Nie było jej tu. Nie było. Uciekła z tych terenów, objętych panowaniem dzików. Biegła szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej, czując na swojej sierści powoli opadające płatki śniegu. Nie mogła ryzykować znalezieniem przez patrol Klanu Wilka, który wciąż przeszukiwał teren.
– Chyba ich tu nie ma. – usłyszała głos jednego z wojowników. Musiała chwilę pomyśleć do kogo on należy. Krzaczasty Szczyt, dawny uczeń Omena. Świetnie się składa. Po prostu zajebiście. Jeśli ktokolwiek z nich ją przyuważy będzie w głębokim bagnie. Nawet w głębszym niż była wcześniej. W takim, że można było się utopić.
– Musiały być gdzieś niedaleko. – stwierdził kto inny. – Przy strumieniu ich zapach się urywa.
– Nie mogły zajść daleko.
– To prawda. Cholera, gdzie je powiało. – kremowy tupnął łapą.
Rysia Pogoń próbowała iść dalej, jednak nadepnęła na paprocie. Zjeżyła się nerwowo i stanęła jak słup.
– Tam się ktoś czai!
Pognała przed siebie, już nie martwiąc się o rozpoznanie. Niech wiedzą że ucieka. Niech wiedzą, że już jej tu nie ma. Patrol rzucił się za nią biegiem, ale stopniowo zwalniał.
– To nic nie da. – rzucił Suśli Nos. – To jakiś zapyziały włóczęga.
– Może zamordował te kocięta?!
– Takie chuchro nie uniesie gałązki, a ty je o zabicie czwórki dzieci osądzasz. – warknął czekoladowy. Zatrzymali się gdzieś w tyle.
– Jeszcze się okaże, że miałem rację, gdy znajdziemy ich ciała!
– Spokój!
– Nie szukajmy zaczepki, tylko poszukujmy! Każda sekunda jest ważna.
– Zamieniasz się w medyka podczas operacji.
Podczas gdy patrol wybuchł niespodziewaną dyskusją uciekająca Ryś myślała, że zaraz dostanie palpitacji serca. Stanęła w końcu po ucieczce, dysząc jak pies w zgrzanym aucie. Gdy tylko jej łapy przestały się poruszać obezwładniło ją wyczerpanie. Padła na ziemię. Jej sierść była tak zlepiona błotem, że jeśli wcześniej była w tak złym stanie że wzięli ją za samotnika, to teraz była już owłosioną, brązową świnią. Leżała tak w plątaninie własnego oddechu, odgłosu cudzych kroków i coraz mocniej padającego deszczu, który roztapiał ledwo położony na ziemi śnieg. Dopiero w tej chwili zrozumiała jak jest głodna. O wiele większym zaskoczeniem było podniesienie się z ziemi i zrozumienie, że weszła na teren Klanu Klifu. Serce jej zabiło dwa razy mocniej. Nie było jej tu od tak dawna, a jednak nic się nie zmieniło. Ta sama trawa, zapach świeżej zwierzyny, widok gór na horyzoncie i malowniczy las, w którym spędzała tyle czasu gdy jeszcze tu była.
Nie wiedziała, że można się rozpłakać patrząc na swój stary dom. Przypomniała sobie o swoim życiu przed wygnaniem. Treningi z Miętową Gwiazdą, podczas których wiedziała, że żyje i to naprawdę. Jego tragiczną śmierć, opłakiwaną przez tygodnie zanim się wzięła w garść. Wychodzenie na schadzki z Lamparcią Łapą, podczas których robili te wszystkie bzdety jak polowanie i kłócenie się. Potem jego wzrok, zmieszany strachem, żalem, zaskoczeniem i gniewem. Nawet spotkania z Mrocznym Omenem, jak przechodziła przez strumień, razem siadali pod drzewem i nawzajem czyścili sobie futra, dzieląc się językami. Teraz...
To była tylko przeszłość. Musiała się od tego odciąć. Zapomnieć. Rozpocząć nowe życie.
Tylko gdzie iść?
Zamierzała przejść przez tereny klifiaków i chociaż na chwilę zamieszkać za nimi. To będzie najrozsądniejszy wybór. Mimo wszystko jej łapy stały w miejscu. Nie mogła biec. Nie mogła nawet się na nich utrzymać. Usiadła na kilka minut i zamknęła oczy. Wstanie z miejsca było trudne. Doskwierał jej niezmiennie głód, a w brzuchu burczało.
Coś poruszyło się w krzewach. Pachniało znajomo, a jednak obco. Zanim to coś zdążyło zareagować na jej obecność, ruszyła biegiem. Tylko pruła do przodu. Miała wrażenie, że ktoś woła jej imię, ale nie zamierzała się zatrzymać, dopóki nie zemdleje. Choć raz mogła podziękować jej ojcu-burzakowi za talent do pędzenia przed siebie bez opamiętania. Była jednak świadoma, że zmęczenie boleśnie gryzie ją w łapy, spowalnia ją, jakby biegła przez wodę. Opór powietrza coraz bardziej dawał jej w kość, aż w końcu łapy powiedziały stop. Skała zgromadzeń. Dobre miejsce, by chociaż na moment odpocząć...
Weszła w krzewy, czujac jak ciernie ocierają się o jej drżącą skórę, jak nieliczne zeschnięte liście muskają jej sierść. Nie było tu nic, z czego mogla zrobić legowisko. Musiała podziękować Klanowi Gwiazdy za schronienie. Mokre, nieprzyjemne i ostre, jednak schronienie.
***
Zima to trudny czas dla każdego zwierzęcia. Rysia Pogoń boleśnie przekonała się o tym na własnym przykładzie. Życie samotnika było trudne. Nigdy by nie przypuściła, że aż tak. Codziennie wychodziła na kilka polowań, na których łapała może z jedną wiewiórkę z żebrami na wierzchu. Tym czymś nie najadłoby się kocię, a co dopiero kocica w jej wieku, porą nagich drzew. Poczuła to po wychudzeniu ciała i futrze, które wypadało garściami, gdy się o coś zaczepiła. Później odpoczywała w miejscu, które służyło jej za tymczasowy dom, chociaż nie było w tym nic odprężającego. Były dni podczas których Ryś nie mogła wyjść stamtąd z wycieńczenia. Czuła, że powoli ogarnia ją szaleństwo, gdy nie było obok niej żadnego kota. Nigdy nie przepadała za towarzystwem, teraz pragnęła tego bardziej niż kiedykolwiek. Nie otwierała pyska do nikogo od kilku tygodni. Piła wodę z kałuży, gadając sama do siebie. Nie mogła przestać. Wiedziała, że w ciszy zwariuje już do końca. Musiała się kryć przed patrolami, które tu przechodziły. Gdy czuła się źle nie mogła iść do medyka, bo go nie było. Jeszcze nie zachorowała na nic, ale bała się, że zaraz to się stanie. Wtedy będzie skazana na bolesną śmierć. Nie chciała umierać. Zdradziła dwa Klany, zabiła współklanowicza, miała kocięta z kotem z innego Klanu. Nigdy nie trafi do gwiezdnych. Nie wpuszczą jej tam. Trafi do Mrocznej Puszczy i tam bedzie cierpieć. Żyć po śmierci w bólu i niekończącej się agonii. Wraz ze wszystkimi, którzy w nią wierzyli, a których zawiodła. Brzmiało jak najgorsze, co może ją spotkać. Tęskniła za życiem w Klanie. Jakimkolwiek Klanie. Oddałaby wszystko, byle cofnąć czas i nie oddać tych przeklętych kociąt. Oddałaby jeszcze więcej, by zabić Fioletową Łapę i zostać w Klanie Klifu. Tam gdzie się urodziła, tam gdzie się wychowała, tam gdzie była jej ojczyzna.
Jednak już jej nie było.
Te czasy nie wrócą, nie ważne jak będzie tego pragnąć.
Nie jest już Rysią Pogonią ani Rysim Puchem.
Teraz jest już Rysiem. Okrągłym nikim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz