Zaczęło się! Nie mógł nadal w to uwierzyć, ale zaczęło się. Niezapominajka była już na miejscu, pomagając Ziębie przy porodzie. On stał przed wejściem do żłobka, kręcąc się to tu to tam, próbując powstrzymać nerwy. Teraz zaczynało się prawdziwe wyzwanie. Martwił się, czy podoła temu, na co się zgotował. Kocięta były w końcu takie małe i nieporadne! Nadal pamiętał swoje dzieciństwo, pomimo tylu księżyców. Naprawdę nie chciał, aby historia zatoczyła koło. Chciał być dobrym ojcem... ale... ale jak? Nie miał żadnego wzorca. Dla niego ojciec był strasznym kocurem, który sprawiał ból.
Wziął głęboki oddech. Poradzi sobie... na pewno... poradzi... o nie... nie. Jednak nie poradzi. Chciał odbiec w las, aby tylko wyrzucić z łba, to co go czekało. Nie mógł jednak zostawić partnerki... Nie w takiej chwili! - Rodzina się powiększa? - rozległ się tuż obok głos znanego w całym Owocowym Lesie, niebieskiego osobnika.
Spojrzał na Komara zaskoczony. Nigdy do niego nie podchodził, nie gadał, z czego się cieszył. Słyszał o jego trudnym charakterze i tym, że sprawiał problemy. Co się stało, że nagle teraz go zauważył?
- Tak... - Odwrócił wzrok na wejście do żłobka, ale medyczka jeszcze nie wyszła.
- To chyba potrwa dłużej - stwierdził.
Westchnął i skupił na nim uwagę.
- Czego chcesz?
- Czemu od razu myślisz, że coś chcę? - Pokręcił głową. - No dobra... coś... usłyszałem... i chciałem o tym z Tobą porozmawiać.
Co takiego niby usłyszał, że musiał do niego zagadać? Chyba Bzowi nie udało się rozpowiedzieć wszystkim przez gesty i obrazki, że według niego są rodziną? Spiął się, rozglądając za jakimś ustronnym miejscem. Jeśli to było to, musiał wytłumaczyć kocurowi, że on i syn Brzoskwinki nie byli spokrewnieni.
- Na chwilę... - miauknął, odchodząc w miejsce, w którym na drzewach nie roi się od podglądaczy. Komar podążył za nim i upewniwszy się, że zostali sami czarny otworzył pysk. - To nie tak.
Niebieski zdziwił się, bo jeszcze nawet nie otworzył pyska, a ten mu zaczął się tłumaczyć. Musiało go to zainteresować, bo rzucał mu zachęcające spojrzenie. A jeśli się pomylił i kocurowi nie chodzi o Bza? Nie chciał rozpowiadać o tym... nie ufał wojownikowi, że zachowa to dla siebie. Zapadło więc niezręczne milczenie.
- Co nie tak? - spróbował go zachęcić do zwierzeń.
- A o co chodzi? O czym chciałeś porozmawiać? Nie mam zbyt dużo czasu. Zięba rodzi... powinienem tam być.
- To nie jest twój największy problem w tej chwili - zaczął, wbijając w niego wzrok. - Usłyszałem coś od Pędraka... - Czarny spiął się. Pędrak... kocur, który został niegdyś zaatakowany przez jego ojca. Znał go... zajmował się nim w ramach szkolenia na wojownika i zauważył, że ten niezbyt dobrze znosił jego obecność. Tylko, że w jego przypadku mało co mówił. Czyżby Komarowi udało się od niego czegoś dowiedzieć?
- Co takiego?
- Coś... dziwnego. Zapytał mnie, czemu Czermień chodzi po naszym obozie... dziwne nie?
Na dźwięk imienia ojca serce prawie mu zamarło. Nie... nie, nie, nie... chyba nie domyślił się? Nie mógł. Jego ojca na pewno znał z opowieści, nie mógł wiedzieć jak wyglądał. Spróbował skryć niepokój, ale zawsze wychodziło mu to słabo.
- Bardzo dziwne... to ten... morderca... Szyszka mi opowiadała. Ale... przecież go nie ma w obozie...
- A skąd wiesz? Może jest?
Pokręcił głową.
- Szyszka by o tym wiedziała... znała go... - Z każdą chwilą czuł, że to był błąd, aby z nim porozmawiać. Łapy paliły go do ucieczki, powrotu do Zięby i oczekiwania na potomstwo.
- Szyszka? Przecież jest już stara. Może nawet i ślepa.
- Pędrak też... ma przywidzenia - kontynuował.
- A może o ciebie chodzi? - zasugerował. - No spójrz na siebie... Skąd masz te blizny? Czemu nikomu nie mówiłeś skąd je masz? Zabiłeś, zmieniłeś imię i wróciłeś, pod nosem Szyszki... Może trzeba ją uświadomić... co zrobiła? - zagotowało się w nim ze złości.
Zacisnął pysk. Nie był swoim ojcem! Nie byli do siebie podobni! Tylko sierść ich łączyła, nic więcej! Komar blefował. Nie mógł po jednej rozmowie z Pędrakiem uznać, że to on. I od razu chciał lecieć z tym do Szyszki? Oszalał? Nie miał dowodów! To niemożliwe, aby dopadła go przeszłość. Miał przecież żyć spokojnie, założył rodzine... Teraz nie mogło to się posypać.
- Co? Zaniemówiłeś Czermień?
Wbił w niego nienawistny wzrok.
- Nie nazywaj mnie tak - syknął pod nosem. - Nie jestem nim. Mylą ci się koty.
- Na pewno? - Zbliżył się. - Nie sądze. Opis się zgadza...
Zamrugał zaskoczony. Opis? Co ten Pędrak mu nagadał?!
- Nie jestem nim - starał się zachować spokój, ale z każdym uderzeniem serca było to trudne.
- Też masz naderwane ucho...
- Nie... - Pokręcił głową zaczynając się cofać.
- Tak. Masz - Komar jak nigdy nic nadal zgrywał twardziela, widząc jak ten zaczyna panikować.
- Nie jestem nim - powtórzył.
- Jesteś!
- Nie!
- Tak!
- On nie żyje! Widziałem jego ciało! - wrzasnął.
O na gwiazdy co on zrobił?! Oddychał ciężko, patrząc na zadowolonego z siebie Komara.
- Znałeś go? No, no... Przysłał cię tu, aby zabić Szyszkę?
- Nie! - Pokręcił szybko głową. - Nie! Nikogo nie zabije.
Czuł się znów jak osaczona zwierzyna. Oddech nadal mu się nie uspokoił, a uśmiech Komara tylko sprawiał, że po grzbiecie przebiegały mu dreszcze.
- Wiesz... Możemy zawrzeć układ. Opowiesz mi skąd się znaliście, a ja nie rozpowiem o tym w klanie. Szyszka pewnie by cię zabiła - stwierdził widząc jego panike w oczach. - Robi w końcu wszystko, aby ochronić Owocowy Las.
W jego słowach była prawda. Gdyby wiedziała... był pewien, że byłoby po nim. Ten niepokój w nim trwał, odkąd usłyszał opowieści o Czermieniu, przekazywane przez koty, pamiętające jego występki. Czuł się niczym mysz zagoniona w kąt. Pokiwał więc głową, siadając.
- No to słucham.
- Ja... i on... To... - zwlekał z odpowiedzią.
- No dalej! Bo nie zdążysz zobaczyć swych dzieci, może pierwszy i ostatni raz.
Przełknął ślinę i pokiwał głową.
- To był mój ojciec. Ja nie wiedziałem, że żył w Owocowym Lesie. Przypadkiem... tutaj trafiłem - powiedzenie tego na głos było jedną z najgorszych rzeczy. Komar teraz miał go w garści. Mógł zrobić wszystko... zniszczyć mu życie albo zachować to dla siebie. I to przez jego głupotę!
- Chce wiedzieć więcej. Mów, uderzenia serca mijają...
Spuścil głowę na swoje łapy. Nikomu nie opowiadał o tym. Nawet Ziębie... a musiał. Musiał, bo wkopał się, sprowokowany przez tego chłystka...
Tak więc opowiedział mu o ojcu, o życiu w mieście, o Kukułce i ostatecznej walce pomiędzy tymi dwoma. Z każdym słowem czuł, że kręci sobie ciernie na szyję.
- Więc... wiesz jak mordować koty, tak? - zadał nagle pytanie niebieski.
On chyba nie chcę, aby... aby kogoś zamordował? Pokręcił głową na nie, lecz te pewnie dostrzegł w jego zachowaniu wahanie.
Komar wstał i uniósł głowę wyżej, aby podkreślić swoją władzę.
- Mów. Już. Bo zacznę nazywać cię Czermieniem przy wszystkich.
Rozszerzył oczy. Co takiego? On oszalał tak? Widział jednak, że kocur nie żartował. Był do tego zdolny...
- Tak... - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Wiem jak to się robi. Ale! Nigdy nikogo nie zabiłem - podkreślił to zdanie.
- Szkolił cię, abyś zabił Szyszkę? - dopytywał.
- Nie... Matkę. I tego nie zrobiłem. Nie jestem taki jak on.
- Dobrze, Czermieniu. Już się nie tłumacz. - Poklepał go po ramieniu ogonem. - Lepiej wracaj do Zięby i swoich dzieci.
Nadal stał i patrzył się na wojownika, a jego wyraz pyska musiał wydawać się zabawny. Nie zniesie tego, jeżeli ten będzie mówił do niego imieniem ojca!
- Nie zwracaj się tak do mnie - syknął.
- Bo zabijesz mnie? - Jego spojrzenie i wypowiadane słowa były wystarczające, aby czarny zerwał się z miejsca. Szybkim krokiem wrócił przed żłobek, łapiąc oddech za oddechem. Czemu zaczął panikować? Łapy trzęsły mu się, a w głowie nadal miał odpowiedź, którą chciał wtedy zadać.
Tak...
- Wszystko w porządku? Już po wszystkim. Masz trójkę kociąt, Czermieniu - na te słowa podniósł gwałtownie głowę na medyczkę.
- Coś ty powiedziała?
- Że już po wszystkim, Krzemieniu. Masz trójkę kociąt. Sam sprawdź - Wskazała ogonem na wejście do żłobka, po czym odeszła. Stał tam jeszcze chwilę, próbując zrozumieć co się stało. Przesłyszał się? Prawdopodobnie tak... Uniósł głowe i dostrzegł Komara, który siedział ze swoimi przyjaciółmi i uśmiechał się w jego stronę. Nie czekał dłużej, od razu wszedł poznać swoje dzieci i zniknąć wojownikowi z oczu.
***
Kocięta były małe i nieporadne. Pchały się do mleka Zięby, a stres jaki mu towarzyszył, zaczął opadać. Trójka maluchów była ciekawą mieszanką. Kotka Melodyjka była czarna, Szpak - niebieski, a Świt biała.
- Mam nadzieję, że nie będzie jej ciężko w życiu - westchnęła Zięba, patrząc na córkę.
- Poradzi sobie. Tak jak ty - zapewnił ją.
Stres opuścił jego ciało. Tylko wśród bliskich mógł naprawdę odpocząć, dlatego też przesiedział z ukochaną prawie cały dzień.
***
Wracał z polowania, bez ani jednej zdobyczy. Nie mógł się dzisiaj na niczym skupić. Nadal miał w pamięci wczorajszą rozmowę. Rozmyślał nad tym długo. Starał się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, ale na daremno. Był w pułapce.
Nagle usłyszał głos, który sprawił, że jego łapy się zatrzymały.
- Do nogi, Czermień.
Zacisnął pysk i wbił wściekły wzrok w Komara, który jak nigdy nic siedział na drzewie.
- Przestań - syknął do niego.
- Mówiłeś, że nie zabijasz - przypomniał mu, widząc jak ten na niego patrzy.
- Ty mówiłeś, że nie będziesz mnie tak nazywać.
- Przy wszystkich. A jesteśmy sami. No już. Nie będę się powtarzał. No chyba, że jednak chcesz, abym wszystko wyśpiewał Szyszce.
Wydał z siebie bardzo nieprzyjemny warkot, po czym skierował łapy w stronę drzewa.
- Czego chcesz?
- No wiesz... Błysk mnie ostatnio wkurzyła, więc masz wrzucić jej gałęzie akacji do legowiska. - rozkazał.
Jego ogon zaczął obijać się na boki. Klnął pod nosem na Komara oraz na siebie, że wpakował się w to gówno.
- Nie chcę się bawić w twoje kocięce zagrywki. - Odwrócił się do niego tyłem, lecz nie zrobił kroku.
- Stój! Nie pozwoliłem ci odejść. Należysz do mnie. No chyba, że jednak wolisz pożegnać się z życiem. Ostatnio Szyszka coś mówiła, że słyszała jak mówię do ciebie Czermień.
Zamarł.
- Co? Naprawdę?
- Nie. Ale może się to zmienić. Więc jak będzie?
Warknął ponownie, uspokajając swoje nerwy, gdy okazało się to nieprawdą. Ten kocur dosłownie wpakuje go do grobu.
- Zrobię to - miauknął.
- Bardzo dobrze. Czekam na twój powrót.
Nie odpowiedział na to. Udał się do jedynej akacji, którą widział w Owocowym Lesie. Podróż trochę trwała, a zrywanie gałęzi pokaleczyło mu pysk, jednak... jednak złość jaka w nim zaczęła się zbierać, kipiała, przelewając się na biedne drzewo. Miał gdzieś, że po tym będzie bolał go pysk. Tylko łamanie gałęzi i ból sprawiało, że mógł jeszcze kontrolować to uczucie, które odkąd Brzoskwinka mu odmówiła pomóc, pojawiło się i nie znikało, a rosło w siłę.
***
- Wyglądasz jakbyś kogoś zabił - stwierdził Komar, patrząc na jego zakrwawiony pysk.
- Tylko drzewo - odrzekł beznamiętnie. Właśnie wrócił z akcji, w którą wkopał go niebieski. Schował gałązki w mchu, który następnie przytargał aż na drzewo, gdzie spała Błysk. Tam je porozkładał i zszedł nie wzbudzając podejrzeń. Przynajmniej taką miał nadzieję.
- Udało się? - dopytywał.
Pokiwał mu głową, czekając aż ten z łaski swojej da mu już na dzisiaj spokój.
- Świetnie! - ucieszył się. - To teraz idź przynieś mi coś do jedzenia.
No tak... jasne... czego się spodziewał? Odwrócił się i udał się do stosu ze zwierzyną. Chwycił mysz i wrócił z nią do Komara.
- Co to ma być? Obrzydlistwo. - Pacnął to łapą, odsuwając z odrazą. - Sam sobie jadaj takie stare piszczki. Chcę świeżą.
Westchnął i ponownie skierował kroki w stronę stosu. Chwycił jeszcze ciepłego wróbla, którego niedawno ktoś przyniósł i wrócił do kocura.
- No. To już wygląda lepiej. Ale nie śliń tego już! - Czekał, aż posiłek spocznie mu pod łapami, lecz nie doczekał się. Czarny zacisnął mocniej szczęki, przepoławiając piszczkę na pół. Wypluł ją następnie na ziemię i odszedł, pozostawiając Komara z jasną wiadomością.
Że jeszcze się porządzi, a tą piszczką będzie on...
Dziwne, ale nie czuł się z tego powodu źle. Po Komarze nie płakałby. Za to... uwolnił.
Wrócił do swojego legowiska i postanowił uciąć sobie drzemkę, gdy usłyszał jak ktoś woła Szyszkę. Spanikowany rozejrzał się i dostrzegł jak Komar do niej idzie. Od razu zerwał się na równe łapy i w kilka chwil stanął tuż przy niebieskim i liderce.
- Co się dzieję Komarze? Krzemień? - Czarna spojrzała nagle na kocura, który prawie się połamał schodząc z drzewa.
- Krzemień... - zaczął, ale szybko jego pysk został zatkany przez jego ogon.
- Pomagam mu - wyjaśnił liderce powód przyjścia do niej Komara. - Chciał zapytać czy mogę chodzić z nim na patrole. Czuję się niepewnie sam, a nikt nie chce z nim chodzić - palnął pierwszę co przyszło mu do głowy.
- No dobrze. To miłego patrolu - Uśmiechnęła się do nich, wracając do swojego legowiska.
Zostali sami.
- Bbffbff ple - Niebieski odsunął od siebie czarne kłaki, wypluwając je na ziemię. - Uznam to za przeprosiny.
- Przeprosiny? - zapytał zdziwiony.
- Tak. Wkopałeś się na dodatkowe patrole ze mną - Uśmiech mu pojaśniał. - Będziemy się świetnie bawić.
Wojownik odszedł, zostawiając go samego z tą informacją. Cholera... rozejrzał się za jakimkolwiek rozwiązaniem, lecz dojrzał tylko świadków tego zdarzenia, którzy zdziwieni szeptali między sobą. No tak... nikt z własnej woli nie zadaje się z Komarem, a on właśnie przyznał przed Szyszką, że chcę mu pomóc. Właśnie popełnił kolejny błąd w swoim życiu.
oh Komarze xd wykończysz wszystkich mieszkańców Owocowego Lasu
OdpowiedzUsuńkc komar <3 mój husbando
OdpowiedzUsuńOkay, oficjalnie gnojka nienawidzę :')
OdpowiedzUsuń