To miejsce cuchnęło.
To miejsce cuchnęło, całe to miejsce cuchnęło, śmierdziało, było przesiąknięte smrodem tak wielu obcych kotów. Poznał może parę z nich. Ciągnęło go do rodzeństwa bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Choć może nie do końca do ich samych, lecz tego zapachu. Tego znajomego zapachu jego opiekunów, których tak bardzo mu brakowało. Zawsze był blisko nich, podążający za ich wiedzą i słowami, zapamiętując ich słowa, traktując je jak święte. Nie znał nic innego, był przy nich i ich zapachu przez całe życie, a teraz jedyne co go otaczało, to smród tych wszystkich wypłoszy. Wręcz szumiało mu od tego wszystkiego w głowie.
Wcisnął nos w gęste futro Kuriozum, wciągając wygasający już zapach do swoich nozdrzy. Dobrze wiedział, że niedługo zniknie. W pewnym sensie się z tym pogodził. Wymieszany z wonią Klanu Wilka, przestanie istnieć i pozostanie tylko wspomnieniem w głowie Szrona. Odległym wspomnieniem, które też w końcu wygaśnie, ginąc wśród innych. Czuł przez to nieprzyjemne uczucie gdzieś w gardle, jakby gorzki posmak, uczucie pustki głęboko w sobie. Pozbywanie się przeszłości nigdy nie jest łatwe, nawet jeśli wspomnienia nie były zawsze zbyt przyjemne. Coś mu mówiło, że to nie pierwszy raz jak będzie musiał się jej wyzbywać.
Powinien być wdzięczny za to, że żyje — słyszał w swojej głowie, powtarzane przez każdego, kto tylko go zobaczył. Przybłęda, innowierca, odmieniec. To było dla niego szaleństwo. Czyste szaleństwo. Szczerze? Czuł się tym wszystkim przytłoczony, a siedzenie w tym c h o l e r n y m żłobku tylko pogarszało całą sytuację. Był tam zamknięty. Ściśnięty w tej małej klitce, nie tylko z własnym rodzeństwem, ale i jakimiś obcymi szczylami i ich matką, która się chyba nudziła, zawracając dla Szrona co chwilę głowę. Miał tego cholernie dość. Chciał się stąd wyrwać, choć na sekundę. Na małą sekundę, by odpocząć od tego wszystkiego. Mycia, pouczania, lekcji, gadek o ich niemożliwej wierze.
Był naprawdę za młody na kryzys egzystencjonalny tego stopnia i zastanawianie się, czy jego życie ma sens. A mimo to, coś go ciągnęło w stronę tych myśli.
— Jeśli zaraz stąd nie wyjdę, to naprawdę oszaleje — warknął cicho przez zęby, wciąż z pyskiem wciśniętym w futro swojego śpiącego brata.
Wiedział, że jest na skraju, że jest na skraju swojego mentalnego stanu. Był o krok od powyrywania sobie i każdemu dookoła wszystkich wąsów z głowy.
Zerknął w stronę Świetlistej Duszy. Biała jak śnieg kotka, miała się nimi opiekować, ale teraz na szczęście spała, ze swoimi kociakami wciśniętymi w bok. Nie wydawała się zbyt łatwa do obudzenia, była głęboko pochłonięta w drzemce. Nawet jeśli by chciała, nie mogłaby mu teraz przeszkodzić. Nie ważne czy byłaby to nieudolna próba zamordowania każdego w odległości 10 metrów, czy zwykła cicha ucieczka z tego małego piekła. Aktualnie liczył jednak na to drugie. Już chwilę po tym jak się tutaj zjawił, została mu przedstawiona jedna, ważna zasada — nie może wyjść ze żłobka tylko za pozwoleniem tej białej kupy futra, nigdy indziej. Nie mogłoby to mniej obchodzić. Nikt nie będzie go ograniczał, a na pewno nie jakiś randomowy kot, który nadał sobie idiotyczną nazwę i myśli, że jest panem świata. Zdziwi się jeszcze, do czego jest zdolny ten płonący rudzielec o oczach jak dwie tafle wody.
Teraz jednak nasz rudy protagonista — a może powinienem powiedzieć antagonista? Ciężko szczerze nadążyć jaką rolę postaci podejmuje Szron w swojej własnej historii, jednak zignoruję tę myśl na ten moment — miał bardziej przyziemne zajęcie niż jakieś zdobywanie władzy i ustalanie nowego porządku w miejscu, do którego dopiero trafił. Cicho stawiał swoje kroki, zerkając to na swoje rodzeństwo, to na białą kotkę, upewniając się, że wszyscy albo spali, albo bardzo skutecznie udawali i ignorowali poczynania tego małego wariata. Skradał się najciszej, jak tylko umiał, trzymając ten przeklęty ogon nisko. Przeklinał go codziennie od momentu od kiedy się tutaj znalazł.
W końcu dotarł do wyjścia, otrzepując się i wychodząc do głównej części obozu klanu. Szron teraz stanął pośrodku swojego nowego świata. Swojego nowego domu.
To miejsce cuchnęło.
Widział dookoła siebie niewiele kotów, świt dopiero nastał. Wojownicy wyszli na patrol, a inni dopiero co się budzili. Westchnął cicho pod nosem. Chciałby się stąd wyrwać, jednak koty stojące na straży każdego wyjścia, skutecznie mu to umożliwiały. Czuł się tutaj jak w cholernym w i ę z i e n i u. Śmierdzącym więzieniu.
Coś jednak złapało jego nos i pociągnęło w swoją stronę. Smród Wilczaka, jednak z cierpkim, ale przyjemnym zapachem ziół, które były tka bliskie jego sercu. Brakowało mu tego. Odwrócił się i zobaczył nie tak daleko siebie płową kotkę, siedzącą na przykucu pod jednym z krzaków. Nie wyglądała na zbyt chętną do rozmowy, jednak... Co z tego?
Uśmiechnął się pod nosem i powoli ruszył w jej stronę, z zamiarem wyciągnięcia od niej przynajmniej paru listków cudownie pachnących ziół. Chciał przestać cuchnąć.
<Ośnieżona Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz