Miejsce, w którym byli mogło uchodzić za romantyczne, gdyby nie fakt, jak bardzo umierał wewnętrznie. Panowała bardzo ładna pogoda. Było ciepło, a ich dwójka znajdowała się w cieniu drzew Przybrzeżnego Oka. Idealne miejsce, by się zdrzemnąć...
Trącenie w bok sprawiło, że się rozejrzał. To tylko ruda znów oparła o niego swój łeb. Wpatrywała się zadowolona w malujący się na horyzoncie zachód słońca. Taak... zapewne marzyła o takiej randce przez całe swoje życie. Szkoda tylko, że jej partner był mniej wylewny w słowach i zasypiał po całym dniu. Nie dało się jednak ukryć, że ruda go wykańczała. Z rana śniadanie, potem musiał wyruszyć na polowanie, potem miał zabrać ją na spacer, po nim jakieś plotki z Ziębim Trelem, obiad, a teraz ta randka. Nigdy tak się nie nachodził i nie obżarł, nawet podczas swojego treningu.
A żeby tego było mało, kotka zaczęła śpiewać. Miała bardzo ładny głos. Nie brzmiał dla niego już tak denerwująco. Był inny, taki kojący... zapraszający do snu. Rozluźnił mięśnie, a jego umysł powoli odpływał z każdym jej słowem. Powieki zaczęły robić mu się cięższe i cięższe, aż nagle śpiew zamilkł.
Poderwał od razu głowę, a wiatr zmierzwił mu sierść. Coś było nie tak. Czuł to w każdym swoim włosku. Był sam. Rozejrzał się, ale nigdzie nie widział śladu po Ogień. O nie... to było tym bardziej niepokojące, zważywszy na fakt, że kotka nigdy bez niego się nie ruszała. Jego obawy wzrosły, gdy rozległ się w oddali krzyk. Był upiorny, pełen cierpienia, mimo tego nie sprawił w nim przerażenia. Wyzwolił w nim nowe siły, które sprawiły, że pognał w jego stronę. I to co zastał na wrzosowiskach sprawiło, że stanął jak wryty. Lwia Paszcza leżała w strugach krwi. Nie był w stanie jej pomóc. Ta, która była dla niego wszystkim, ta którą kochał całym sercem... Za nim rozległ się szmer. Odwrócił się, lecz niczego nie spostrzegł. Po raz kolejny spojrzał na matkę, która... nią już nie była. W jej miejscu leżała Ogień. Jej pysk zastygł w wyrazie zaskoczenia, a oczy... martwe, wpatrywały się w niebo. Coś pociekło mu po pysku. Starł to łapą i ujrzał krew. Czy on...? Ją zabił?
— Płomyczku, co się stało? — w oddali rozległ się głos Obserwującej Gwiazdy. — Nie mów, że ty... je zabiłeś?
Poczuł jak ktoś rzuca się na niego od tyłu, zatapiając pazury w jego ciele.
Ocknął się natychmiast, dygocząc i rozglądając się po ciemnym żłobku. Ognista Piękność spała tuż obok niego żywa. Przetarł swój pysk łapą, wyczuwając... coś lepkiego na brodzie. Metaliczny zapach krwi uderzył go w nozdrza. O nie... Czy jednak do tego doszło? Szybko spojrzał na rudą i nią potrząsnął. Zareagowała z opóźnieniem, rozglądając się zaspanym wzrokiem po otoczeniu.
— Co się dzieje? Kochanie...? — Musiała dostrzec jego przestraszone spojrzenie, bo od razu usiadła zaniepokojona. Rozejrzała się w prawo, w lewo, ale nie dostrzegając zagrożenia, skupiła się na swym partnerze. — Na Klan Gwiazdy co ci się stało? — Dotknęła jego łapy, co spowodowało, że zerknął w dół.
Krew. Wszędzie była krew.
***
Nie potrafił w żaden sposób wytłumaczyć dlaczego do tego doszło. Najwidoczniej musiał w nocy ugryźć się w łapę, na co wskazywały ślady na jego kończynie. Ale dlaczego? Czyżby to była wina snu? A może już wariował? Cokolwiek to było, przypomniało mu o tym, że Lwia Paszcza została zamordowana. A on... nie był w stanie jej ocalić. Nie powinien ponownie oddawać się rozpaczy za matką. Minęło już zbyt dużo księżyców od jej śmierci, a mimo to... nie potrafił żyć ze świadomością, że odeszła. Brakowało mu jej za każdym razem, gdy o niej sobie przypominał.
Po tym incydencie Ognista Piękność dała mu nieco przestrzeni. Widziała, że coś się stało, o czym nie chciał jej powiedzieć. Zapewne liczyła na to, że z czasem się przed nią otworzy. Na dodatek coraz częściej łapał się na tym, że zerkał w kierunku legowiska liderki. Musiał ją zabić... musiał zanim ona zabije jego. Dlaczego w ogóle czuł to dziwne uczucie? Czemu jego łapy pragnęły wyrwać się do szylkretki? Czemu chciał usłyszeć od niej słowa otuchy i pokrzepienia? To było nienormalne. Niszczyła go. Ten sen był tego dowodem. Nastawiała go przeciwko rudym. Te pragnienia mordowały jego matkę. Cierpiała, a on z nią. Był okropnym synem. Okropnym! A mimo tego wciąż to czuł. To przyciąganie. Tak bardzo tęsknił za matką, tak bardzo, że nie potrafił bez niej żyć, że... że potrzebował, aby ktoś ją zastąpił. Coraz bardziej nie radził sobie z dorosłością, nie gdy przez całe życie miał kogoś kto wskazywał mu drogę i cel. Bez Lwiej Paszczy wszystko runęło. Okłamywał się przez tak długi czas, że sobie poradzi. Że jej śmierć nie oznacza końca. A mimo to... to był koniec. Nie miał mamy, nie mógł się do niej przytulić, zwierzyć ze swych obaw. Był samotny... i pogubiony.
Nie rozumiał jednak, dlaczego we śnie ukazała się też Ogień. Czy do niej też coś czuł, że ta senna śmierć wzbudziła w nim takie emocje? A może była tylko niewinną ofiarą jego egoistycznych pragnień...? W końcu... wybrała ją matka, a on chciał się jej pozbyć. To rzeczywiście wyglądało mu na coś takiego.
— Porozmawiasz w końcu ze mną? — zapytała Ognista Piękność, gdy jego ciche dni się przeciągały.
Położył po sobie uszy, wpatrując się w łapę, która została opatrzona pajęczyną. Obrzydliwe, ale konieczne. Tak samo jak ten związek z rudą.
— Przepraszam — odparł po dłuższej chwili co zaskoczyło kocicę. Najwidoczniej nie tego się spodziewała.
— Nie rozumiem...?
— Wiem, że jestem okropnym partnerem. Nie ukrywam, że miłość pomiędzy nami nie istnieje. — Ujrzał jak się skrzywiła. — A nasz związek jest z góry ustalony i sztuczny, ale... ciekawi mnie twój punkt widzenia. Naprawdę mnie kochasz, czy robisz mi tylko po złości?
Ognista Piękność westchnęła, po czym usiadła naprzeciw niego, stykając się z nim swoim czołem.
— Obiecałam coś twojej mamie... Że będę przy tobie. Że się tobą zaopiekuję. I tak... kocham cię, nawet jeśli bywasz nieznośny.
— Nawet jeśli nasza miłość to kłamstwo?
— W Klanie Wilka... była taka para... Sztywniak taki jak ty i piękność taka jak ja... A mimo tego, że ich charaktery były różne dogadali się i doszli wspólnymi siłami do władzy... Na dodatek... Dostałam przepowiednie... od samego Klanu Gwiazdy. Powiedzieli mi, że nasza miłość zapisana jest w gwiazdach.
Nie miał pojęcia czy mówiła prawdę, czy kłamała, a może wierzyła w słodkie kłamstwo. Dla niego brzmiało to nierealnie i... dziwnie. Po co być z kimś na siłę? Bo tak twierdzili zmarli? I czemu Klan Gwiazdy miałby jej zsyłać przepowiednie? I to na dodatek o ich dwójce? To było szaleństwo!
— I zamierzasz na mnie czekać? — rzucił powątpiewająco.
— Oczywiście. Bo wiem, że w końcu przepowiednia się spełni. To Klan Gwiazdy. Oni znają przyszłość...
— A jeśli się mylą?
— Chcesz ze mną kocięta? — to pytanie było tak niespodziewane, że aż otworzył pysk. Pokiwał powoli łbem. — Czyli się nie mylą. Młode łączą rodziców. Wierzę, że będziesz wspaniałym ojcem.
Westchnął i cofnął swój pysk. Naprawdę była z niej optymistka. Nie zamierzał nawiązywać bliższych relacji z kociętami, więc powątpiewał w to, aby jej słowa się spełniły. Zresztą... to było śmieszne. Sam nie tak dawno był dzieckiem! Jego humor nie poprawił się, pomimo tego, że wyjaśnili sobie na czym stanął ich związek. Wciąż wracał myślami do snu, w którym okazywał się zdrajcą.
— Widzę, że coś cię gryzie... Chodzi o te koszmary?
Zamrugał i spojrzał na rudą.
— Jakie...?
— Mówisz, że słabo sypiasz, bo na tobie leże, a tak naprawdę słabo sypiasz, bo masz koszmary. Ciągle się w nocy trzęsiesz i płaczesz, a nawet mówisz przez sen.
Zatkało go. Nie wiedział o tym. Czyli... częściej je miał? No może coś jeszcze było, ale nie pamiętał za dobrze. Dlaczego więc ten jeden zapamiętał? Na dodatek zrobiło mu się gorąco ze wstydu, że kocica go widziała w takim stanie. To było takie upokarzające! Dlaczego go nie obudziła?
— Co słyszałaś...? — zapytał, spinając mięśnie. Musiał wiedzieć ile kotka wiedziała. Może palnął coś co go pogrąży? Może zdradził swoje plany?
— Nic takiego... Co noc wołasz mamę, przepraszasz ją albo mówisz coś o tym, że musisz kogoś zabić. Mam nadzieję, że te pragnienia nie wiążą się ze mną? — napuszyła się, licząc na to, że nie usłyszy twierdzącej odpowiedzi.
— Nie... — skłamał, bo w końcu wielokrotnie o tym myślał.
— Cieszę się. — Oparła łapę na jego ramieniu. — Mówili mi, że bardzo źle znosisz jej śmierć... Chciałam ci pomóc o tym zapomnieć, ale najwidoczniej to jest silniejsze niż myślą...
Kto mówił? Nagietek? Wujek? A może liderka? Nie podobało mu się to, że aż tak bardzo wnikali w jego życie. Czy nie mógł mieć jakiejś prywatności?
— Czekaj... mówisz, że te randki, całusy i inne romantyczne sprawy były właśnie po to? — doznał oświecenia. To mogłoby rzeczywiście być idealnym sposobem na odwrócenie jego uwagi od opłakiwania matki. W końcu... kiedy był obok Ogień, myślał tylko o niej i o tym jak szybko od niej uciec.
— Skądże... No może trochę, ale... Chciałam cię podnieść na duchu.
— Raczej podłamać... Ja nie lubię takich rzeczy, to obrzydliwe i męczące... — uświadomił jej po raz kolejny swoją aromantyczną naturę.
— To co niby jest dla ciebie fajną zabawą? — fuknęła niezadowolona, że jej inicjatywa była dla niego ciężarem, a nie przyjemnością.
— Bycie bogiem...
— W takim razie nim bądź, ale wtedy ja będę twoją boginią... — Uwiesiła mu się na szyi z maślanymi oczami.
Westchnął ciężko. Nie dało się jej niczego wytłumaczyć. Ona myślała tylko o jednym! Zresztą... chyba był chory, bowiem jej nie odtrącił jak to zwykle robił, gdy byli sami. W towarzystwie znosił te jej czułostki, ale prywatnie nie czuł takiej potrzeby. Może jej słowa do niego jakoś przemówiły? Zależało jej na nim. Być może naprawdę się w nim zakochała...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz