Słuchał opowieści o Dreszczu z niemałym podziwem. Już dawno obrał sobie tego wojownika za wzór i chciał pójść w jego ślady. Wiedział jednak, że to będzie ciężka praca. Musiał najpierw pokonać swój strach i omamy, które odzywały się dość niespodziewanie. Przyzwyczaił się już do dziwnych dźwięków, które od czasu do czasu, rozdzierały mu uszy. Teraz wiedział czym były i postanowił je ignorować, najlepiej jak umiał. Szło mu całkiem nieźle, ponieważ już nie skakał na każdy usłyszany sygnał.
- A czym się wyróżniał? - zapytał szczerze zaciekawiony.Konwaliowe Serce machnęła uchem i się szeroko uśmiechnęła. Wskazałam łapą na pierś młodszego tam, gdzie dokładnie biło jego serce.
- Sercem, sercem, Drżąca Łapo. - odpowiedziała na pytanie.
Zdziwiony uniósł pyszczek na medyczkę. Wypiął dumnie pierś, a na jego pyszczku rozkwitł uśmiech.
- Ja również będę bohaterem - powiedział.
- Nie wątpię, nie wątpię...
***
Konwaliowe Serce chciała się zabić. Nie mógł w to uwierzyć! Dlaczego? Czy to przez panującą w legowisku medyków atmosferę? Nawąchała się jakichś ziółek? Przez pewien czas, nie mógł do niej zajrzeć, ponieważ wujek prosił, aby dać jej czas i spokój. Zastosował się do tego i brał udział w treningu, myśląc jednak cały czas o czarno-białej medyczce. Potrzebowała pomocy. Dobrze, że przynajmniej Mokra Gwiazda podjął jakieś środki zaradcze, aby nie zrobiła ponownie czegoś głupiego.
Akurat dzisiaj skierował się do legowiska medyków, aby pogadać poważnie z Konwaliowym Sercem. Od razu dostrzegł Orlikowy Szept, który jej pilnował i Jeżową Ścieżkę uczącego Stokrotkową Łapę o ziołach. Przy gapiach nie był już taki pewny, czy jednak chcę o tym rozmawiać. Brakowało mu tego czegoś, co cechowało Dreszcza z opowieści. A była to odwaga i ignorowanie opinii innych. Był po prostu za wrażliwy.
- Cześć, Drżąca Łapo. Co cię tu sprowadza? - zapytał go wujek.
- Ja... Ja przyszedłem do-do Konwaliowego Serca - wystękał. - M-mogę z nią chwi-ilę pog-gadać?
- Ale tylko chwilę - Medyk zabrał swoją uczennicę na zewnątrz, a Orlikowy Szept stanął przed wejściem do legowiska medyków, aby być w pobliżu, gdyby coś się działo. Podszedł powoli do okaleczonej medyczki i usiadł obok.
- Cześć... - przełknął ślinę. - Jak się czujesz?
- Okropnie. Nie chcą mnie stąd wypuścić!
Spojrzał na nią zdziwiony. No tak. Była w końcu pod nadzorem, przez swoją próbę samobójczą.
- Ja... - zawahał się. - Nie możesz... Nie możesz tego chcieć. To złe. I... - Był okropny w pomaganiu. Nawet nie umiał się porządnie wysłowić! - Chodzi o to, że... Żaden z nas nie chcę, abyś umarła, Konwalio. Nie wiem co się stało, czemu tak bardzo tego pragniesz, ale pamiętaj... To jest złe. Trafiłabyś do miejsca gdzie brak gwiazd. Tam... Są złe koty. A ty nie jesteś zła. Na dodatek... Gdybyś umarła... Ja... Ja nie mógłbym o tobie zapomnieć. Zrobiłaś dla mnie dużo. Opowiedziałaś o Dreszczu. Pokazałaś, że mogę być jak on. Dlaczego... Dlaczego więc chciałaś nas opuścić? To kłamstwo? Nie lubisz nas? - Poczuł jak do oczu wzbierają mu łzy. Nie chciał płakać, ale co mógł zrobić? Przecież medyczka chciała go opuścić. Wolała wybrać prostą drogę, nie chciała walczyć z tym co ją trapi. - Musisz walczyć z tym uczuciem... - Wziął oddech. - Nie poddawaj się, proszę. Pokaż mi, że te demony można odegnać. Jeżeli ty nie dasz rady, to co ze mną? - Pociągnął nosem.
<Konwalio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz