Pierwsze wyjście z legowiska, hurra
— Pewnie! — odparła entuzjastycznie Miodunka, po czym wyszeptała kremowemu na ucho —
możemy spróbować znaleźć też to całe legowisko medyków, gdzie mama
składuje kwiatki!
— Ooo, to by było ciekawe! Chodźmy! — miauknął zadziornie.
Plusk przejęcie uspokajała Cyprys. To idealny moment, by stąd wyskoczyć. Miał serdecznie dosyć ciągłego siedzenia w tym dusznym żłobku.
Dał siostrze znak. Oboje zaczęli skradać się w kierunku wyjścia, ciągle spoglądając na Plusk. Korzystając z chwili, uciekli.
— Łał! — zawołała szylkretowa z podziwem.
Nigdy ich tu jeszcze nie było. Nie mógł uwierzyć, że cały, ciekawy świat był przed nim ukrywany. Ich matka ciągle zakazywała im wychodzenia poza kociarnie — nie mówiła jednak dlaczego. Zawsze było "nie" i tyle. Nie przepadał za nią. Pozwalała im na większość rzeczy, tylko nie to. Nie mógł pojąć dlaczego.
Miodunka wbiegła z radością na środek obozu. Sporo się rozglądała, komentując przy tym masę rzeczy.
— Hej, patrz, tam idą wojownicy! — miauknął Lukrecja, odrywając się od przemyśleń.
— W takim razie to raczej nie legowisko mamusi — mruknęła liliowa.
Zielonooka dyskretnym znakiem oznajmiła kremowemu, by poszli się jeszcze trochę rozejrzeć. Radosnym truchtem podążali wokół wszystkich obiektów znajdujących się w obozie. Przystanęli przy średniej wielkości legowisku. Oba kociaki z ciekawością zajrzały do wnętrza pomieszczenia. Siedziały tam dwa koty — uśmiechnięta, szylkretowa kotka i nie wyglądający przyjaźnie czarny kocur. Jednym słowem — nuda.
Gdzie było miejsce, do którego zmierzał wraz z siostrą? Nie miał pojęcia. Wiedziałby wszystko, gdyby wychodził jak normalne kocie, a nie ciągle kisił się w żłobku.
— Lukrecjo, chodź! — zawołała Miodunka.
Po pokonaniu dwóch lisich odległości dotarli do niepoznanego wcześniej legowiska, z którego wydobywał się silny zapach.
— To tutaj, na pewno! Mama tak pachnie! — krzyknęła kotka.
Kociaki posłały sobie figlarne spojrzenia i wskoczyły do środka. Miodunka podeszła do niewielkiego, białego kwiatka o żółtym środku.
— Jak sądzisz, co to? — spytała liliowa.
— A to co? — spytał arlekin, obwąchując jedną z roślin.
— Ooo, to by było ciekawe! Chodźmy! — miauknął zadziornie.
Plusk przejęcie uspokajała Cyprys. To idealny moment, by stąd wyskoczyć. Miał serdecznie dosyć ciągłego siedzenia w tym dusznym żłobku.
Dał siostrze znak. Oboje zaczęli skradać się w kierunku wyjścia, ciągle spoglądając na Plusk. Korzystając z chwili, uciekli.
— Łał! — zawołała szylkretowa z podziwem.
Nigdy ich tu jeszcze nie było. Nie mógł uwierzyć, że cały, ciekawy świat był przed nim ukrywany. Ich matka ciągle zakazywała im wychodzenia poza kociarnie — nie mówiła jednak dlaczego. Zawsze było "nie" i tyle. Nie przepadał za nią. Pozwalała im na większość rzeczy, tylko nie to. Nie mógł pojąć dlaczego.
Miodunka wbiegła z radością na środek obozu. Sporo się rozglądała, komentując przy tym masę rzeczy.
— Hej, patrz, tam idą wojownicy! — miauknął Lukrecja, odrywając się od przemyśleń.
— W takim razie to raczej nie legowisko mamusi — mruknęła liliowa.
Zielonooka dyskretnym znakiem oznajmiła kremowemu, by poszli się jeszcze trochę rozejrzeć. Radosnym truchtem podążali wokół wszystkich obiektów znajdujących się w obozie. Przystanęli przy średniej wielkości legowisku. Oba kociaki z ciekawością zajrzały do wnętrza pomieszczenia. Siedziały tam dwa koty — uśmiechnięta, szylkretowa kotka i nie wyglądający przyjaźnie czarny kocur. Jednym słowem — nuda.
Gdzie było miejsce, do którego zmierzał wraz z siostrą? Nie miał pojęcia. Wiedziałby wszystko, gdyby wychodził jak normalne kocie, a nie ciągle kisił się w żłobku.
— Lukrecjo, chodź! — zawołała Miodunka.
Po pokonaniu dwóch lisich odległości dotarli do niepoznanego wcześniej legowiska, z którego wydobywał się silny zapach.
— To tutaj, na pewno! Mama tak pachnie! — krzyknęła kotka.
Kociaki posłały sobie figlarne spojrzenia i wskoczyły do środka. Miodunka podeszła do niewielkiego, białego kwiatka o żółtym środku.
— Jak sądzisz, co to? — spytała liliowa.
— A to co? — spytał arlekin, obwąchując jedną z roślin.
Dźwięk kroku wbiegł do uszu Lukrecji. Zdążył tylko odwrócić głowę. To Plusk.
— Dz-dz-dzieci... — wydusiła z siebie przerażona.
Spoglądał, a to na siostrę, a to na mamę. Niedobrze.
— Ch-chcieliśmy tylko się rozejrzeć — rzucił, szarpiąc pazurkami podłoże legowiska.
— No właśnie — mruknęła zrezygnowana Miodunka.
— Dz-dz-dzieci... — wydusiła z siebie przerażona.
Spoglądał, a to na siostrę, a to na mamę. Niedobrze.
— Ch-chcieliśmy tylko się rozejrzeć — rzucił, szarpiąc pazurkami podłoże legowiska.
— No właśnie — mruknęła zrezygnowana Miodunka.
— W-w-wróćmy do ż-żłobka — westchnęła niespokojnie ruda.
Szli w ciszy. Kremowy nie miał pojęcia, co powiedzieć. Był bardzo zmieszany — jednocześnie warknąłby do niej, mówiąc, że to nie było niczym złym, a jednocześnie odsunąłby się w kąt legowiska i cicho płakał.
Gdy weszli, Plusk ułożyła się w kłębek i przywołała Miodunkę i Lukrecję. Oboje zostali otuleni miękkim, choć skołtunionym ogonem. Na policzki rudej kotki wdarły się łzy.
Szli w ciszy. Kremowy nie miał pojęcia, co powiedzieć. Był bardzo zmieszany — jednocześnie warknąłby do niej, mówiąc, że to nie było niczym złym, a jednocześnie odsunąłby się w kąt legowiska i cicho płakał.
Gdy weszli, Plusk ułożyła się w kłębek i przywołała Miodunkę i Lukrecję. Oboje zostali otuleni miękkim, choć skołtunionym ogonem. Na policzki rudej kotki wdarły się łzy.
< Miodunko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz