Z przerażeniem obserwowała wolno kroczącą kotkę. Szylkretka kręciła łbem z rezygnacją niczym matka, której kocie wdało się w pierwszą bójkę. Rozczarowanie błyszczało w jej ciemnych zielonych ślipiach ilekroć spojrzała na posiwiałą kotkę.
— Lisku... — zaczęła w końcu.
Wilcza nerwowo przełknęła ślinę, kładąc uszy. Czuła jak jej serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Nie chciała tu być. Tak bardzo. Całe jej ciało rozpaczliwie próbowało uciec z tego świata, jak najdalej się da. Pomarańczowe ślipię desperacko rozglądało się za możliwością ucieczki, lecz w głębi duszy kotka wiedziała, że nie ma jak. Była skazana na nią. Na nią i jej zawód. Na karę, którą zaraz jej wymierzy.
— Nawet nie wiesz jak mnie zawiodłeś. — surowość jej tonu sprawiała, że Wilcza chciała szybciej zejść na ten świat. — Własną matkę. Nie ma nic gorszego niż nieposłuszeństwo wobec rodzica. A ty się tego dopuściłeś. Pomimo tego, że tak wiele ci dałam. Odmieniłam cię. Uczyniłam cię lepszym kotem. Kimś kim zawsze choć trochę chciałeś być. A ty tak się mi odwdzięczasz? Kpisz sobie ze mnie, Lisku?
Czarna pokręciła szybko łbem. Nigdy. Nie śmiałaby.
— Na pewno? — jej brew uniosła się ku górze. — Odnoszę inne wrażenie, mój drogi.
Wilcza spuściła łeb. Już po niej. Zasłużyła sobie. Nic innego w życiu i tak ją nie czekało.
— Konwaliowa Rzeko. — poważny głos rozległ się po polanie.
Para dwukolorowych ślipi zabłysła wśród traw. Błękit skąpany w zieleni. Wilcza zrobiła krok do tyłu. Tajemnicza sylwetka wyłoniła się zarośli. Niebieska kotka usiana kremowymi łatami przyglądała się Konwalii znudzona.
— Wiesz, że on nie jest cierpliwy. Kiedy zobaczymy jakieś efekty tego... czegoś co tu robisz? — mruknęła, ziewając.
Konwaliowa Rzeka uniosła zdenerwowana kitę. Wbiła spojrzenie w przybysza, zupełnie zapominając o istnieniu Wilczej Zamieci.
— Śmiesz mnie poganiać? Ty? — warknęła zirytowana. — Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Już raz nas zdradziłaś, mysia wywłoko. Gdyby nie Księżycowy Pyl nadal gniłabyś samotna...
— Nawet nie wiesz jak mnie zawiodłeś. — surowość jej tonu sprawiała, że Wilcza chciała szybciej zejść na ten świat. — Własną matkę. Nie ma nic gorszego niż nieposłuszeństwo wobec rodzica. A ty się tego dopuściłeś. Pomimo tego, że tak wiele ci dałam. Odmieniłam cię. Uczyniłam cię lepszym kotem. Kimś kim zawsze choć trochę chciałeś być. A ty tak się mi odwdzięczasz? Kpisz sobie ze mnie, Lisku?
Czarna pokręciła szybko łbem. Nigdy. Nie śmiałaby.
— Na pewno? — jej brew uniosła się ku górze. — Odnoszę inne wrażenie, mój drogi.
Wilcza spuściła łeb. Już po niej. Zasłużyła sobie. Nic innego w życiu i tak ją nie czekało.
— Konwaliowa Rzeko. — poważny głos rozległ się po polanie.
Para dwukolorowych ślipi zabłysła wśród traw. Błękit skąpany w zieleni. Wilcza zrobiła krok do tyłu. Tajemnicza sylwetka wyłoniła się zarośli. Niebieska kotka usiana kremowymi łatami przyglądała się Konwalii znudzona.
— Wiesz, że on nie jest cierpliwy. Kiedy zobaczymy jakieś efekty tego... czegoś co tu robisz? — mruknęła, ziewając.
Konwaliowa Rzeka uniosła zdenerwowana kitę. Wbiła spojrzenie w przybysza, zupełnie zapominając o istnieniu Wilczej Zamieci.
— Śmiesz mnie poganiać? Ty? — warknęła zirytowana. — Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Już raz nas zdradziłaś, mysia wywłoko. Gdyby nie Księżycowy Pyl nadal gniłabyś samotna...
— Zamilcz. — przerwała jej dwukolorowooka. — Zamiast spoglądać na mnie, weź się za swoje sprawy.
Nieznajoma spojrzała na Wilczą Zamieć, która powoli wycofywała się kłęby traw.
— Zrób z tą mysią strawą... coś. Niech będzie zadowolony. Inaczej koniec z tym. — poinformowała ją.
Konwalia trzepnęła gniewnie ogonem.
— To nie koniec naszej rozmowy.
Nieznajoma spojrzała na Wilczą Zamieć, która powoli wycofywała się kłęby traw.
— Zrób z tą mysią strawą... coś. Niech będzie zadowolony. Inaczej koniec z tym. — poinformowała ją.
Konwalia trzepnęła gniewnie ogonem.
— To nie koniec naszej rozmowy.
* * *
Otworzyła oko z przerażeniem. Zdyszana podniosła się na łapy. Nie mogła spać. Już nigdy więcej. Umrze. Zabije ją. Ona. Konwalia. Nie odpuści jej. Nie puści jej tego płazem. Wilcza musi dać świadectwo swojej wartości. Wartości, której nie posiada. Czekała ją tylko chłosta śmiechu. Zabójstwo na śmietniku. Zadrżała. Nie mogła spać.
Musiała coś zrobić.
Łzy pojawiły się w zdrowym ślepiu. Nie mogła nic zrobić. Była całkowicie bezradna. Nie miała nikogo kto jej z tym pomoże. Kto ją uratuje. Bratu nie mogła powiedzieć. Sprawiać mu kolejnego problemu. Kolejnego zmartwienia. Miał za dużo na głowie. Widziała jak z każdym wschodem chodzi coraz bardziej spięty. Coraz bardziej wykończony.
A Kamienna... Wilcza położyła uszy. Ostatnie czego chciała to, żeby wojowniczka uznała, że postradała zmysły. Uznała ją za wariatkę nieradzącą sobie ze swoją wyobraźnią. Nie teraz. Nie, gdy podczas zgromadzenia pochwaliła ją. Nie, gdy ją liznęła za uchem. Nie, gdy nawiązały relacje, rozmawiały. Nie, gdy Wilcza poczuła się pierwszy raz w życiu godna Kamiennej Agonii. Nie mogła tego zepsuć.
"Wiesz co, nie doceniłam cię.", powtórzyła słowa kotki w myślach.
Musiała sobie poradzić.
Jakoś.
— Skąd twoja wizyta, Wilcza Zamiecio? Przyszłaś napawać się moim pięknem? Śmiało, śmiało. Zapraszam. Chętnie opowiem ci historię mojego życia. Bo to po przyszłaś? Prawda? Ah, wiedziałem. Siadaj. Już zaczynam. — zamruczał radośnie kocur, przeciągając się w legowisku.
Wilcza niepewnie podeszła do kocura. Strach zjadał ją od środka. Narcyzowy Pył był dziwny. Jego śmiałość i samouwielbienie przytłaczało kotkę. Nie potrafiła go zrozumieć. Nie potrafiła pojąć jakim cudem tak uwielbia siebie, kiedy ona tak bardzo nienawidziła swojej osoby.
— No już, już. Siadaj, Wilczuś. O czym chciałabyś posłuchać? Wiem, wiem, że o mnie, ale który dokładnie fragment mojego wspaniałego życia? O tym jak pokonałem Lisią Gwiazdę i zabiłem drania? A może o tym jak Piaskowa Gwiazda kiedyś skrycie się we mnie kochała? U, a może jak w poprzednim wcieleniu założyłem Klan Burzy? — miauczał staruszek.
Kotka gubiła się w tym wszystkim. Panika i chęć ucieczki coraz bardziej wkradała się do jej umysłu. Usiadła, starając się uspokoić oddech. Musiała czegoś się dowiedzieć, gdy Ona była zajęta.
— No, Wilczuś? Otwórz dla mnie swój pyszczek.
Serce biło jej jak oszalałe. Ciało wprawione w ciarki, uniemożliwiało otworzenie pyska. Czarna wbiła wzrok łapy i zaczęła wymieniać wszystkie znane jej rodzaje ptaków. Sikorkę, wróbla, gołębia, kawkę, skowronka, szpaka, bociana, kruka, gawrona, sowę.
— Ja... — otworzyła niepewnie pysk.
Musiała coś zrobić.
Łzy pojawiły się w zdrowym ślepiu. Nie mogła nic zrobić. Była całkowicie bezradna. Nie miała nikogo kto jej z tym pomoże. Kto ją uratuje. Bratu nie mogła powiedzieć. Sprawiać mu kolejnego problemu. Kolejnego zmartwienia. Miał za dużo na głowie. Widziała jak z każdym wschodem chodzi coraz bardziej spięty. Coraz bardziej wykończony.
A Kamienna... Wilcza położyła uszy. Ostatnie czego chciała to, żeby wojowniczka uznała, że postradała zmysły. Uznała ją za wariatkę nieradzącą sobie ze swoją wyobraźnią. Nie teraz. Nie, gdy podczas zgromadzenia pochwaliła ją. Nie, gdy ją liznęła za uchem. Nie, gdy nawiązały relacje, rozmawiały. Nie, gdy Wilcza poczuła się pierwszy raz w życiu godna Kamiennej Agonii. Nie mogła tego zepsuć.
"Wiesz co, nie doceniłam cię.", powtórzyła słowa kotki w myślach.
Musiała sobie poradzić.
Jakoś.
* * *
Trzęsąc się stała przed legowiskiem starszyzny. Sasanek nawet na nią nie spojrzał. Skulony i przerażony zdawał się pogrążony we własnej traumie. Wilcza Zamieć rozumiała go. Zbyt dobrze. Byli teraz do siebie zbyt podobni. Zbyt przerażeni by żyć. — Skąd twoja wizyta, Wilcza Zamiecio? Przyszłaś napawać się moim pięknem? Śmiało, śmiało. Zapraszam. Chętnie opowiem ci historię mojego życia. Bo to po przyszłaś? Prawda? Ah, wiedziałem. Siadaj. Już zaczynam. — zamruczał radośnie kocur, przeciągając się w legowisku.
Wilcza niepewnie podeszła do kocura. Strach zjadał ją od środka. Narcyzowy Pył był dziwny. Jego śmiałość i samouwielbienie przytłaczało kotkę. Nie potrafiła go zrozumieć. Nie potrafiła pojąć jakim cudem tak uwielbia siebie, kiedy ona tak bardzo nienawidziła swojej osoby.
— No już, już. Siadaj, Wilczuś. O czym chciałabyś posłuchać? Wiem, wiem, że o mnie, ale który dokładnie fragment mojego wspaniałego życia? O tym jak pokonałem Lisią Gwiazdę i zabiłem drania? A może o tym jak Piaskowa Gwiazda kiedyś skrycie się we mnie kochała? U, a może jak w poprzednim wcieleniu założyłem Klan Burzy? — miauczał staruszek.
Kotka gubiła się w tym wszystkim. Panika i chęć ucieczki coraz bardziej wkradała się do jej umysłu. Usiadła, starając się uspokoić oddech. Musiała czegoś się dowiedzieć, gdy Ona była zajęta.
— No, Wilczuś? Otwórz dla mnie swój pyszczek.
Serce biło jej jak oszalałe. Ciało wprawione w ciarki, uniemożliwiało otworzenie pyska. Czarna wbiła wzrok łapy i zaczęła wymieniać wszystkie znane jej rodzaje ptaków. Sikorkę, wróbla, gołębia, kawkę, skowronka, szpaka, bociana, kruka, gawrona, sowę.
— Ja... — otworzyła niepewnie pysk.
Czuła jak jego żółte ślipia patrzą na nią. Przełknęła ciężko ślinę.
— J-ja... j-ja... c-chciałem... chcia... c-chciałam z-zapytać... o... o... K-kon... K-konwalio... Konwaliową... R-rze... Rze... R-rzekę... — wydusiła z siebie.
— J-ja... j-ja... c-chciałem... chcia... c-chciałam z-zapytać... o... o... K-kon... K-konwalio... Konwaliową... R-rze... Rze... R-rzekę... — wydusiła z siebie.
Narcyz spojrzał na nią zaintrygowany.
— O moją ciotkę? Oh, czuję się trochę rozczarowany. Uwierz mi, jestem o wiele ciekawszą personą. — miauknął pewnie, machając łapą.
Wilcza trochę w to wątpiła.
— W sumie nic ciekawego o niej nie mogę powiedzieć, nie to co o mnie, oczywiście. — mruknął dumny. — Nawet jej nie poznałem. Taka nudziara. Była partnerką Czaplej Gwiazdy, ale umarła nim przejął stołek, więc trochę jej nie wyszło. A i miała z nim jakieś kocięta, ale jedno gdzieś zgubiła. Potem miała jakieś szalone teorie, że to Lisia Gwiazda, wariatka mówię ci. A na koniec dostała piorunem. Mówiłem, że nuda.
Kotka wpatrywała się w kocura z szeroko otwartymi ślipiami. Konwaliowa Rzeka matką Lisiej Gwiazdy? Tego lidera-tyrana? Tego mordercy? Poczuła jak śniadanie próbuje jej uciec z żołądka. Ciarki przeszły po posiwiałym grzbiecie. Strach Wilczej Zamieci urósł do granic możliwości. Ledwo wyłapywała co mówił do niej Narcyzowy Pył. Była skończona. Łzy popłynęły ze zdrowego ślipia. Nie miała co liczyć na poprawę sytuacji. To był już jej koniec.
— To co chcesz posłuchać o mnie? — kontynuował Narcyz, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. — Uwierz mi, pokochasz historię o tym, jak uratowałem cały Klan Burzy przed armią głodnych lisów. Sasanek ci potwierdzi. Wysłuchał już wszystkich moich opowieści. Uwielbia je.
— O moją ciotkę? Oh, czuję się trochę rozczarowany. Uwierz mi, jestem o wiele ciekawszą personą. — miauknął pewnie, machając łapą.
Wilcza trochę w to wątpiła.
— W sumie nic ciekawego o niej nie mogę powiedzieć, nie to co o mnie, oczywiście. — mruknął dumny. — Nawet jej nie poznałem. Taka nudziara. Była partnerką Czaplej Gwiazdy, ale umarła nim przejął stołek, więc trochę jej nie wyszło. A i miała z nim jakieś kocięta, ale jedno gdzieś zgubiła. Potem miała jakieś szalone teorie, że to Lisia Gwiazda, wariatka mówię ci. A na koniec dostała piorunem. Mówiłem, że nuda.
Kotka wpatrywała się w kocura z szeroko otwartymi ślipiami. Konwaliowa Rzeka matką Lisiej Gwiazdy? Tego lidera-tyrana? Tego mordercy? Poczuła jak śniadanie próbuje jej uciec z żołądka. Ciarki przeszły po posiwiałym grzbiecie. Strach Wilczej Zamieci urósł do granic możliwości. Ledwo wyłapywała co mówił do niej Narcyzowy Pył. Była skończona. Łzy popłynęły ze zdrowego ślipia. Nie miała co liczyć na poprawę sytuacji. To był już jej koniec.
— To co chcesz posłuchać o mnie? — kontynuował Narcyz, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. — Uwierz mi, pokochasz historię o tym, jak uratowałem cały Klan Burzy przed armią głodnych lisów. Sasanek ci potwierdzi. Wysłuchał już wszystkich moich opowieści. Uwielbia je.
Czarna położyła uszy cała zapłakana. Niepewnie kiwnęła łbem. I tak nie miała nic lepszego do roboty niż płacz i żałowanie tego, że nadal żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz