— Jesteś nikim! Zapamiętaj to sobie, nikim! To co widziałaś nic nie znaczy! Rudzi zawszę będą silni! A ty skonasz tu, skonasz i nikt ciebie nie zapamięta!
Skuliła się, czując, jak jej futro się jeży. Mieszanina emocji płatała się w jej głowie, łącznie z dezorientacją i zaskoczeniem, gdy kocur zaczął znęcać się nad nią fizycznie. Jej skóra piekła ją jeszcze bardziej, niż dotąd. I chociaż miała ochotę wrzeszczeć, nie chciała tego robić. Powstrzymała krzyk bólu, w następstwie czego jej oczy same się załzawiły. Tuż za nią rozległ się pisk leżących kociąt.
— Co pan wyprawia? — pisnęła Sójka, odważając się wstać na łapy. Pysk szylkretki wyrażał zaskoczenie, ale czuć od niej było emocje, których czarna karmicielka nie potrafiła rozpoznać.
Kamienna Agonia sama nie wiedziała, co czuć. Strach, że broniło ją dziecko Piaskowej Gwiazdy, wdzięczność, czy zupełne okrągłe nic.
Czarna podpierała się na jednej łapie i na boku, jak najbardziej przysuwając do ściany. Potwór. Potwór. Dlaczego nikt nie zwracał uwagi na tą brutalność? Na to bezprawie?
— Daję wsparcie waszej mamie.
— Krzywdząc ją i obrażając? — zapytała Sójka. Z całej czwórki to ona przybrała pozycję tego jednego odważnego kociaka. Sowa kryła się za szylkretową, wbijając zmartwione oczka w pokrzywdzoną, zmizerniałą posturę swojej matki.
— W-właśnie — odważyła się w końcu. — Mama jest smutna, a teraz będzie jeszcze smutniejsza!
— Zasługuje na to. Bo jest morderczynią i nierudą. Kimś kim powinnaś gardzić. — warknął Żar w kierunku Sójki.
Kamienna Agonia położyła uszy, obnażając po kryjomu kły. Czuła się tak dziwnie. Tak słabo i źle. Była tak zmęczona tym wszystkim, a jednocześnie tak wściekła na plotki.
— Co ma kolor futra do tego, jaki powinnam mieć do kogoś stosunek? — zdziwiła się, a potem potrząsnęła łbem. — Mamo? Co on mówi? Jesteś morderczynią? Zabiłaś kogoś?
— Klan uważa, że zabiłam kocięta, których nie widziałam na oczy. — westchnęła. Oznaki złości wyparowały. Znowu na jej pysk wstąpił smutek i zmęczenie. Ponure zmęczenie. — Chociaż to plotki. Fałszywe oskarżenia. Ale moje zdanie pewnie wcale się nie liczy. Nikt nawet nie chciałby wysłuchać mojego zdania. Ciągle tylko kłamstwa.
Skuliła się w kłębek i zamknęła oczy, odseparowując się całkowicie od świata. Chciała tylko pogrążyć się we śnie i zapomnieć o tej sytuacji. Zapomnieć o piekącym futrze, którego przyczyną był Rozżarzony Płomień. Chciała tylko leżeć i płakać.
* * *
— Mamo, spójrz — miauknęła wesoło Sowa, trzymając w pysku żółty kwiat. Czarna podniosła zmęczone powieki, nie będąc w stanie się nawet poruszyć. Na widok żółtych oczu kotki zielonooka w mgnieniu oka zalała się gorzkimi łzami.
— Czy to przez tego pana? — powiedziała smutno biała w odpowiedzi na tą dziwną reakcję. — Nie martw się, mamo. Ja cię kocham. Dlaczego jesteś taka smutna?
Żółte oczy stałe przypominające o Piaskowej Gwieździe wystarczyły, by doprowadzić ją do jeszcze większej histerii. Szlochała cicho, łapczywie trzymając się posłania z mchu. Nie potrafiła z nimi rozmawiać. Nie potrafiła ich kochać tak, jak ją kochała Króliczy Sus i Świerszczowy Skok. Nie potrafiła kochać kogoś, kto urodził się przez Piaskową Gwiazdę. Kto nigdy nie miał istnieć. Wsunęła pysk we własne łapy. Nigdy nie chciala mieć kociąt. Nigdy nie chciała być matką. Nigdy.
* * *
skip do teraz
Jadła jakiś mały kawałek piszczki gdzieś w odosobnieniu od reszty klanu, patrząc z ponurych zielonych ślepi na świat. Nienawidziła tego, że wśród nich wciąż żyli rasiści. Kiedyś Klan Burzy był zróżnicowany. Teraz - przeważały same rude koty. Piaskowa Gwiazda wprowadzała swoje idiotyczne plany w życie. A co było w tym wszystkim najgorsze? Świadomość, że Klan Burzy naprawdę stawał się silniejszy.
Ale to wcale nie sprawiało, że przywództwo Piaskowej Gwiazdy było słuszne. Nigdy nie było. Nawet wtedy, gdy żyła. Sprowadziła tylko zagładę i podział. Może mieli większe tereny, może stale rodziły się nowe kocięta, może była w nich siła, ale ta żądza władzy i potęgi nie była zdrowa.
Oplotła się swoim własnym ogonem i zamrugała kilkukrotnie. Znowu mieli przechodzić przez ten sam etap? Czy Piaskowa Gwiazda nie mogła pogodzić się z faktem, że przegrała i powinna już dawno żreć piach?
Oczywiście, że nie.
Naprawdę chciałaby wcielić się teraz w rolę jakiegoś losowego ucznia z Klanu Wilka albo Klanu Klifu. Rozmawiać pogodnie z przyjaciółmi, chodzić na patrole, śmiać się i wieść beztroskie życie bez problemów. Tymczasem musiała tkwić w ciele osoby, która nigdy nie doznała choć chwili spokoju, a złudna wolność, którą miał im dać plan Zajęczej Gwiazdy, zniknęła równie szybko, co się pojawiła i okazała się być tylko głupim kłamstwem.
Żałowała, że nie mogła cofnąć czasu i naprawić swoich błędów. Od początku miała rację. Miała rację, gdy wątpiła w plan, który Zając obiecał, że wypali. Nie wypalił. Kolejne głupie kłamstwo.
Wyrzuty sumienia, że tak zawiodła kogoś, kto zaufał jej na tyle, by powierzyć jej swoje zastępstwo łączyły się ze złością. Złością i na siebie, i na tych, którzy kiedykolwiek ją skrzywdzili. Ją i wszystkich innych.
Nie rozumiała, jak można było być tak wypranym z emocji. Tak pozbawionym jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. Było w jej życiu wiele rzeczy, których żałowała, ale zdecydowanie nie żałowała swojej niesubordynacji. Może miała kary, może musiała przechodzić przez upokorzenie, ale miała to w dupie. Nie zamierzała odsunąć się na bok i pozwalać na traktowanie siebie jak najgorszego plebsu. Nie znowu. Nie po tym, co zrobiła jej Piaskowa Gwiazda. Nie po tym, co powiedziała. Nie po ciąży i po urodzeniu kociąt, które nie powinny istnieć. Jej pycha i odwaga z czasów, gdy dorastała była zarówno przekleństwem, jak i w pewnych momentach pomagała jej utrzymać się na łapach, gdy wszystko zdawało się niknąć jej przed oczami. I szczerze? Gdyby miała okazję pokazać Piasek, Żarowi i reszcie rasistów, jak bardzo w dupie ma ich przestrogi, zrobiłaby to bez wahania. Jeden raz, drugi, trzeci. Tyle, że nawet w Zającu Piaskowa Gwiazda miała władzę. Pamiętała, co zrobiła z Szepczącą Duszą za drugim razem. Myśl o opuszczeniu klanu była dla niej tak... dziwna. Od zawsze się tu wychowywała. To dla niej była norma. Rutyna, do której była przyzwyczajona. Życie bez Klanu Burzy - nawet takiego zepsutego, jakiego znała - nie śniło się jej nawet w koszmarach.
Pokręciła głową i wstała, gdy skończyła jeść. Myśli zbierały się w jej głowie jedna za drugą, nie pozwalając na ani chwilę wytchnienia.
,,jej" (wciąż nie przywykła, by tak je nazywać) dzieci zostały już uczniami. Przez całą ceremonię nie potrafiła na nie nawet popatrzeć. Jemiołowa Łapa zdążyła narobić sobie karę - i świetnie. Chociaż czarna nigdy nie miała dobrych relacji z córką, ani tym bardziej nie żywiła do niej żadnego uczucia, cieszyła się, że też miała okazję podnieść liderce ciśnienie. Może uśmiech z tej obrzydliwej mordy zniknie, jak uczniowie sprawią, że pęknie jej żyłka. Zresztą nie tylko uczniowie. Zwęglony Kamień też dostał karę. Brutalną. Zbyt brutalną na to, co zasługiwał. Ale oczywiście, czego mogła się spodziewać po Piaskowej Gwieździe? Litości? Zabawne. Ona nie miała jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Pozbawiła płodności niewinnego kota. Skrzywdziła Zwęglone Futro. Najpierw zginął podczas zgromadzenia, gdy nie mogło jej być przy nim, a teraz został pozbawiony narządów płciowych przez nią. Przez Szczypiorek. Najgorszą osobę, która mogłaby to zrobić.
Chęć rozszarpania szylkretowej kryła się w niej nie od dzisiaj. Może to nie było właściwe, ale niemniej nie powstrzymywało jej to przed życzeniem jej śmierci. Po tym, co zrobiła. Gdyby nie wychowała się podczas czasów Piaskowej Gwiazdy, może byłaby lepszym kotem. Jak oni wszyscy. Nie byłoby podziału. Ale kremowa musiała to wszystko zniszczyć. I miała czelność robić to jeszcze raz, gdy wszystko zdawało się powoli wracać do normy.
Zajęta własnymi myślami, nawet nie zauważyła, gdy ustała na łapę jakiemuś kotu. Cofnęła ją i nastroszyła futro, widząc, że to Rozżarzony Płomień. Ale tym razem nie cofnęła się ani nie podkuliła ogona. Może dostanie za to po dupie, może zostanie okrzyczana, może pożałuje tej decyzji, ale Rozżarzony Płomień nie zasługiwał na uległość ze strony kogokolwiek.
— Patrz, jak łazisz — warknął ze złością i już wziął wdech, jak gdyby przygotowywał się na pełen drwin wywód. Kotka jednak przerwała mu, wysuwając kły.
— Czegokolwiek nie powiesz, mam po dziurki w nosie słuchania twojego mielenia jęzorem. Jesteś dumny z tego, że zachowujesz się jak pozbawiony uczuć idiota? Popierasz to wszystko, co się tu dzieje? Wciąż masz czelność zwracać się bez szacunku do innych, którzy na to zasługują? — warknęła. Jej głos brzmiał ochryple - tak rzadko go dotąd używała. Była tak sfrustrowana i wściekła egzystencją popleczników Piaskowej Gwiazdy. Nie zauważali swoich błędów. Tkwili w swoich chorych przekonaniach. Jej ciało wyglądało marnie, podobnie jak wyraz pyska i właściwie wszystko, co można zobaczyć gołym okiem. Ale znoszenie drwin, szyderstw, oszczerstw, krzywych spojrzeń, to było ponad nią. Nie zamierzała dawać Piaskowej Gwieździe kolejnych powodów, by chełpić się nad swoim głupim sukcesem. Była zmęczona siłowaniem się ze swoimi oprawcami, ale Króliczy Sus nie umarła po to, by teraz Piasek znowu siedziała na szczycie. Zając nie poświęcił jej pozycji zastępcy, by płakała w kącie, nie dając sobie rady z problemami. Po tym, co się stało na zebraniu klanu nie miała zamiaru pozwolić, by ktokolwiek wciąż krzywdził jej bliskich. Niech tylko spróbują ich dotknąć. Skrzywdzić jeszcze raz, tak jak to robili zawsze. Im wszystkim pająki już dawno zasnuły mózg. A raczej Piasek i jej głupia dyskryminacja.
<Żar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz