Z postawionymi uszami kręcił się bezcelowo po obozie. Szurał łapami po ziemi, bezmyślnie obserwując ślad, jaki za sobą pozostawiał. Wzburzony do góry kurz z piasku drażnił jego nos, a on siłując się nieustannie z nadmiarem myśli, starał się powstrzymać od kichnięcia.
Podniósł wzrok ku górze. Niebo tej nocy było czyste, bez chmur. Za to gwiazdy lśniły tak mocno, że ciężko było pozostać niewidocznym na otwartej przestrzeni. I choć zapewne wszyscy już spali, tak przez chaos na ostatnim zgromadzeniu nie był w stanie się na niczym skupić. Nawet zmrużenie oczu i odpoczynek stanowiły dla niego wyzwanie, bo nic nie zdawało mu się już bezpieczne. Ogarniała go ciągła panika, a przez to wzmocnił w sobie czujność i momentami histerycznie reagował na zwykłe, ciche hałasy.
Usiadł na uboczu, opierając czubek głowy o korę drzewa. Był już zmęczony tym wszystkim. Ciągłe problemy, niewyjaśnione morderstwa i jego własne, miłosne rozterki. Romans z wojownikiem z innego klanu był zwykłym niewypałem i żałował, że nikt wcześniej go przed tym nie ostrzegł.
Oczy same zaczęły kleić mu się do snu. Powieki zdawały się być cięższe i był bliski zawrócenia do swojego legowiska, ale wtem jeden punkt nieopodal niego przykuł jego uwagę. Liliowa kulka futra szła w samotności. Rozejrzał się za jej rodzeństwem, obawiając się, że to jakaś masowa ucieczka. Gdy nikogo nie ujrzał, odetchnął z ulgą. Najwyraźniej reszta spała.
Zawahał się, ale w końcu podszedł do niej, wiedząc, że taki malec nie powinien sam gdziekolwiek wychodzić.
— Gdzie się wybierasz? — spytał z westchnięciem, zdobywając uwagę pręgowanej. Młodsza przywarła do ziemi i nie ruszała się, przez co sam nie wiedział, co począć. Wpatrywał się w nią bezczynnie, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, ale żaden pomruk nie wydobył się z pyska kociaka.
— Późno jest — zaczął, rozglądając się w poszukiwaniu kogoś, kto uratowałby go z tej nietypowej sytuacji i sam zajął się uciekinierką. — Wracaj do reszty, w żłobku jest bezpiecznie — dodał.
— Muszę? — mruknęła cicho.
— Raczej tak — odparł niepewnie. Nie powinien obawiać się kocięcia jakiejś zwariowanej samotniczki, ale nie wiedział, czego się spodziewać. Kto wie, czy tamta kotka nie szkoliła swoich dzieciaków na bezwzględnych morderców?
— Nie wiem, czy chcę — przyznała, podnosząc się z ziemi i otrzepując z kurzu. Zamarła tak na moment w bezruchu, nim usiadła, zachowując między nimi odpowiedni dystans.
Rudy jej nie rozumiał. Kiedy on był mały, to kociarnia stanowiła dla niego jedyne bezpieczne miejsce na całym świecie. Nigdzie nie czuł się tak dobrze, jak tam, szczególnie gdy miał przy sobie ojca.
Momentalnie skrzywił się. Może to właśnie jest problem? Ona nie miała tu swoich rodziców, a to właściwie był wystarczający argument, by mógł pojąć jej tryb myślenia.
— Nic ci tu nie grozi — oznajmił. — Zabrano was dla waszego własnego dobra — dodał, choć tak naprawdę mało co się orientował w tej sprawie. Kiedy pół klanu zabierało kocięta, on pozostał na terenie zgromadzenia i męczył się ze swoim byłym. — Nie wiem, jaka była wasza mama, ale to nierozsądne zabierać kocięta w takie miejsce, gdzie jest pełno wojowników, mogących wasz w każdej chwili... zabić — dobrał te słowa niepewnie, bo raczej nie powinien straszyć kogoś tak młodego.
— A wy nas zabijecie? — spytała nagle, co zamurowało go na chwilę.
— Nie — wykrztusił. — Tutaj nikt was nie skrzywdzi.
Liliowa nie wydawała się przekonana. Co jakiś czas spoglądała na niego nieufnie, ale nie ruszyła się ze swojego miejsca. Rudzik szybko doszedł do wniosku, że jeśli zaraz czegoś nie powie, to mogą tak tu nawet siedzieć do rana.
— Mam propozycję — zaczął, wbijając pazury ze stresu pazury w ziemię. — Pewnie... Pewnie nudzisz się tam, więc prosiłbym cię, abyś wróciła teraz do środka na noc, a jutro wrócę po ciebie i zabiorę cię na krótki spacer, dobrze? — zaproponował, chcąc, by już po prostu poszła do żłobka i nie robiła mu dodatkowych zmartwień. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu, a znając jego szczęście, to gdyby spuścił z niej na moment oko, to coś by ją zaraz zjadło.
<Kminek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz