BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja eventu Secret Santa! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 15 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 kwietnia 2024

Od Karasiowej Łapy do Różanej Łapy

Było ciepło, słońce przyjemnie ogrzewało ziemię, a wiejący wiatr, tylko delikatnie stroszył sierść. Karaś czuła się szczęśliwa, gdy leżała obok Ryjówkowego Uroku, dzieląc się z mamą językami po tym, jak razem zjadły średniej wielkości rybę, którą Karaś sama złowiła na wcześniejszym patrolu łowieckim. Lubiła takie spokojne dni. Pogoda dopisywała, jej patrol łowiecki był nadzwyczaj udany, a gdy zanosiła jedną z piszczek starszym, okazało się, że nie musi im wymieniać mchu, bo zrobiła to już wcześniej inna uczennica.
– Kusi, żeby się zdrzemnąć – mruknęła Ryjówkowy Urok. – Krzycząca Makrela tak dzisiaj chrapał, że przez część nocy nie mogłam zmrużyć oka.
Karaś zachichotała.
– Są pewne plusy spania w legowisku uczniów.
– Pewnie już długo tam nie posiedzisz i tak, nastawiaj się już mentalnie – zwróciła uwagę starsza.
Uczennica zamrugała z zaskoczenia:
– Przecież ani Kazarka ani Cyranka nie zostały jeszcze mianowane…
– Wszystkie bardzo dobrze już sobie radzicie, a różnica wieku między wami nie jest duża, nie zdziwiłabym się, gdyby Srocza Gwiazda postanowiła cię mianować razem z nimi.
Karaś zastanawiała się nad tym. Czy to możliwe, żeby Srocza Gwiazda faktycznie ją tak doceniła za szybkie postępy? Czułaby się zaszczycona, chociaż… Nagle perspektywa bycia w pełni samodzielną wojowniczką trochę ją przeraziła. Przecież w ogóle nie czuła się jeszcze dorosła! Wciąż miała w sobie nieskończone pokłady energii, wciąż chciała wymyślać nowe zabawy dla Nimfy i czuć tą beztroskę gdy wychodziła z Piórolotkowym Trzepotem na treningi. Bycie wojowniczką brzmiało strasznie poważnie, jakby miała musieć się uspokoić i zachowywać dojrzale. Albo nawet znaleźć jakiegoś partnera i urodzić klanowi kociaki! Same kociaki nie brzmiały jeszcze tak źle, ale przecież w klanie Nocy nawet nie było żadnego niespokrewnionego z nią kocura w podobnym wieku…
Zamrugała, odganiając dziwne myśli, gdy Ryjówkowy Urok wstała, oznajmiając, że chciała jeszcze o czymś porozmawiać z Kawczym Sercem. Leżała chwilę w tym samym miejscu, jednak do jej uszu dopadła niepokojąca rozmowa.
– Oh, ciociu, naprawdę nie rozumiem, dlaczego Srocza Gwiazda wciąż pozwala tym wszystkim czekoladowym kotom pozostawać w klanie – mówił cicho damski głos. – Ten Skrzelikowa Łapa… Prawie wpadł na mnie dzisiaj i ani słowem nie przeprosił! Spojrzał tym dziwnym wzrokiem i poszedł dalej… Widać brak wychowania, ale nie powinniśmy winić jego biednej mamy, nie miała wpływu na kolor futra dziecka. Dobrze, że w naszej rodzinie wszystkie jesteśmy takie piękne, dla takich dziwnych i do tego czekoladowych kocurów jak Skrzelikowa Łapa nie powinno być w naszym klanie miejsca!
Karaś zszokowana patrzyła w stronę dwóch, stojących kawałek dalej kotek. Kotewkowy Powiew rozpoznała dość szybko, gdy tylko odezwała się by potwierdzić słowa… Różanej Łapy? Teraz już była pewna, że to ona. Nic jednak nie rozumiała. Nie zauważyły jej? Specjalnie rozmawiały w ten sposób o jej bracie, mimo że tu siedziała? Niemożliwe… Poczuła jak ogarnia ją złość. Kotki rozeszły się w dwie strony, a ona czym prędzej podążyła za młodszą.
– Stój! – warknęła.
Różana Łapa nastroszyła się na niemiły ton, odwracając natychmiast.
– Nic ci to nie da, dzieciaku, nawet nie szkolisz się na wojowniczkę, żebyś miała ze mną jakieś szanse – skomentowała Karaś. – Wszystko słyszałam, masz jakiś problem do mojego brata?
– J‐ja… – Różana wydawała się oburzona. – N-nie powinnaś się do mnie tak odzywać, jestem księżniczką!
Karaś zmierzyła ją niechętnym spojrzeniem.
– I co, pójdziesz na mnie naskarżyć babci? Bo śmiałam podejść, nie klękając najpierw? Oh, wybacz proszę, już naprawiam me błędy – skłoniła się tak ironicznie jak tylko potrafiła, wciąż piorunując młodszą wzrokiem. – Nie masz prawa mówić, że dla Skrzelika nie ma miejsca w tym klanie. Powinnaś się cieszyć, że to ja tu jestem, bo zapewniam, że moja siostra nie hamowałaby się tak łatwo.
Obie wpatrywały się w siebie, milcząc. Karaś nie mogła uwierzyć w głupoty, które wygadywała młodsza. Owszem, wiedziała, że czekoladowa sierść w ich klanie jest mało pożądana, w końcu powszechnie za najpiękniejszą uważano czarno-białą, jednak żeby mówić, że kogoś powinno się za to wyrzucić z klanu? Ta młoda nawet nie żyła jeszcze tyle czasu, żeby mieć takie poglądy, nie zrobiła dość dla klanu, żeby mieć prawo czuć się najważniejszą! Skrzelik może bywał dziwny, ale jego główną, życiową cechą było nie przeszkadzanie nikomu. Była pewna, że połowa członków klanu potrafi zapomnieć o jego istnieniu, przez to jak cichy i spokojny zawsze był. I ktoś taki, miałby nie mieć tu dla siebie miejsca? Bo co, rozpuszczonej księżniczce się nie spodobał?

<Różo?>
[695 słów]
[przyznano 14% ]

Od Płomiennej Łapy (Rozpuszczonego Bachora) CD. Obserwującej Żmii

Różana Przełęcz zwołała klan. Mógł tylko się domyślać co było tego powodem. Odkąd mentorka wylazła ze żłobka po ich kłótni, czuł ciągłe napięcie. Jak nic naskarżyła. Jak nic. Każdy skrawek jego ciała krzyczał "uciekaj". Nie poddał się instynktowi i trwał uparcie w miejscu, mordując tą szylkretową flądrę spojrzeniem. Jeszcze zapłaci... Za wszystko co mu zrobiła. 
Kiedy wszyscy już się zebrali Różana Przełęcz przemówiła: 
— Z racji iż dotarło do mnie kilka skarg oraz niepokojących informacji, Płomienna Łapa zostaje zdegradowany do pozycji kociaka, przyjmując imię Rozpuszczony Bachor. Nie może on samodzielnie opuszczać obozu, a jego głównym zajęciem będzie służenie starszym pomocną łapą oraz podkopywanie tuneli. Jego pracy będę pilnować osobiście. Zostanie on na tym stanowisku do momentu poprawy zachowania. Jeśli takowa nie nastąpi, będę zmuszona zastosować bardziej radykalne środki. Do tego czasu będzie on również postrzegany jako kocię, a opiekę nad nim od dzisiaj sprawować będzie Obserwująca Żmija — liderka spojrzała wymownie w stronę Lwiej Paszczy.
— Co takiego?! To chyba jakaś kpina! — wykrzyknęła jego matka, osłaniając go swym ciałem. 
Chciała go ochronić przed tą jawną niesprawiedliwością, która na niego spadła za co był jej wdzięczny. Jednakże... Jednakże słowa Różanej Przełęczy nim dogłębnie wstrząsnęły. Nie był w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Jak... Jak ona mogła go zdegradować do roli kociaka i jeszcze dać tak okropne imię?! Tak się nie godziło! Popierał całym sercem mamusie, która krzyczała na liderkę, wytykając jej wszystkie zbrodnie, by przejrzała na oczy jaką była hipokrytką. Starucha jednak ignorowała jej krzyki, tak jakby była na to przygotowana.
— Mamusiu. — Spojrzał na rudą, która zwróciła na niego spojrzenie, a jej uniesiona sierść na grzbiecie, nieco opadła. — Mamusiu nie oddawaj mnie temu mieszańcowi! Ona się mści... — Położył po sobie uszy. Obserwująca Żmija zniszczyła mu karierę. Miał niedługo zostać mianowany liderem! A teraz... Teraz to legło w gruzach! Przez tą okropną, mściwą, jadowitą Żmiję! 
— Nie oddam cię im synku. Nie pozwolę na to! — Wojowniczka bardziej osłoniła go przed całym klanem, a jej ogon podrygiwał ze zdenerwowania i złości. 
Liderka się ulotniła, najpewniej nie chcąc dalej słuchać tej wrzawy, a jego matka szykowała się do sklepania każdego kto się do nich zbliży. Niektórzy podeszli, ale w obawie przed dostaniem po pysku, zawahali się przed odebraniem jej dziecka. W końcu... każda matka była w stanie walczyć w obronię swojego kocięcia niczym lwica. Dlatego też na spokojnie próbowali przemówić jej do rozsądku, aby go im oddała. 
A Płomienna Łapa? Miał powoli dość tego całego harmidru. To co się działo... To był jakiś żart. Zły sen. Ale czy tak postępuje lider? Chowa się za maminym ogonem, gdy świat rzuca mu kłody pod łapy? Powinien być w stanie sam się uratować. To on powinien chronić mamusie, a nie ona go! 
Kiedy pierwsze emocje opadły, a go ogarnęło poczucie beznadziei, zwrócił się do rudej, która wciąż nie zamierzała nikomu go oddać. 
— Mamo... Ja... ja pójdę. — To zwróciło jej uwagę. — Nie chcę, aby zapamiętano mnie jak tchórza, którego mama musi bronić... Bóg niczego w końcu się nie boi, to jego powinni się bać. A tym bardziej jakaś głupia kara od głupiej pseudoliderki, nie stanie mi na przeszkodzie do osiągnięcia wielkości. Poradzę sobie... Jeszcze będą padać mi do łap i błagać o przebaczenie. A Różana Przełęcz zapłaci za wszystko. Zdechnie za swoje czyny w Mrocznej Puszczy. 
— Nie, Płomienna Łapo. Nie pozwolę, aby ta przybłęda zajęła się twoim wychowaniem. Ktoś taki jak ona powinien mieć zakaz przebywania wśród kociąt i młodych uczniów… 
Mimo tych słów kocica po dłuższej chwili, chcąc nie chcąc, odprowadziła go sama do Obserwującej Żmii, która czekała na nich przed żłobkiem. Nie miała wyjścia, on zresztą też. Trzymał się mimo wszystko blisko niej, ponieważ wizja kopania dołów pod nadzorem Różanej Przełęczy brzmiała gorzej niż kociakowanie. A zresztą... Nie mógł być kocięciem! Musiał zostać liderem!
— Pożałujesz dnia, w którym postawiłaś łapę na terenach Klanu Burzy i zadarłaś z moją rodziną — jego matka zwróciła się do szylkretki, by już po chwili przenieść pełne nienawiści spojrzenie na Obsmarkanego Kamienia, który nie raczył zainterweniować w trakcie zgromadzenia. 
Obserwująca Żmija westchnęła lekko, zachowując kamienną minę. 
— Sam to na siebie sprowadził. Nawet część twojej rodziny uważa, że przesadza. Ty też powinnaś to widzieć — miauknęła beznamiętnym, acz kulturalnym tonem. — Chodź — dodała w stronę dawnego ucznia, wchodząc do kociarni. 
Płomienna Łapa spojrzał ostatni raz na swoją mamę, a następnie podążył za nią niechętnie. 


***

Nie mógł w to uwierzyć. Zdegradowali go! A dlaczego? Bo Obserwująca Żmija się zesrała! Był wściekły! To godziło w jego godność! Odebrano mu wolność, mamusie i zamknięto w kociarni, gdzie pachniało szczynami i mlekiem bachorów dawnej mentorki! No i jeszcze kopanie tuneli, które będzie nadzorować sama liderka! Ha! Haha! Chyba oszaleje... A już sądził, że gorzej być nie może... Najwidoczniej mogło. 
Bardzo źle przyjął fakt ponownego bycia kocięciem. Miał być w końcu liderem! Najwspanialszym i najpotężniejszym! A cofnął się do punktu wyjścia! Dlaczego? Przez nią! Przez tą głupią Żmiję! Ależ pragnął, aby zdechła. 
Leżał na mchu, bardzo, ale to bardzo daleko od wspomnianej osobniczki. Nie zamierzał się do niej zbliżać. Mordował ją z oddali tylko wzrokiem już knując jak ją zabić, gdy tylko ta pójdzie spać. 
Ta obłudna mentorka właśnie wylizywała swoje kocię, które jako jedyne mogłoby nadawać się na jego kolegę z racji jego kremowego futerka. Nie zamierzał jednak ruszać się ze swojego miejsca. Dlatego też trwali w tej napiętej ciszy, aż Modliszka został wypuszczony spod jej języka i od razu poszedł w kąt żłobka do swoich zabawek. Nie interesowało go co robił, ale samo to, że dawał się dotykać temu mieszańcowi powodował w nim falę odrazy i dreszczy. 
Gdy Obserwująca Żmija upewniła się, że u dzieci wszystko dobrze, obróciła lekko pysk, wbijając w niego spojrzenie swego żółtego, złocistego skośnego ślipia. 
Położył po sobie uszy, wciśnięty w mech niczym piszczka, która nie chciała zostać zaczepiona przez drapieżnika. W końcu kto wie co chodziło mentorce po głowie... To przez nią tu skończył, przez nią... 
Dlatego też nie zamierzał dać się wplątać w kolejne okropieństwa. Liczył, że kocica da mu spokój na resztę księżyców, bo przypuszczał, że szybko stąd nie wyjdzie. Nie póki Różana Przełęcz żyła. Dlatego też po Żmii planował uśmiercić ją w drugiej kolejności. Obie były w końcu stare, da im radę. 
— Kopałeś już dzisiaj, gdy spałam, czy może Róża jeszcze nie zagoniła cię do roboty? — spytała, uśmiechając się lekko, ale i złowieszczo, mrużąc swe oczy.
— Nie będę nic kopał. Nie dotknę obrzydliwej ziemi swymi boskimi łapami — zaprzeczył tymi słowami. Jeszcze nikt po niego nie przychodził i liczył na to, że nie przyjdzie. Liderka była stara, mogła zapomnieć. Zresztą... obawiał się, że zostanie do tego kopania zmuszony i jego piękna sierść stanie się jedynie wspomnieniem. — I nie odzywaj się do mnie stary jaszczurze. 
Obserwująca Żmija na te słowa wstała, ale lekko, ledwo zauważalnie na uderzenie serca się skrzywiła.
— A, a, a — miauknęła, machając pazurem w powietrzu. — Nie odzywamy się tak do kronikarki, karmicielki, a zarazem własnej opiekunki — zganiła go, podchodząc bliżej do rudzielca.
Wydał z siebie wrogi syk, gdy stanęła wręcz nad nim. Usiadł od razu, prostując się dumnie, bo nie zamierzał leżeć u jej łap, niczym pospolity sługa. Miał swoją godność. Na dodatek za bardzo jego zdaniem się rządziła. Widział jak czerpała satysfakcje z jego upokorzenia! To... to było takie okropne! 
— Nie jesteś żadną moją opiekunką. Jestem już duży i nie potrzebuje nadzoru jak jakiś kociak. Twoje głupie skargi były poniżej godności. Powinnaś się wstydzić, że mnie, wielkiego boga i przyszłego lidera, wybrańca Klanu Gwiazdy tak potraktowałaś! Przeklęta bądź po wieki!
Kocica zacmokała, kiwając głową na boki i lekko przymykając oczy.
— Oj, jestem. Ponieważ nie umiesz się zachować. Dlatego tutaj trafiłeś — wyjaśniła. — Sądzisz, że naprawdę same me słowa by przekonały Różę, by cię ukarała? Dałeś jej do tego powody. Nie tylko takie, które mogła zaobserwować biernie, ale także czynnie na treningach... 
Co takiego? Przecież trening poszedł mu dobrze! Był najlepszy w polowaniu, najlepszy w walce! Ale to nie była jej zasługa, ani tym bardziej liderki tylko jego mamusi! To ona mu przekazała wszystko co umiał. Te dwie nie zasługiwały na to, aby nazywać się jego mentorkami! Jedyne z czym miał problemy to z walką w tunelach. Wręcz na samo wspomnienie, aż go zemdliło. 
— Łżesz! Nie masz prawa mnie tu trzymać! Jestem od ciebie zdecydowanie lepszy! To ty! — Wskazał na nią łapą. — Nie umiesz się zachować przy mej boskiej osobie. To wszystko twoja wina, lisie łajno! — rzucił obraźliwym określeniem w kocicę z pełną premedytacją.
Tak... Tylko to mu pozostało. Złorzeczenie. 
— A czy tak zachowują się twoje siostry? Również są dziećmi Lwiej Paszczy, ale one w przeciwieństwie do ciebie zachowują fason i maniery. Ty nie potrafisz tego robić... ale przyznam, miałam nadzieję, bo w trakcie naszych treningów nieco się poprawiłeś... wielka szkoda, że tak mnie zawiodłeś... i swoją matkę też... — miauknęła jakby rozczarowana.
Mimowolnie się skulił, bo miała rację. Zawiódł mamusie. Obiecał jej, że bardzo szybko awansuje. Że jako pierwszy z rodzeństwa zostanie mianowany w wieku dziesięciu księżyców! Mógłby pobić wtedy rekord brata! A teraz... to wszystko runęło! I jeszcze będą go traktować jak niewolnika! Koszmar! 
Spojrzał na kocicę spod byka i nic nie dodał. Jej słowa za bardzo nim wstrząsnęły, by znaleźć jakąś klarowną ripostę. 
— Zostaw mnie w spokoju — burknął tylko nadymając policzki niczym obrażone kocię. 
— Cóż. Z tym ci mogę pójść na łapę — odparła, odwracając się powoli i ruszając na swe legowisko, by dalej obserwować swe dzieci i czasem zerknąć na Płomyczka, by sprawdzić, czy czegoś nie kombinował. 
A czy kombinował...? No... W zasadzie to... nie. Przeleżał tam resztę dnia, strasznie się nudząc. Praktycznie tam umierał. Był zbyt obrażony na cały świat, aby nawiązać jakiś kontakt z dziećmi Żmii, więc mógł jedynie poszczycić się towarzystwem własnej osoby. Ale ileż można tak leżeć? Dlatego też usiadł i spojrzał w stronę wyjścia. A może... się wymknie? Starucha nie powinna go zauważyć. Była zbyt zajęta tymi swoimi mieszańcowymi smarkaczami. Dałby radę. Dlatego też powolutku zaczął zbliżać się w stronę upragnionej wolności, wyrywając nagle przed siebie, gdy zauważył wzrok kocicy, która zwróciła na niego uwagę. Niestety... ucieczka była skazana na niepowodzenie, bo szylkretka go dogoniła i chwyciła za kark.
— Nieeee! — krzyknął, gdy został wciągnięty z powrotem do swojego więzienia. Nie mógł nic zrobić! Zwiotczał i jedyne na co go było stać to wyzywać Obserwującą Żmiję, która DOTYKAŁA go swoim NIERUDYM pyskiem! O fuj! Teraz to na pewno umrze! Już jego kończyny odmawiały mu posłuszeństwa. Już czuł jak gnił od środka, a jego piękna sierść odpadała, zamieniając się w czarne plamy, tam gdzie go chwyciła! — Puszczaj mnie zapchlona starucho! 

<Żmijo?>

Nowi członkowie Pustki!


 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Choroba / Starość


Odeszła do Pustki!





Powód odejścia: Decyzja opiekuna
Przyczyna odejścia: Tęsknota


Odszedł do Pustki!


Od Cynamonki CD. Jafara

— Cynamonko — pieszczoch zwrócił się do kocicy, która zaczęła opowiadać maluchom o przygodach jakie je czekają, gdy tylko staną się na tyle duże, aby dołączyć do jego gangu. — Ufam, że wyszkolisz swoje młode odpowiednio. Słyszałem, że Bylica postarała się sprawić, abyś nie była bezbronna. Liczę, że przekażesz tę wiedzę swoim potomkom
— Oczywiście. — zapewniła kocura. Miała zamiar nauczyć każde ze swoich kociąt wiedzy, którą zdobyła od byłej Burzaczki i jej wnuczki. — Postaram im się przekazać całą zdobytą wiedzę, aby mogły tobie Jafarze w przyszłości przysłużyć się.

***

Leżała skulona pod kocem nad jednej z sof w salonie, cicho pokasłując. Mimo złożonej obietnicy Jafarowi, nie miała wpływu na to co przyniesie los. Nie była w stanie jej dotrzymać. Kos zaginął, a ślady po wielu sezonach w końcu doprowadziły stęsknioną matkę w żałobie, po stracie jednej z córek, do miejsca zwanego Poligonem, by po tylu księżycach rozłąki dowiedzieć się, że jej syn również jak liliowa pieszczoszka odszedł z tego świata w trakcie “treningu”. Została jej tylko czwórka kociąt, z czego losów Miedzi nie była pewna. Miała nadzieję, że szylkretka faktycznie dotarła bezpiecznie do Klanu Klifu i nic złego jej się nie przytrafiło po drodze. A reszcie swoich dzieci, Kremówce, Duszkowi i Hessonitowi zabroniła otwartego udziału w konflikcie gangów, nie chcąc już żadnego z swych dzieci stracić, bo to ona powinna pierwsza z nich wszystkich odejść na drugą stronę – oni mieli całe życie przed sobą.
Z każdym kolejnym dniem czuła się coraz gorzej, mimo że nie miała jeszcze 100 księżyców na karku. Każdy nawet najmniejszy krok sprawiał jej ból, a kaszel tylko przybierał na sile, a częstsze wizyty u weterynarza tylko uświadamiały ją, że naprawdę coś musi być nie tak.
Wciąż pamiętała jak jej pierwsza mentorka dobrze się trzymała oraz, że miała siłę ją trenować na stare lata. Być może Bylica tak naprawdę ją okłamała i wcale nie miała sto czternaście księżyców, kiedy się po raz pierwszy spotkały. Ona w jej wieku na pewno już nie byłaby w stanie skakać po drzewach, bo już nawet wdrapanie się na koci domek był wyczynem dla pieszczoszki.
Pewnego dnia porą zielonych liści po raz kolejny została zabrana do weterynarza. Znajoma dwunożna, która od małego dbała o zdrowie pieszczoszki ze smutkiem w oczach przyglądała się abisynce, gładząc ją ostrożnie za uchem, tak aby odwrócić jej uwagę od strzykawki, którą kobieta trzymała w drugiej ręce. Nawet nie poczuła ukłucia. Ostatnim co zapamiętała przed utratą świadomości, była jej dwunożna, która towarzyszyła jej do samego końca. 

R.I.P.

Od Malwowego Rozkwitu

Dni... Mijały. Ciężko było bardziej szczegółowo opisać sposób, w jaki Malwowy Rozkwit spędzał czas. Po tym, jak praktycznie siłą wyciągnięto go z legowiska medyka na rozkaz Różanej Przełęczy, kocur snuł się po obozie jak duch. Wraz z utratą brata stracił swój wigor, radość i umiejętność czerpania szczęścia z życia, która towarzyszyła mu od dnia narodzin. Ten zawsze uśmiechnięty, jasny, podskakujący kocur osowiał. Zniknął. Wtopił się w brunatne, rozmokłe tereny, razem z brudnym i skołtunionym futrem, którym nawet nie był się w stanie samodzielnie zająć. Tylko dzięki Brzęczkowemu Trelowi, jego drogiej przyjaciółce, wojownik nadal przypominał kota, a nie wymemłaną wiewiórkę. Kotka dbała o niego na każdym kroku, nierzadko nawet własnym kosztem. Wyciągała z obozu na wspólne spacery z nią i z Bobrzym Siekaczem, myła futro i wyplątywała z niego ciernie. Cynamonowa nie była jego bratem, ani nikim z rodziny, a jednak poświęcała dla niego każdą wolną chwilę.
– Powiem ci, że Kozi Przesmyk to faktycznie… ekscentryczna postać. Podczas ostatniego patrolu przechodziłam koło niego, kiedy nagle wrzasnął. Oczywiście zmartwiłam się i podbiegłam pomóc! Jak się okazało, podczas polowania na królika zanurkował w norę… A przynajmniej spróbował. Niestety, trochę mu to nie wyszło, bo skończył uderzając czółkiem w konar rosnący nad nią. Dwa razy… – opowiadała niebieskooka, przyglądając się różowawemu niebu, odbijającemu się w tafli jeziora – Razem z Gradowym Sztormem chcieliśmy go odprowadzić do medyka, w obawie, że zostawiony sam wyrządzi sobie jeszcze więcej krzywd. Po drodze zobaczyliśmy dużą kałużę… Ah, Malwinku, nie zgadniesz co się stało dalej! – parsknęła cicho, obracając łebek do kremowego. Dostrzegając brak reakcji, wysiliła się na uśmiech i dodała: – Malwo, słuchasz mnie?
Wojownik słabo kiwnął łbem, który bezwiednie opadał mu na łapy, częściowo obmywane przez czystą wodę. W oczach wojowniczki jednak nie było to wystarczające. Wciągnęła powietrze w płuca, po czym wysunęła swoją łapę do przodu, kładąc ją na kończynie starszego.
– Malwowy Rozkwicie – zaczęła poważnie, przybierając dość groźną jak na nią minę – Ja… Ja nie mogę na ciebie patrzeć. Widzę, ile bólu w sobie trzymasz, a jednak nadal nie chcesz się nim ze mną podzielić! Codziennie próbuję poprawić ci nastrój, każdego dnia pilnuję, abyś pamiętał o swojej porcji piszczek. Wiem, że nigdy nie zastąpię ci Zwiędłego Hiacynta, ale proszę, proszę posłuchaj mnie choć przez chwilę – kontynuowała, łamiącym się z bólu głosem. – Serce mi się łamie za każdym razem, kiedy spoglądam na ciebie w takim stanie. Czuję się taka… Taka bezsilna!
Kocur uniósł jasne rzęsy znad przygaszonych, błękitnych ślepi, kierując swoje spojrzenie na postać stojącą obok niego. Brzęczkowy Trel miała mocno zaciśnięte zęby, a brwi wykrzywione, przez odczuwaną rozpacz. Po jej policzkach zaczęły ściekać kropla po kropli długo wstrzymywane łzy, uderzając w ziemię, na której pozostawały małe, mokre plamki. Przysunęła się bliżej wojownika, kładąc mu łeb na jego łbie.
– Proszę, Malwinku… – szepnęła Brzęczka, czuląc się do jego ucha.
Kocur pociągnął nosem. Nie miał siły mówić. Czuł się stracony. Jak duch, który już dawno powinien być wysoko, na Srebrnej Skórce, kicając wraz z bratem po świetlistych łąkach Klanu Gwiazdy. A jednak Brzęczkowy Trel udało się choć trochę wyrwać go ze szpon letargu, w jakim się znalazł.
– Przepraszam, Brzęczko… – miauknął, splatając jej ogon ze swoim.
– Nie przepraszaj mnie, Malwinku… Wiem przecież, że to nie twoja wina. Ale wiem też, że to cię nigdzie nie zaprowadzi. Jestem pewna, że Zwiędły Hiacynt myśli to samo gdy przygląda ci się ze Srebrnej Skórki, wraz z twoją mamą oraz… oraz resztą krewnych. Ja… – zaczęła, jednak nagle urwała, jakby speszona.
Cisza jaka nastała była na tyle długa, że nawet zmęczony i senny Malwowy Rozkwit zdążył zareagować, wypuszczając z pyska pytające “Mh?”. Brzęczkowy Trel nie miała innego wyjścia, niż tylko dokończyć zaczętą myśl.
– …Ostatnio rozmawiałam z Kurzą Pogonią. Głównie… o tobie – powiedziała zawstydzona – Pomyślałam, że jest starsza, więc na pewno mądrzejsza niż ja i wie coś więcej o świecie! Dlatego też spróbowałam ją podpytać o pomysł, jak można ci pomóc. Jej sugestia jednak była… niecodzienna… – znowu zacięła się, lekko odsuwając się od wojownika.
Malwowy Rozkwit przekrzywił łebek, nie rozumiejąc, do czego zmierza jego przyjaciółka.
– Powiedziała… Powiedziała mi, że z jej doświadczenia wynika, że nic nie ucieszy kocura tak jak miot “uroczych pociech!” – pisnęła na jednym oddechu, zasłaniając mordkę łapami – O-oczywiście nie musimy, jeśli nie chcesz! To tylko sugestia! Z-z resztą, nawet nie moja! – zaczęła plątać się Brzęczka.
Malwowy Rozkwit osłupiał. Podniósł się, unosząc brwi do góry, a jego pysk przybrał trudny do opisania wyraz. Uszy kotki poczerwieniały.
– Przepraszam, przepraszam! – zaskomlała, nie dając mu dojść do słowa – W-wiedziałam, że to głupi pomysł! Powinnam pójść do Boberka albo Ostowego Pędu… Chociaż, on teraz ma własną zgraję małych zmartwień.
Wilgotna od wody łapa kocura spoczęła na niezamykającym się pyszczku pręgowanej, a on sam zanurzył się w jej oczach.
– Czy… To jest to czego ty chcesz? – zapytał.
Nigdy nie miał kociąt, nigdy nawet nie sądził, że będzie miał z kim. Miał brata i ten mu wystarczał. Propozycja jego przyjaciółki była nieoczekiwana, ale im dłużej kocur myślał nad słowami Kurzej Pogoni, tym więcej sensu to dla niego miało. Fakt faktem, koty zdawały się być szczęśliwsze, a dzieci cieszyły nie tylko samych rodziców, ale także cały Klan Burzy. Czy to mogło być to, czego chciałby dla niego Hiacynt?
– M…Może? – kocica uciekła wzrokiem w bok.
– Czyli… Oświadczasz mi się?
Futro Brzęczkowego Trelu nastroszyło się, ale jej łebek nieśmiało przytaknął.
– Ch-chyba? – uśmiechnęła się niemrawo wojowniczka.

Od Cynamonki CD. Bastet

 skip wiele księżyców, do czasów +/- teraźniejszych

W Betonowym Świecie źle się działo. Nie raz przemieszczając się uliczkami, gdy tylko zadarła głowę ku górze, miała okazję dostrzec przemykającą po dachach gniazd dwunożnych znajomą sylwetkę, za którą od wielu księżyców podążali samotnicy-łowcy, pragnący prestiżu w miejskiej dżungli za dopadnięcie słynnej Czaszki. Do jej uszu doszły słuchy, że Bastet oddała swoje kocięta i Jafara pod pieczę Białozora. Jako matka, nie potrafiła zrozumieć decyzji samotniczki, być może dlatego, że cynamonowa była pieszczoszką i na świat patrzyła oczami pieszczocha. Na miejscu łaciatej kocicy zapewniłaby kociętom bezpieczny kąt, wśród sprzymierzeńców, a nie wrogów. Skoro abisynka na swój teren przyjęła już jedną grupę samotników, to mogła kolejnej czwórce, a nawet piątce udzielić schronienia, aby na spokojnie udało się zaplanować próbę odbicia Jafara z łap wroga. Była w stanie to zaproponować kotce, jednak na to już było za późno, a próby skontaktowania się z poszukiwaną kotką nigdy nie zakończyły się powodzeniem.
— Żałuję, że nie dane mi było poznać swoich wnuków, jednak dobrze się stało, że Miedź i Jerzyk opuścili Betonowy Świat. Są bezpieczni, z dala od konfliktów.  — Na pysku pieszczoszki pojawił się słaby uśmiech. Gdy tylko jej córka wyjawiła, że spodziewa się kociąt, cynamonowa o mało co nie wyłysiała, tak samo, jak w momencie, gdy została poinformowana o tym, kto jest partnerem jej córki. Widząc jednak iskierki radości w zielonych oczach szylkretki, nie mogła nie podzielać jej radości. — Pewnie już urodziła. Ciekawe jak mają na imię…
— Gdy tylko sytuacja się uspokoi, postaram się udać do Klanu Klifu i tego dowiedzieć — miauknął Hessonit — Zrobię Miedzi niespodziankę, a kocięta na pewno się ucieszą, że mogą poznać swojego wujka, pieszczocha. — rzucił żartobliwie. — Chociaż może lepiej im tego nie mówić… Jeżyk wspomniała, że niektóre koty w klanach niespecjalnie przepadają za nami, pieszczochami. Uważają nas za gorszych, bo jesteśmy zależni od dwunożnych…
— Na szczęście ojciec Jerzyka jest zastępcą w ich klanie, a może i już teraz nawet liderem… na pewno bez problemu ich przyjęli. Musieliby być bez serca, żeby nie udzielić schronienia ciężarnej kotce, nawet jeśli nie byliby z nikim z ich klanu spokrewnieni. Poza tym w klanach mają kodeks i jeśli mnie pamięć nie myli… — zamyśliła się, starając sobie przypomnieć nauki Bylicy na temat czterech klanów. — jest w nim wspomniane, że nie mogą porzucić kotów w potrzebie.
— Trochę jak dobrze znane nam gangi, ale nie do końca…
Abisynka w odpowiedzi przytaknęła. Koty z Betonowego Świata mogły chociaż trochę wziąć przykład z tych żyjących w klanach Zamiast tworzyć kilka pomniejszych różnych gangów, mogli stworzyć coś większego, tak aby każdy mieszkaniec miasta, w szczególności samotnicy zdani na samych siebie, mogli bez trudu wiązać koniec z końcem.
Ułożyła się wygodnie na parapecie. Westchnęła, mając nadzieję, że konflikt pomiędzy sprzymierzeńcami Jafara i Białozora zakończy się szybciej niż zakładała, tak aby miała możliwość osobiście poznać swoje wnuki. Wątpiła, że będzie miała siły, aby samodzielnie udać się do Klanu Klifu, w końcu z każdym kolejnym księżycem była starsza, jej stan zdrowia pomimo dobrej opieki lekarskiej (oraz ziół od Kamiennej Sekty) pogarszał się, a siwe włoski, które zaobserwowała podczas przeglądania się w lustrze tylko dobitniej jej przypominały o tym, że nie jest już tak sprawnym kotem, jak te 70 księżyców temu.

29 kwietnia 2024

Od Północnej Łapy CD. Karasiowej Łapy

Zastrzygła uchem na brzmienie tego nieznanego jej słowa. Czym lub kim była ta wspomniana "księżniczka"? Wstrzymała się od zadania tego pytania na głos. Nie chciała wyjść na głupią bądź niedoinformowaną. Chociaż co jeśli to była obraza? Albo komplement? To nieuprzejme, nie powiedzieć dziękuję.
Pozwoliła sobie udawać, że po prostu tego nie usłyszała. Natomiast druga część wypowiedzi Nocniaczki nie wymagała od niej jakichkolwiek przemyśleń. To było połączenie przyjemnego z pożytecznym. Nauka pływania, choć nasuwała ze sobą możliwość utonięcia, brzmiała też na dobrą zabawę, a przy tym było to nabycie nowej, przydatnej w życiu umiejętności.
Ale by zaskoczyła rodzeństwo, gdyby akurat ganiali się po polanach i ona w najbardziej niespodziewanym momencie wskoczyłaby do rzeki. Ich miny byłby bezcenne, chociaż wiedziała, że takie zabawy raczej już w ich życiu nie nastąpią. Robili się zdaniem niektórych na to za starzy.
Mimo to rozbawienie napływało na jej pysk.
— Moje zdanie nie zmieniło się od ostatniego razu — odparła. — Oczywiście, że aktualne!
Były na piaszczystym podłożu, więc najsensowniejszą opcją było pokierowanie się w stronę morza. Przy okazji ich zapachy zetrą się w wodzie, więc jedyne, z czego będzie musiała się tłumaczyć, to tego, dlaczego jest cała mokra i czemu zniknęła na tak długo. Chociaż jej mentorka była na tyle luźna, że pozwalała jej oddalać się na moment samej, to wiedziała, że aby nie stracić jej zaufania, będzie musiała się pilnować z czasem, jaki poświęci na naukę w towarzystwie koleżanki.
— Chyba pogoda w miarę nam sprzyja na pływanie — stwierdziła Karaś, gdy obie, po przeciwnych stronach granicy, dotarły do linii brzegowej morza. — No cóż, woda może i nie jest najczystsza, ale i tak jest tu lepiej niż nad rzeką. Tam to wszędzie tyle błota, że nie idzie się przedrzeć — dodała ze smętnym uśmiechem na pysku.
Piach chrupał im pod łapami, gdy dreptały powoli w przód, w milczeniu, wpatrzone w dal, hen poza horyzontem. Na ten moment słońce górowało na niebie.
— To od czego powinnam zacząć? — spytała z podekscytowaniem Północ, kiwając się lekko na boki, wsłuchana w szum fal. Ta otwarta przestrzeń była zarazem piękna i fascynująca, jak i przerażająca. Bo co, jeśli podmuch wiatru popchnąłby ją w głąb tam, gdzie utraciłaby grunt pod sobą? Tu już nawet nie było mowy o unoszeniu się na tafli. W jej wizjach prąd morski od razu ściągał ją na dno.
Skrzywiła się. Nie była to optymistyczna myśl, a przecież tylko takie powinno występować w jej głowie.
— Od wejścia do wody — podsunęła jaśniejsza kotka.
Czarna w zamyśle przytaknęła. No tak, było to dosyć oczywiste.
— Ale... Wejdziesz ze mną, tak? I będziesz w razie co mnie ratować, gdybym nagle zaczęła... no nie wiem, odpływać? — dopytywała, a końcówka ogona lekko zadrżała jej z nerwów.
Karaś pokiwała głową z uśmiechem.
— Oczywiście! Nawet wejdę pierwsza, by ci pokazać, że to nic strasznego.
Dymna obserwowała, jak szylkretka na potwierdzenie swych słów, pewnie wchodzi do wody. Dookoła niej unosiło się wiele pojedynczych listków bądź patyków, które zaburzały piękno tego widoku. W pewnym momencie jedyne, co było widać, to grzbiet i głowę Nocniaczki.
W końcu i Północna Łapa zdołała się zmusić do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Potrzebowała zaczerpnąć głębokiego wdechu, nim zmusiła się do pierwszego kroku.
Zdarzało jej się moczyć łapy nad brzegiem morza, bądź przy Kaczym Bajorku, jednak teraz, gdy w tle głowy wisiała jej myśl, że zaraz cała się otuli wodną pierzyną, traciła pewność. Czuła nieprzyjemnie mokry piach pod sobą, co wcale nie motywowało jej do dalszych ruchów.
— Wszystko w porządku? — spytała koleżanka. — Słuchaj, możemy to przenieść na kiedy indziej, albo znaleźć jakieś małe jeziorko czy coś — zasugerowała.
Czarna zawahała się. Nie była przecież małym kociakiem, by pluskać się w kałużach.
— Już idę — oświadczyła pewnie i śmiało ruszyła do przodu, czując, jak jej futro moknie i powoli zaczyna jej ciążyć. Zatrzymała się przed Karasiową Łapą, starając się patrzeć na nią, a nie na otaczający ich bezkres morza. Mimo wszystko wysunęła pazury, jakby miało to jej pomóc wczepić się do podłoża i nigdy nie zachwiać. — Jest dobrze. Całkiem przyjemnie — uznała, chociaż czuła się dosyć niekomfortowo.
— Tak, pływanie to świetna sprawa! — zapewniła ją pogodnie. — Czuję się...
— Jak ryba w wodzie? — przerwała jej. — To brzmi jak domena każdego Nocniaka. Widać, że masz to wszystko we krwi. My Klifiacy niby mamy za specjalność wspinaczkę, ale na drzewo to każdy kot umie wejść, więc to bez sensu — westchnęła. — Słyszałam, że kiedyś mieszkaliśmy przy górskich terenach i to po kamiennych, niemalże pionowych ścieżkach, byliśmy w stanie dostrzec na każdy szczyt! — rzekła to z taką dumą, jakby to ona sama odbywała takie podróże. Nie do końca zresztą pamiętała, czy tak brzmiała wersja historii młodości jednego kotów ze starszyzny, ale z pewnością aż tak bardzo pomieszać tego, co usłyszała, nie mogła.
Ewidentnie urodziła się w nudniejszych czasach.
— O, to brzmi świetnie! — stwierdziła. — Ale chyba wolę i tak pływać...
Północ wydała z siebie cichy pomruk, starając się przyzwyczaić do uczucia chłodu na skórze. Ona też by wolała.
— To co dalej? — Uznała, że nie mają czasu do stracenia, a pogadać to sobie mogą na zgromadzeniu. Teraz naszła pora na radosne pluskanie się. Przynajmniej dopóki jej pysk miał dostęp do powietrza.
— Zacznij od podniesienia jednej przedniej łapy — poleciła, co czarna od razu wykonała. — Czujesz coś?
Zmrużyła oczy. Coś ją pchało do góry. Wręcz reszta kończyn prosiła się o oderwanie od dna, choć ona sama kurczowo trzymała się go pazurami.
— No... Tak. Wypycha mnie.
— Tak, to jest to — oświadczyła z uśmiechem. — Nie musisz się martwić, że utoniesz. Jak zachowasz spokój, to woda zawsze będzie cię trzymać na powierzchni.
Północ zaśmiała się nerwowo. Ona i spokój to były antonimy.
— Trochę mnie łaskocze w podbrzusze — mruknęła, odruchowo próbując podrapać się tylną łapą po wspomnianym miejscu. Wiązało się to z tym, że skończyła bez podłoża pod sobą i podkulając pod siebie kończyny, chwiejnie dryfowała. — O Klanie Gwiazd co się dzieje?! — wypaliła nerwowo.
Karaś najwyraźniej rozbawiła jej reakcja.
— Chwilowo to oswajasz się z wodą. Spróbuj powoli machać łapami, rób takie okrężne ruchy. Trochę jakbyś biegła. O tak — to mówiąc, sama odbiła się od dna, prezentując prawidłową pozycję pływania.
Szylkretka okrążyła ją, a Północ, sztywno, nie ruszając się, w skupieniu obserwowała każdy jej ruch. Ogromnie bała się wykonać pierwszy ruch, mając wrażenie, że zaraz za bardzo odsunie się od brzegu. Nie mogła jednak wyjść przy koleżance na cykora. Zawsze miała się za odważną, więc musiała zadbać o to, by inni też ją za taką mieli.
— No dobra, to pa teraz — wypaliła i starała się powtórzyć ruchy koleżanki.
W jej głowie wyglądała teraz majestatycznie, niczym wprawiona pływaczka. W rzeczywistości swoim machaniem łapami na oślep rozchlapała wodę dookoła siebie i ostatecznie straciła równowagę. Uratowała się wycofaniem na brzeg, gdzie nerwowo oddychając, spoglądała na wciąż stojącą w morzu Karaś.
— To ten — odchrząknęła niemrawo Północ. — Było chyba dobrze, tak?


<Karaś?> 

[1152 słowa]
[przyznano 23%]

Od Lisiego Ogona

Kotka przeciągnęła się i ziewnęła przeciągle. Kilka kości jej skrzypnęło. Już nie te czasy. Nie była już młoda. Wręcz przeciwnie. Była w starszyźnie. Uczniowie przynosili jej jedzenie i wyjmowali kleszcze. Sama już czasami nie była w stanie tego zrobić. Co się z nią stało? Dlaczego tak osłabła?
Uniosła głowę ku niebu. Czy jej kocię jeszcze żyje? Czemu nic nie powiedziała, opuszczając klan? Lisi Ogon za nią tęskniła. Tajemnica była taka mała, samotna. Starsza chętnie oddałaby jej swój żywot, byleby małej nic się nie stało. Westchnęła ciężko. Coraz częściej miała takie myśli. Tajemnica wypełniła pustkę, która powstała w jej sercu po odejściu Płomykówkowej Łapy. Teraz żadnej z tych kotek nie było, a w duszy Lisiego Ogona powstała wielka, czarna dziura.
Podniosła się. Trzeba było to zrobić już dawno temu. Musiała znaleźć Tajemnicę. Po chwili zalała ją fala wątpliwości. Była za stara, a jej kocię mogło być gdziekolwiek. Ale...
Lisi Ogon nie mogła tak żyć. Nie bez Tajemnicy. Klan Burzy to był dom, miała tu Gronostajową Bryzę. Zaczęła powoli iść. Jak jej siostra poczuje się, kiedy każdy ją zostawi? Nagle Lisi Ogon się potknęła. Uderzyła głową w wystający korzeń. Obraz zamazał się jej przed oczami.

***

Obudziła się w legowisku medyka. Strasznie bolała ją głowa. Wciąż miała rozmazany obraz. Jakim cudem tu była? Straciła… przytomność?
- Lisi Ogonie, musisz na siebie uważać. Nie jesteś już młoda. - Usłyszała głos.
- C-co się stało? - jęknęła, czując coś ciepłego i mokrego na pysku.
- Prawdopodobnie potknęłaś się o coś. Mocno się uderzyłaś. - Wyjaśnił jej ktoś. Jak idiotycznie. Uderzyła się w głowę podczas spacerowania po obozie. Fantastycznie po prostu.
Nigdy nie znajdzie Tajemnicy w takim stanie. Nie ma szans. Mała pewnie już nie żyła. W przeciwieństwie do niej. Świat uparcie nie pozwalał jej odejść. Czemu nie może już po prostu odetchnąć? Spotkać się z innymi? A może nawet z Tajemnicą?

Od Cis(Cisowej Łapy) CD. Topielcowej Łapy

czas ostatniego odpisu
Uczeń szybko wyszedł, najwyraźniej lekko podirytowany. Nie był miły. O nie! Ale jakimś trafem zyskał sympatię niebieskiej. Nie mogła się doczekać kiedy zostanie uczniem i będą mieli wspólne treningi.

***

Jej marzenia z czasów kocięcych niestety się nie spełniły. Właśnie siedziała z Naparstnicową Kołysanką, którą próbowała pomóc jej nauczyć się na pamięć jak rozpoznać trybulę. Jak na razie to skończyły na tym, że ma liście jak paprotka i słodko pachnie. Po tym jak zakończyły ten etap, doświadczona medyczka odłożyła zioło i zaczęła zajmować się chorymi. Nakłoniła Nikły Brzask do zjedzenia Czyśćca Wełnistego na osłabienie oraz podała Pokrzywie trochę miodu. Wtedy do legowiska wszedł Topielcowa Łapa z ugryzieniem od szczura. Wtedy przypomniało jej się że ma zapytać Zaranną Zjawę czy może mieć również treningi wojownicze, lecz nie zdążyła, gdyż usłyszała:
- Cisowa Łapo! Podaj mi dziki czosnek! To te bulwy o ostrym zapachu. - Usłyszała rozkaz. I podeszła do półki z ziołami. Odszukała bulwy i przyniosła je kotce. Ta przeżuła je i nałożyła na ranę ucznia.

***

Siedziała w obozie jedząc kolację. Wtem niedaleko zobaczyła znajomą umazaną jagodami sylwetkę. Podeszła do niego.
- Cześć Topielcowa Łapo… - przywitała się nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Czy będzie zły, że została medyczką? Sama była! Ale robi to dla klanu. I dla mamusi.

Wyleczeni: Nikły Brzask, Pokrzywa, Topielcowa Łapa
<Topielcowa Łapo?>
[203 słów trening med] 
[przyznano 4%]

Od Cis(Cisowej Łapy)

TW: rozcinanie martwej myszy
Wstała dzisiaj wcześnie rano.
- Co się dzieje? - wymamrotała do matki.
- Kochanie, klan potrzebuje medyka. Zaranna Zjawa i Naparstnicowa Kołysanka nie uczyły się, żeby być medykiem i nie miały czasu się tak dużo nauczyć. Naprawdę potrzebujemy młodego kota, który by się tego wszystkiego nauczył. Możesz nim zostać. W końcu jesteś taka mądra, dasz sobie radę. Przynajmniej pójdź na tę rozmowę, dobrze? Dla mamusi - poprosiła calico. Koteczka skinęła głową. Dla mamusi. Mamusia była najważniejsza, więc musiała to zrobić. Tak więc razem z matką poszła do legowiska medyka. Tam wojowniczka się pożegnała i zostawiła ją z medyczkami i przywódcą.
- Czemu chcesz być medykiem? - zapytał niebieski.
- Klan Wilka potrzebuje medyka. Uważam, że dam sobie radę. - Nie mogła powiedzieć “bo mama chce”. Zawiodłaby ją! A do tego dopuścić nie mogła. Żółtooki skinął głową i dał znak znajomej już kociakowi medyczce do przystąpienia do dalszej części testu. Bura położyła mysz pod łapami tortie. Brązowooka była zdezorientowana. Co ma z tym zrobić? Reanimację czy co?
- Po co mi mysz? Mam ją zjeść? Jest nafaszerowana jakimiś ziołami? - zapytała zdezorientowana. O co tu chodziło? Ma wykryć, czy zdobycz jest dobra do zjedzenia? Miała być medyczką, a nie testerem zwierzyny. Coś jej tu nie pasowało. Bardzo nie pasowało.
- Nie, Cisie - miauknęła zielonooka, wpatrując się kotce w oczy. - Rozetnij jej brzuch - rozkazała.
Zmarszczyła brwi. Nie rozumiała tego. Mama jej zabraniała bawić się jedzeniem. Tak jak koty, które przynosiły zwierzynę.
- Eh…no dobrze- powiedziała, jeszcze bardziej zdezorientowana, wysuwając pazury. Popatrzyła na ostre niespiłowane szpikulce, które były jej praktycznie jedyną bronią. Przybliżyła swój pazur do brzucha myszy. Nawet nie myślała o tym, że to coś kiedyś żyło. W końcu zawsze widziała je martwe. W roli jedzenia. Po prostu przecięła skórę zwierzęcia patrząc na to co jest w środku. Nic szczególnego. Dużo mięsa. Popatrzyła na swój pazur. Był umazany szkarłatną krwią. Popatrzyła dziwnie na swoją łapę. Nigdy nie przyglądała się krwi. Zaczęła wylizywać starannie swoją łapkę, czując metaliczny posmak na języku. Dziko pręgowana również wysunęła pazury i jeszcze bardziej rozcięła zwierzę.
- Powiedz mi, co tu widzisz. - Tygrysio pręgowana przerwała czyszczenie swojej łapy. Po tym jak medyczka rozcięła zwierzę ukazały się parówkowate kształty.
- No nie wiem, co to może być. Wygląda jak robak - powiedziała po prostu. Była kociakiem. Nie mogła wcześniej wiedzieć o tym, że tak wygląda wnętrze żywych stworzeń.
- To narządy wewnętrzne, Cis - zaczęła medyczka. - Każde z nas je w sobie posiada i u większości zwierząt są one analogiczne - stwierdziła. - Dzięki nim żyjemy, tak samo zwierzyna, nim trafi w nasze łapy.
W połowie nie zrozumiała dokładnie słów medyczki, ale nie przejęła się.
- Mhm… no cóż. Zwierzyna to zwierzyna - powiedziała. Nie zamierzała przerzucać się na żarcie liści przez to, że to coś kiedyś żyło. Kocica sięgnęła do myszy, następnie wskazując na mały, rozciągliwy worek w jej środku.
- Wiesz może, co to jest? - spytała młodszej. Zaczynała już być zmęczona ciągłymi pytaniami o to co znajduje się w myszy.
- Nie wiem, oddychała tym może? - zapytała.
- Nie - odparła Zaranna. - To tutaj trafiało jej pożywienie po przełknięciu - stwierdziła, przejeżdżając pazurem, przez co dostrzec można było strawione kawałki traw i ziaren. Dalej uniosła nieco pazur, którym podążała tuż nad przełykiem zwierzęcia, dochodzącym aż do końca rozerwanej części myszy. Kontynuowała jednak wskazywanie pazurem drogi pożywienia aż do pyska ofiary - a to - wskazała dwa worki, które były tylko częściowo widoczne - to są płuca. Nimi oddychała mysz za życia.
- Mhm…mam tylko jedno pytanie. W jakim stopniu przyda mi się ta wiedza jeżeli będę medykiem? - zapytała. Nie potrzebowała wiedzieć, gdzie co jest w myszy. No bo co ma z tym zrobić? Edukować kocięta?
- Na zewnątrz jesteśmy różni od zwierzyny, na którą polujemy. Wewnątrz już nie aż tak - stwierdziła medyczka. - Ta wiedza może okazać się przydatna przy leczeniu dolegliwości czy tamowaniu ran.
- Będą jeszcze jakieś pytania czy to koniec rozmowy?- zapytała. Miała ochotę już stąd wyjść i mieć tę rozmowę za sobą. Robiła to dla mamusi. Córka Szakalej Gwiazdy uniosła ciut brwi, mrużąc oczy, ale nie skomentowała.
- To serce - wskazała na czerwony organ - a to jelita - dodała jeszcze, wskazując na poskręcane, blade coś. Następnie spojrzała na Błękitną Gwiazdę, skinąwszy powoli głową.
- Nada się. Możemy przeprowadzić ceremonie. - Jej mózg działał wtedy za szybko, żeby wyłapać przynajmniej jedną rzecz, którą pomyślała, jak to usłyszała.
Bura skinęła głową, przenosząc spojrzenie na córkę Olszowej Kory.
- Witaj nowa medyczko - miauknęła, po czym wraz z liderem ruszyła do wyjścia z legowiska.

***

Był wieczór. Siedziała w legowisku medyka, starając się nie zasnąć nad liczonymi ziołami. To chyba jakiś żart. Że ona medyczką? Pff, nie ma opcji. Ale klan potrzebował medyka, a ona wykazała zainteresowanie. Co prawda truciznami, ale no cóż. Była dzieckiem kultysty…wszystko się zgadzało. Mamusi zależało, więc poszła. Zdała. No cóż, będzie musiała sobie jakoś poradzić. Może uda jej się poprosić Zaranną Zjawę, żeby się szkolić też na wojownika?

[782 słów trening med] 
[przyznano 16%]

Nowi Członkowie Pustki!


 Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Wykrwawienie



 Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Podcięcie gardła


 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Rozerwanie gardła

Od Białej Śmierci

*tw krew, śmierć*

Miał dość siedzenia w tym Klanie Wilka i obserwowania jak rodzice Wilczej Tajgi sobie żyją jak gdyby nigdy nic. Może i plan uwiedzenia kotki wyszedł i mocno nadszarpnął tym sposobem ich nerwy, jednak to nie była prawdziwa zemsta. Tyle księżyców minęło i jeszcze nie dorwał w zęby swojej zwierzyny. Nie chciał, aby przypadkiem ktoś go w tym ubiegł. Na przykład taki dzik, który nie tak dawno temu zdemolował obóz. 
Musiał więc działać. Najpierw pułapka. Nie zamierzał walczyć z nimi otwarcie. Była ich dwójka, a on nie był do końca tak sprawny, by sobie z nimi tak łatwo poradzić. Wierzył, że dzięki tym długim przygotowaniom, ich czujność się obniżyła. Kiedy w końcu przechodził tuż obok, już tak nerwowo nie reagowali. Może naprawdę sądzili, że sobie odpuścił? Cóż... Być może tak samo by o tym pomyślał. 
Wybrał się w las samotnie, nasłuchując i węsząc uważnie, aby sprawdzić czy dzik nie czai się w pobliżu. Śpiew ptaków jednak dał mu znać, że w okolicy nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo. 
Ziemia była błotnista po tym jak śnieg zaczął topnieć, więc chodziło się niezbyt wygodnie. Może jednak da radę wykopać jakiś dół? Nie za głęboki. Taki, aby jedynie kogoś przewrócić i może uszkodzić. 
Wziął się więc do roboty. Liczył na to, że nikt nie będzie przechodził i nie zainteresuje się tym co robił. A nawet jeśli... To już podjął decyzję. Po zemście zniknie i wróci zobaczyć jak sobie radziła Bastet. A Wilcza Tajga? Cóż... Planował z nią jeszcze trochę się zabawić, ale stały związek aż po grób? To do niego nie pasowało. Zresztą... nic nie czuł do kocicy. Była tylko jego drogą do zbliżenia się do wroga i zranienia go w odpowiednim miejscu. 
Kiedy udało mu się wykopać podłużne wgłębienie, zaczął rozglądać się za Ciernistym Drzewem. Dojście do niego nieco mu zeszło, ale udało mu się zerwać kilka cierni, kosztem krwawiącego pyska. Następnie zaniósł je do dziury i ułożył w niej tak, aby ten kto w nie wpadnie na pewno poczuł, czym jest prawdziwy ból. Wszystko przysypał lekko błotem, by ukryć pułapkę, a następnie udał się na polowanie. 

***

Mętny Zawilec i Ostra Kostrzewa jak nigdy nic polowali. To był ich zwykły dzień. Dziwił się, że nie odeszli wcześniej, pozostawiając swoją córkę. Aż tak się o nią troszczyli? To było do nich niepodobne. Oblizał pysk i wyszedł im na spotkanie. Czas było ich zagonić ku przeznaczeniu. 
— Cóż to? Dwie ptaszyny na spacerze? — zagadnął ich.
Od razu dostał reakcję. Oboje się nastroszyli i zaczęli rozglądać, jak gdyby chcieli ujrzeć u jego boku Wilczą Tajgę. Ku ich uldze kocicy z nim nie było. 
— To głupota zaczepiać nas, gdy jesteś sam. Jeszcze nie dostałeś nauczki? — prychnął Mętny Zawilec, robiąc krok naprzód. 
Posłał im uśmieszek, jak gdyby drwił sobie z ich postawy. Naprawdę? Będą chcieli się go pozbyć? To nie tak przecież miało być... To on tu niósł śmierć. Skąd w nich ten bojowy nastrój? Na pewno to przemyśleli? 
— Nie wiem czy wasza córka ucieszy się na wieść, że mnie zaatakowaliście... — zauważył. — Tak miło nam się żyje. Niedługo może i narodzą się nasze młode...
— Ty draniu! — zasyczał kocur, zbliżając się do niego. — Nasza córka nam jeszcze podziękuję jeśli odeślemy cię do grobu! 
— Zawilcu, nie rób nic pochopnego. Pamiętasz naszych... — próbowała go nieco utemperować partnerka, która w przeciwieństwie do swojego ukochanego, miała jeszcze swój rozum. 
— Pamiętam. Jednak wątpię, by to coś za to odpowiadało. Żyjemy z nim pod jednym krzakiem i bierzemy udział w tych wilczackich treningach, na których widzimy kto z nas ma więcej siły i umiejętności. Nie ma z nami szans. Zróbmy to razem Kostrzewo, a ochronimy naszą córkę. Przynajmniej to jesteśmy jej winni. 
Oho... Zaczęło robić się sentymentalnie co go znużyło. Przekrzywił łeb, a następnie westchnął ciężko. 
— Nie mam czasu na te wasze ckliwe słowa — mruknął, a następnie wyprowadził niespodziewany cios w pysk kocura. Ten zachwiał się i prawie upadł, lecz jego partnerka włączyła się do akcji, wyciągając w jego stronę pazury. Uskoczył na bok, a następnie... zaczął biec przed siebie. Upewniał się, że wojownicy na pewno go ścigali. Gdy się zatrzymywali, wracał do nich i atakował, by pobudzić ich agresję do wymierzenia "sprawiedliwości". Naprawdę nie pojmował czemu tak się wahali. Chcieli w końcu ochronić swoją słodką córeczkę, czyż nie? Gdzie ich werwa? Było ich dwoje, a on jeden. Powinni być bardziej pewni wygranej skoro widzieli jak walczył na treningach. 
Ku jego zdumieniu Ostra Kostrzewa zniknęła mu z oczu, gdy spojrzał za siebie. Jej partner dalej za nim podążał, więc mogła coś knuć. Uśmiechnął się pod nosem. Czyżby go przejrzała? Nawet jeśli to na niewiele się jej zda. Zatrzymał się i odwrócił do nadbiegającego. Skoro się rozdzielili to była jego szansa. Może nawet nie będzie musiał wykorzystać pułapki. 
Kocur wpadł mu w ramiona i rozpoczęła się istna masakra. Zaczęli się gryźć i drapać, a cios w jego niezbyt sprawną łapę, wręcz odebrał mu dech. Czyli jednak go obserwowali. Ile jeszcze wydedukowali z jego słabości? Czyżby się przeliczył? Biała Śmierć zamachnął się łapą i przeorał pazurami gardło kocura, który od razu odskoczył jak oparzony. W tym samym czasie dopadła do niego Ostra Kostrzewa. Kocica zeskoczyła na niego z drzewa, powalając. Odepchnął ją łapami, a następnie kulejąc ponowił, tym razem naprawdę, ucieczkę. Niech to... Trzeba było ich jednak otruć. 
Zatrzymał się, gdy usłyszał za sobą krzyk boleści. No tak... Jego cios musiał być skuteczny skoro ujrzał jak wściekła wojowniczka, której wzrok pałał żądzą mordu, do niego biegnie. Całkiem w porę. Odskoczył, odsuwając się po drzewie, gdy ta przeleciała obok i wpadła w jego pułapkę. Rozległ się kolejny krzyk, kiedy jej ciało zostało poranione przez ciernie. To była jego szansa. Skoczył na nią, aby kolce wbiły się głębiej, a następnie pazurami przejechał po jej gardle. 
To był koniec.
Jednakże... coś było nie tak. Ta śmierć nie przyniosła ukojenia. Spojrzał w dół i ujrzał, że jego biała sierść cała jest we krwi. Nie ich... lecz... jego. Potknął się przez osłabienie i upadł na ziemię. Czyli jednak... udało im się trafić w jego słaby punkt. 
Z krzaków nieopodal rozległ się szmer. Słyszał charkot i zaraz ku jego zdumieniu zjawił się Zawilec. To nie umarł? Wyglądał jak ledwo żywy. Z ran sączyła się krew, ale mimo to szedł, wbijając w niego mordercze spojrzenie. Ah... Czyli stąd nic nie poczuł. Zemsta się jeszcze nie dopełniła. 
— Zabiorę cię ze sobą do grobu — zasyczał wojownik, sypiąc mu piachem w oczy. 
Oślepł przez co nie był w stanie uniknąć ataku przeciwnika. Krzyknął, gdy poczuł jego zęby na swoim gardle. Zadziałał instynktownie i zamachnął się pazurami na jego szyję. Więcej krwi, więcej bólu. Oboje umierali. Czuł jak wraca w objęcia samej śmierci. Jak nadchodzi zimno, jak świat zalewa czerń. Tak samo jak podczas upadku z dachu. Lecz teraz... Teraz nie dane mu było uzyskać drugiej szansy. Nie zjawi się Wyprostowana i go nie uratuje. Dopełnił swej zemsty i za nią umarł. Tak jak było mu to pisane. 

Rip [*]

Od Płomiennej Łapy

*Porą Nowych Liści*

Jakże to było smutne, że po raz kolejny doszło do ich spotkania. Świat się nie zawalił. Dalej istniał przez co nie było wymówki, by go uniknąć. Już powoli się poddawał. Kocica wysysała z niego wszelkie siły, by nawet spróbować odwrócić bieg wydarzeń. Zresztą... i tak nic z tym nie mógł zrobić. Matka ich zeswatała i mieli spędzić ze sobą resztę życia, póki na świat nie przyjdą rude paskudy. Co za koszmar! 
Jeżeli sądził, że gorzej być nie może, to mogło. 
Teraz to i na powitanie chciała całusa! Gdy tylko, tak jak to miała w zwyczaju na jego widok, rzuciła mu się w ramiona, odsunął od niej swój łeb, by go nie pocałowała. Kotka jednak rosła szybciej od niego przez co ciężko mu było wyrwać się głową ponad jej pysk i znów skończył z mlaśnięciem na policzku. 
— Fuj! — Zaczął pocierać skażone miejsce, patrząc na nią niezadowolonym wzrokiem. 
— Możesz się zemścić — zachichotała i chętnie się nadstawiła, aby mógł odwdzięczyć się swoim całusem. Kusiło... Gdyby też ją tak polizał, poczułaby jakie to było obrzydliwe uczucie! Na pewno zaczęłaby piszczeć! Jak nic! Ale... czy w ogóle przemoże swoją odrazę do dotykania czyjejś sierści? Ognista Łapa była ruda, to fakt, więc nie powinna go obrzydzać jak nierudzi z jego klanu. A mimo to... czuł jak na samą myśl go mdli. Dlatego też wpadł na pomysł, aby może na nią napluć... Co szybko wybito mu z głowy. Nie, nie! Przecież się obrazi i znów będzie przeżywał ten koszmar! Lepiej nie kusić losu. 
— To takie obrzydliwe... — wyrzucił z siebie zbolałym głosem. 
— Kwiatki też były "obrzydliwe", a jak ci pokazałam jakie są fajne, to już tak nie kręciłeś nosem — słusznie zauważyła. — No już. Zrób to dla mnie... — Widząc jego skrzywioną minę, poprawiła się, licząc że to lepiej go przekona. — Zrób to dla swojej mamy? 
Westchnął cierpiętniczo. 
— Wcale dla niej tego nie robię — skłamał, ponieważ nie chciał wyjść na maminsynka. A zresztą... to nie był żaden wstyd! Kochał swoją mamusie i to było chyba jasne, że nie chciał jej zasmucać tym, że jego związek, który sama mu wybrała był niewypałem. 
— Jasne, jasne króliczku. Twoja partnerka nie jest takim mysim móżdżkiem, aby ci w to uwierzyć. No? To doczekam się tego buzi? — zapytała, ponawiając nadstawienie pyszczka. 
Z widocznym trudem i cierpieniem na twarzy, wystawił język, co rudą rozśmieszyło. Zakryła się nawet łapką, aby zdusić chichot. To nie poprawiło jego sytuacji. Wręcz umierał wewnętrznie, mimowolnie wyciągając pazury, by wbić je w jej gardło. Niestety... to były tylko jego wyobrażenia, bo końcowo jego język zetknął się z jej policzkiem. 
— Fe! — Wytarł zaraz pyszczek o łapkę i ze zgrozą uświadomił sobie, że bardziej się wkopał, bo na niej miał błoto! Już miał wydać z siebie pisk, który wstrząsnąłby niebem i ziemią, ale jego partnerka była szybka i powstrzymała jego napad histerii, swoją łapką. 
— Ci. Bo nas nakryją, a chyba tego nie chcesz. 
No tak. Miała rację. Ale to nie powodowało, że ziemisty smak z jego języka nagle zniknie! Ach! Robiło mu się już słabo! Pochylił się aż do przodu i zaczął pluć na ziemie, wycierając język o swoje futerko. To pomogło, ale na chwilę, bo z wyrzutem spojrzał na Ognistą Łapę, tak jakby to wszystko była jej wina. 
— Przez ciebie się wybrudziłem! — powiedział brzmiąc nieco żałośnie, ale naprawdę bardzo się tym przejmował! 
Kocica zerknęła na miejsce, które było "zanieczyszczone" i otarła się o nie swoim bokiem. 
— Nic tam nie ma, króliczku. Wiem co mówię, ponieważ sama nie przepadam za brudem. No już nie rozpaczaj. Cieszę się, że nie jesteś fleją, która o siebie nie dba i że zwracasz uwagę na takie drobne szczegóły. Ale zapewniam cię, że wszystko jest w porządku. Chodź. Pozbieramy kwiatki, zrobi ci się lepiej, gdy poczujesz ich świeżość. — Wstała i odeszła, ogonem łaskocząc go w nos. Od razu ten manewr spowodował, że kichnął, co wywołało uśmiech na pyszczku wilczaczki. — Ale urocze apsik! — Spojrzała na niego psotnie. 
— Nie jestem uroczy... — Skrzywił swój nos. Naprawdę kocica była niemożliwa. Naprawdę chciała iść teraz zbierać jakieś chwasty? To przecież... koszmarne! Nie chciał nigdzie z nią iść, nie wiadomo czy ta przypadkiem go nie porwie, bo ubzdura sobie, że hej, skoro ona nie mogła do Klanu Burzy, to zaciągnie go do Klanu Wilka. Chyba by zwymiotował, gdyby nawet przeszło jej coś takiego przez myśl. 
Ognista Łapa widząc, że nie podążył za nią, a dalej siedział obrażony na tyłku, westchnęła. Pewnie teraz żałowała, że w ogóle zgodziła się na to całe zeswatanie. 
Podeszła do niego i trąciła pyskiem. 
— Króliczkuuuu... No choooodź... — zaczęła mu jojczeć nad uchem, przylepiając się do niego niczym jakaś pchła. — Nie wybrudzisz swoich boskich łapek, obiecuje. 
Eh... Najwidoczniej nie miał wyjścia. Podniósł się ciężko na łapy, ku jej radości, po czym udali się zbierać te kwiatki. 

***

No i tak te zbieranie się skończyło, że leżeli pod jakimś drzewem, a on znosił jej "upiększanie" futerka. Kotka opowiadała mu wielokrotnie, że gdyby miała szansę, to zamiast wojownikiem byłaby profesjonalną układaczką futra. Pod jej łapami i językiem każdy rozczochraniec nagle zamieniał się w dostojnego kota. Szkoda tylko, że to on musiał być jej modelem do ćwiczeń. Czuł jak umierał wewnętrznie, gdy ta z zamyśloną miną mamrotała pod nosem "nie, nie tak. O tak lepiej... A jednak nie" i raz wyciągała, a raz wkładała w jego futerko kolejne kwiaty. 
— Kiedy poznam twoje siostry? — zadała pytanie, które nieco go rozbudziło. 
— Huh? A po co chcesz je poznawać? 
— Bo to ważne, aby znać bliską rodzinę partnera. A jak będziemy wspólnie mieszkać to chyba normalne, że wypadałoby się zapoznać. Sądzisz, że lubią rozmawiać o wyglądzie? 
— Nie wiem. Może? To kotki... — odpowiedział tak, jakby to jedno słowo zawierało w sobie odpowiedź na jej pytanie. 
W końcu... Kotki były dziwne. On może i dbał o swój wygląd, ale nie rozmawiał o tym z każdym napotkanym kotem. Na dodatek nie plotkował i nie czuł tej ekscytacji, którą emanowała Ogień, gdy tylko miała szansę się rozgadać. A zresztą... od jej trajkotu bolała go głowa, a żeby tak słyszał to potrójnie? O nie, nie... 
— To kotki — prychnęła. — Seksista się znalazł. — Dała mu ogonem po nosie, przez co znów kichnął, a ona zachichotała. 
Wspaniale. Może miał na nią alergie? To mogło być prawdopodobne. 
Na szczęście kończył się im czas, więc powinni się zaraz zbierać. Ruda przylgnęła do niego jeszcze na chwilę, aby zapamiętać tą "romantyczną" scenę i nosić ją w pamięci aż do kolejnego spotkania, a potem pocałowała go w pyszczek. 
Zatkało go, bo przecież ciągle obiektem cmokań były policzki. Poczuł jak jego uszy aż się robią gorące od fali zawstydzenia, które przez niego przebiegło. Na mamusie! Ona była niemożliwa! Musiał jak najszybciej stąd uciec! 
— D-do zobaczenia — zająknął się, szybko dając jej buziaka w policzek, a następnie czym prędzej uciekł. 
Zachował się niczym tchórz, ale trzeba było się ewakuować nim zechciałoby jej się na więcej czułości! Na szczęście uczennica za nim nie pobiegła, jedynie wołając za nim, aby przyprowadził siostry na ich kolejne spotkanie. 
Ah! Nie wiedział czy to się stanie. Będzie musiał podpytać mamusie czy w ogóle się zgadzała, aby jego rodzeństwo poznało Ognistą Łapę. A nawet jeśli to już czuł, jakie to będzie żenujące! 

Od Daglezjowej Igły CD. Agresta

— Czy jesteś gotowa na wszystko, co się w najbliższym czasie wydarzy? Czy potrzebujesz jeszcze coś ode mnie wiedzieć? Czy masz do mnie jakieś pytania? Przemyśl to proszę, bo niedługo… możesz już nie mieć okazji. 
Nie bredził. Ruda opuściła ogon, dostosowując się do powagi kocura. Agrest nerwowo oblizał pysk, drżał mu krok, w jego oczach tlił się lęk. Oboje dobrze wiedzieli, co musiało niedługo nadejść i wisiało nad podstarzałym liderem jak klątwa. Śmierć.
Nie wyznałaby tego nikomu, lecz w ukryciu tylko czekała na ten moment. Powoli wyznaczanie patroli zaczęło ją nudzić, składanie raportów brzydnąć, a doradzanie swojemu przywódcy irytować. Chciała, by kocur nareszcie odstąpił jej zasłużonego miejsca. Była zwykłym, mało znaczącym zastępcą za długo. Niecierpliwiła się. 
— Kiedy to się stanie, będę na to przygotowana — zapewniła go. — Oddasz Owocowy Las w dobre łapy.
Agrest uśmiechnął się słabo.
— Wierzę w to.
— Możesz być o to pewny — Daglezja odwzajemniła grzeczny uśmiech, myśląc, o co powinna go teraz zapytać. Ceniła sobie jego opinię, jako jednego z nielicznych. W końcu był przywódcą. Wiedział w pewnych sprawach o wiele więcej, niż ona sama. — Myślisz, że coś nam grozi? Czy na coś (lub kogoś) musimy uważać?
— Klan Wilka — odpowiedział natychmiast, bez dłuższego namysłu. — Mają nowego przywódcę, mogą próbować mówić, że są inni. Ale to nadal te same koty, którym nie można ufać. Były, są i będą niebezpieczeństwem — kontynuował, wpatrując się tępo w ziemię, jak gdyby przypominał sobie o wszystkich ich wybrykach z przeszłości. — Napadali. Mordowali. Zagrabiali. Nie pozwól sobie o tym zapomnieć.
— Zdecydowanie nie zapomnę — zagwarantowała.
— Nocniaki też nigdy nie były naszymi dobrymi przyjaciółmi. Próbowałem rozmawiać ze Sroczą Gwiazdą, lecz była zimna jak lodowy sopel. Nawet wroga. Uważałbym na nią i jej klan.— jego głos przybrał warkotliwy ton. 
— Od klifiaków również należałoby trzymać się z daleka — mruknęła cicho Daglezjowa Igła.
— Racja. Tylko Klan Burzy zasługuje na zaufanie. Choć zmienił się, odkąd zmarła Kamienna Gwiazda — posępny wzrok kocura na myśl o byłej, bliskiej mu liderce wbił się w oddal. — Teraz są o wiele bardziej interesowni niż wcześniej. Jednak nadal, to nasi sojusznicy. Na nich możemy polegać, ale lepiej tego nie nadużywać — ostrzegł ją jeszcze Agrest. — Teraz musimy się wystrzegać wszystkiego. 
— Owocowy Las jest silny. Wiele przeszedł. Wiele przejdzie — mruknęła.
— To prawda. Ale jeśli chcemy spokoju, musimy o niego zadbać.
— Rozumiem — miauknęła, owijając ogon wokół swoich łap. Zastanawiała się, o co jeszcze mogłaby zapytać. Ten jednak nie skończył mówić, tak jak jej się zdawało.
— Współpracuj z innymi, proszę. Bierz pod uwagę słowo wszystkich, swoich przyszłych zastępców, Świergotu, Witki. Również zwiadowców, wojowników i stróży. Nie pozwólcie się podzielić — przestrzegał Daglezję. Widocznie intensywnie myślał, wspominając, co było kiedyś. — Pamiętasz przecież, co było kiedyś. Siła naszej społeczności leży we współpracy. 
— Hm. Dziękuję, Agreście — odpowiedziała po dłuższej chwili ciszy. — Naprawdę, dziękuję. Owocowy Las będzie jeszcze wielki.
Agrest skinął głową z uśmiechem.
— Nie wątpię.

***

— Czyli Gracja poszła swoją własną ścieżką — Sadzawka miauknęła, łuskając spomiędzy palców brud zębami. Stojąca dwie lisie odległości od niej zastępczyni gwałtownie machnęła ogonem, wysuwając pazury. Rzuciła, siedząc nadal tyłem:
— Niewdzięczny bachor.
— Myślałam, że ze wszystkich kotów Owocowego Lasu, ty najszybciej ją zrozumiesz — zachichotała ze złośliwym błyskiem w oku, którego Daglezja nie musiała widzieć, aby doprowadził ją do szału. Rdzawa już prawie zapomniała, że była przybłędą; wprawdzie przebywającą długie lata w klanie, z mianem zastępcy lidera, lecz nadal przybłędą. Owocowy Las miał dobrą pamięć. Aż za dobrą, na jej oko.
— Miała wszystko, czego dusza zapragnie. Tatę-przywódcę, przyjaciół, rodzinę — wymieniała, podchodząc do leżącej na ośnieżonej ziemi wojowniczki. — Dach nad głową, święty spokój, wolność.
—Przypadkiem nie dokładnie to, co ty? — spytała, patrząc kotce prosto w oczy. Źrenice rudej rozszerzyły się momentalnie, przypominając o prawdziwych powodach jej ucieczki. Nie przyznawała nikomu, że Klan Klifu ją zwyczajnie irytował. Była młoda i znudzona miejscem, jakie znała na wyrywki. Lukrecja tylko oferował coś nowego, jej nieznanego, co ekscytowało świeżo-upieczoną wojowniczkę. Nie obejrzała się dwa razy i już tu była. Być może nie różniła się tak wiele od Gracji?
— Nie. I ujmujesz mi, jeśli myślisz, że jesteśmy do siebie jakkolwiek podobne — Daglezjowa Igła chciała się bronić, prychać i syczeć, ale wiedziała, że to bezsensowne. Na tyle, na ile jej przeszłość nie była tajemnicą, nie przypominała o niej innym w nadziei, że odejdzie w zapomnienie. Wystarczająco dużo kotów mimo księżyców nie przestawało szeptać. Kochała (zwykle) towarzystwo Sadzawki, ale nie była godna jej zaufania. Podejrzewała, że parę kłótni i czarna wymieniłaby ją na satysfakcję z opowiadania nowych plotek. — Była stróżką, choć mogła być każdym, gdyby tylko miała takie życzenie. Nie musiała się martwić o własne bezpieczeństwo. Owocowy Las nie ma żadnych problemów, oprócz tych, które ona wywołała.
— I zrzędliwej zastępczyni z jedną łapą w grobie. — Sadzawka uśmiechnęła się, przechylając łeb. Daglezjowa Igła parsknęła śmiechem na myśl o kocicy, ze złością znikającą momentalnie z pyska.
— Nic mi nawet nie mów.

***

Fretka odeszła i nie było to zaskoczeniem dla nikogo. Cały Owocowy Las od pewnego czasu miał po dziurki w nosie niespokojnej zastępczyni, którą przy życiu utrzymywały tylko zioła, powodujące jej odejście od zmysłów. Większe niż zwykle, przynajmniej.
Daglezja wiedziała, że nie będzie tęsknić za Fretką. Starsza była dobrą zwiadowczynią, ale ostrą i zimną. Nieraz trudno było się z nią dogadać, ponieważ twardo stała przy swoim i wyjątkowo uparcie broniła swoich racji. Zwyczajnie działała jej na nerwy. 
Wiedziała także, kto będzie następnym zastępcą. Miała wraz z Agrestem na oku Gęgawę, który zdawał się być perfekcyjnym wyborem. Był odpowiedzialny, pracowity, doświadczony. Miał dobrą reputację oraz paru wytrenowanych dobrze uczniów; przy okazji rolę zwiadowcy, więc mógł dobrze zastąpić liliową. Daglezji podobał się szczególnie z powodu swojej cichości i neutralności, czym jednak nie dzieliła się z liderem przy omawianiu decyzji. Gęgawa nie buntowałby się, gdyby to ona przejęła władzę po Agreście. Wystarczyło pokierować, przekonać, a spełniałby bez oporu jej rozkazy. Uśmiechnęła się na samą myśl. Już nie mogła się doczekać.

***

Jak on śmiał się nie zgodzić.
Daglezjowa Igła chodziła w kółko, nie mogąc nadal pojąć, jak jej perfekcyjny plan poszedł nie tak. Gęgawa nie zgodził się na zostanie zastępcą. Na litość, nie zgodził się! Jak ktokolwiek mógł nie zgodzić się na podstawioną mu pod sam nos ofertę zyskania władzy? 
— Niezłego dobrali ci kompana — zaśmiała się pod nosem Sadzawka, obserwując z rozbawieniem krążącą bez celu przyjaciółkę.
— Zamilcz — rzuciła przez zęby, w końcu siadając na zziębniętej trawie. Nawet nie byłaby tak rozgniewana, gdyby nie wybór Agresta. W końcu musiał podjąć tą decyzję. Owocowy Las nie mógł długo czekać na kolejnego zastępcę. Ale czy ze wszystkich, wszyściutkich kotów, musiał być to Lśniąca Tęcza? 
— Dziwię się, że go wybrał. Agrest nie wyglądał mi na takiego gościa — mruknęła Sadzawka, nie podzielając jej zdenerwowania. — Zawsze się kręcił zbyt blisko Komara. To znaczy, Agrest również, to oczywiste, ale Tęcza był inny. Był podejrzany. Nadal jest. Właściwie, idealny następca Fretki. Tak jakby na owocniaków rzucona została klątwa zastępców-gburów...
— Nie tego się spodziewałam — przyznała szczerze Daglezja, kierując wzrok ku oddali. Nietrudno było zauważyć między tą dwójką zgrzyty, od chwili kiedy została uczniem wojownika. Każdy mógł zobaczyć, co wbił do łba Leszczyny, przez co ta zaczęła robić sceny na sam widok rudej. Daglezja i Tęcza nienawidzili się od samego początku, Agrest musiał dobrze o tym wiedzieć, o ile nie był głuchy i ślepy. Dlaczego zdecydował się na taki ruch? Czyżby nie przewidział, że będzie to zła decyzja?
Głęboko westchnęła.
— Zawsze można mu dopiec. Poczułaś, jak dziś cuchnęło mu z pyska rybą? Och, jeszcze pożałuje, że w ogóle został zastępcą...
— Nie — zaprotestowała Daglezjowa Igła, ściągając burej z pyska uśmiech. Zastąpiło go zaskoczenie. — Sadzawko, to nie ta droga. Nie mogę zachowywać się jak uczeń, który dostał zrzędliwego mentora. Nawet, jeśli to kuszące — prychnęła śmiechem, choć wcale jej do niego nie było. Zaraz powróciła jej poważna twarz. — Jeśli chcesz mi w jakikolwiek sposób pomóc, nic o nim nie rozpowiadaj. Nic to nie da. Pomyśli tylko, że jestem wyrośniętym kociakiem. 
— Jak ma się dowiedzieć, że to twoja plotka?
— Choć przyznaję to z trudem, nie jest skończonym mysim móżdżkiem — przewróciła oczami. — Będzie jeszcze wiele okazji.
— Och, będzie, będzie — Sadzawka wygięła pysk w swoim charakterystycznym, złośliwym uśmieszku. — Słyszałam ostatnio takie rzeczy o tej nowej, że grzech się nie podzielić. Wiedziałaś, że...

***

Najpierw zniknął kolejny smarkacz. Nie przeszkadzało jej, mogły sobie uciekać w nieskończoność, jeżeli tak wyjątkowo nienawidziły swojego klanu. Proszę, droga wolna. Kiedy jednak wszyscy sobie zdali sprawę, że tym razem w legowisku nie było i ich przywódcy, Daglezja miała ochotę wejść na klif i zacząć wrzeszczeć w nicość.
Tak jakby nie miała na głowie wystarczająco wielu zmartwień.
— Okrzyczał nas. Był wściekły. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziałam go w takich emocjach — mruczała niepewnie Traszka, opowiadając jej całą historię. Agrest miał zupełnie wybuchnąć gniewem, kiedy zwiadowcy nie chcieli spełniać jego rozkazów. Po tym po prostu odejść. Zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu.
— Znaleźliśmy w okolicy kałużę... wymiocin — dodał Gęgawa, przekierowując zainteresowanie Daglezjowej Igły na niego. Wymiocin? — Znajdowały się dokładnie przy miejscu, w którym urwał się zapach Agresta. Jesteśmy niemalże pewni, że należą do niego.
Z jednej strony, obrzydlistwo. Nie była w humorze na słuchanie o odnalezionej cudzej treści żołądkowej. Z drugiej... Dlaczego miałby zwymiotować? Czy to w ogóle było w jakiś sposób ze sobą związane? 
Co się z nim stało?
— Uważacie, że sam odszedł, podobnie jak jego córki? — zapytał siedzący tuż przy niej Lśniąca Tęcza, przypominając rudej przy tym o swoim istnieniu. Zdarzało jej się czasami zapominać, że faktycznie tu był, i dobrze. Najchętniej wymazałaby pamięć o jego istnieniu ze swojej pamięci.
— Bardzo możliwe — odparł Gęgawa. — Podejrzewam...
— Niewątpliwe — przerwała mu szylkretowa zwiadowczyni, wpychając się przed szereg. — Już nie interesował go Owocowy Las. Tylko ta przeklęta Mirabelka — splunęła słowami, widocznie nadal rozdrażniona po kłótni z liderem.
— Naprawdę myślisz, że by nas zostawił przez jedną sprzeczkę? — zapytała niepewnie Śliwka siostrę, która posłała jej zirytowane spojrzenie.
— Ślepa byłaś? Nie zauważyłaś, że już tracił zmysły?
— Dobrze, dobrze, spokojnie, moje drogie — uspokoiła ich Daglezja, intensywnie myśląc. Czy naprawdę kocur był w stanie po prostu opuścić swój klan? To prawda, ostatnimi czasy utrata córek zmieniła go diametralnie, lecz zastępczyni zdawało się, że pozostała w nim choćby krzta rozsądku i lojalności.
— Mógł za tym ktoś stać. Być może mu pomóc w odejściu...
Lśniąca Tęcza wstał, bijąc ogonem.
— To nie czas na robienie domysłów. Potrzebujemy twardych, niezbitych faktów. Ile zwiadowców jest do dyspozycji?
— Obawiam się, iż niewiele — odpowiedział Gęgawa. — Patrole poszukiwawcze za Mirabelką skutecznie wyczerpały większość z nas. 
Zielonooki wypuścił nosem powietrze, widocznie niezadowolony. Daglezjowa Igła uważała, że już wystarczająco sobie porozmawiał i wykorzystała tą chwilę ciszy.
— Nie będziemy was bardziej przemęczać, to pewne — miauknęła, wstając, aby być znowu przed Tęczą. Przecież nie będzie za nim siedzieć, jak jakiś plebs. — Potrzebujemy chwili czasu, by nad tym pomyśleć. Zrobiliście już dziś wystarczająco. Dla nas wszystkich to musi być trudny dzień — Daglezjowa Igła uśmiechnęła się do zwiadowców, którzy z wytchnieniem rozeszli się z zapewnieniem, że mogą ich szukać, jeśli tylko będą jeszcze czegoś potrzebować. Usiadła na ziemi, głęboko wzdychając i zamykając na moment oczy.
— Musimy wysłać jak najszybciej patrol — mruknął czarny do Daglezji, przerywając jej krótką chwilę spokoju. — Nie minęło wiele czasu. Jeśli ktoś ma go odnaleźć, musi zrobić to teraz.
— Zbiera się na śnieżycę — odparła krótko, nie odwracając się, by choćby spojrzeć w jego stronę.
— W takim razie musimy być od niej szybsi.
— Nie — odparła Daglezjowa Igła, kiedy wstała i obróciła się, aby usiąść tuż na przeciw Lśniącej Tęczy. — Jeśli teraz ktoś wyruszy na poszukiwania, wróci z niczym, o ile w ogóle wróci. Dobro naszych wojowników jest ważniejsze niż odnalezienie zagubionej jednostki.
Pysk drugiego zastępcy wykrzywił się w grymasie.
— Zdaje mi się, że zapominasz, że tą jednostką jest nikt inny niż twój własny przywódca — wytknął jej, uderzając ogonem o ziemię, zagarniając nim śnieg i piasek. 
— Mirabelki również nie znaleźli.
— To inny temat.
— Również zniknęła, również nie zostawiając po sobie nic. Nie wydaje ci się to znajome?
— Być może. Lecz czy tobie nie wydaje się, że marnowanie szansy na odszukanie Agresta jest mysiomózgim zagraniem?
— Nawet gdyby, kogo weźmiesz na to poszukiwanie? — fuknęła. — Zwiadowcy nie mają sił.
— Wojowników. Mają potrzebne umiejętności, nawet jeśli nie tak wyszlifowane. Nie róbmy z nich tłumoków. Powinnaś o tym wiedzieć, skoro byłaś jednym z nich.
— Nie ma opcji — nie potrafiła już wymyślić dobrego kontrargumentu. — Nie będę wysyłać swoich wojowników po to, aby i tak ich próby spełzły na niczym.
— Daglezjowa Igła ma rację. — Oboje odwrócili gwałtownie głowy zaskoczeni, że ich rozmowa była podsłuchiwana. Zajęczy skok od nich stanęła Świergot ze zmartwionym wyrazem pyska. — O ile zniknięcie Agresta nie jest dobrym znakiem, czuję, że nawet jeśli kogoś za nim wyślemy, wróci z pustymi łapami.
Ruda delikatnie uśmiechnęła się. Choć jeden raz te (jej zdaniem) durnowate przeczucia i wróżby Świergotu były po jej stronie. Zwykle uważała kotkę i jej wysoką posadę za zbędną, w wielu przypadkach przeszkadzającą. Nie rozumiała nigdy, dlaczego kot, którego jedyną rolą jest zajmowanie się religią, miał ingerować w klanowe sprawy. Jak gdyby ta Wszechmatka, nawet przyjmując jej istnienie, miała jakikolwiek wpływ na ich świat.
— Dziękuję — wymruczała w stronę liliowej i ponownie zwróciła oczy ku Lśniącej Tęczy, którego pysk już stał się zupełnie obojętny.
— Najwyraźniej zostałem przegłosowany. — Wzruszył ramionami. — Życzę tylko, żebyście nie pożałowały swojego wyboru — wymamrotał i odszedł, przeciskając się przez przestrzeń pomiędzy zastępczynią i szamanką.
Daglezja i Świergot spojrzały jedynie po sobie znacząco. 

***

Oczywiście, nie zostawili tak sobie sprawy. Zwiadowcy już od następnego dnia robili wszystko co w ich mocy, aby naciąć się na trop ich przywódcy, który mógłby zaprowadzić ich w jego stronę. Jedynym na co natrafili były jednak tylko pojedyncze, odszarpane kępki futra na gałęziach lasu. Cisza. Pustka. Brak.
Agresta zwyczajnie tu nie było.
Pointka zastanawiała się, co się naprawdę wydarzyło. Już niejeden kot twierdził, że został on porwany. Nawet Sadzawka po raz enty powtarzała jej, że ten cały harmider był sprawką Larwy i jego popleczników, którzy księżyce temu zostali wygnani z Owocowego Lasu. Podchodziła do tego z dystansu, ale chcąc nie chcąc, powoli Daglezjowej Igle przestało się wydawać to tak nieprawdopodobne. Musiała pozostać w nich niespełniona chęć zemsty, a rozemocjonowany przywódca owocniaków był dziecinnie prostym do schwytania kąskiem.
Rozmasowała obolałe skronie. Ostatnie parę księżyców było dla niej wyczerpujące, szczególnie z uwagi na swojego "współpracownika", jeśli w ogóle mogła go w ten sposób nazwać. Daglezja wiedziała doskonale, że zasługuje na władzę. Nie po to trudziła się księżycami, by zdobyć odpowiednią reputację, uznanie klanu i Agresta, podołać jako dobry i odpowiedzialny zastępca. Nienawidziła Lśniącej Tęczy z każdym dniem coraz bardziej. Go i tego idiotycznego pyska, jego apatycznego wyrazu, obarczających wiecznie wilczym wzrokiem oczu i potoku słów, który wylewał się mu spomiędzy zębów za każdym razem, kiedy próbowała coś zaproponować. Nie potrafił się z nią zgodzić nawet wtedy, kiedy miała niepodważalną rację (a miała ją, oczywiście, zawsze). 
Nie mogła pozwolić na to, by jakiś mysi móżdżek, będący zastępcą zaledwie księżyc, zajął jej miejsce, lecz nie wszyscy podzielali jej zdanie. Miała w końcu przeciwników, którzy zupełnie ignorowali jej masę doświadczenia, umiejętności i niepodważalny urok osobisty i woleli, by przywódcą został Tęcza. Stanowili jednak mniejszość. Dużo więcej kotów sądziło, że należy poczekać na niezbity dowód na to, że Agrest już nie wróci przed podjęciem tak ważnej decyzji. Daglezjowej Igły przez to wszystko już nie obchodziło, czy ich lider był żywy czy martwy, wolny czy uwięziony. Minęło tak wiele czasu, że już sama nie wiedziała w którą teorię powinna wierzyć. Zupełnie nie chciała jednak, by wracał. Blokował jej drogę na szczyt. A dodatkowo, od długich księżyców jedynie sprawiał im problemy. 
Mogło to brzmieć dla innych makabrycznie, dlatego się z tym nikim nie podzieliła – za to szczerze w duszy miała nadzieję, że za parę wschodów słońca zwiadowcy odnajdą ciało ich przywódcy. Zdawało się kotce, że było ono jedynym potwierdzeniem dla Owocowego Lasu, że to jej kolej na władzę.
— Jarzębinka plecie co jej ślina na język przyniesie — mruknął pogardliwie Lśniąca Tęcza, wprawiając Daglezjową Igłę w krótkie osłupienie. Prawie zapomniała, że przez ten cały czas był tuż przy niej. Wpatrywał się przed siebie, nie poruszając nawet wąsem.
— Hm? Ach, Jarzębinka. I nie tylko ona — zwróciła wzrok ku grupce kotów, z której wybijała się na pierwszy plan szczególnie uczennica prawiąca im swoje morały. Większość słuchała z zainteresowaniem i szeptała między sobą. Klan teraz żywił się plotkami, które wyniknęły z tego całego zamieszania. Sprzeczał się ze sobą, nie potrafił dojść do porozumienia. — Muszą wydawać nowe osądy, prowadzić spekulacje. To naturalne. Ale powoli puszczają wodze fantazji — parsknęła.
— A ty, Daglezjowa Igło? — Kocur przechylił łeb, świdrując ją spojrzeniem. — Jak sądzisz, co się tego dnia wydarzyło?
Spojrzała na niego z nieco zmarszczonymi brwiami. Na co mu była ta informacja? I od kiedy miał taką ochotę na pokojowe pogadanki?
— Kto wie — odparła krótko, poprawiając się na miejscu. — Prawdopodobnie w każdej z tych plotek jest ziarnko prawdy.
— Cóż, mogliśmy się dowiedzieć — burknął Lśniąca Tęcza, cofając łeb i siadając w normalnej pozycji. To znaczy, zgarbionej, jak na niego przystało. — Mieliśmy do tego okazję. Lecz zamiast z niej skorzystać wolałyście pozostać do tej pory w niewiedzy.
Zgromiła go wzrokiem.
— Nie zgrzytaj już tak zębami — warknęła. — Dobrze wiesz, że nikt by go wtedy nie znalazł. Rozdrapujesz to.
— Być może rozdrapuję, lecz to dlatego, że sama nie chcesz przyznać, że to trzyma cię w niepewności — zauważył, powodując u Daglezji speszenie, którego ta jednak po sobie nie okazała. Mówił ściszonym głosem. — Nie wiesz, czy byśmy się czegoś nie dowiedzieli. Nie jesteś wszechwiedząca, Daglezjowa Igło.
Kocica położyła po sobie uszy. Powoli ich rozmowa zaczęła przykuwać uwagę innych kotów w obozie, a nie widziało jej się wybuchać przy publiczności, a do tego potrafił ją doprowadzać Tęcza. Miał nieszczęsną umiejętność uderzania w jej słabe punkty. 
— Ty również, a ta rozmowa nie prowadzi do niczego. Zajmij się być może bardziej pożytecznym zadaniem, niż kłapanie naokoło jęzorem. Dobrze ci radzę — mruknęła zastępczyni, obracając się na pięcie i zaraz odchodząc. Usłyszała zza grzbietu tylko zirytowane sapnięcie. Chciała pójść spać na wygodnej gałęzi, a obudzić się nazajutrz w miejscu, w którym już każda sprawa była załatwiona. W której już nikt nie doprowadzał jej do białej gorączki.
— Daglezjowa Igło, Daglezjowa Igło! — usłyszała zza pleców wołanie. Z ciężką głową odwróciła się, by zobaczyć za sobą nieco zdyszaną mordkę. — Świergot cię wzywa. Chce z wami wszystkimi porozmawiać.
— Dziękuję za informację, Kamyczku — odpowiedziała tylko z udawanym uśmiechem, a kiedy kocur zszedł jej z drogi cicho prychnęła, kręcąc łbem. 
Ile, na osty i ciernie, można.

<Agrest?>

Letnie dolegliwości!

  Nadeszła Pora Zielonych Liści, a z nią kolejne dolegliwości!


Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Margaretkowa Łapa - przegrzanie
Mała Koszatniczka - ból zęba
Nagietkowy Wschód - popękane poduszki
Obserwująca Żmija - ból głowy
Kurza Pogoń - zwichnięcie przedniej łapy

Klanu Klifu:

Pluskająca Krewetka - zranienie ogona
Srebrna Szadź - zatrucie pokarmowe
Pochmurny Płomień - wybicie barku
Jeżówka - kolec w łapie
Czarny Ogień - przegrzanie

Klanu Nocy:

Błotnista Plama - halucynacje
Bratkowe Futro - popękane poduszki
Biedronkowe Pole - użądlenie przez pszczołę
Borsuczy Język - katar
Cytrus - kleszcz

Klanu Wilka:

Bielicze Futro - bezsenność
Płonąca Dusza - kłopoty z oddychaniem
Kukułcze Gniazdo - ból stawu
Oszroniona Łapa - szkło w łapie
Topielcowa Łapa - ugryzienie przez szczura

Owocowego Lasu:

Gęgawa - wymioty
Migotka - odwodnienie
Brzoskwinia - przegrzanie
Chrząszcz - wybicie barku
Puma - ból głowy

Samotnicy i Pieszczochy:

Szczypiorek - infekcja oka
Bastet - swędząca infekcja
Betelgeza - halucynacje
Misty - katar


Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni! :)

Klanu Klifu:

Podniebna Łapa - przemarznięcie > kaszel > biały kaszel
Wróbelkowa Łapa - niestrawność

Klanu Nocy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Wilka:

Wieczorna Mara - ból głowy > osłabienie > migreny
Chryzantemowa Krew - zatrucie pokarmowe > wymioty > odwodnienie
Gronostajowy Taniec - zatrucie > mocny ból brzucha
Nikły Brzask - ból głowy > osłabienie
Pokrzywa - infekcja gardła > chrypa

Owocowego Lasu:

Wszyscy wyleczeni! :)

Samotnicy i Pieszczochy:

Ametyst - zwichnięcie biodra > zwyrodnienie > sztywność stawu
Cynamonka - infekcja gardła > chrypa
Kremówka - przewianie > katar > trudności z oddychaniem

Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

28 kwietnia 2024

Od Murmur

Kotka nerwowo krzątała się w legowisku medyka, nosem rozsuwając kupki medykamentów. Owocowy Las był niespokojny. Ostatnimi czasy zaginęło wiele kotów, do tego nie byle jakich. Sam lider, Agrest, zniknął jak kamień w wodę i nikt nie widział go już od wielu wschodów słońca. Murmur była spięta. Mimo, że tymczasowo zarządzaniem klanem zajęła się Daglezjowa Igła oraz Lśniąca Tęcza, medyczka nie była przekonana co do ich rządów. Tyle zaginięć zwiastowało ciemną przyszłość dla Owocowego Lasu. Jakby tego było mało - tego poranka odnalazła poszarpane skrzydło motyla, rusałki pawik. Jedynym co po nim pozostało, był skrawek czerwieni oraz intensywnie wpatrujące się w nią oczko. Motyle te bardzo często odwiedzały ich lasek - przysiadały na kwiatach, a później na owocach, które spadły i zaczęły fermentować, swoim obrzydliwie słodkim zapachem wabiąc do siebie owady, także te mniej przyjazne, jak chociażby osy, których Murmur panicznie się bała. Pawiki były więc nieodłączną częścią jej świata, fascynującą od pierwszych dni, które spędziła poza żłobkiem. Znalezienie takiego "skarbu" tuż przed legowiskiem było jawnym ostrzeżeniem, zesłanym od samej Wszechmatki, która, zdaniem Murmur, wysługiwała się motylami, aby oczami na ich skrzydłach obserwować poczynania swoich dzieci. Rzecz jasna, nie pozostawiła go na pastwę losu, a po uporaniu się z lękiem oddała mu należytą cześć. Wspięła się na jedną z wyższych gałęzi i dała porwać wiatrowi, hen daleko, dalej niż sięgał jej wzrok.
Sprawa ta jednak zajmowała jej cały umysł. Nie była pewna, jak miała zinterpretować zesłany przez ukochaną Wszechmatkę znak. Co do jednego była jednak przekonana - nie było to nic dobrego. Czyżby Ona nie była zadowolona z obecnych rządów? Martwiła się o nich? Czy może, podobnie jak Agrestowi i Mirabelce, przytrafiło się jakieś nieszczęście? Ostatnia myśl mroziła uczennicy medyka krew w żyłach, bo co począć, kiedy nawet tak wszechmogąca istota, jak Ona, stawała się bezsilna wobec losu czekającego Owocowy Las?
- Ekhem - odchrząknął ktoś z niecierpliwością.
Murmur drgnęła, odwracając się do białego kocura, Skrzypu, który wyczekująco tupał łapą, stojąc nad medyczką. Mimo braku możliwości werbalnego skomunikowania się z nią, jego pysk wyrażał więcej słów niż można było wypowiedzieć.
- T-tak, już, przepraszam... Z-zamyśliłam się - miauknęła wystraszona, próbując szybko odnaleźć dziki czosnek, mający właściwości przeciwinfekcyjne. Na łapie wojownika odznaczała się paskudna łapa po ugryzieniu szczura.
- No już, już, Skrzypie, nie musisz być dla niej taki oschły - skarciła kocura Krucha, pokasłując cicho - Wszyscy mamy teraz gorszy okres, widać, że młoda się czymś martwi - dodała, uśmiechając się do uczennicy z przeciwległego kąta legowiska medyka.
Wojownik wywrócił jedynie oczami.
- Proszę, w-wytrzaj się w tym. Pomoże z infekcją. - poinstruowała kocura, kierując go do jednego z wolnych posłań.
Kotka westchnęła cicho, po odprowadzeniu wojownika na jego miejsce. Rozejrzała się uważnie po legowisku, chcąc upewnić się, że wszyscy pacjenci otrzymali już pomoc. Migotka odpoczywała przy matce, także borykając się z problemami z oddychaniem, a Chrząszcz spał na nasłonecznionym punkcie, zbierając energię po nadwyrężeniu bolącego stawu. Łuska, która niestety ponownie zawitała w legowisku medyka, leżała, opierając pysk o jedną z przednich łap. Na całe szczęście, jej bolące ślepia pokryte były zieloną papką przygotowaną z glistnika, dzięki czemu Murmur nie czuła zwykle towarzyszącej jej podczas takich wizyt presji.

Wyleczeni: Łuska, Migotka, Chrząszcz, Krucha, Skrzyp
[502 słów]
[przyznano 10%]