Siedziała teraz, zwinięta w bochenek, trzymając łapki pod piersią. W głowie szumiały jej słowa matki, która widząc miejsce, które wybrała sobie córeczka, ostrzegła ją, by zawsze trzymała gardę.
— Widzisz te rozkrzyczane, białe stwory na niebie? — Bożodrzewny Kaprys ułożyła się obok niej, nakierowując łapą jej główkę w stronę ptaków — To mewy. Niezłe z nich spryciule, a takiego małego kociaka jak ty, Księżyc, porwą jednym hapsem...
Koteczka wytrzeszczyła swoje ogromne oczy i wlepiła je w rodzicielkę, na co ta tylko uśmiechnęła się pokrzepiająco i polizała po głowie.
— Nie martw się... O ile będziesz uważać i nie przesiadywać na widoku, wszystko będzie okej — niebieska wtuliła się w przednie łapy królowej i zapiszczała — Zawsze ktoś ci pomoże, wiesz?
Mała wygrzebała się i znów zwrócił pyszczek w stronę brązowookiej; nieśmiało pokiwała głową.
Pozostała więc w cieniu jaskini, tak, by owe "spryciule" nie mogły jej porwać daleko od mamusi. Ta sielanka i tak trwała już za długo jak na standardy żłobka, co nie zmienia faktu, że Księżyc potwornie przestraszyła się brata, który na nią skoczył, cały rozbawiony.
— Dzień dobry Księżyc! Przepraszam, że na ciebie wpadłem! — mimo wszystko, nie była ona głupia. Wiedziała, że nie był to przypadek... Wiedziała też, że ta interakcja nie skończy się dobrze. Zwłaszcza gdy Promyk nachylił się nad jej uchem — Chcesz mi pomóc kraść mech? Jeśli tego nie zrobisz, oddam cię innemu klanowi za pięć myszy!
Rozszerzyła oczy. Złowrogi uśmieszek na pysku kremowego nie wzbudzał wątpliwości, że nie było w ogóle mowy o odmowie... Rozejrzała się po kociarni w poszukiwaniu pomocy.
Bożodrzewny Kaprys spała na swoim typowym miejscu. Zawinięty w jej ogon leżał Pełnia, ledwo widoczny na tle jej białego futerka. Zaćmienie leżała w jej łapach, czyszcząc to siebie, a to co jakiś czas przesuwając mały języczek po matczynym policzku. Wujka Bławatka i jego pociech nie było w jej polu widzenia; musieli wyjść na spacer, gdy była zajęta oglądaniem ptaków.
Ścisk w okolicach boku zmusił ją do szybszej reakcji. Zniecierpliwiony brat, który dobrze wiedział o słabościach mniejszej, czekał na odpowiedź... Najlepiej korzystną dla niego. Księżyc wiedziała, że Promyk nie żartował... Miał wielki apetyt, więc na pewno zjadłby pięć myszy! A jaki ma pożytek z niej? Żaden!
Nieśmiało kiwnęła głową, na co jasny pyszczek nad nią wyszczerzył się zadziornie. Kremowe łapki puściły ją i odskoczyły w kierunku mchu. Pędził, tylko kilka razy odwracając się, by nadzorować poczynania niebieskiej. Bladooka czuła się, jakby łamała wszelkie zasady; nie lubiła brać udziału w występkach. Szła powolutku, cała nastroszona i przerażona. Gdy mijała śpiącą karmicielkę niemal nie wybuchła płaczem.
— Ruszaj się! Jak zrobimy to szybko, nikt nie zauważy! — poganiał ją większy. Niecierpliwie przebierał łapkami, już stojąc nad zielonym płatem, który miała pomóc mu przetransportować. — Tutaj! Tutaj! Złap za bok obok.
Gdy w końcu dotarła na swoje miejsce, zrobiła, jak kazał. Ząbkami wgryzła się, a gdy poczuła napierającą na nią siłę, również zaczęła ciągnąć. Niestety, nie była tak silna i podłużna jak Promyk. Krótkie łapki zaczęły jej się plątać i nie potrafiła nadążyć za ruchami brata. Straciła równowagę i upadła, ale jaskrawooki nie zatrzymał się, tylko przeszurał po niej wielkim kawałkiem mchu. Pod nim mała zdążyła parę razy się przetarzać po suchej trawie i liściach. Kremowy nawet nie spojrzał na poturbowaną, rozczochraną kulkę, która powinna przypominać jego siostrę, dociągnął zdobycz do swojego legowiska, doklepał i ułożył, tak by mu odpowiadała. Dopiero teraz zwrócił ku niej wzrok, a z pyska wyrwał mu się tylko soczysty i głośny rechot.
<Promyczku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz