Słuchała, jak Trójka zaczął jej się żalić. Miał rację, ona sama gdyby nie chęć ustatkowania i rodziny, od początku kierowałaby się drogą medyka. I w sprawie jej córki też miał rację. Oczywiście, że miłość jest ważna, ale… Przecież Fasolka powinna wiedzieć, że pisząc się na posadę medyka, będzie musiała przestrzegać zasad i zrzec się niektórych praw, jak miłość właśnie. I przecież tyle razy jej o tym mówiła… A co do Wróbelka, wierzyła, że Igła się nie pomylił i wybrał dobrze. Musiał być jakiś ku temu powód, bo nic nie dzieje się bez przyczyny.
– A ja myślę, że wszystko się ułoży. Zawsze się w końcu układa. Może Wróbelek nie będzie taki zły? Jeszcze będzie lepiej, mówię ci – miauknęła pewnym siebie tonem.
***
Miedziana Iskra już jakiś czas temu postanowiła odnowić dobre relacje z Trójką. Czasami przychodziła do niego tak po prostu, albo przynosząc jakiś ptasi posiłek czy oferując chociaż małą pomoc, bo przecież, dopóki Fasolka siedziała w kociarni, on był sam. I pewnie było mu tak dobrze, toteż Miedź nie przesadzała z tymi odwiedzinami. Tego dnia jednak miała się przydać przy zbieraniu ziół.
Był urokliwy poranek, jasne, różowawe niebo rozlewało przyjemną, ciepłą aurę dookoła. Pierwsze promyki słońca tańczyły pomiędzy drzewami, dając zjawiskowy pokaz świateł. Gdzieś w oddali świergoliły ptaki, jak to za Pory Nowych Liści. I wśród tego jakże urzekającego krajobrazu wędrowały dwa koty, prowadząc żywą rozmowę. Żadne z nich nie zauważyło, kiedy dotarli aż na obrzeża lasu.
– Ej, patrz, jakie ten bez ma dorodne liście! One łagodziły zwichnięcia, prawda? – zapytała zadowolona, że pamięć jeszcze jej nie zwodzi.
– Racja.
– Wejdę po nie! Te najładniejsze są wyżej.
I nie czekając na protesty Trójki, w kilku skokach dotarła do niewielkiego drzewka. Gałązki były giętkie, a liczne kwiaty pogarszały widoczność pomiędzy nimi, ale Miedź była nieustępliwa. W końcu tyle księżyców spędziła na najróżniejszych drzewach, że taki mały podrostek nie może stanowić wyzwania! Wyciągnęła szyję po te ładne listki i chwyciła je ostrożnie w zęby. Ale kiedy chciała się lepiej zaprzeć łapą, aby je oderwać, gałązka pod nią stała się nagle bardzo cienka… A upadek bolał niemiłosiernie. Czy nie było takiego powiedzenia, że koty zawsze spadają na cztery łapy?!
– Ajć! – syknęła, wypluwając z pyszczka liście bzu.
Trójka prędko podkicał do niej, zaniepokojony.
– Naprawdę aż tak niefortunnie musiałam spaść? Przecież te drzewko nawet nie było wysokie! – zaśmiała się – chyba coś nie tak mi się zrobiło z tym barkiem…
I znowu syknęła, kiedy próbowała nim poruszyć.
– Przynajmniej mamy liście!
<Trójko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz