Kurka nie był wolnym kotem.
Mogło się oczywiście tak wydawać; żył w lesie, nie był krępowany przez rygorystyczne zasady dwunogów i mógł chodzić, gdzie tylko chciał.
Kurka nie czuł się jednak wolny.
Warto więc zapytać; co dla rudego mogło znaczyć na pozór tak błahe pojęcie, jakim była wolność?
Pamiętał bezsenne noce, podczas których to ganiali się wokół rzeki z Sarenką, śmiejąc się i przepychając. Każdy moment, w którym wtulał się w jej aksamitne futro. Każda kłótnia, nawet z powodu tego, kto złapał więcej zwierzyny podczas treningu.
To dla Kurki była wolność.
Stał i wpatrywał się tępo w fioletowo-biały kwiatek, jaki rzucił mu pod nogi Jabłkowa Bryza.
Jego obojętny pysk nie zdradzał żadnych większych emocji; wypełniała go tylko wszechobecna pustka.
- Dwunożni może i są dziwni, ale jednak mają gust - wyszeptał wojownik, wbijając wzrok w roślinę. - Jest taka delikatna i...
- Czego chcesz? - wychrypiał uczeń, podnosząc spojrzenie na liliowego. - Zakochałeś się, że ciągle za mną łazisz?
Po tych słowach zapanowała cisza, podczas której to wojownik bez słowa i w bezruchu wpatrywał się w leżący przed nimi kwiat. Coś w tym momencie uschło, niczym ta cholerna roślinka, tworząca niewidzialną granicę między nimi. Jabłkowa Bryza stał po jednej strony, oświetlony promieniami słońca, dobrze odżywionego i z błyszczącym futrem, gdy Kurka przysiadł po drugiej, skulony, o posklejanej sierści i wystających żebrach.
Pręgowany rzucił ostatnie spojrzenie na pysk liliowego. Wojownik nadal wpatrywał się swoimi niebieskimi, zaszklonymi oczyma w jeden punkt, a na jego mordce malował się wyraz rozpaczy. Przez chwilę serce ucznia ścisnął żal, gdy zobaczył, w jakim stanie znajdował się starszy od niego kot. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na roślinę, by to uczucie zniknęło.
Sarni Sus była piękniejsza niż wszystkie kwiaty tego świata. Była najcudowniejszą kotką jaką było mu dane poznać.
Ten ignorant, Jabłkowa Bryza, próbował przekupić go jakimś zielskiem?
- Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz? - prychnął pręgowany, po czym opuścił legowisko.
***
Kurkowa Łapa zawsze wyobrażał sobie moment mianowania, jako szansę na nowe życie. Klanu. Wierzył, że już jako dziesięcioksiężycowy młodzik dostąpi tego wielkiego zaszczytu, pozna kolejnych przyjaciół, kolejne fajne dupeczki i może nawet dostanie jakąś śliczną uczennicę.
Leżał przed Żłobkiem, z Żabką przyklejoną u jego boku.
-Wreszcie zamieszkamy razem w legowisku! - wykrzyknęła zachwycona tym faktem szylkretka. - Będziemy mogli razem chodzić na treningi...
Kurkowa Łapa zamyślił się; z jednej strony cieszył się, że będzie mógł spędzać więcej czasu z kotką, z drugiej jednak, czuł niepokój.
Nie chciał, by bura musiała oglądać, jak w środku nocy biegnie do medyka z pociętą łapą, lub słyszała, jak przebudzony z koszmaru o matce bądź Sarniej Łapie, krzyczy i płacze.
- ... i chodzić nocą oglądać gwiazdy! - skończyła wymieniać kotka, po czym mocniej wtuliła się w bok kocura, jakby zrobiło jej się słabo od tych wszystkich fantastycznych rzeczy, które mogli razem robić po jej mianowaniu. Nagle jednak skuliła się, a Kurkowa Łapa poczuł, jak przez chwilę jej drobne ciało drży.
- Nie wiem, kto będzie moim mentorem - wyszeptała, opuszczając łeb i nerwowo machając ogonem. - W legowisku będzie też bardzo dużo nowych osób...
Co prawda, przy rudym Żabka otwierała się i bez problemu rozmawiała o wszystkich trapiących ją rzeczach, jednak pamiętał, jak długi proces musieli przejść, by to się stało.
Zawsze, gdy przychodził do legowiska, spotykał ją wtuloną w matkę, obserwującą wielkimi z przerażenia oczyma poczynania jej rówieśników.
- Nie bój się - starał się przybrać jak najbardziej pogodny i pocieszający ton głosu, a na jego pysku pojawił się wymuszony uśmiech. - Ze wszystkimi Cię zapoznam, na pewno znajdziesz nowych przyjaciół...
Dyskusję Kurkowej Łapy i Żabki przerwało głośne miauknięcie lidera, mające na celu zwołanie zebrania.
Rudy westchnął, ruszając w kierunku Żłobka.
Nie chciał siedzieć, ściśnięty między innymi, z pewnością patrzącymi w jego stronę kotami.
- Kurkowa Łapo, wyjdź na środek - usłyszał i gwałtownie zawrócił, głośno przełykając ślinę.
Czyżby Królicze Serce powiedział mu, że nie uczęszczał na treningi? Czy może lider dowiedział się, że był na polu bitwy?
Wyszedł na środek. Czuł się tak mały i nieznaczący, gdy Jesionowa Gwiazda zerkał na niego z góry, a pozostali w napięciu patrzyli, jak ten... wypędza go z Klanu?
- Ja, Jesionowa, przywódca Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika - wygłosił przywódca, a Kurkowa Pieśń spojrzał na niego z zaskoczeniem. Nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń.
- Kurkowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia? - zapytał poważnym głosem czekoladowo-biały kocur. Może był to po prostu kolejny sen?
- P-przysięgam - odpowiedział Kurkowa Łapa, czując, jak jego łapy robią się miękkie.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Kurkowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Kurkowa Pieśń. Klan Gwiazdy cieni twoją kreatywności i umiejętności, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy - po tych słowach tłum zaczął głośno skandować jego nowe imię, a po chwili rudy poczuł, jak do jego boku przytula się Żabka.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, Kurko - wymamrotała, jeszcze mocniej wtulając łeb w jego futro. Z daleka rudy dostrzegł Śnieżną Chmurę, który z pełnym dumy uśmiechem wpatrywał się w syna. Już zamierzał podejść do ojca, gdy u jego boku zobaczył Kasztanowy Dół.
Nagle zobaczył, jak w jego stronę zmierza Jabłkowa Bryza z czymś czerwonym w pysku. Kurkowa Pieśń wydał z siebie jęknięcie, po czym zaczął się wycofywać, deptając przy okazji zebranych wokół niego Klanowiczów. Tłum jednak nie koniecznie był pomocny w jego ucieczce, dlatego już wkrótce liliowy stanął przed rudym.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem; niebieskie oczy wpatrywały się w rudego z podziwem i dumą, gdy zielone miotały się we wszystkie strony, robiąc wszystko, by tylko udać, że nie widzą postaci kocura.
Wtedy właśnie rudy zauważył, w jakim stanie znajdował się starszy kot; z jego rozwalonego ucha po futrze kapała krew, a na całym ciele znajdowały się długie, choć niezbyt głębokie zadrapania.
W pysku, z którego gęstymi strużkami wyciekała krew, wojownik trzymał czerwoną, niczym spływającą po jego sierści ciecz, różę.
Nagle, pręgowany zorientował się, że stoją od siebie może na wyciągnięcie łapy, jeśli nie na mniejszą odległość.
- Tak bardzo się cieszę, że wreszcie zostałeś mianowany - wyszeptał mu wprost do ucha Jabłkowa Bryza, a Kurkowa Pieśń poczuł jego ciepły oddech na policzku. - Jestem z Ciebie naprawdę dumny... - przerwał, gdy rudy zamachnął się uzbrojoną w wyciągnięte pazury łapą i uderzył kocura prosto w pysk. Tłum wydał z siebie zbiorowy jęk, Żabka krzyknęła, Śnieżna Chmura rzucił się w kierunku syna.
Nie zdążył jednak powstrzymać pręgowanego, który pobiegł w kierunku wyjścia z obozu.
Po śmierci Sarniego Susu, niemal codziennie odwiedzał legowisko medyków. Z początku przychodził tam tylko, by zmienić bandaże i dyskretnie dopytywać o trujące rośliny, z czasem jednak zainteresował go temat ziół i leczenia. Bywał tam na tyle często, że Mglisty Sen nieraz zabierała go na wyprawy w poszukiwaniu medykamentów.
Wiedział więc, gdzie udać się, by odnaleźć interesującą go roślinę.
Skierował się w stronę siedliska Dwunożnych; już wkrótce dostrzegł charakterystyczne czerwone dachy i białe ściany domów. Przekroczył bramę jednego z nich i natychmiast do jego nozdrzy wdarł się upojny, słodkawy zapach.
Dosłownie rzucił się na liściastą roślinę, rosnącą między krzakiem róży, a pnącym się wilcem. Granatowe kwiaty, z fioletowym środkiem przypomniały mu, jak tamtego wieczoru potraktował wojownika.
Tylko wszystkich krzywdził.
Zaczął zrywać liście i całymi garściami wpychać sobie do pyska.
Gdy już całe poletko kocimiętki zostało objedzone i stratowane przez łapy kocura, ten udał się w stronę lasu. Zamierzał ukryć się w jakiejś norze bądź krzakach i przeczekać to wszystko.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek właściwie chce wracać.
Nie zdążył jednak dojść do lasu, gdy jego łapy zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa; kiwał się i kołysał, zanim nie wpadł w pobliskie pokrzywy.
Po chwili podniósł się z jęknięciem i ruszył dalej, kolebiąc się.
- Kurko! - usłyszał i odwrócił się gwałtownie. Przed nim stała kotka o srebrnym, nakrapianym futrze i zielonych, zawadiacko przymrużonych oczach. Na jej pysku widniał ogromny uśmiech, a w futro powplatane były różnokolorowe kwiaty.
Sarni Sus.
Może była nieco wyższa i starsza, niż wtedy, kiedy zobaczył ją ostatni raz, ale mimo tego rozpoznał w niej swoją ukochaną.
- Chodź, przejdziemy się - zaproponowała kocica, podchodząc do kocura i delikatnie ocierając o jego bok.
- O-oczywiście - wymamrotał, nie zastanawiając się dłużej i biegnąc za przyjaciółką. Już wkrótce ganiali się między drzewami, śmiejąc się z byle głupot i przekomarzając się.
- Jesteś okropny - prychnęła kotka, gdy Kurkowa Pieśń po raz kolejny zdołał ją dogonić
- Kurko! Kurko! - usłyszał wrzask zza plecami i gwałtownie obrócił się. Zza drzew dostrzegł Jabłkową Bryzę, zbliżającego się w jego kierunku.
Wydał z siebie cichy jęk zawodu, po czym gwałtownie obrócił się, chcąc powiadomić przyjaciółkę o zbliżającym się wojowniku...
Sarni Sus zniknęła.
- Klanie Gwiazd, nawet nie wiesz, jak się o Ciebie martwiłem - wymruczał liliowy, zbliżając się do wojownika. Kurkowa Pieśń skulił się, podnosząc futro na grzbiecie i prychając nadchodzącego kocura.
<Jabłkowa Bryzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz