Przytłumione dźwięki otoczenia powoli stawały się wyraźniejsze, gdy kotka poczuła nagłą falę zimnego powietrza, a potem szorstki język przesuwający się po jej ciele. Jej malutkie łapki instynktownie przebierały, gniotąc brzuch matki, by pożywić się świeżym mlekiem. Z obu stron jej rodzeństwo przepychało się, dobierając do sutków. Czuła, jak jej łapy raz to dotykają pyszczka któregoś z tych, którzy urodzili się razem z nią, a raz to ona dostawała solidnego kuksańca, tak, że musiała ustąpić. Jednak za każdym razem po chwili spokoju zaczynała przepychać się jeszcze raz, i po raz kolejny, jak nieustanna walka o pierwsze miejsce. Brat był silny, podczas gdy wygranie z Wyrwą wcale nie stanowiło większej trudności dla koteczki.
* * *
Otworzyła powoli pomarańczowe ślepka, czując futro matki muskające jej ciało, gdy leżała obok. Potrząsnęła głową, obracając ją w kierunku innych kociąt, które gościły w żłobku. Co za upokorzenie, mieszkać pod jednym dachem z nierudym łajnem. Obrzydliwe. Takim kotom jak ona nie wypadało nawet oddychać tym samym powietrzem. Płomień nie rozumiała, dlaczego koty takie jak Trop musiały się urodzić, skoro miały takie rodzeństwo! Płomykówka była kremowa, bez żadnej skazy, bez żadnej plamki nierudego. Lisek też była ruda, chociaż miała na sobie mnóstwo nierudego, niestety. Gronostajka była szylkretką. A Trop musiał wyjść taki, a nie inny. Obrzydzało ją siedzenie w żłobku w jego towarzystwie, ale przynajmniej wolał męczyć swoje rodzeństwo, niż ją. To jej jak najbardziej pasowało.
W końcu mama mówiła, że nierudzi są gorsi i że powinni im zawsze służyć i ustępować - czy mogła się mylić?
Oczywiście, że nie. Matka była priorytetem.
Ruda podniosła się, gdy tylko zobaczyła, jak w jej stronę idzie jakaś kotka. Jedno z dzieci Fretkowego Biegu. Lisek. Płomień się nie podobało, że kotka miała na sobie tyle bieli. Ona i Pożar byli całkowicie rudzi. Wyrwa też, jednak kremowy nigdy nie będzie tak zniewalający, jak czysty, prawdziwy rudy.
Co nie zmienia faktu, że to też był rudy i niezmiernie się cieszyła, że cała ich trójka miała czyste rude futerko, pokazując dumę swojej rodziny. Nawet, jeśli nie znali swojego ojca.
Czy z jakiegoś obrzydliwego nierudego mogłyby wyjść kociaki o takich pięknych umaszczeniach? Wątpiła. Poza tym, mama dobrze mówiła o ojcu.
Płomień zatrzepotała powiekami, gdy usiadła koło niej Lisek z wyrazem pyska, jak gdyby właśnie dowiedziała się czegoś niesamowitego.
— Hej, Płomień — miauknęła tak, jak gdyby co najmniej były sobie bliskie, chociaż w zasadzie była to ich pierwsza rozmowa. Ruda pręgowana klasycznie zmrużyła oczy, a na jej pyszczek wleciał słodki promienny uśmieszek, którym często się prezentowała - bo musiała wyglądać dumnie i godnie jako nosicielka takiego ślicznego umaszczenia. Klan Gwiazdy jej świadkiem, że sami przodkowie musieli ją tu zesłać z gwiazd!
— Och, witaj — odparła w odpowiedzi. Musiała wyglądać śmiesznie, gdy próbowała udawać tą ,,lepszą i dojrzałą", jednak kto by się tym przejmował? Była przecież wspaniała.
— Słyszałaś, że uczniowie wrócili z treningów? — spytała Lisek i machnęła ogonem. — Można się od nich tak dużo dowiedzieć! Na przykład... rozmawiałam jakiś czas temu z Narcyzową Łapą. Jest dość specyficzna, ale dużo wie.
— A kto to taki? Jest ruda?
— Tak! To córka Falującej Tafli i Obłocznej Myśli. Zresztą, sama chodź i zobacz. Nie poznawałaś jeszcze reszty kotów?
— Nie miałam okazji — rzuciła Płomień w odpowiedzi i pokręciła lekko głową, rzucając koślawe kroki w kierunku wyjścia z kociarni. Szczypiorkowa Łodyga posłała jej długie spojrzenie.
— A ty gdzie idziesz?
— Dowiedzieć się czegoś od uczniów — odparła dumna z siebie, szczerząc białe kiełki. — oW końcu jak mam być dobrą wojowniczką, jeśli nie będę się uczyć? — podkreśliła, jakby to miało sprawić, że Szczypiorek przekona się co do pozwolenia jej opuszczenia żłobka. Królowa skinęła głową, opatulając siebie pół-rudym ogonem.
— Tylko nie podchodź do plebsu, nie chcę, żeby moje dzieciaki pałętały się przy najgorszych.
pomarańczowooka prychnęła, przewracając oczami.
— Nie siedziałabym w ich towarzystwie nawet z własnej woli. — ta odpowiedź ostatecznie sprawiła, że na pysku szylkretkowej matki pojawił się mały uśmiech.
Zatem Płomień wyszła, i chociaż dotarcie pod legowisko uczniów trochę jej zajęło przez króciutkie łapki, o które stale się potykała, w końcu udało jej się to. Niemal otworzyła pyszczek, a już przed jej oczami jak znikąd pojawiły się duże, płomienne łapy naznaczone ciemniejszymi pręgami. Spojrzała w górę i zamrugała kilka razy, zmrużywszy oczy. Jej źrenice spacerowały z góry na dół, oceniając kota, przed którym stała. Kocię podskoczyło i ogonazaczęło wolnym krokiem okrążać rudą uczennicę. Skrzywiła się, dostrzegając biel na piersi.
— To ty jesteś Narcyzowa Łapa? — spytała. — Masz ładne futro, ale okropnie ci w tej białej plamie — stwierdziła tak normalnie, jak gdyby obrażanie kotów było na porządku dziennym.
<Narcyzie, prawie-doskonały rudzielcu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz