– No cóż… Gotowi na trening? – zagadnęła błękitna. Kocięta kiwnęły głowami, lekko się krzywiąc. Cóż, muszą trenować, żeby mieć umiejętności potrzebne do przetrwania. Chciała im przekazać jak najwięcej z tego, co sama umiała. Po chwili wraz z kociakami wyruszyli w stronę drzewa które miało im pomóc w dzisiejszym treningu. Kociakom wspinanie szło coraz lepiej. Za niedługo będą mogli przenieść się na drzewo. Akurat niedawno w trakcie polowania zauważyła pewną starą wierzbę. Miała ona nie jedną, a aż dwie dziuple i szerokie konary. Była idealnym domem dla tak dużej kociej rodziny. Delikatny wietrzyk muskał srebrne futro Bylicy, kiedy nagle jedna z jej córek spytała:
– Mamo? – córka Sikorki nieco zwolniła kroku, po czym spojrzała na liliowego kociaka.
–Tak?
– Co do Skowronek… – błękitna spięła się nieco, jednak nie pokazała tego na zewnątrz. Szylkretowe kocię odziedziczyło chyba słabe zdrowie po matce. Ewidentnie jej przybrana córeczka chorowała, najpewniej właśnie z powodu genów i niewielkiej ilości pożywienia, jak na tak wiele pyszczków do wykarmienia. Dziko pręgowana robiła wszystko co mogła, aby zapewnić dzieciom jak najwięcej pokarmu. Ale to i tak było za mało. I ona dobrze o tym wiedziała. To sprawiało, iż martwiła się o zdrowie maluchów. Do tego wcześniej niż w klanach zaczęli trening, zużywali więcej energii…ale nie miała innego pomysłu, jak zdobyć więcej jedzenia. Nie miała zamiaru dołączyć wraz z kociakami do jakiegokolwiek klanu, to odpadało. Klan to nie była społeczność, do której chciała wrócić, a bynajmniej taka, do której chciała by zabrać swe kociaki. Był jeszcze owocowy las, ale nie wiedziała dokładnie, jak tam się żyje. Nie miała pewności, czy to dobre miejsce dla jej rodziny. Słysząc głos Kminek wybudziła się z koła myśli - Czy są jakieś zioła, które mogą jej pomóc tak jak mi z tą łapą? – Dla podkreślenia, o co chodzi, mała koteczka trzepnęła tylną kończyną.
– No cóż… – zaczęła ostrożnie srebrna. – Jestem pewna, że coś się znajdzie. Ale… – przerwała i potrząsnęła głową. Mogła dać jej tylko rumianek, o którym już wspominała swoim dzieciom, oraz inne zioła na wzmocnienie. Natomiast medykamenty na konkretne choroby raczej by tu nie pomogły, bo to nie one były przyczyną złego stanu zdrowia pomarańczowookiej – Myślę, że możemy spróbować później znaleźć rumianek albo krwiściąg, jeśli nie będziecie zmęczeni. One wzmacniają organizm.
Od razu potem ruszyła dalej. Już dawno dostrzegła, iż Kminek miała mocny instynkt opiekuńczy. Liliowa starała się opiekować jedyną swą biologiczną krewną, którą znała. Było to słodkie, ale smutek wkradał się w jej myśli kiedy przypominała sobie o tym, jak bardzo martwi się brązowooka o czekoladową szylkretkę. Jednocześnie zachowanie małej było dobrym znakiem. Po pierwsze, znaczyło, że ma ona na tyle siły, aby zająć się nie tylko sobą, ale i kimś jeszcze już w tak młodym wieku, po drugie – będzie również pomocna dla swej rodziny i przyjaciół. Bylica ceniła sobie cechę, jaką była lojalność do najbliższych. Może nie do całego klanu, ale do najbliższych jak najbardziej.
Już po chwili byli już przy odpowiednim drzewie. Córka Bąbla dała sygnał kociakom, iż te mogą rozpocząć już wspinaczkę.
Obserwowała, jak Deszczyk wchodzi na jedną z gałęzi, gdy nagle coś przykuło jej uwagę. Nieznany zapach unosił się w powietrzu. Bylica przeszła kawałek dalej po czym powąchała powietrze.
Inny samotnik.
I wtedy nagle z trawy nieopodal wyskoczyła niczym smuga wielka, szara kocica. Bylica od razu wiedziała, iż ją zna, lecz szybko jej uwaga skupiła się na kimś innym. Mianowicie na drugim, nieznanym samotniku, który gonił żółtooką kocicę.
Kocur uznał, iż najmłodsze kocię, siedzące również najniżej na drzewie będzie łatwym celem. Samotnik podskoczył i kłapnął zębami obok dziecka Bylicy. Ta szybko zareagowała i z impetem wpadła w bok kocura, zrzucając go wpół skoku na ziemię. Samiec syknął, srebrna jednak nie czekała. Zadała kolejny cios, tym razem prosto w pysk kocura. Ten upadł na ziemię. Była burzaczka rzuciła się na obcego, ten jednak zdołał się przeturlać i wstać. Tym razem to on przejechał jej po grzbiecie. Bylica wiedziała, czego chciał – jej kociąt. I tylko ona stała mu na drodze. Pchnęła kocura ponownie, sprawiając, iż odczepił się od jej futra. Gdzieś z boku usłyszała poruszenie na drzewie, jednak nie mogła się tym teraz zajmować.
Musiała go najpierw pokonać. Wgryzła się w jego bok, zadając głęboką ranę, po czym szybko odskoczyła, przez co uniknęła spotkania z lśniącymi pazurami przeciwnika.
Niespodziewanie po kolejnej serii ciosów, na kocura z drzewa rzuciła się trójka jej kociąt. Agresywny samotnik zawierzgał, zrzucając z siebie Deszczyk. Bylica rzuciła się swym kociakom na pomoc. Pozostała dwójka puściła się kocura, po czym cali napuszeni wylądowali na ziemi.
Skoczyła na samotnika, po czym chwyciła go za gardło. Ciepła krew dostała się do jej języka. Kocur charknął, w jego oczach zagościło przerażenie. Ale było już za późno. Błękitna zacisnęła szczęki, czym zmiażdżyła jego tchawice i uszkodziła tętnicę. Martwe ciało samotnika opadło na ziemię, aby już nigdy więcej się nie poruszyć. Natychmiast po zamordowaniu agresora Bylica podbiegła do zielonookiego kocięcia leżącego kawałek dalej.
– Złamałaś sobie coś? – spytała zmartwiona srebrna. Jeśli Deszczyk coś się stało, to gdyby nie to, iż już zabiła to lisie łajno, zrobiła by to jeszcze raz z większym okrucieństwem, rozpruwając mu brzuch i wyciągając flaki.
– Co znaczy złamać…
Dziko pręgowana podniosła kocię, ignorując pytanie i z ulgą stwierdziła, że może ono stać. Rozglądnęła się po wszystkich pyskach. Nie spodziewała się, iż coś takiego się dzisiaj wydarzy. Jednak kryzys został zażegnany, bo ten trup już się przecież nie podniesie.
Srebrna otrząsnęła się i głośno westchnęła. Jej kocięta pewnie zapamiętają to do końca życia. Ale to dobrze. Będą wiedziały, jak niebezpieczny potrafi być ten świat.
– To… może trochę lekcji anatomii. Korzystając z okazji – mruknęła jakby do siebie i wskazała ogonem, że ci, których nie ma już na dole, mają się zbliżyć.
Krokus zsunęła się na niższą gałąź, po czym pomogła młodszej siostrze zejść. Kiedy cała piątka jej kociąt była na miejscu, Bylica położyła łapę na truchle i zaczęła opowiadać o kościach i gdzie najlepiej bić, by poważnie uszkodzić.
- Zależnie od tego, jaki macie cel w walce, atakujecie w inny sposób. – rozpoczęła swój wywód siostra Dzikiego Gona. – zawsze lepiej jest atakować pierwszym niż drugim, również w przypadku, kiedy nie chcecie zabić przeciwnika, tylko nauczyć go cennej lekcji, by z wami nie zadzierać. Polecam żeby atakować tych, którzy zaczynają być agresywni. Jednak jeśli to wróg jako pierwszy przymierzy się do ataku lub i już go rozpocznie, najlepiej jest walczyć tak, aby go jak najbardziej zranić, lub zabić. – rzekła – jeśli macie na celu zrobienie właśnie tego, musicie być jak najbardziej brutalni i szybcy. Im szybciej zabijecie tym lepiej. Chyba, że chcecie zadać przeciwnikowi jak największy ból. Wtedy obezwładniacie go, a następnie męczycie. W przypadku chęci szybkiego pozbycia się problemu, najlepiej jest celować w newralgiczne miejsca. Bardzo dobry jest brzuch, ale mało kto go odsłoni. Jeśli przybijecie przeciwnika do ziemi, tak, że pysk ma w stronę waszego pyska, to zamiast go uszkodzić możecie dostać pazurami w pysk. Warto więc uderzać i wgryzać się w bok wroga, najlepiej uszkodzić żebra. – dotknęła miejsca w którym znajdowała się ochrona płuc i innych organów samotnika. – jeśli wam się uda, możecie również…
I wtedy zza trawy wychylił się szary kot z wcześniej, na co wszyscy się najeżyli. Bylica spojrzała na kocicę, i już wiedziała, kto to.
- Nie musicie się bać, dzieci. To Safona, moja stara znajoma. – miauknęła srebrna. Nie wiedziała, jak uzdrowicielka zareaguje na to, iż wraz z młodymi zabiła agresora, ale powinna być im wdzięczna. W końcu chciał ją skrzywdzić, teraz już nie był dla żadnego z nich zagrożeniem. – Witaj, Wieszczko. – miauknęła Bylica do starszej od siebie kotki, uśmiechając się. – Znów się spotykamy. Tym razem jednak mam kompanię. Poznaj moje kociaki. – rzekła, po czym wskazała na każdego z maluchów po kolei przedstawiając je.
- Witaj, Bylico, podróżniczko spod rzeki. – przywitała się Safona, podchodząc bliżej. – Jak widzę bogowie obdarowali cię piątką skarbów, jednym którego futro niczym twoje przypomina taflę lodu w porze nagich drzew, przypominającym tarczę księżyca na niebie, innym, jak głaz szarym, o twych oczach w kolorze młodych liści, które wypuszczają drzewa po zniknięciu śniegu. Oraz tym o ślipiach w kolorze słodkiego wyrobu pracowitych pszczół. A także tym, które ma futro niczym lilia przy stawie, ulubionym miejscu kaczek, i tym, którego futro mieni się w kolorze ciemnej kory i języków ognia, o oczach niczym zachód słońca. – kwiecistym językiem opisała jej kocięta uzdrowicielka, jak to miała w zwyczaju.
- Zaiste, są to moje skarby, podróżna uzdrowicielko o słonecznych oczach. – spróbowała imitować mowę długofutrej kotki Bylica, uśmiechając się. Po chwili wpadła na pewien pomysł – Droga Safono, czy zechciałabyś może wraz ze mną poprowadzić lekcję anatomii dla tych puszystych kociąt zesłanych mi z niebios? – spytała. Safona uśmiechnęła się, po czym skinęła głową i podeszła do Bylicy. Kocięta będą miały ciekawą lekcję.
<Kminek? Mama bawi się w poetę XD>
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz