taki eksperymencik hihi
Gdybym mogła się wypowiedzieć, ale nie mogę, to powiedziałabym tylko jedno- życie samotnika jest do bani. Bo jakby jesteś inny od innych (jak to dziwacznie brzmi) no i z kim porozmawiasz o problemach? Tutaj każdy żyje w odosobnieniu, unika się się siebie jak ognia. Ja raczej uważam, że mogłabym siebie nazwać raczej tym durnym błotem, które jest od jakiegoś czasu całym moim otoczeniem. A dlaczego? Bo jego jest zbyt dużo, jest niepotrzebny oraz wkurzający. Tak jak ja. Do tego taki niby muł jest zdradliwy. Same podobieństwa. Nigdy przecież nie potrafię określić jak się akurat będę zachowywać w danej sytuacji. Lecę jak chcę, w zależności co mnie spotkało. Jeżeli jest się złym na kogoś, to oczywiście odpowiadasz wrogo, kiedy w dobrym nastroju mile. Logika? Ona mnie i tak nie trzymała. Zachowuję się jak debil w każdej sytuacji. Ostatnia wprost przebiła dotychczasowe rekordy. Ale dzisiaj sięgam po więcej. Poznamy sobie lepiej koty z klanów! Ta, znowu wymyśliłam coś głupiego. Choć co jest złego w zwykłym poobserwowaniu patroli? Wszystko. Rozrywka rozrywką, lecz to? E tam. Tragedia. Nawet się nie wstydzę tak mówić. Po prostu, sama sądzę, że coś jest z tym nie tak. Nie potrafię się pogodzić, że w ogóle moje pomysły są tak porąbane. Cóż. Muszę to w końcu zrobić.
Po dość konfliktowym poranku, jak zawsze nastąpiła pora, kiedy słońce jest wyżej niż zazwyczaj. Wydaje się takie odległe. Niewyobrażalnie niedostępne. Czemu wszystko co ostatnio mówię, wydaje mi się być takie bezsensu? Na serio. Wracając, ja naprawdę mam ostatnio dość głodówki. Może bym się nauczyła polować wtedy. Wtedy. Byłoby mi łatwiej. Samo jedzenie resztek, które ktokolwiek lub cokolwiek mogło zostawić, albo zwykłe trupy które zmarły z bliżej nieznanych powodów, było po prostu męczące. Jak już coś zjadłam, to zwracałam to w krzaki, a zostawał ból w brzuchu. Niezbyt fajnie. Czasem się zdarzało coś świeżego… Ale rzadko. Mega rzadko. Sama muszę chyba siłą zdawać sobie sprawę, że takie lekceważące zachowanie jest niebezpieczne dla zdrowia oraz życia. Westchnęłam cicho. Wszystko tak się komplikowało, że nie wiem. Teraz to dopiero problem.
Wyruszyłam cicho z miejsca zwanego “domem”, chociaż tu pasowałoby raczej określenie “nieprzyjemna buda, więzienie moich trosk oraz obowiązków”. Idealnie. Więc wyszłam z “nieprzyjemnej budy, więzienia moich trosk oraz obowiązków” i od razu wiedziałam w jakiej kolejności ruszę. Rozrysowałam nawet to na piasku wewnątrz legowsika! Na zewnątrz było tylko błoto. Plan wyglądał tak. Najpierw Klan Nocy. Następnie Klan Klifu. Potem Klan Wilka… A jako wisienkę na torcie zostawiam sobie Klan Burzy. Chyba najbardziej nim pomiatam. Są w końcu tacy deczko dziwni. Latają po tych łąkach czy tam wrzosowiskach, polując na zające. Ha. Komedia. Wypadało jednak i im złożyć wizytę. Dlatego szybciej, napawana pewną ekscytacją pobiegłam, wpadając po brzuch w błoto. Przynajmniej udawało mi się być szybka. Niemalże pływając, dotarłam do granicy. Tam jednak czekała mnie niespodzianka… Dość spora!
- Kim jesteś? - rozległ się głos z cienia. Odwróciła się, by stanąć tuż przy cynamonowym kocurze.
- Nikim - odparłam szybko, z zaniepokojeniem grzebiąc łapą w podłożu. Odsunęłam się też w tył od tego niezwykle dziwnego osobnika. - Jesteś z… Klanu? - dodałam. Nie byłam do końca pewna, ale raczej nie. Koty z klanów były dość tłuste w porównaniu z takimi jak ona. Wyglądała jak szkielet kota w końcu.
- Nie. Ty pewnie też. A teraz uciekaj.
Jaki miły.
- Kto mi karze? - fuknęłam zirytowana. Nikt nie będzie mi niczego rozkazywał!
- Ja lisi bobku. Mój teren.
- Twój? - roześmiałam się ignorując to, że ON był ode mnie o wiele starszy. Ale w końcu stali obok granicy… To trochę śmiesznie zabrzmiało. Ta, jego tereny. Król.
- Tak. Uciekaj.
- Spoko loko, tylko się rozglądam - odparłam. - Do widzenia. Panie władco.
To spotkanie było dość krępujące. Właśnie robiłam dobrą minę do złej gry. Jak zawsze. Musiałam zawsze udawać, że wszystko jest okej. Niby czasem jednak było, lecz teraz nie. Bała się. A i tak kierowała wyzwiska, próbując robić to lepiej niż ten kocur. Był lepszy. Tak mnie pocisnął… Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Musiałam jednak w końcu coś zrobić. Gdybym się nie odzywała, skończyłoby się jeszcze gorzej. Dlatego szłam dalej. Aż nie usłyszałam głosów jakichś kotów. Szybko ustawiłam się pod wiatr. Nawet jeżeli robiłam coś niemądrego, to musiałam zachować bezpieczeństwo. Ogarnięcie sytuacji było dość ważne, nawet jeżeli stanowiło dla mnie problem. Moje uszy pochłaniały te dźwięki, będzące strzępkami rozmów. Ciekawe o czym to tak gadali? Podczas patrolu? O wszystkim pewnie. Jednak i tak podeszłam bliżej. Nie rozpoznawałam żadnego z członków Klanu Nocy. Skąd bym nawet miała ich znać?
- Żabka rośnie jak na drożdżach! Jestem z niej taki dumny… - odezwał się kremowo-biały kocur. Podobnego wyglądu kotka uśmiechnęła się do niego szeroko ze szczęścia.
- Patrzcie, mysz! - nagle rozległ się głos niebieskiej.
- Ja to złapię - cicho powiedział czarny, zniżając się trochę. Szedł coraz dalej, a po chwili był krótki pisk. Zabijanego gryzonia.
- Dobra robota - skomentowała ta, co się wcześniej tak ucieszyła na wieść o jakimś kociaku. Kocur jednak nie odpowiedział. Sama wlepiałam ślepia w zwierzątko, które trzymał w pysku. Prawdziwa mysz! Jak ona dawno takiej nie widziała… Prawie bym wyskoczyła, by ją porwać. Chciała to zrobić. Nadarzyła się okazja, gdy zostawił piszczkę wśród korzeni jakiegoś drzewa. Koty obróciły się, mając za chwilę iść dalej. Oznaczały granicę. Najciszej jak potrafiłam zaczęłam się skradać. Nie przewidziałam jednak tej gałązki, która przerwała bezgłośne ruchy.
- Ej! - krzyknęła niebieska, widząc mnie, przyczajoną tuż przy martwym ciałku. Krzyki chyba nie miały końca, a ja ruszyłam do biegu. Ku Klanowi Klifu. Słyszałam jak byli za mną. A łapy bolały mnie tak mocno, po prostu nie byłam przyzwyczajona do twardego podłoża. A wciąż trzymałam zwierzynę. Prawdziwą!
- Masz to oddać! To zwykły samotnik! Wracaj! - warczeli w pogoni za nieproszonym gościem. Uśmiechnęłam się lekko. Tak trochu śmiesznie.
- Nie! Teraz to jest moje! - odparłam, jeszcze szybciej goniąc w stronę następnych oznaczeń. Tutaj bardziej pachniało lasem, a nie stęchłą wodą i rybami. A poza tym, od kiedy umiałam tak szybko biegać? Rzeczywiście inaczej tu było. Koty zatrzymały się. Widocznie nie ich miejsce.
- Och! - jęknął cicho kremowo-biały. Przewróciła oczami.
- Złapiecie sobie następną! - Ze śmiechem strzepnęłam ogonem i zaczęłam zajadać. W końcu normalny posiłek.
- Chodźmy już, to w końcu patrol a nie polowanie - miauknął ktoś, po czym znikli. Spokój nastał, mogłam raczyć się ciepłym pożywieniem. Jakby, w tym momencie moja radość nie ma końca. Mam ochotę skakać aż do nieba ze szczęścia. Ale nie wypada, co nie? Zagrzebując resztki, zdałam sobie sprawę, jak ciekawe było to zdarzenie. Chyba czas na następne! Dlatego truchtem poszłam dalej. Dalej… I dalej! Tutaj z kolei było inaczej. Lepiej. Taki las, pachniało dość zwyczajnie. Co dziwne, już szybko zdałam sobie sprawę, że gdzieś niedaleko są następne koty. Brązowo-biały w cętki z chyba uczniem, przepraszam, uczennicą! Liliową szylkretką calico. Jakiś dymny. No i następna kotka. Szylkretka, ale niebieska.
- Co czujesz Rysia Łapo? - spytał czekoladowy. Niby sprawiał wrażenie radosnego, lecz oczy miał smutne. Takie puste.
- Nornica. Hm… Jakiś ptak…
- Drozd - dorzuciła vanka. Adeptka uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- No i coś, czego nie znam…
- Ciekawe… - powiedział mentor kotki. Wciąż wykrzywiając pysk, kącikami ust do góry. Co oni mają z ciągłym bananem na mordzie?!
- Co to?
- Samotnik - miauknął delikatnie dymny, skurczając się trochę. Strach? No przecie chyba nie.
- Upsik… - miauknęłam cichutko, na co wszystkie koty podniosły głowy oraz zastrzygły uszami. Znowu jak na biegu maratońskim, ruszyłam do przodu, teraz jakoś bardziej z ociąganiem. W końcu, następny przystanek, to mój dawny klan. Ciekawe, czy kogoś rozpozna… Bynajmniej, oni dalej za mną lecieli. Dopiero wtedy, kiedy Zajęczy Omyk (jak to się okazało po dość szybkiej wymianie zdań podczas sprintu) po prostu powiedziała, że nie ma co, bo za mną to się już kurzy. Odeszli, a ja podeszłam do następnej granicy. Ile ja już ich przeszłam? Teraz trzecia. A słońce było coraz niżej. Tutaj czas spędziłam trochę inaczej. Cicho pogwizdując, szłam spokojnie po tych terenach. Jakoś… Smutno mi było. Straciłam to co najważniejsze. Poczucie własnej wartości. Teraz byłam w końcu śmieciem. Takim bezużytecznym, śmierdzącym, niepotrzebnym. Aż mnie serce zabolało. Niestety, była to prawda. Do tego śmierdziała bagnami. Fuj. Choć już tak długo była na powierzchni suchej, wciąż futro miała z błota, teraz zaschniętego. Piórka przynajmniej były, tak samo jak wyschnięte kwiatki. Będę mogła przynajmniej zebrać nowe. Zaczęła się Pora Zielonych Liści, muszę zacząć składać ofiary Klanu Gwiazd. Ale nie mam z czego! Beznadzieja…
- Przecież to była tragedia! - rozemocjonowany głos zdradził obecność następnej grupy kotów. Tym razem chyba na polowaniu. Jakoś nie wyglądali na takich, co chcą iść z jednego punktu do drugiego, by tylko pokazać, że tu jest ich miejsce. Wąchali wszystko po drodze, patrzyli we wszystkie zakamarki. No, szukali zwierzyny.
- Niestety… - ze smutkiem powiedział kocur. Taki kremowy. A kotka obok, to była srebrna ruda. Tuż za nimi jakiś bury oraz szylkretka. Czekoladowa.
- Nikt nie może uwierzyć w to co się stało z Bystrą Wodą… - szepnęła ta ostatnia schylając lekko głowę. Ciekawe co z nimi.
- Najbardziej cierpi Sarni Ogon. To ją przerasta, w końcu… To jest jej brat - znów stwierdził kremowy.
- Prawda - powiedział tylko bury. Całe szczęście, że JEST. A nie był. Czyli ten kot żyje. Przysunęłam się bliżej. Chciałabym bliżej uczestniczyć w konserwacji. Ale cóż. I tak nie wiedziałam o co chodzi. Ktoś lub coś ucierpiało. Wbrew własnej woli, wychynęłam się z krzaków. Po co? Przecież powtarzałam, że nie wiem po co coś robię czasem!
- Hm? - zdziwiony bury wlepił we mnie spojrzenie. Inne koty jak na zawołanie nastroszyły się.
- Czego tutaj szukasz?! - zapytał się kremowy.
- Niczego - odparłam.- Mogę sobie już iść. Albo zostanę na dłużej.
- Masz stąd iść! - miauknęła niezbyt pewnie srebrna.
- Yhym! - dodał bury.
- Dobra, już spadam, miłego dnia - burknęłam, gdy oddaliłam się od tych kotów. Świetnie. Mogli przynajmniej mnie wygonić od razu, a nie dać do zrozumienia jak jestem niechciana. Sama jak palec. Zostawiona własnemu losu. No i dalej znowu szłam. Nie przystanęłam na chwilę by popatrzeć na zachód słońca. Upokorzona wbijałam wzrok w podłoże. Przestałam gwizdać. Zgasło światełko nadziei. Że może jednak komuś na mnie zależy. No najwyraźniej nie. Przynajmniej nikt nie przypomniał mi żenującej sytuacji, gdy naćpałam się kocimiętki. Przeżycia jeszcze większe. Próba podtopienia, zrzucenie do dołu, dziwne zachowanie medyków. Coś bezsensu, głupiego, ale zarazem satysfakcjonującego. Lepsze było jednak strzelanie kamieniami. Tam musiałam wypracować ruchy, to nie było tak proste jak połknięcie liścia. Czy tam płotki. To pierwsze bardziej pasowało.
Teraz siedziałam wlepiając spojrzenie w nadchodzące koty. Byłam w krzakach. Nikt mnie nie zobaczy. Ale to co zauważyłam, było dość ciekawe. Bo tak wychudzonych klanowiczów nie widziałam. Najwyraźniej głodowali. Pewnie przez tą chorobę co mówił Jeżowa Ścieżka. Przecież króliki chorowały, a oni na nie polowali! Teraz niestety też tak było. Choć chyba pewnie zabronił Mokra Gwiazda ich jeść…
- Wracaj Bycza Szarżo! - krzyknęła za czarno-białym jakaś kotka, która biegła w stronę najwyraźniej brata. Za nimi był rudy kocur oraz bura kotka. Łypali wzrokiem na odgrywającą się scenę, gdzie wygłodniały kot biegł za ledwo oddychającym królikiem. Wyglądał… Dziwnie. Na jego miejscu by dalej nie polowała. Tak sądziła także kotka, która skoczyła na kocura próbując go zatrzymać. Stoczyli się na trawie jak kociaki bawiące się w żłobku. W końcu zatrzymali się, a reszta do nich dołączyła.
- Kozi Skoku! Przez ciebie on uciekł…
- Mokra Gwiazda zabronił polowań na króliki - miauknęła bura. Rudy pokiwał głową.
- Prawda, przecież przenoszą tą dziwną chorobę a ten na pewno był zarażony! Debilu, opanuj się.
- Ale zwierzyna jest potrzebna! - warknął Bycza Szarża ze złością.
- Zabronione to zabronione - stwierdziła Kozi Skok, najwyraźniej szczęśliwa, że nic nie stanie się jej bratu.
- Weź daj spokój! - fuknął znowu kocur, nieprzyjaźnie machając ogonem.
- Zawsze coś innego się znajdzie, kto jak kto, ja tam idę - mruknęła znowu bura, odchodząc w inną stronę.
- No - dorzucił rudy tak samo idąc za kotką.
- Ej! - krzyknął czarno-biały. Kotka tylko położyła ogon na barku kocura.
- Złapiemy jakiegoś ptaka albo mysz, chodź!
W tej samej chwili poszli dalej, poza zasięg mojego wzroku. Więc ruszyłam szybko do domu. Zbliżała się noc. Powinna już być na miejscu, ale zachciało się dłuższych wędrówek. A czego się nauczyłam? Niczego. Tylko tego, że życie idzie własnym rytmem. Mnie wyklucza ze społeczności. Żyję w niedoinformowaniu. Może tak jest… Lepiej?
Po dość konfliktowym poranku, jak zawsze nastąpiła pora, kiedy słońce jest wyżej niż zazwyczaj. Wydaje się takie odległe. Niewyobrażalnie niedostępne. Czemu wszystko co ostatnio mówię, wydaje mi się być takie bezsensu? Na serio. Wracając, ja naprawdę mam ostatnio dość głodówki. Może bym się nauczyła polować wtedy. Wtedy. Byłoby mi łatwiej. Samo jedzenie resztek, które ktokolwiek lub cokolwiek mogło zostawić, albo zwykłe trupy które zmarły z bliżej nieznanych powodów, było po prostu męczące. Jak już coś zjadłam, to zwracałam to w krzaki, a zostawał ból w brzuchu. Niezbyt fajnie. Czasem się zdarzało coś świeżego… Ale rzadko. Mega rzadko. Sama muszę chyba siłą zdawać sobie sprawę, że takie lekceważące zachowanie jest niebezpieczne dla zdrowia oraz życia. Westchnęłam cicho. Wszystko tak się komplikowało, że nie wiem. Teraz to dopiero problem.
Wyruszyłam cicho z miejsca zwanego “domem”, chociaż tu pasowałoby raczej określenie “nieprzyjemna buda, więzienie moich trosk oraz obowiązków”. Idealnie. Więc wyszłam z “nieprzyjemnej budy, więzienia moich trosk oraz obowiązków” i od razu wiedziałam w jakiej kolejności ruszę. Rozrysowałam nawet to na piasku wewnątrz legowsika! Na zewnątrz było tylko błoto. Plan wyglądał tak. Najpierw Klan Nocy. Następnie Klan Klifu. Potem Klan Wilka… A jako wisienkę na torcie zostawiam sobie Klan Burzy. Chyba najbardziej nim pomiatam. Są w końcu tacy deczko dziwni. Latają po tych łąkach czy tam wrzosowiskach, polując na zające. Ha. Komedia. Wypadało jednak i im złożyć wizytę. Dlatego szybciej, napawana pewną ekscytacją pobiegłam, wpadając po brzuch w błoto. Przynajmniej udawało mi się być szybka. Niemalże pływając, dotarłam do granicy. Tam jednak czekała mnie niespodzianka… Dość spora!
- Kim jesteś? - rozległ się głos z cienia. Odwróciła się, by stanąć tuż przy cynamonowym kocurze.
- Nikim - odparłam szybko, z zaniepokojeniem grzebiąc łapą w podłożu. Odsunęłam się też w tył od tego niezwykle dziwnego osobnika. - Jesteś z… Klanu? - dodałam. Nie byłam do końca pewna, ale raczej nie. Koty z klanów były dość tłuste w porównaniu z takimi jak ona. Wyglądała jak szkielet kota w końcu.
- Nie. Ty pewnie też. A teraz uciekaj.
Jaki miły.
- Kto mi karze? - fuknęłam zirytowana. Nikt nie będzie mi niczego rozkazywał!
- Ja lisi bobku. Mój teren.
- Twój? - roześmiałam się ignorując to, że ON był ode mnie o wiele starszy. Ale w końcu stali obok granicy… To trochę śmiesznie zabrzmiało. Ta, jego tereny. Król.
- Tak. Uciekaj.
- Spoko loko, tylko się rozglądam - odparłam. - Do widzenia. Panie władco.
To spotkanie było dość krępujące. Właśnie robiłam dobrą minę do złej gry. Jak zawsze. Musiałam zawsze udawać, że wszystko jest okej. Niby czasem jednak było, lecz teraz nie. Bała się. A i tak kierowała wyzwiska, próbując robić to lepiej niż ten kocur. Był lepszy. Tak mnie pocisnął… Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Musiałam jednak w końcu coś zrobić. Gdybym się nie odzywała, skończyłoby się jeszcze gorzej. Dlatego szłam dalej. Aż nie usłyszałam głosów jakichś kotów. Szybko ustawiłam się pod wiatr. Nawet jeżeli robiłam coś niemądrego, to musiałam zachować bezpieczeństwo. Ogarnięcie sytuacji było dość ważne, nawet jeżeli stanowiło dla mnie problem. Moje uszy pochłaniały te dźwięki, będzące strzępkami rozmów. Ciekawe o czym to tak gadali? Podczas patrolu? O wszystkim pewnie. Jednak i tak podeszłam bliżej. Nie rozpoznawałam żadnego z członków Klanu Nocy. Skąd bym nawet miała ich znać?
- Żabka rośnie jak na drożdżach! Jestem z niej taki dumny… - odezwał się kremowo-biały kocur. Podobnego wyglądu kotka uśmiechnęła się do niego szeroko ze szczęścia.
- Patrzcie, mysz! - nagle rozległ się głos niebieskiej.
- Ja to złapię - cicho powiedział czarny, zniżając się trochę. Szedł coraz dalej, a po chwili był krótki pisk. Zabijanego gryzonia.
- Dobra robota - skomentowała ta, co się wcześniej tak ucieszyła na wieść o jakimś kociaku. Kocur jednak nie odpowiedział. Sama wlepiałam ślepia w zwierzątko, które trzymał w pysku. Prawdziwa mysz! Jak ona dawno takiej nie widziała… Prawie bym wyskoczyła, by ją porwać. Chciała to zrobić. Nadarzyła się okazja, gdy zostawił piszczkę wśród korzeni jakiegoś drzewa. Koty obróciły się, mając za chwilę iść dalej. Oznaczały granicę. Najciszej jak potrafiłam zaczęłam się skradać. Nie przewidziałam jednak tej gałązki, która przerwała bezgłośne ruchy.
- Ej! - krzyknęła niebieska, widząc mnie, przyczajoną tuż przy martwym ciałku. Krzyki chyba nie miały końca, a ja ruszyłam do biegu. Ku Klanowi Klifu. Słyszałam jak byli za mną. A łapy bolały mnie tak mocno, po prostu nie byłam przyzwyczajona do twardego podłoża. A wciąż trzymałam zwierzynę. Prawdziwą!
- Masz to oddać! To zwykły samotnik! Wracaj! - warczeli w pogoni za nieproszonym gościem. Uśmiechnęłam się lekko. Tak trochu śmiesznie.
- Nie! Teraz to jest moje! - odparłam, jeszcze szybciej goniąc w stronę następnych oznaczeń. Tutaj bardziej pachniało lasem, a nie stęchłą wodą i rybami. A poza tym, od kiedy umiałam tak szybko biegać? Rzeczywiście inaczej tu było. Koty zatrzymały się. Widocznie nie ich miejsce.
- Och! - jęknął cicho kremowo-biały. Przewróciła oczami.
- Złapiecie sobie następną! - Ze śmiechem strzepnęłam ogonem i zaczęłam zajadać. W końcu normalny posiłek.
- Chodźmy już, to w końcu patrol a nie polowanie - miauknął ktoś, po czym znikli. Spokój nastał, mogłam raczyć się ciepłym pożywieniem. Jakby, w tym momencie moja radość nie ma końca. Mam ochotę skakać aż do nieba ze szczęścia. Ale nie wypada, co nie? Zagrzebując resztki, zdałam sobie sprawę, jak ciekawe było to zdarzenie. Chyba czas na następne! Dlatego truchtem poszłam dalej. Dalej… I dalej! Tutaj z kolei było inaczej. Lepiej. Taki las, pachniało dość zwyczajnie. Co dziwne, już szybko zdałam sobie sprawę, że gdzieś niedaleko są następne koty. Brązowo-biały w cętki z chyba uczniem, przepraszam, uczennicą! Liliową szylkretką calico. Jakiś dymny. No i następna kotka. Szylkretka, ale niebieska.
- Co czujesz Rysia Łapo? - spytał czekoladowy. Niby sprawiał wrażenie radosnego, lecz oczy miał smutne. Takie puste.
- Nornica. Hm… Jakiś ptak…
- Drozd - dorzuciła vanka. Adeptka uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- No i coś, czego nie znam…
- Ciekawe… - powiedział mentor kotki. Wciąż wykrzywiając pysk, kącikami ust do góry. Co oni mają z ciągłym bananem na mordzie?!
- Co to?
- Samotnik - miauknął delikatnie dymny, skurczając się trochę. Strach? No przecie chyba nie.
- Upsik… - miauknęłam cichutko, na co wszystkie koty podniosły głowy oraz zastrzygły uszami. Znowu jak na biegu maratońskim, ruszyłam do przodu, teraz jakoś bardziej z ociąganiem. W końcu, następny przystanek, to mój dawny klan. Ciekawe, czy kogoś rozpozna… Bynajmniej, oni dalej za mną lecieli. Dopiero wtedy, kiedy Zajęczy Omyk (jak to się okazało po dość szybkiej wymianie zdań podczas sprintu) po prostu powiedziała, że nie ma co, bo za mną to się już kurzy. Odeszli, a ja podeszłam do następnej granicy. Ile ja już ich przeszłam? Teraz trzecia. A słońce było coraz niżej. Tutaj czas spędziłam trochę inaczej. Cicho pogwizdując, szłam spokojnie po tych terenach. Jakoś… Smutno mi było. Straciłam to co najważniejsze. Poczucie własnej wartości. Teraz byłam w końcu śmieciem. Takim bezużytecznym, śmierdzącym, niepotrzebnym. Aż mnie serce zabolało. Niestety, była to prawda. Do tego śmierdziała bagnami. Fuj. Choć już tak długo była na powierzchni suchej, wciąż futro miała z błota, teraz zaschniętego. Piórka przynajmniej były, tak samo jak wyschnięte kwiatki. Będę mogła przynajmniej zebrać nowe. Zaczęła się Pora Zielonych Liści, muszę zacząć składać ofiary Klanu Gwiazd. Ale nie mam z czego! Beznadzieja…
- Przecież to była tragedia! - rozemocjonowany głos zdradził obecność następnej grupy kotów. Tym razem chyba na polowaniu. Jakoś nie wyglądali na takich, co chcą iść z jednego punktu do drugiego, by tylko pokazać, że tu jest ich miejsce. Wąchali wszystko po drodze, patrzyli we wszystkie zakamarki. No, szukali zwierzyny.
- Niestety… - ze smutkiem powiedział kocur. Taki kremowy. A kotka obok, to była srebrna ruda. Tuż za nimi jakiś bury oraz szylkretka. Czekoladowa.
- Nikt nie może uwierzyć w to co się stało z Bystrą Wodą… - szepnęła ta ostatnia schylając lekko głowę. Ciekawe co z nimi.
- Najbardziej cierpi Sarni Ogon. To ją przerasta, w końcu… To jest jej brat - znów stwierdził kremowy.
- Prawda - powiedział tylko bury. Całe szczęście, że JEST. A nie był. Czyli ten kot żyje. Przysunęłam się bliżej. Chciałabym bliżej uczestniczyć w konserwacji. Ale cóż. I tak nie wiedziałam o co chodzi. Ktoś lub coś ucierpiało. Wbrew własnej woli, wychynęłam się z krzaków. Po co? Przecież powtarzałam, że nie wiem po co coś robię czasem!
- Hm? - zdziwiony bury wlepił we mnie spojrzenie. Inne koty jak na zawołanie nastroszyły się.
- Czego tutaj szukasz?! - zapytał się kremowy.
- Niczego - odparłam.- Mogę sobie już iść. Albo zostanę na dłużej.
- Masz stąd iść! - miauknęła niezbyt pewnie srebrna.
- Yhym! - dodał bury.
- Dobra, już spadam, miłego dnia - burknęłam, gdy oddaliłam się od tych kotów. Świetnie. Mogli przynajmniej mnie wygonić od razu, a nie dać do zrozumienia jak jestem niechciana. Sama jak palec. Zostawiona własnemu losu. No i dalej znowu szłam. Nie przystanęłam na chwilę by popatrzeć na zachód słońca. Upokorzona wbijałam wzrok w podłoże. Przestałam gwizdać. Zgasło światełko nadziei. Że może jednak komuś na mnie zależy. No najwyraźniej nie. Przynajmniej nikt nie przypomniał mi żenującej sytuacji, gdy naćpałam się kocimiętki. Przeżycia jeszcze większe. Próba podtopienia, zrzucenie do dołu, dziwne zachowanie medyków. Coś bezsensu, głupiego, ale zarazem satysfakcjonującego. Lepsze było jednak strzelanie kamieniami. Tam musiałam wypracować ruchy, to nie było tak proste jak połknięcie liścia. Czy tam płotki. To pierwsze bardziej pasowało.
Teraz siedziałam wlepiając spojrzenie w nadchodzące koty. Byłam w krzakach. Nikt mnie nie zobaczy. Ale to co zauważyłam, było dość ciekawe. Bo tak wychudzonych klanowiczów nie widziałam. Najwyraźniej głodowali. Pewnie przez tą chorobę co mówił Jeżowa Ścieżka. Przecież króliki chorowały, a oni na nie polowali! Teraz niestety też tak było. Choć chyba pewnie zabronił Mokra Gwiazda ich jeść…
- Wracaj Bycza Szarżo! - krzyknęła za czarno-białym jakaś kotka, która biegła w stronę najwyraźniej brata. Za nimi był rudy kocur oraz bura kotka. Łypali wzrokiem na odgrywającą się scenę, gdzie wygłodniały kot biegł za ledwo oddychającym królikiem. Wyglądał… Dziwnie. Na jego miejscu by dalej nie polowała. Tak sądziła także kotka, która skoczyła na kocura próbując go zatrzymać. Stoczyli się na trawie jak kociaki bawiące się w żłobku. W końcu zatrzymali się, a reszta do nich dołączyła.
- Kozi Skoku! Przez ciebie on uciekł…
- Mokra Gwiazda zabronił polowań na króliki - miauknęła bura. Rudy pokiwał głową.
- Prawda, przecież przenoszą tą dziwną chorobę a ten na pewno był zarażony! Debilu, opanuj się.
- Ale zwierzyna jest potrzebna! - warknął Bycza Szarża ze złością.
- Zabronione to zabronione - stwierdziła Kozi Skok, najwyraźniej szczęśliwa, że nic nie stanie się jej bratu.
- Weź daj spokój! - fuknął znowu kocur, nieprzyjaźnie machając ogonem.
- Zawsze coś innego się znajdzie, kto jak kto, ja tam idę - mruknęła znowu bura, odchodząc w inną stronę.
- No - dorzucił rudy tak samo idąc za kotką.
- Ej! - krzyknął czarno-biały. Kotka tylko położyła ogon na barku kocura.
- Złapiemy jakiegoś ptaka albo mysz, chodź!
W tej samej chwili poszli dalej, poza zasięg mojego wzroku. Więc ruszyłam szybko do domu. Zbliżała się noc. Powinna już być na miejscu, ale zachciało się dłuższych wędrówek. A czego się nauczyłam? Niczego. Tylko tego, że życie idzie własnym rytmem. Mnie wyklucza ze społeczności. Żyję w niedoinformowaniu. Może tak jest… Lepiej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz