnął nadać mu coś nawiązujacego do ewolucji, jaką miał nadzieję w nim zobaczyć. Coś podkreślającego, że synowi Nic udało się rozwinąć piękne skrzydła.
I gdyby tylko Larwa spróbował zrozumieć o co mu chodzi, gdyby tylko potrafił choć na chwilę spojrzeć z innego punktu widzenia…
Nazwałby go Paziem. Nadałby mu imię Paź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz