Trudno było nie zauważyć, jak jego małe szkraby, robią te swoje naburmuszone miny. Eh... Co on z nimi miał. Powinni się cieszyć, a nie stroić fochy. Rodzina była najważniejsza. Sam to doskonale wiedział. Strata bliskich dobrze mu to uświadomiła. Niestety Kaczorek jak i Malinka nie poznali tego bólu, więc zachowywali się jak zachowywali. Szkoda, że nie potrafili dorosnąć. Już był na to czas.
Spędzili z nowymi rodzicami trochę czasu, gratulując im szczęścia, które niedługo ich spotka. Później wyszli, ku zadowoleniu syna i córki. Miał nadzieję, że gdy urodzą się maleństwa ich nastawienie się zmieni. Kocięta w końcu nie były niczemu winne.
***
Kacza Łapa zaginął i nie było go szmat czasu. Martwił się i to bardzo. Wojownicy jak na razie milczeli i żaden nie odnalazł nawet śladu po jego synku. A co jeśli nie żył? Nie! Nie chciał nawet o tym myśleć. Nie porzuci nadziei. Będzie szukał do skutku. Dzisiejszego dnia postanowił wybrać się na poranny patrol. Sam musiał wziąć się do roboty i przeszukać teren. Towarzyszyli mu Pszczela Pręga, Borówkowy Liść i Kasztanowy Dół. Pewnie cała trójka już dawno porzuciła nadzieję, że jego syn się odnajdzie. Nie chcieli jednak mu tego mówić... Może nawet i lepiej? Co by się stało, gdyby zwątpił i pogrzebał syna żywcem?
Usłyszał czyjeś stęknięcie. Nie należało ono do żadnego z wojowników. Odwrócił głowę i jego oczom ukazał się jego syn. Cały i zdrów! Chociaż nie do końca zdrów.
- Tato... pomóż... zielony kaszel. - wysapał. Oparł się o ojca, ale to mu niewiele dało. Runął na ziemię, tracąc przytomność.
Zaniepokojony, zawołał Pszczelą Pręgę. Borówkowemu Liściowi i Kasztanowatemu Dołowi kazał iść dalej. Nie mogli w końcu pozostawić tereny bez opieki. Z pomocą kotki, udało się przenieść syna do obozu, gdzie dopadła do nich zmartwiona Brzoskwiniowa Bryza. Zaczęła miauczeć mu nad uchem co się stało, czy żyję i inne epitety, zalewając się łzami. Nie mógł jednak teraz jej na to odpowiedzieć, bo sam ledwo co rozumiał co się stało. Może, gdy Kaczorek się obudzi, wyjaśni gdzie był przez tyle księżyców.
Mglisty Sen oczywiście zdziwił widok dawnego ucznia. Nie spodziewała się chyba, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Matka karzełka nadal obwiniała ją za zaginięcie syna. W końcu to ona pilnowała go podczas zgromadzenia. Teraz również zaczęła obwiniać medyczkę za to, że nie szukała karzełka. Doszłoby do bójki, więc wyprowadził zdenerwowaną kotkę z legowiska medyków, prosząc ją, aby się uspokoiła.
- Dopilnuj, aby go wyleczyła! Inaczej urwę te jej głuche uszy! - zasyczała tak, aby Mglisty Sen to usłyszała.
- Dobrze kochanie. Teraz jednak proszę cię. Nie przeszkadzaj - zwrócił się do ukochanej, po czym wrócił do środka, gdzie Smutna Cisza już oglądała w asyście głównej medyczki kocurka.
- Gdy się znalazł powiedział, że ma zielony kaszel, następnie zemdlał - wyjaśnił obu kotką.
Te zaniepokoiły się tymi słowami. Szybko chwyciły za potrzebne zioła i zaczęły faszerować nimi nieprzytomnego ucznia medyka. Miał nadzieję, że Kaczorek wyzdrowieję. Nie chciał nawet myśleć co by się stało, gdyby odszedł. Przy wejściu dostrzegł znajome futerko córki. Malinowy Pląs już dowiedziała się o powrocie brata i przyszła sprawdzić czy to prawda. Wyszedł więc do niej i objął ogonem, nie dając jej wejść do środka.
- Tato! No weź! Muszę się z nim zobaczyć! Musi mu wytłumaczyć, co się stało! Myślałam, że gdy uciekniemy to razem! - wyżaliła mu się.
Jak to uciekną razem? Co te dzieciaki sobie myślały? Że to jakaś zabawa? Na razie nie chciał w to wnikać. Musieli poczekać, aż rudy się obudzi.
- Posłuchaj kochanie. Kaczorek śpi teraz. Nie przeszkadzajmy mu. - Odsunął ją bardziej od wejścia. Nie chciał, aby widziała brata w takim stanie. Wiedział w końcu ile dla siebie znaczą.
- Ale tatoooo! - jęknęła mu. - Przynajmniej powiedz czy z nim w porządku.
- Tak. Nic złego mu nie grozi - odpowiedział, próbując zapewnić nie Malinkę, a samego siebie.
Zielony kaszel był w końcu niebezpieczny. A co jeśli jego syn znalazł się zbyt późno? Co jeśli już się nie obudzi? Poczuł jak oblewa go zimny pot. Nie. Nie mógł tak myśleć. Nie teraz, gdy syn się odnalazł. Polizał córkę po łebku, po czym wrócił do syna. Brzoskwiniowa Bryza już tam siedziała, liżąc go po główce, miaucząc prośby do Klanu Gwiazdy, aby nie odchodził. Rozejrzał się za Malinką, ale ta najwyraźniej dała spokój i odeszła zająć się swoimi sprawami. Chwile później i matka została przegoniona przez medyczkę, która chciała dać kocurkowi nieco przestrzeni do wyleczenia się. Na dodatek zielony kaszel mógł się rozprzestrzenić, więc oboje zostali wygonieni, nie mając przez resztę dnia, pojęcia co się dzieję z ich dzieckiem.
<Kaczorku?>
Wyleczeni: Kacza Łapa
🥺🥺
OdpowiedzUsuń