*dawno temu, w porze nowych liści, ale nie tej ostatniej, tylko jeszcze wcześniejszej, tej co była zaraz po wygnaniu*
Dotarła do celu.
Siedlisko dwunożnych, czyli jak kiedyś nazwała je Pląsająca Sójka - „miasto”.
Wkroczyła do niego cała wyczyszczona, bez najdrobniejszego pyłku na futrze, bowiem słyszała, że tutejsze pieszczochy nie są zbyt przychylnie nastawione do ubrudzonych kotów, a nie chciała wypaść przed nimi źle. W końcu może będzie okazja dowiedzieć się o czymś ciekawym od takiego pieszczocha dwunogów, a ten aspekt wyglądu okaże się istotny?
Wchodząc coraz dalej w głąb miasta widziała coraz więcej rzeczy, których do tej pory nie dane jej było zobaczyć.
Potwory dwunogów niezwykle szybko przemieszczały się po drogach grzmotu. Szepcząca wprawdzie widziała już Traktora Toma, ale on się nie ruszał. Leżał po prostu na ziemi, nie świecił się tak jak te blaszane potwory tutaj. Jego skóra była bardziej matowa i brudna, przez czas w którym leżał niewyczyszczony w jednym miejscu, w dodatku wystawiony na działanie deszczu, śniegu, słońca, ogólnie wszystkich zjawisk atmosferycznych jakie miały miejsce na tamtych terenach. W przeciwieństwie do niego większość tych potworów tutaj miała lśniącą skórę i była bardzo czysta. Poza tym rozmiarami tutejsze potwory też różniły się od Toma.
Traktor był znacznie większy od potworów dwunogów które do tej pory widziała w siedlisku.
Babcia opowiadała jej o tych tzw. „domach” i „ogrodach”. Podobno duża część domów miała swój kawałek zielonego terenu, czyli właśnie „ogród”, zazwyczaj ogrodzony tym całym „płotem”. To co opowiedziała jej szylkretka bardzo pomagało srebrnej, gdyż lepiej mogła zorientować się w terenie. Udało jej się rozpoznać te całe „płoty”. Były dość ciekawe. Jedne z kawałków drewna, najpewniej ukształtowanych przez dwunogów, czasami były pomalowane na różne kolory. Inne natomiast były z dziwnego, w dużej części przypadków lśniącego, zimnego materiału. Był on zazwyczaj czarny albo szary, ewentualnie brązowy. Siostra Dzikiego Gona zauważyła, że potwory dwunogów zdawały się być wykonane, pomimo swojego ruchu, z tego samego lub podobnego materiału. Przechodząc po nienaturalnie gładkim kamieniu z boku drogi grzmotu zobaczyła blaszane tuby. Niektóre z nich były przewrócone, a w ich środku znajdowały się różne dziwne rzeczy, najpewniej należące do dwunożnych. Czasem wewnątrz tub znajdowało się nawet jakieś jedzenie, albo raczej karma, lub kawałki jakichś ptaków, które nie wyglądały jednak jak części piszczek znajdujących się na stosie zwierzyny w Klanie Burzy. Na dodatek obiekty te czasem dziwnie pachniały, dlatego Szepcząca starała się je omijać. Córka Sikorkowego Śpiewu w pewnym momencie postanowiła, że spróbuje wskoczyć na ten „płot”. Wybrała sobie taki drewniany, który wydawał jej się odpowiedni. Usiadła przed nim, napięła mięśnie, po czym wybiła się z tylnych łap. Kiedy zaczepiła nimi o niego, na sekundę niemal straciła równowagę. Miała nadzieję, że uda jej się zachować pozory, iż nie wskakuje na ten obiekt pierwszy raz. O dziwo udało jej się stanąć na nim bez tak wielkiego trudu, jakiego się spodziewała. Może to krew pieszczochów?
Idąc w miarę stabilnie, choć i bardzo ostrożnie po drewnianej konstrukcji przybrana córka Orzechowego Futra zaczęła myśleć nad pewną ważną kwestią, swoją drogą już nie pierwszy raz.
Jej imię.
Powinna je zmienić. W końcu ktoś, kto wie, że koty klanowe noszą tego typu dwuczłonowe imiona od razu się zorientuje, że pochodzi z jednego z Klanów dzikich kotów, a nie chciała tego.
Dlatego jeśli napotka jakiegoś kota, przed nadaniem sobie nowego imienia, wymyśli jakieś na poczekaniu albo się nie przedstawi. Zależnie od sytuacji.
Kocica wolała jednak wymyślić jakieś stałe imię, by nie zmieniać ciągle wersji.
Tylko jakie imię sobie nadać?
Nie miała pomysłu.
***
Obudziła się niedaleko siedliska dwunogów. Zeszła z drzewa, na którym wcześniej spała, po czym udała się z powrotem do miasta. Skręciła jednak w nieco inną stronę, postanawiając, że zobaczy trochę inną część obrzeży siedliska. Idąc dostrzegła pewne gniazdo dwunożnych. Było ono w jasnoniebieskim kolorze. Ów dom posiadał także ogród, otoczony drewnianym, acz wysokim i szczelnym płotem.
Niebieska skoczyła na płot z ciemnego drewna. Delikatnie zachwiała się stając na konstrukcji, po czym zeskoczyła na drugą stronę, wchodząc tym samym na teren dość sporego ogrodu. Gdy tylko to zrobiła ujrzała ogrodzony teren w całej jego okazałości. Było na nim kilka średniej wielkości drzew, choć zważywszy na to, że większość tych roślin w siedlisku dwunożnych była widocznie mniejsza niż te w lesie, musiały być one jednymi z co po większych okazów znajdujących się w mieście. W ogrodzie znajdowała się masa różnych krzewów, jednych bardziej innych mniej podciętych, niektóre zaś rosły praktycznie całkowicie dziko. Krzewy te nie były jednak małe ani zwykłe, o nie nie. Były to duże rośliny, na dodatek większości z nich Szepcząca dotąd nie widziała na oczy. Piękne barwy i niespotykane kwiaty przykuwały jej wzrok. Wokoło części krzewów radośnie latały pszczoły, zapylając kwiaty, co było z korzyścią zarówno dla nich jak i dla roślin.
Tutejsza flora była…niespotykana.
Zielonooka nigdy nie widziała jeszcze czegoś takiego.
Takich roślin.
Ani konkretnie tych, a w wielu przypadkach nawet i podobnych.
Podeszła do jednego z okazów flory. Była to spora dziko rosnąca kępa wyrastająca spod płotu lub obok niego, było to jednak ciężko Szepczącej stwierdzić. Posiadała ona żółte, niewielkie kuliste kwiaty bez płatków. Miała długie łodyżki, które nie były jednak zbyt dobrze widoczne przez gęstość rozmieszczenia liści. Roślina była szarawo-zielona. Nie wyglądała jednak na tak egzotyczną, jak duża część innych znajdujących się w ogrodzie. Niewykluczone, że można było ją także spotkać w lesie. Szepcząca podeszła do niej, po czym obwąchała ją delikatnie. Nagle usłyszała czyjś głos.
- Nie radzę ci jej jeść. To bylica, jest trująca.
Błękitna odwróciła się w stronę, z której dobiegło miauknięcie. Około jednej długości lisa za nią stała bura kotka posiadająca pomarańczowe oczy.
- Witaj. Akurat nie miałam zamiaru jej jeść, lecz dzięki za radę. Znasz się na roślinach? – spytała długonoga kocica. Jeśli ta pieszczoszka (gdyż bura wyraźnie pachniała dwunogami) znała się na tutejszych okazach flory, to warto było spróbować się trochę od niej na ten temat dowiedzieć. Ciekawość Szepczącej Duszy odnośnie roślin była ogromna i z tego powodu nie miała ona zamiaru przepuścić takiej dobrej okazji do dowiedzenia się o nich czegoś więcej.
- Trochę. Ale głownie na tych, które są w pobliżu mojego domu. – odpowiedziała Pieszczoszka. – Jestem Batonik, a ty?
Co oznaczało słowo „batonik”? Szepcząca nie miała bladego pojęcia, skąd wzięło się imię pieszczoszki i co oznaczało. Nie to było jednak teraz najważniejsze. Musiała podać imię. Szybko podjęła decyzję.
- Zabawne, akurat nazywam się Bylica.
Do końca nie było to kłamstwo. Czy nazywała się Bylica? Od teraz tak, ale pieszczoszka nie musiała o tym wiedzieć.
- A więc, Bylico, co sprowadza cię do mojego ogrodu? – spytała z uśmiechem młodsza kotka.
- Zaciekawiły mnie tutejsze rośliny. – odparła Bylica. – Możesz mi o nich więcej opowiedzieć?
- Jasne. Choć za mną. – powiedziała bura, podchodząc do jednego z większych krzewów. - A więc to jest…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz