— ... No i ja mówię do niej, że nie umie dbać o futro, a ona co? Olała mnie totalnie i poszła na polowanie! SAMA. Dasz wiarę? — Ognista Piękność opowiadała mu jedną z wielu historii swego życia, po której miał ochotę urwać sobie uszy. Mówiło się, że z miłości można pochorować... Cóż u niego to się sprawdzało, bowiem umierał coraz bardziej z każdym słowem rudej. Modlił się w duchu, aby się chociaż raz zamknęła, marząc o chwili ciszy i spokoju. Ta jednak nie nadeszła. Niestety.
Znosił przez wiele uderzeń serca paplaninę Ogień, która zdradzała mu informacje o tym kto z kim i dlaczego. Sens tych opowieści zgubił już dawno temu. Być może chodziło tylko o to, aby kocica mogła sobie poplotkować.
W pewnym momencie usnął, znużony tym wszystkim. Kiedy się obudził, poczuł kojący dotyk na czubku głowy. Ruch był delikatny i przypominał mu czasy dzieciństwa, gdy żyła jeszcze jego matka. Na samo wspomnienie Lwiej Paszczy przez jego ciało przebiegł dreszcz. Tak bardzo za nią tęsknił. Wciąż nie mógł pozbierać się po tej tragedii. Zawsze gdy zamykał oczy miał przed sobą obraz jak Widmo ją zabijał. Przeklęty nierudy... każdy z ich gatunku zasługiwał na śmierć.
— Dzień dobry skarbie, obudziłeś się? — usłyszał nad uchem głos cętkowanej.
— A zasnąłem? — prychnął, zastanawiając się ile spał i jaka była pora dnia.
— Niczym kocię. Widzę jednak, że ta drzemka dobrze ci zrobiła. Ostatnio przestałeś na mnie warczeć i zaczęłam się o ciebie martwić.
To było... zaskakujące stwierdzenie. Lubiła jak stroił fochy? Sądził, że za tym nie przepadała. W końcu w miłości chodziło o szczęście, a nie o kłótnie. Zmarszczył czoło, rzucając jej podejrzliwe spojrzenie. Kim była i co zrobiła z Ogień?
— Chyba o czymś zapomniałeś skarbie. A gdzie buzi na dzień dobry?
Cofał to wszystko, jednak wciąż była sobą.
Westchnął cierpiętniczo. Czemu tak często chciała się całować? To było obrzydliwe i niehigieniczne. Nawet rudy odcień jej sierści nie zachęcał go do takich zbliżeń. Nie mogła nieco pohamować tej swojej romantycznej natury, która była dla niego niezrozumiałym tworem?
Wiedział jednak, że jeśli jej odmówi i znów zacznie stroić miny, kocica się zemści i napcha go piszczkami, które musiał pomagać jej spożywać, aby nikt nie dowiedział się o ich małym kłamstwie. Jego pojemność żołądka po głodówce była zmniejszona, więc ból brzucha jak i mdłości jakie odczuwał były koszmarne. A ta jeszcze żartowała, że może to on jest w ciąży, bo dolegliwości pasowały! Ha! Chyba w ciąży spożywczej!
Zbliżył się do niej, a następnie pocałowali się w pyszczek. Ruda promieniała z radości, a on odwrócił od niej wzrok, aby ukryć przed światem swój wstyd. Na szczęście odkąd żłobek opustoszał, mieli zdecydowanie więcej prywatności. A co za tym idzie... mniej osób było świadkiem jego upokorzenia.
— Przyzwyczaisz się — skomentowała jego zachowanie, wyczesując językiem jego sierść. Akurat pod tym względem nie narzekał. Nareszcie znalazł się ktoś kto chciał z własnej woli dbać o jego futerko. A on nie musiał po raz kolejny tłumaczyć, dlaczego nie chciał dotykać swym językiem brudu.
Może mama miała racje, wybierając mu ją na partnerkę? Może nie grzeszyła inteligencją, ale była ładna, chętna do dbania o jego osobę i co najważniejsze czystoruda. Eh, szkoda tylko, że to były jedyne jej zalety. Ale być może Ogień miała rację... może przyjdzie mu się przyzwyczaić i nie będzie już reagował skrzywieniem pyska na jej obecność...
— Może pójdziemy dzisiaj na spacer? Twoja siostra doradziła mi sporo ruchu — zaproponowała.
— Moja siostra — Spojrzał na nią stanowczo. — Wykorzystuje cię do zbierania zielska, bo jej się tyłka nie chce ruszyć z obozu.
— Aj tam. — Machnęła na to łapą. — Przynajmniej łączymy przyjemne z pożytecznym. Nazbieramy świeżych kwiatów do legowiska, a potem się poprzytulamy.
— Koszmarny pomysł... — jego depresja właśnie wracała. Ostatnie o czym marzył to, aby partnerka wplatała mu w sierść chwasty. A był pewien, że to właśnie chciała uczynić, a spacer był tylko i wyłącznie pretekstem.
— Przecież ci już mówiłam, że kwiatki są piękne, a nie brudne. No, chodź króliczku. Wstajemy raz, raz — poganiała go, machając mu łapą przy pysku. Od razu ją w nią dziabnął, co uznała za zaproszenie do "zabawy" i sama złapała go za ucho, delikatnie za nie ciągnąc.
Wydał z siebie niezadowolony warkot, próbując łbem, strząsnąć z siebie tą pijawkę, czego efektem końcowym było to, że kocica wlazła mu przednimi kończynami na szyje, opierając swój łeb o jego czubek głowy.
— Złaź ze mnie... — próbował ją odgonić.
— Sam zacząłeś kochanie — zachichotała. — Może mnie weźmiesz na grzbiet i skierujemy się w tak romantycznej pozie na wrzosowiska?
Żyłka mu zapulsowała na łbie. Co?! Nie! Nie ma mowy! Po pierwsze to było jego marzenie, aby ktoś go ponosił na plecach. Był w końcu wybrańcem i samym bogiem. To, że jego łapy musiał stąpać po brudnej ziemi było obrzydliwe. Ledwo w młodości to znosił, ale musiał przywyknąć do tego, że żyjąc wśród plebsu, nie uświadczy lepszych wygód niż powinno być mu to dane. Więc sama propozycja kotki, aby to ją nosił na swych barkach go zezłościła. Nie był w końcu jej sługą!
— Nie ma nawet takiej opcji — warknął do niej. — Jak ktoś ma kogoś nosić to możesz wziąć mnie.
— Proszę? Jesteś duży i zapewne ciężki, przygnieciesz mnie.
— A ty niby mnie nie przygnieciesz?
— Nie jestem gruba! — oburzyła się i na potwierdzenie swych słów znalazła się na jego grzbiecie, obejmując jego szyje łapami. — Widzisz? Jestem leciutka jak piórko.
— Nie — rzekł dobitniej, chociaż zdążył zauważyć, że kocica nie rozumiała sensu tego słowa. — Nie będę robił sobie wstydu.
Ogień widząc, że partner był uparty jak osioł, westchnęła ciężko, po czym zsunęła się z jego ciała.
— Niech ci będzie, ale idziemy na spacer. Wstawaj — wydała polecenie, które po dłużej chwili niechętnie spełnił.
Jeśli by tego nie zrobił, jęczałaby mu nad uchem zapewne do usranej śmierci, a tego by nie przeżył.
Opuścili obóz, a on zauważył, że jego drzemka wcale długo tak nie trwała. Słońce nieco obniżyło się, ale wciąż świeciło jasno i radośnie, gdy nad jego głową zbierały się burzowe chmury.
***
Jak można nazwać tą cisze i spokój jaka ich otaczała, gdy leżeli przy Przybrzeżnym Oku? Sielanka... Ułożyli się pod dorodnym drzewem, który osłaniał ich przed upalnym słońcem. Nikogo nie było w okolicy, jedynie kwakanie kaczek i rechot żab informował ich o tym, że nie znaleźli się w niebiosach. Chociaż pojęcie raju u boku rudej było błędne. Już prędzej powiedziałby, że trafił do piekła, w którym musiał się ciągle z nią całować, bleh. To było takie odrażające, niehigieniczne, a jednak uginał się pod jej namowami. Może to dlatego, że gdy się całowali to nie słyszał jej głosu? O tak, to był idealny sposób na uciszenie Ogień. Wtedy jego głowa doznawała ukojenia.
Ale czy to była miłość? Nie... nie był aż tak nienormalny, aby kochać kogoś innego niż swoją mamę. Ona pełnił ważną role w jego sercu i tak miało pozostać na zawsze.
— Chyba ci się zaczyna to podobać — zażartowała.
— W twoich snach — prychnął, przewracając oczami.
— Myślę, że są one bardziej prawdopodobne niż sądzisz. To... kiedy zaczniemy starać się o kocięta?
Niby niewinne pytanie, a sprawiło, że się skrzywił. Nie spodziewał się, że kotka będzie chętna na stworzenie rodziny. Na dodatek jako pierwsza wyszła z inicjatywą. Zapewne jego brat maczał w tym swoje łapy. Nie wierzył, że mogło być inaczej. Ale to dobrze... dzięki temu miał jeden problem z głowy. Nie będzie musiał jej do niczego zmuszać, bo owszem, chciał kociąt, aby spełnić swoją powinność względem rodziny i uwolnić się ze żłobka. Nie liczył na nic więcej.
— Dobrze byłoby jak najszybciej, aby w klanie twoja "ciąża" nie zaczęła budzić podejrzeń.
Ruda pokiwała głową, opierając się o jego bok.
— Podobno kocięta łączą rodziców na całe życie.
— Nie w moim przypadku. Dla jasności, nie chcę ich wychowywać. Nie czuje się... gotowy. A zresztą... ja nie miałem ojca tak samo jak wielu przede mną, a jakoś mój ród przetrwał.
— Mysi móżdżek z ciebie. — Pacnęła go łapą po nosie. — To że nie miałeś taty nie oznacza, że nie możesz nim być. Nie chcesz przynajmniej spróbować? Przyniósłbyś dzieciom tyle radości!
— Mam być ojcem zaślinionych, obsmarkanych glutów? Nie uważasz, że to brzmi obrzydliwie?
— Tylko wtedy, gdy ty tak mówisz. Prawda jest jednak inna. To nowe życie. Małe istotki, które widzą w tobie cały świat. Czy twoim światem nie była mama? Nie chciałbyś być kimś takim dla swoich pociech?
Uderzyła w czuły punkt. Rzeczywiście... Nie podchodził w ten sposób do tego. Czy gdyby miał syna, on podążyłby jego drogą? Widziałby w nim wzór? Broniłby go do utraty tchu? Położył po sobie uszy. Ogień powodowała w nim mieszane myśli. Komplikowała to co miało być proste.
— Zastanów się nad tym. Dopiero, kiedy będziesz gotowy na rodzicielstwo, zgodzę się na ten krok — dodała widząc, że stał się jakiś cichy i zamyślony.
No i znów go miała. Jeśli rzeczywiście nie przemyśli sprawy i nie obieca jej, że będzie się starał wychować swe młode na porządne rude koty, to mógł jedynie śnić o wolności. Co za podła żmija. Nie rozumiała powagi sytuacji! Chciała dać mu czas, którego nie mieli! Mimo to... docenił ten gest. Przynajmniej pod tym względem nie musiał się martwić, że będzie do tego zmuszany.
— Pomyśle — rzekł tylko, opierając swój łeb o kotkę, która zamruczała z zadowolenia.
Te dorosłe sprawy tak bardzo komplikowały życie! Gdyby mama żyła na pewno jakoś by go pocieszyła, każąc mu wziąć się w garść, bo chciałaby ujrzeć rude wnuczęta. Jej entuzjazm na pewno sprawiłby, że podchodziłby do tej całej sprawy z rodzicielstwem na poważnie, a tak? Można rzec, że się tego bał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz