Zerwał się na równe łapy wybudzony ze snu. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się dookoła, a gdy tylko turkusowe ślepia wyłapały ciemność, kocur automatycznie zaczął rzucać wszystkimi przekleństwami, jakich kiedykolwiek się nauczył. Wysunął pazury, będąc gotów, by przeorać mordę debila, który przerwał mu sen. Tak, wiedział, że sam z siebie zgłosił się na medyka, aczkolwiek była jeszcze kurwa mać Kuna.
— Jaszczurzy Syk nie oddycha.
Myślał, że mózg płata mu figle i źle zarejestrował słowa wypowiedziane przez Jabłoniowy Sad. Potrząsnął łbem, próbując jakoś odgonić otępieniem nagłym wyrwaniem ze snu. Ciało kotki leżało niemalże na wejściu do legowiska medyków.
Przynieśli mu tu trupa?! Posrało ich!?
— Nie jestem w stanie pomóc trupowi, geniuszu — warknął sucho w stronę wojowniczki, odsłaniając kły. Jabłoń spuściła łeb, odwracając wzrok. Mimo wszystko, coś go ruszyło, by podejść i sprawdzić ciało Jaszczurzego Syku.
Przystawił policzek do jej pyska, samemu wstrzymując na uderzenie serca oddech
— Idioci! Ona oddycha! — wysyczał, jeszcze bardziej wkurzony, aniżeli wcześniej. Kotka była cała rozpalona, acz nie był pewny, co mogło jej dolegać.
— Zanim uznaliśmy ją za martwą, coś majaczyła… I jakoś dziwnie chodziła — miauknęła cicho. Majaczenie? Zachwiany chód?
Zmarszczył nos, kotka mogła się przegrzać. To by wyjaśniało utratę przytomności.
Niemalże natychmiast wyciągnął kotkę na zewnątrz, wyganiając przy tym Kunę, Chłoda i Jabłoń po wodę. Samemu natomiast zaczął robić mieszanki wzmacniające, gdy czekał na ich powrót, co jakiś czas upewniał się, że kotka oddycha i nic złego się nie dzieje. Mamrotał do siebie, sięgając po kolejne zioła. Trochę rumianku, stokrotki… czyśćca… Wszystko utarł na jednolitą papkę, upewniając się, że nie ma większych kawałków, którymi chora mogła się zadławić. Po otrzymaniu mchu z wodą zaczął schładzać kotkę. Od łap zaczynając, na zwilżeniu jej całego ciała wodą kończąc.
Na szczęście tej nocy obyło się bez trupa.
~*~
Chłód nie był zadowolony, że jego partner od zostania mentorem Rozwydrzonej, nie miał dla niego tak dużo czasu, jak poprzednio. Kocur jednak całkiem sprawnie łączył oba obowiązki. Co prawda treningi z czarną uczennicą były krótkie, acz wyniszczające i do bólu intensywne. Od kiedy to on zaczął leczyć, nagle nie było aż tylu przypadków, gdy ktoś nagle potrzebował leczenia, nikt nie stracił ogona, łapy czy też oka.
Co najwyżej przyszedł do niego ktoś z katarem albo małą raną i to wszystko. No, ewentualnie kleszczem tak jak tego ranka Różany Step. Na całe nieszczęście robal wbił się porządnie, nie starczyło więc go strącić łapą, trzeba było nasmarować gnoja cuchnącym specyfikiem. Odkaził okolice ugryzienia sokiem z mięty, aby czasem nie porobiło się jakieś paskudztwo, polecając kotce, by obserwowała ranę co jakiś czas, czy czasem nic się tam nie dzieje.
Dał jej jeszcze parę ziół na zbicie gorączki po infekcji, nim odesłał ją do legowiska wojowników na odpoczynek.
Przeciągnął się, oddychając ciężko. Nareszcie miał okazję, żeby zjeść cokolwiek.
Zadowolony, wyciągnął tłustą wiewiórkę ze stosu, niemalże natychmiast wbijając kły w jej ciało.
Była świeża, jeszcze nie doszło do stężenia pośmiertnego, co pobudziło tylko u kocura apetyt. Szkoda, że nie było to kocie mięso, zdecydowanie zjadłby je o wiele chętniej.
Gęś miał tendencję do obserwowania otoczenia po każdym kęsie, więc całkiem szybko wyłapał coś, czego nie powinno tu być - bachora Szakalej Gwiazdy. Tego wiecznie drącego mordę, ryczącego i zasmarkanego bękarta.
— Twoja matka ma legowisko w drugą stronę — warknął, wskazując łapą odpowiedni kierunek. Złapał zaraz rude zwierzątko w pysk, odchodząc jak najdalej od zaryczanego smarka. Jeszcze ryczącego bachora nad uchem mu brakowało. Chciał zjeść w świętym spokoju swój posiłek po ciężkiej pracy, nie wymagał przecież tak wiele.
< Jutrzenka? >
Wyleczeni: Różany Step, Jaszczurzy Syk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz