Spało mu się całkiem nie najgorzej. Ciche pochrapywania leżących na pobliskich legowiskach wojowników, wręcz pomagały mu się zrelaksować. Czuł, że nie jest sam. Niezależnie od tego, czy go lubili, czy nie, było mu lepiej z ich obecnością. Dawali mu poczucie bezpieczeństwa.
Mimo to tej nocy coś było nie tak. Ziewnął, starając się zmusić do leżenia, choć łapy rwały go do przodu. Nocny spacer nie brzmiał jak coś dobrego, ale skoro miał na niego ochotę, to najwyraźniej tego mu było trzeba. Choć na chwilę odsunąć się od reszty kotów i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Powoli, bo wciąż niepewny swej decyzji, wstał. Starał się poruszać bezszelestnie, by nie zbudzić innych.
Ledwo co przekroczył próg legowiska, a ktoś uderzył w niego. Zetknął się z puszystą kulą, której sierść wpadła mu do pyska. Zakrztusił się na moment, odsuwając się, by wypluć to, co uwierało mu w gardle.
Dopiero po tym odważył się podnieść wzrok na stojącego przed nim kocura. I to nie byle jakiego, bo jego własny ojciec spoglądał na niego niemrawo, a jego jasne futro kontrastowało z panującym wszędzie mrokiem.
— Cześć... tato — wymamrotał, niepewny, co kocur tu w ogóle robił. — Coś się stało?
— Nie, wybrałem się tylko na spacer — odparł, biorąc głębszy wdech. — Niebo nocą jest najpiękniejsze — dodał, spoglądając w górę, jakby na potwierdzenie swoich słów. Wzrok Rudzika również powędrował w tym samym kierunku.
Księżyc w połowie skryty za chmurami, ledwo co oświetlał okolicę. Za to gwiazdy lśniły o wiele mocniej, co mogło być znakiem, że przodkowie nieustannie czuwają nad nimi. Nawet w chwilach zwątpienia, wystarczyło spojrzeć na połyskujące na niebie plamki, a dało się wyczuć ich obecność.
— To prawda — odezwał się w końcu rudy, po czym utkwił ślepia w pointcie. — Wyglądasz, jakbyś dopiero co biegł. Na pewno wszystko w porządku? Ktoś cię gonił? — spytał zmartwiony.
Nawet jeśli ich stosunki nie były najlepsze, to niebieskooki wciąż był kimś ważnym dla niego. Wychowywał go wtedy, gdy jego matka zajmowała się odbywaniem kary za popełnione przez nią morderstwo. Rudzik nawet nie pamiętał szczegółów, kojarzył tylko, że Orzechowy Zmierzch zajmowała się wałami przy rzece, a Jabłkowa Bryza robił za karmicielkę. To było dziwne. Inne kocięta leżały wtulone w matki, a on miał przy sobie ojca. Nie było w tym teoretycznie nic złego, ale przez to czuł się w jakiś sposób odrzucony przez społeczeństwo. Jakby był gorszy.
Teraz już się tym nie przejmował. Był po prostu wdzięczny światu, że chociaż przez cały czas miał przy sobie rodziców.
— Nie, po prostu jestem zmęczony i potknąłem się w wejściu — wyjaśnił. — Przepraszam, że wpadłem ci wprost pod łapy, nie zauważyłem cię — dodał, mrużąc oczy. — Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale naprawdę chciałbym już pójść spać.
— Jest noc, nie mogę ci mieć tego za złe — mruknął, powoli mijając go w przejściu.
— A ty gdzie idziesz? — spytał, spoglądając na rudego z zainteresowaniem.
— Na spacer. Mam wyjątkowo zbyt wiele energii, by iść tak po prostu spać — przyznał
Liliowy nic więcej nie powiedział. Po prostu skinął głową i zniknął we wnętrzu legowiska.
Mimo to tej nocy coś było nie tak. Ziewnął, starając się zmusić do leżenia, choć łapy rwały go do przodu. Nocny spacer nie brzmiał jak coś dobrego, ale skoro miał na niego ochotę, to najwyraźniej tego mu było trzeba. Choć na chwilę odsunąć się od reszty kotów i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Powoli, bo wciąż niepewny swej decyzji, wstał. Starał się poruszać bezszelestnie, by nie zbudzić innych.
Ledwo co przekroczył próg legowiska, a ktoś uderzył w niego. Zetknął się z puszystą kulą, której sierść wpadła mu do pyska. Zakrztusił się na moment, odsuwając się, by wypluć to, co uwierało mu w gardle.
Dopiero po tym odważył się podnieść wzrok na stojącego przed nim kocura. I to nie byle jakiego, bo jego własny ojciec spoglądał na niego niemrawo, a jego jasne futro kontrastowało z panującym wszędzie mrokiem.
— Cześć... tato — wymamrotał, niepewny, co kocur tu w ogóle robił. — Coś się stało?
— Nie, wybrałem się tylko na spacer — odparł, biorąc głębszy wdech. — Niebo nocą jest najpiękniejsze — dodał, spoglądając w górę, jakby na potwierdzenie swoich słów. Wzrok Rudzika również powędrował w tym samym kierunku.
Księżyc w połowie skryty za chmurami, ledwo co oświetlał okolicę. Za to gwiazdy lśniły o wiele mocniej, co mogło być znakiem, że przodkowie nieustannie czuwają nad nimi. Nawet w chwilach zwątpienia, wystarczyło spojrzeć na połyskujące na niebie plamki, a dało się wyczuć ich obecność.
— To prawda — odezwał się w końcu rudy, po czym utkwił ślepia w pointcie. — Wyglądasz, jakbyś dopiero co biegł. Na pewno wszystko w porządku? Ktoś cię gonił? — spytał zmartwiony.
Nawet jeśli ich stosunki nie były najlepsze, to niebieskooki wciąż był kimś ważnym dla niego. Wychowywał go wtedy, gdy jego matka zajmowała się odbywaniem kary za popełnione przez nią morderstwo. Rudzik nawet nie pamiętał szczegółów, kojarzył tylko, że Orzechowy Zmierzch zajmowała się wałami przy rzece, a Jabłkowa Bryza robił za karmicielkę. To było dziwne. Inne kocięta leżały wtulone w matki, a on miał przy sobie ojca. Nie było w tym teoretycznie nic złego, ale przez to czuł się w jakiś sposób odrzucony przez społeczeństwo. Jakby był gorszy.
Teraz już się tym nie przejmował. Był po prostu wdzięczny światu, że chociaż przez cały czas miał przy sobie rodziców.
— Nie, po prostu jestem zmęczony i potknąłem się w wejściu — wyjaśnił. — Przepraszam, że wpadłem ci wprost pod łapy, nie zauważyłem cię — dodał, mrużąc oczy. — Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale naprawdę chciałbym już pójść spać.
— Jest noc, nie mogę ci mieć tego za złe — mruknął, powoli mijając go w przejściu.
— A ty gdzie idziesz? — spytał, spoglądając na rudego z zainteresowaniem.
— Na spacer. Mam wyjątkowo zbyt wiele energii, by iść tak po prostu spać — przyznał
Liliowy nic więcej nie powiedział. Po prostu skinął głową i zniknął we wnętrzu legowiska.
***
Wieść o śmierci Kasztanowego Dołu była dla nich wszystkich wstrząsająca. Starszy kocur był tak spokojny, że nie mógł mieć wśród nich wrogów. Nawet nie było tu nikogo na tyle zawistnego, by zabił go tylko po, aby przejąć jego pozycję. Do tego zapach osadzony na ciele trupa wskazywał na kogoś obcego.
Rudzikowy Śpiew powoli mijał zgraję zaintrygowanych wojowników. Głównym tematem rozmów było to, kto w przyszłości ma zostać zastępcą i co teraz pocznie Klan Nocy, skoro ktoś z nich ewidentnie zakpił, mordując im kogoś z tak wysokiego stanowiska. Większość była za zrobieniem czegokolwiek, bo według nich, jak na razie bezczynnie oczekiwali na cud.
Zgarnął piszczkę ze stosu, czując, jak coraz bardziej burczy mu w brzuchu. Następnie rozejrzał się po klanie, szukając kogoś znajome, do kogo mógłby się przysiąść, chociaż na krótką chwilę.
Jego wzrok spoczął na liliowej sylwetce. Jabłkowa Bryza przesiadywał nad brzegiem rzeki, wpatrując się przed siebie w bezruchu. Z jednej strony rudy nie chciał mu przeszkadzać, ale po ostatnim zachowaniu ojca, doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Zamierzał być dobrym synem i dowiedzieć się, co go trapi.
Poczłapał w jego kierunku.
— Cześć, mogę się dosiąść? — zagadnął, zwalniając kroku.
Kocur obejrzał się na niego, z lekka zaskoczony. Następnie uśmiechnął się delikatnie i skinął głową.
— Jadłeś coś w ogóle? — zagadnął Rudzik, przesuwając w jego stronę swój posiłek. — Ta ryba jest duża, chętnie się podzielę.
— Jadłem — odparł.
I tyle. Nic więcej nie powiedział, tylko ponownie powędrował spojrzeniem w taflę wody. Cętkowany zaczął się zastanawiać, czy point nie potrzebuje teraz chwili dla siebie, a on jedynie mu w tym przeszkadza. Zawahał się, próbując przełamać strach. To tylko głupie pytanie, czego się bał?
— Na pewno wszystko u ciebie w porządku? — zapytał. — Wiem, że po ostatnim zgromadzeniu nie jest najlepiej, ale mimo to martwię się o ciebie. Od dłuższego czasu wydajesz się taki... Oddalony od rzeczywistości — stwierdził, spoglądając kątem oka na wyraz jego pyska.
<Jabłko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz