— Wolę czyny, niż jakieś głupie, cholerne słowa! — warknęła. — Nie pomagaj mi więcej. Nie potrzebuję twojej pomocy.
Lis trzepnął ogonem o ziemię. Gniew urósł w drobnym ciele wojownika. Z każdym wschodem słońca coraz bardziej nie rozumiał tej furiatki. Uratował jej życie, a ona złapała królika, którego już prawie miał w łapach i sądziła, że tym wyrówna rachunki? Śmieszne, lecz siwemu nie było do śmiechu. Kpiła z niego. To było jasne.
— C-co to za l-logika? — prychnął. — Z-za uratowanie życia... z-za to o-odwdzięczasz się u-upolowaniem zwierzy, k-którą m-mam p-przed n-nosem?
Kamień zjeżyła sierść.
— Czego nie rozumiesz?
Siwy wbił łapy mocniej w podłoże, próbując nie dopuścić do łapoczynów.
— J-jesteś... jesteś m-mysim m-móżdżkiem. — syknął i wziął zająca w pysk.
Lecz nie po to, by zamieść do na stos ze zwierzyną. Rzucił zwierzyną w zastępczynię.
— W-wypchaj się n-nim. — warknął.
Kamienna Agonia wkurzyła się. Choć to mało powiedziane. Zielone ślipia znów wypełniała furia. Lis prychnął. Sama była sobie winna. Sama się o to prosiła. Jej pokrętna logika... Siwy nawet nie chciał nad nią się zastanawiać. Zakpiła z niego. Tak mu się odwdzięczyła za uratowanie życia.
— Niewdzięczna! — syknęła Kamień, wbijając ostre spojrzenie w jego sylwetkę. — A pomyśleć...Ughr! Nienawidzę cię! Nie zbliżaj się do mnie!
Lis położył uszy. Wilczą zabolały tą słowa, znów szalała w jego środku, płacząc i użalając się nad sobą.
— T-to t-ty się d-do mnie n-nie zbliżaj. — miauknął cicho, kryjąc żal becząc w nim istoty. — P-potrafisz t-tylko ranić innych. Z-zrażać d-do siebie. N-nawet, gdy ktoś p-próbuje d-do ciebie zbliżyć. T-ty i tak go r-ranisz.
Kamień prychnęła.
— Popatrz na siebie i zastanów się, kto kogo rani. Nie zamierzam się do ciebie zbliżać. Już nigdy. — warknęła zastępczyni.
Lis uniósł ogon do góry.
— O-obyś dotrzymała s-słowa.
— J-jesteś... jesteś m-mysim m-móżdżkiem. — syknął i wziął zająca w pysk.
Lecz nie po to, by zamieść do na stos ze zwierzyną. Rzucił zwierzyną w zastępczynię.
— W-wypchaj się n-nim. — warknął.
Kamienna Agonia wkurzyła się. Choć to mało powiedziane. Zielone ślipia znów wypełniała furia. Lis prychnął. Sama była sobie winna. Sama się o to prosiła. Jej pokrętna logika... Siwy nawet nie chciał nad nią się zastanawiać. Zakpiła z niego. Tak mu się odwdzięczyła za uratowanie życia.
— Niewdzięczna! — syknęła Kamień, wbijając ostre spojrzenie w jego sylwetkę. — A pomyśleć...Ughr! Nienawidzę cię! Nie zbliżaj się do mnie!
Lis położył uszy. Wilczą zabolały tą słowa, znów szalała w jego środku, płacząc i użalając się nad sobą.
— T-to t-ty się d-do mnie n-nie zbliżaj. — miauknął cicho, kryjąc żal becząc w nim istoty. — P-potrafisz t-tylko ranić innych. Z-zrażać d-do siebie. N-nawet, gdy ktoś p-próbuje d-do ciebie zbliżyć. T-ty i tak go r-ranisz.
Kamień prychnęła.
— Popatrz na siebie i zastanów się, kto kogo rani. Nie zamierzam się do ciebie zbliżać. Już nigdy. — warknęła zastępczyni.
Lis uniósł ogon do góry.
— O-obyś dotrzymała s-słowa.
* * *
Samotne polowanie. Ostatnio głównie na takie chodził, próbując unikać koślawego pyska zastępczyni. Wiatr przywiał liście na polanę, sprawiając, że ta tonęła w wszelakich kolorach. Lis żałował, że nie miał z kim tego podziwiać. Kamienna Agonia na pewno nie doceniłaby takiego piękna.
— Z-zgubiłaś się?
— Z-zgubiłaś się?
Odwrócił się za siebie, by ujrzeć drobnego ucznia. Nie znał go. Nie kojarzył. Lecz w jego zapłakanych zielonych ślipiach zdawało się być coś znajomego. Niebieskie futro poprzecinane pręgami skąpane było w bieli.
— Nie. J-jedynie podziwiam l-liście. — wyznał zgodnie z prawdą.
Kocurek ocierając łzy, spojrzał na polanę.
— Faktycznie, wygląda to bardzo ładnie.
Dosiadł się do niego.
— A t-ty się n-nie... z-zgubiłeś? — mruknął, lustrując ucznia.
Zwykle ci przybywali ze swoimi mentorami. A ten wydawał się jeszcze młody. Zbyt młody na samotne polowania. Na dodatek wcześniej płakał. Rozejrzał się wokół, próbując wypatrzeć jakiegoś wojownika, lecz jedynie w oddali było słychać czyjąś rozmowę.
— Trochę. Miałem upolować sam królika, lecz spotkałem biedronkę i... mój mentor zniknął mi z oczu. Pewnie gdzieś jest w okolicy, ale chyba lepiej, jak będę czekać w jednym miejscu. — miauknął cicho smutny. — Mam nadzieję, że nie będzie zły.
Lis niepewnie poklepał kocurka po grzbiecie.
— W-wątpię, żeby b-był zły. K-każdy c-czasem s-się zgubi. — mruknął nieco zdezorientowany tą sytuacją.
Uczeń rozchmurzył się lekko.
— Myślisz?
Lis kiwnął łbem. Kroki rozległy się za nimi. Obydwoje spojrzeli za siebie. Słonecznikowa Łodyga odetchnął z ulgą. Lecz jego towarzysz nie zdawał się być równie uspokojony. Zielone ślipia zwężyły się, a z pyska wyleciało charakterystyczne dla tego osobnika prychnięcie.
— Tu jesteś, Orlikowa Łapo. — miauknął rudy, podchodząc do kocurka. — Nie odchodź tak daleko w taką wichurę. Wiatr zmył twój trop.
Niebieski położył uszy.
— Przepraszam. Już nie będę. — mruknął cicho, spoglądając niepewnie na zastępczynię.
Lis także spojrzał na kotkę. Miała się do niego nie zbliżać, a teraz stała tuż koło niego.
<Kamień?>
— Nie. J-jedynie podziwiam l-liście. — wyznał zgodnie z prawdą.
Kocurek ocierając łzy, spojrzał na polanę.
— Faktycznie, wygląda to bardzo ładnie.
Dosiadł się do niego.
— A t-ty się n-nie... z-zgubiłeś? — mruknął, lustrując ucznia.
Zwykle ci przybywali ze swoimi mentorami. A ten wydawał się jeszcze młody. Zbyt młody na samotne polowania. Na dodatek wcześniej płakał. Rozejrzał się wokół, próbując wypatrzeć jakiegoś wojownika, lecz jedynie w oddali było słychać czyjąś rozmowę.
— Trochę. Miałem upolować sam królika, lecz spotkałem biedronkę i... mój mentor zniknął mi z oczu. Pewnie gdzieś jest w okolicy, ale chyba lepiej, jak będę czekać w jednym miejscu. — miauknął cicho smutny. — Mam nadzieję, że nie będzie zły.
Lis niepewnie poklepał kocurka po grzbiecie.
— W-wątpię, żeby b-był zły. K-każdy c-czasem s-się zgubi. — mruknął nieco zdezorientowany tą sytuacją.
Uczeń rozchmurzył się lekko.
— Myślisz?
Lis kiwnął łbem. Kroki rozległy się za nimi. Obydwoje spojrzeli za siebie. Słonecznikowa Łodyga odetchnął z ulgą. Lecz jego towarzysz nie zdawał się być równie uspokojony. Zielone ślipia zwężyły się, a z pyska wyleciało charakterystyczne dla tego osobnika prychnięcie.
— Tu jesteś, Orlikowa Łapo. — miauknął rudy, podchodząc do kocurka. — Nie odchodź tak daleko w taką wichurę. Wiatr zmył twój trop.
Niebieski położył uszy.
— Przepraszam. Już nie będę. — mruknął cicho, spoglądając niepewnie na zastępczynię.
Lis także spojrzał na kotkę. Miała się do niego nie zbliżać, a teraz stała tuż koło niego.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz