***
Tak, lubiła swoją pracę. Nie, to nie oznaczało, że każdy jej aspekt był cudowny. Odkażanie ohydnych ran, leczenie zaraźliwych chorób, ból pacjentów. Najbardziej obrzydzały ją oczy. Wydawały się być piękne jak zdrowe, jednak kiedy działo się z nimi coś złego można było zwymiotować. Skalny Szczyt zachorowała na jakąś infekcję. Papla z trudem patrzyła na zaczerwienione ślepia, widoczną trzecią powiekę oraz ropę z nich wyciekającą.
– Możesz mi podać jaskółcze ziele, Deszczowa Chmuro?
– Pewnie. – rudy, już lekko podstarzały medyk podał jej żółte kwiecie. Złapała je i zaczęła delikatnie przeżuwać, by wydobyć soki. Gdy tylko poczuła jego gorzki smak na języku wypluła je i delikatnie nałożyła na brązowe oczy Skały. Łapami dopieściła okład.
– To szczypie.
– Musisz otworzyć oczy, by sok spłynął ci do nich. Może trochę właśnie szczypać, ale przestanie.
– Auć. – parsknęła czarna kotka pod nosem, gdy wykonała rozkaz uczennicy medyczki.
– Poczekaj jeszcze tutaj, w legowisku przez kilka minut. Przychodź codziennie, aż się wszystko nie zagoi. – polecił jej Deszczowa Chmura.
– Tak. – widząc jak wojowniczka się chwieje nic nie widząc podeszła do niej, by oparła się o jej bok. – Pomogę ci dojść. – zaprowadziła ją na jedno z leży, które leżało pod ścianą.
– Jesteś dobrą medyczką, Paplająca Łapo. – poklepał ją po ramieniu Deszcz, co wywołało nieśmiały uśmiech u Papli. Odwróciła się, by na niego spojrzeć. On również się rozpromienił. – Naprawdę świetnie sobie radzisz. Myślę, że niedługo otrzymasz imię medyka.
– Dz-dziękuje, Deszczowa Chmuro. – zarumieniła się z dumy kotka.
– Ile mam czekać? – przerwała im Skalny Szczyt.
– Jeszcze chwilkę. – zamruczała bura.
– Wróciłam. – do legowiska weszła Ośnieżona Łąka, kładąc na ziemi paczkę ziół. Wśród nich Papli udało się rozpoznać trybulę i podbiał.
– Co masz ze sobą?
– Podbiał, rumianek i korzeń trybuli. Bliżej klifiaków rośnie mnóstwo ziół. – rozmarzyła się Śnieg. – Ktoś powinien się tam wybrać, ale ja już nie mam siły.
– Mogę zebrać patrol ziołowy! – wypaliła bez zastanowienia jej terminatorka.
– Dobry pomysł. – stwierdziła Śnieg, kładąc się na swoim legowisku. – Ale wiesz, to dość daleko.
– Mamy zioła na podróż. – podekscytowała się Papla. Nieczęsto oddalała się od obozu. Właściwie, nie zbliżała się do granic od czasu kary. Za strumieniem nie była nigdy, zawsze trzymała się granic. Teraz będzie mogła poznać Klany lepiej.
– Zbierz z dwóch wojowników i leć.
– A wy?
– Poradzisz sobie. – miauknęła Śnieg, kładąc głowę na legowisku. Musiała być naprawdę wyczerpana. Miała nadzieję, że jej nie spotka to samo. Zdjęła pośpiesznie opatrunek z głowy Skalnego Szczytu, która zamrugała oczami i wyszła.
– Hej, Paplająca Łapo. – przywitał ją nieśmiało Czarny Strumień. Prawdopodobnie nie zamierzał ciągnąć dalej rozmowy, ale jego siostrze zależało.
– Chciałbyś pójść ze mną pozbierać zioła? – miauknęła od razu.
– Zioła? – mruknął bez przekonania. – Ktoś jeszcze idzie?
– Gdzie jest Mysikrólik? Może go weźmiemy?
– Śpi.
– Chodź, w obozie jest mnóstwo wolnych kotów!
– No nie wiem. – miauknął cicho.
– Dajesz, przełamiesz lody.
– Nie-
Na horyzoncie ukazał jej się Mroczny Omen, który siedział z Ostowym Pyłem. Ta dwójka nigdy się nie lubiła, a Papla nie wiedziała do końca dlaczego. Coś szeptali do siebie. Mimo wszystko Omen podsłuchiwał ich rozmowę i nagle naszło go na pomoc innym.
– Ja mogę dołączyć do was. – podszedł do dwójki burasów, zostawiając czekoladowego w tyle. – Idziecie na patrol ziołowy, tak?
– Eee. – spojrzała się mu w pysk i pobladła. Nie chciała, żeby to on szedł z nimi. Wciąż się go bała. Ciągle był przerażający. Jak mogła jednak odmówić? – Oczywiście, że możesz do nas dołączyć.
Spojrzała na zmarnowanego brata, który delikatnie kręcił głową, wykazując niechęć. Posłała mu żałosny uśmiech.
– G-gdzie idziemy?
– Do granicy z Klanem Klifu.
– To całkiem długa droga, nie sądzisz?
– Dlatego musimy jeszcze iść po zioła na wzmocnienie. – bąknęła i pognała z powrotem do legowiska medyków.
– To z kim idziesz? – ziewnęła Ośnieżona Łąka, czując obecność swojej uczennicy.
– Z Czarnym i Mrocznym Omenem. – odparła cicho, szukając odpowiednich ziół. – Czego nam brakuje?
– Zapasy nagietka się skończyły. Pilnie też przydadzą się zioła na złamania i skręcenia. Chyba wszystkie wilczaki to jakieś lewe łapy…
Wąsy zadrżały jej z rozbawienia. Zawołała swoich współpatrolowiczów. Postawiła przed nimi futrzaste zioła, sama szukając czegoś dla siebie.
– Co mamy z tym zrobić? – spytał łagodnie Omen.
– Aaa. Zjeść. – poprawiła się i chwyciła za listki szczawiu, które przeżuła i połknęła, skrzywiając się. Nawet dla niej niektóre zioła były czysto obrzydliwe. Inni chyba podzielali jej niechęć. To było zabawne, zważając na jej profesję. Cóż.
– Nie zapomnij tylko co masz wziąć! – pożegnał ją Deszczowa Chmura, samemu kładąc się na drzemkę.
– Musimy znaleźć sitowie, trochę nagietka, krostawiec… – wymieniała, nie zważając na to, że dwójka wojowników nie wiedziała o czym nawija. – Może jeszcze aksamitkę jak się znajdzie. A, i liście bzu! One są nam najbardziej potrzebne. – nie zwróciła nawet uwagi, że kieruje nimi nie wiadomo gdzie, do tego jeszcze się zagapiając w niebo.
– Gdzie idziemy? Jak wyglądają te zioła? – z transu wyrwał ją Mroczny Omen, na co kotka zareagowała dosłownym otrząsnięciem się.
– Przepraszam, zamyśliłam się. – zachichotała słabo. – Idziemy w stronę klifiaków. Nagietek chyba znacie, pomarańczowy kwiat. Sitowie to pałki wodne, więc może przy strumieniu będą. Krostawiec to żółte kwiaty, takie rogate trochę. – nie umiała dobrze tłumaczyć, ale starała się przekazać to czarnym najlepiej, jak potrafiła. – Aksamitka podobna do nagietka, bez to chyba wiecie. Inne zioła też się przydadzą, ale na tych się skupcie. One są nam najbardziej potrzebne.
Droga upłynęła im głównie w błogiej ciszy, przerywanej tylko przez komentowanie pogody przez Paplającą Łapę. W końcu ona też zamknęła japę, czując się niezręcznie bez odpowiedzi. Gdy weszli na polanę Papla zamiast początkowo zbierać, tylko patrzyła. Tu było tak pięknie! Polany zawsze uważała za cudowne. Ciche, z delikatnym wicherkiem muskającym twoją pierś, tymi wszystkimi polnymi kwiatami. Dałaby wiele, żeby na terenie wilczaków było ich więcej.
Oboje z wojowników zaczęli wypatrywać w gęstych źdźbłach traw ziół. Pierwsze zostało znalezione przez Czarnego, trzy pięknie rosnące nagietki. Omen wykopywał coś z ziemi, chyba nie wiedząc jak się za to zabrać. Cóż, ona też musi coś pozbierać. Ku jej zaskoczeniu, Ośnieżona Łąka ani trochę nie wyolbrzymiała z ilością ziół koło lasu klifiaków. W mig udało jej i reszcie patrolu znaleźć praktycznie wszystko, po co tu przyszli, w chociaż minimalnej ilości. Nie wierzyła. Będzie musiała przychodzić tu znacznie częściej. Odstawiła to, co udało jej się skraść z ziemi na niewielką kupkę i usiadła obok. Pozwoliła, by wiatr rozwiał jej nieuczesaną sierść.
Była zadowolona z poczynań towarzyszy. Szybko się uczyli, chociaż bolały ją rozerwane łodyżki i poturbowane liście. Cóż, nie od razu Klany zbudowano. Jak na koty, które nie zajmowały się niczym związanym z medycyną radzili sobie nawet nawet. Zwłaszcza Czarny wyglądał na zadowolonego z roboty. Może to właśnie w ten sposób będą lepszymi przyjaciółmi? Jak tylko zechce, może mu opowiedzieć wszystko o swoich ziołach i ich zastosowaniach. Będą ze sobą blisko, jak ona teraz z Mysikrólikiem! Bury kręcił się wokół, zrywając każdy napotkany kwiat. Wydawał jej się być szczęśliwy. A skoro Czarny był szczęśliwy, to Papla również. Nic nie podnosiło jej na duchu tak, jak widok braciszka z uśmiechem.
– Jakie to zioło? – chłodny głos Omena wytrącił ją z rozmyślań o swoim bracie. Pokazywał jej niewielkie, zielone, nakrapiane liście. – Nie widziałem ich wcześniej.
– Nie rośnie na terenach Klanu Wilka… – przyjrzała się zielsku. Nie przypominała sobie nic takiego. – Weź je, może Ośnieżona Łąka albo Deszcz coś wiedzą.
– A ty? Nie jesteś uczennicą medyka?
– Jestem. – bąknęła cicho. – Nie wiem jeszcze wszystkiego. Medycy mówią, że dobrze się uczę.
– Cóż, nie wątpię. – wyprostował się, a Paplającej Łapie natychmiast ulżyło. – A ty? Zbierasz czy nas obserwujesz?
– Musiałam chwilę odpocząć. – skłamała pośpiesznie wstając. – Już się biorę do roboty.
W trawie nie zostało już za wiele, ale nadal czuła zapach bzowego krzewu niedaleko. Jeśli go znajdą, mogą wrócić już do domu. Weszła na wzgórze, rozglądając się za ziółkami. Miała nadzieję, że to jej długo nie zajmie. Szczerze, już dawno rzuciłaby się na legowisko, pogrążając we śnie. Zaczęła żałować swoich zapasów tłuszczu, wątłych klusek zamiast łapek i niskiego wzrostu. Najchętniej odpoczywałaby całymi latami. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, tak właściwie. Mysikrólik zawsze jej mówił, że jest urocza. Ale może po prostu nie chciał jej okłamywać? Co jeśli wszyscy patrzą na nią, myśląc że jest… gruba? Że jest brzydka?
Odepchnęła od siebie te myśli, widząc pod swoimi łapami soczysty liść gwiazdnicy. Zawsze się przyda coś więcej na kaszel. Słyszała o śmiertelnych epidemiach czerwonego kaszlu nawiedzających niegdyś Klan Wilka. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak mawiał Dymne Niebo. Całkiem spore gniazdo tych roślin, myślała. Starając się nic nie uszkodzić zerwała łodyżkę pierwszego i odstawiła na bok. I znowu. I znowu. Nie wierzyła, że tu jest tyle roślin. Może Klan Nocy się nie kwapił, by chodzić tam po zioła? Wszak to było daleko. Trzeba było to jak najlepiej spożytkować.
Pojedyncze syknięcia wyrwały ją z błogiego zadowolenia. Odwróciła się w kierunku gdzie zostawiła wojowników, strzygąc uszami. Powtórzyły się, a kotka instynktownie kucnęła w trawie. Teraz już czuła zapach przerażenia, a huk setki piorunów zmroził jej krew w żyłach. Wypluła wszystko, co miała w gębie, pozostawiając między zębami pojedyncze liście. Pobiegła tam, gdzie zostawiła kocury.
Czarno-biały łeb wystawał z wilgotnej, ziemistej jamy, szczerząc kły na wojowników. Sparaliżowany stał zaraz przed nim Czarny Strumień, przyglądając się stworzeniowi w przerażeniu. Mroczny Omen syczał ostrzegawczo na potwora z oddali. Paplającej Łapie zabrakło tchu, gdy patrzyła w osłupieniu na to, co się dzieje. Chciała krzyczeć, ale zanim w jej gardle pojawiło się choćby najmniejsze drganie, Czarny rzucił się do ucieczki. Ucieczki, która pobudziła borsuka do ataku. Nie minęło uderzenie serca, ssak szarpnął kocurem za kark, wbijając w niego żółtawe zęby. Papla wrzasnęła, gnając w kierunku brata. Musiała go uratować!
Ogromne zwierzę tarmosiło Czarnym jak kulką mchu. Jego skóra odchodziła płatem, gdy borsuk bezlitośnie rzucał w powietrzu wojownikiem. Jakby był zabawką. W końcu zwierz odrzucił Czarny Strumień, który zagruchotał na ziemi. Pulsowała na jego karku krew i gołe mięśnie. Wstał, niepewnie się wycofując, mrucząc z bólu. Stanęła wprost za nim. Paplająca Łapa poczuła nagły zastrzyk odwagi. Nie była byle kocięciem, na Klan Gwiazdy! Zasyczała, skupiając uwagę borsuka na sobie.
Stwór wstał na tylne łapy, rycząc z siłą niedźwiedzia. Przypuściła atak, otuliła łapami jego brzuch, przyczepiając się do niego jak pijawka. Wgryzła się w siwą sierść wściekle. Jej zgryz był jednak za słaby. Jej uszy zniknęły, skulone w narastającej panice, gdy nic nie mogła borsukowi zrobić. Poczuła szerokie szczęki zaciskające się na jej szyi. Pisnęła w bólu, próbując się wyrwać. Bezskutecznie - borsuk okazał się być silniejszy od uczennicy.
– P-papla? – usłyszała słaby głos brata, posyłając kolejny wrzaskliwy lament. Strużki krwi szybowały po niebie, opadając na trawę jak czerwona rosa. Jej oczy wypełniał strach. Niespodziewanie zaliczyła spotkanie z ziemią. Stworzenie zamachnęło się silną łapą. To Czarny wgryzł się wrogowi w nogę. Uratował ją! Nie było jednak miejsca na podziękowania. Cętkowana zobaczyła i poczuła już o wiele więcej niż chciała. Po dziecięcej brawurze zostały tylko nędzne strzępki futra i piekące ugryzienie. Lepka ślina mieszała się z gęstą krwią, drobinki kurzu wirowały, drażniąc otwartą ranę, która prosiła się o zakażenie. Bała się jednak poruszyć z miejsca - tylko pokryty najeżonym futrem grzbiet unosił się znad wyższej kępki trawy. Mroczny Omen rzucił się na zwierza, zachodząc je od tyłu. Próbowało go kopnąć, ale van był sprytniejszy. Nie miał problemu z oszukaniem o wiele bardziej ociężałego borsuka. Mimo, że nigdy za sobą nie przepadali, wojownicy walczyli łapa w łapę z przerażającym zwierzęciem. A ona? Kuliła się, trzęsąc kuprem jak osika. Nigdy by nie zasługiwała na tytuł prawdziwej wojowniczki.
Straciła rachubę, obserwując wszystko. Tylko źrenice wielkości szparek szybowały od lewej do prawej. Czarny Strumień nie był specjalnie ranny. Oprócz kilku otarć i karku radził sobie naprawdę dobrze. Z Omenem było gorzej. To mu się oberwało szponami najwięcej. Borsuk zamachnął się ponownie, omijając burego i przejeżdżając po prawym boku kocura, który wściekle zasyczał, odskakując. Czarny Strumień rzucił się, zatapiając pazury na zadzie ogromnej łasicy. Szybko się jednak ześlizgnął. Gdy bestia odwróciła się, by oddać zielonookiemu, Omen wykorzystał sytuację i wgryzł się w przednią łapę stwora, warczącego i wściekłego. Nie przewidział, że borsuczy pysk zaraz pojawi się kocięcy krok przed nim, pokazując szereg zębisk. Zaślinione siekacze wbiły się w bark wroga, zaciskając na nim głęboko, zrywając kota z miejsca. Paplająca Łapa zdusiła w sobie współczujący, przestraszony pisk. Borsuk tarzał nim po ziemi boleśnie za bark, aż burą bolało na sam widok. Nareszcie Omen resztkami sił wyrwał się, kiedy tylko borsuk delikatnie poluzował chwyt. Jego obrażenia wyglądały ohydnie. Krew pulsowała i spływała po brudnym jak kałuża błota futrze. W szramę wbiły się gnijące igły, odłamki gleby oraz piach. Wcześniej z odwagą lwa, obecnie wyglądał żałośnie, przygniecony borsuczą łapą. To było wystarczająco jak na Paplę. Zamiast podkulić pod siebie ogon jednak, postawiła krok w przód. I drugi. I trzeci. Aż nie biegła w kierunku rannego żołnierza. Borsuk dał jej ostrzeżenie, rycząc przeraźliwie. Odskoczyła. Wahała się, czy pomóc, czy uciec. W końcu podjęła ryzyko. Nigdy nie wybaczyłaby sobie pozostawienia kogokolwiek w potrzebie. Nawet kogoś tak okropnego jak Mroczny Omen.
– Paplo, nie zbliżaj się! – syknął Czarny Strumień, na dźwięk czego się zjeżyła jeszcze bardziej.
– Muszę pomóc! – miauknęła wysoko. Borsuk się na nią spojrzał. Skuliła się przed nim. Rzuciła się do ucieczki, a jego szczęki minęły plecy uczennicy o milimetry. Przełknęła nerwowo ślinę, odwracając się w ich stronę. Omen powstał na łapy i próbował się wycofać. Stworzenie zatopiło pazury w ziemi, niedaleko jej brata. Czy on próbował odwrócić jego uwagę? Spojrzała ciepło, dziękując kocurowi w głowie. Gdy skończy się bitwa wszystko mu wynagrodzi/ Miała nadzieję, że młody ugra trochę na czasie. Patrząc na stan woja, każda sekunda była na wagę złota.
Zbliżyła się niepewnie do czarnego. Mroczny syknął na kotkę, jakby jej nie rozpoznał.
– Pomogę ci. Siedź cicho, bo wszyscy zginiemy. – głos się jej złamał w połowie, jak gdyby miała się zaraz rozpłakać. Rozejrzała się chaotycznie po okolicy. Dopiero teraz dotarło do niej, że nie ma niczego do zatamowania krwawienia. Na Klan Gwiazdy! Pochwyciła w pysk jakąś omszałą kulkę, mając nadzieję na najlepsze. Położyła ją na ranie, by zatamowała krwawienie. Nie minęło kilka chwil, a już była cała nasiąknięta, mokra i czerwona. Odrzuciła ją z obrzydzeniem. Spanikowała, nie wiedząc co dalej. Nie miała przy sobie nic innego. Zaczęła fruwać wzrokiem na boki po polanie, by wypatrzeć coś pożytecznego. Czuła krew zlepiającą jej łapy, wdzierająca się między popękane poduszki łap. Nagietki! Jak widać któryś z nich nie zdążył ich zanieść na niewielką stertę. Odetchnęła z ulgą.
– Już jest dobrze, nie musisz-
Kolejny ryk borsuka utwierdził w przekonaniu przyszłą medyczkę, że trzeba to zrobić szybko. Posłała tylko jedno spojrzenie w jego stronę, by upewnić się, że Czarny sobie radzi. Doszła mu jedna rana, ale sprawnie unikał ciosów ssaka. Był zbyt skoncentrowany, by zerknąć na siostrę. Zerwała kwiaty z miejsca i oderwała od nich niedokładnie główki, by zacząć żuć łodygi z liśćmi na maść. Gdy tylko podeszła wypluła ją na ranę. Resztki zebrała i starała się inne obrażenia odkazić. Przetarła je tylko łapami i językiem, mając nadzieję, że nie skończy się to bolesnym zakażeniem. Każda zmarnowana chwila mogła się okazać opłakaną w skutkach. Wsłuchiwała się w odgłosy bitwy, które ją co najmniej przerażały. To nigdy nie powinno się stać.
Niespodziewanie silne nogi powstały zaraz przed nimi. Wystraszyła się, gdy po raz kolejny kły próbowały zatopić się w niej. Wbiły się w kogoś innego. Odważnie wyskoczył przed nich Lulkowy Korzeń, a bura zamarła ze strachu. Nie rozumiała, co się właśnie stało
…Patrol ich znalazł i uratował! Zerwała się z miejsca, tak samo jak Omen. Zaczęła się cofać, a reszta porwała w rytm walki. Osłabiony borsuk nie miał już szans z taką grupą. Po pysku chlasnął go Krzaczasty Szczyt, od tyłu zaszła Wierzbowa Kora. Papla wpadła na coś, gdy próbowała się oddalić. Gwałtownie, z przerażeniem w oczach spojrzała za siebie, gdzie tylko znalazła pysk Małej Róży.
– To ciebie zaatakował borsuk? – miauknęła z zaskoczeniem i lekkim strachem. – Jesteś cała?
– Chyba. – powiedziała i syknęła, przypominając sobie o piekącym, ociekającym juchą rozcięciu. Dopiero gdy adrenalina opadła poczuła ognisty ból. Wzdrygnęła się.
– Nie wyglądasz najlepiej.
– Nie powinnaś walczyć?
– Opiekuję się ofiarą. – polizała delikatnie kark przyjaciółki, przynosząc ulgę. Paplająca Łapa zamruczała cicho, spuszczając głowę. Posłała czekoladowej ciepłe spojrzenie, a jednocześnie niespokojne.
– Dziękuję, ale chyba sobie poradzę. – odsunęła się od niej delikatnie. – Muszę zająć się rannymi!
– Nikt nie wygląda na specjalnie rannego. To tylko kocury.
Mimo tego Papla po raz kolejny się przestraszyła i nikogo nie słuchała. Mimo protestów czekoladowej poszła tam, gdzie składowali zioła. Część z nich była rozwiana przez coraz silniejszy wicher, ale wciąż znajdowały się na swoim miejscu. Nie miała pajęczyny, ale wzięła ze sobą nagietek. Zostało go niewiele, wszystko szło na tego walonego borsuka! Przeklnęła go w myślach.
Gdy powróciła, zwierz warczał wściekle, wycofując się z walki. Przeraźliwe syknięcia jak te węża kończyły walkę. Wojownicy płoszyli borsuka, aż jego krótki ogon nie zniknął między drzewami w lesie należącym do Klanu Klifu. Oprócz Mrocznego Omena nikt nie miał poważniejszych ran, a przynajmniej nie na tyle, by nie mogły poczekać z dojściem do obozu. Poczuła ulgę.
Na ziemi pryskało gdzieniegdzie krwią, jaka została przelana tego dnia. Wiele wyrwanych strzępków sierści leżało pomiędzy chwastami. Bura brała wdechy i wydechy, by dojść do siebie. Lulkowy Korzeń pomimo śladów zębów na plecach jarzących się jak rozżarzone węgielki szedł sprawnie do kotki. Posłała mu delikatny uśmiech.
– Zioła znajdują się za pagórkiem. Jeśli już tu jesteśmy… – przełknęła gwałtownie ślinę – …przepraszam, możemy je zabrać ze sobą.
– Dobrze.
– Na Klan Gwiazdy! – zaskoczone i przestraszone miauknięcie sprawiło, że po raz kolejny ledwo wygładzona sierść stanęła na dęba. Komuś znowu działa się krzywda? Wierzbowa Kora stała zaraz przed sporą, szkarłatną kałużą. Stało się coś złego. Okropnego. Czym prędzej podeszła, spodziewając się najgorszego.
Papli wydawało się, że czas stanął w miejscu. Że to nie jawa. Miała wrażenie, że upada na ziemię i zatraca się we śnie. Czuliście się kiedyś odrealnieni? Jakbyście wcale nie należeli do tego świata? Tak właśnie było i z nią. Z małym kłębkiem, do którego dochodziło co się stało. Oczy błądziły wszędzie, rozszerzając się gwałtownie.
– T-tak mi przykro, Paplająca Łapo.
Zmierzchwiona, czarna sierść nie dawała wrażenia jedności z ciałem. Jej postrzępione kawałki luźno zwisały wzdłuż tułowia. W tylnej nodze były ogromne pozostałości zębisk, wraz z wbiłym jednym kłem. Wspomnienia po zębach i pazurach, których nie uniknął pokrywały całe jego ciało. Najbardziej jednak zapadł jej w pamięci jeden widok. Rozgniecionej przedniej stopy, od której odchodziła skóra, a kości kruszyły się jak wapienna skała. Czarny. Jej bohater. Na osty i ciernie…
– Trzeba się stąd zbierać.
Ugięła się. W ciągu jednej sekundy podbiegła do martwego. Przytuliła się do jego boku, klejąc futro krwią. Łzy kapały jej zza grubo zaciśniętych powiek, a z mordki unosiło się wycie. Potworny lament. Ten sam, którym zaniosła się na swoim pierwszym zgromadzeniu.
– Paplająca Łapo, przestań.
Kaszlała, nie mogąc wziąć wdechu. Wtulała się głębiej, ściskając pazurami jego skórę. Nie mógł jej zostawić. To było niemożliwe.
– Wracajmy do obozu.
Nie w tym momencie. Gdy było tak dobrze. Kiedy wszystko było takie piękne.
Mogła go nie zapraszać na ten pierdolony patrol. Znowu ktoś stracił przez nią życie. Kolejny raz mogła ich wszystkich uratować. Była głupia.
– Halo?
Była kretynem. To dlatego matka się jej wyrzekła. To dlatego każdy jej nienawidził. Nie pasowała do tego miejsca. Wszyscy byli inteligentni. A ona? Barani łeb! Bezmózg! Kapuściana głowa! Straciła kogoś bliskiego po raz kolejny. Tylko przez własną głupotę. Przenigdy sobie tego nie wybaczy.
– Halo!
Ktoś zawarczał, ktoś uprzejmie pośpieszył. Nie obchodziło jej to. Chciała być jak najbliżej niego. Nie opuścić go nigdy. Błagać o wybaczenie z marną nadzieją, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy. Coś pociągnęło ją za szyję. Wbite w Czarnego Strumienia pazury rozcięły raz jeszcze jego skórę. Upadła obok.
– Nie słyszałaś nas? – miauknął chłodno Mroczny Omen, odstawiając ją na miejscu. Odwróciła się z płonącymi z gniewu oczami. Otworzyła już mordkę, by prychnąć niezrozumiale jakieś wyzwisko. Pozbyć się takiego lisiego łajna! Nie rozumie jej rozpaczy! Omen pozostał niewzruszony, wciąż racząc terminatorkę apatycznym spojrzeniem. Jedynie wzdrygnął się, stając na łapie z rannym barkiem.
Co w nią wstąpiło? Zastygła w miejscu, leżąc na ziemi.
– Mała Różo, chodź! – miauknął Krzaczasty Szczyt. – Nic nie zrobiłaś, miałaś walczyć!
– Zbierałam zioła! – mruknęła w odpowiedzi wojowniczka. – Nie musiałam nadstawiać nosa, by wam cokolwiek udowodnić.
– Nie kłóćmy się, proszę. – wymamrotała słabo Paplająca Łapa, kuląc się na samym tyle patrolu. Chciała zniknąć. Chciała przespać ten dzień. Tak sobie zostać w legowisku medyka, nie wpaść na żaden pomysł ziołowego patrolu. Tak o. Mieć kolejny głupi dzień. Siąknęła po raz kolejny nosem. Zacisnęła powieki oczu, czując jak łzy spływają jej nieprzyjemnie po policzkach. Wszyscy pauli przed siebie. Nikogo nie obchodziła. Czy kiedykolwiek w ogóle ktokolwiek poza rodziną się nią przejmował?
Mała Róża zwolniła kroku, tak by dorównać smętnemu, płaczącemu Papli. Bura nie wiedziała co ma już zrobić. Nieznacznie zbliżyła się do arlekinki. Ta pozwoliła jej się wtulić w jej bok, co kotka uczyniła. Wbiła wzrok w ziemię, a potem jeszcze raz w starszą kocicę.
– Dziękuję. – wyszeptała niepewnie. Mała Róża kojąco zamruczała do niej.
– Widzisz, jacy oni są nieczuli? Wszystkie kocury takie są. Nie przejmuj się nimi.
– N-nie przejmuję. – kolejny raz pociągnęła nosem.
Widziała kątem oka, jak Mroczny posyła jej lodowate spojrzenie spod przymrużonych powiek. Jedynie mocniej przytuliła łeb do Małej Róży. Tak, by zgubić w jej przydługiej sierści. Ta tylko przyśpieszyła kroku. Musiała za nią nadążyć. Nie było czasu.
***
– Byliśmy na patrolu. Szczurza Łapa usłyszał jakieś odgłosy. Odeskortowaliśmy go do obozu i poszliśmy sami. Okazało się, że był tam borsuk… – relacjonował Lulkowy Korzeń zastępczyni, która kiwała głową.
– Na Klan Gwiazdy, nic ci nie jest?! – miauknął przerażony Deszczowa Chmura, widząc ranną. Kotka przystępowała z łapy na łapę, chwiejnym krokiem doszła do legowiska medyków. Rudy medyk natychmiast zaczął wylizywać jej ranę, rozkazał Śnieg przynieść odpowiednie zioła.
– Papla! – w kilku susach zmartwiony Mysikróliczy Ślad znalazł się tuż przy siostrze, która posłała mu wyczerpane, smutne spojrzenie czerwonych od płaczu ślepi. Nie chciała żadnej rozmowy. Tylko się zamknąć samemu i płakać. Zadrżała, gdy niebieski podszedł bliżej. Jego dotyk był torturą. – Wiedziałem, że stało się coś złego. Czułem to. Na latające jeże, jesteś cała? Co z Czarnym?
– Zostaw- – wyszeptała jedynie, mrużąc oczy, jak gdyby ktoś chciał jej zadać jakiś cios.
– Co się stało? – spytał z opanowaniem Jastrzębia Gwiazda, uciszając grupę. Dopiero po szturchnięciu przez Deszczową Chmurę zrozumiała, że to było skierowane do niej. Wystąpiła odrobinkę w przód i otworzyła pysk. Nie mogła jednak nic z siebie wydusić. Za dużo kotów na nią patrzyło. Wbijało wzrok w nią jak borsucze zęby. Wydzierały z niej wszystko. Wyrażały pogardę, wściekłość, chłodną wyższość. W końcu przełknęła tą gulę w gardle i wystąpiła bliżej lidera.
– Wyszłam wraz z Czarnym Strumieniem i Mrocznym Omenem nazbierać ziół przy granicy z klifiakami. – zawahała się, ale plotła dalej. – W-wszystko było dobrze…
– Czarny Strumień wyczuł dziwny zapach z jednej nory i postanowił to ostrożnie sprawdzić. – wciął się Omen, podchodząc i lekko utykając. – Okazało się, że siedział tam agresywny borsuk.
– Zaczęli z nim walczyć, Omen doznał ciężkich ran. – dodała ciszkiem. – Opatrzyłam go, a Czarny odciągnął borsuka. W-w-w… – głos się jej załamał, a ona sama skuliła przed Klanem jeszcze bardziej. Co za wstyd.
– Przyszedł wtedy patrol. – dokończył za nią twardo Omen. – Razem go przegoniliśmy. Niestety Czarny Strumień przypłacił to życiem.
Paplająca Łapa znowu cofnęła się. Spojrzała na pysk Mysikróliczego Śladu, który w moment zalał się gorzkim żalem. Jako pierwszy wystrzelił w stronę ciała, by je opłakać. Obejrzał się za Paplą, czy idzie. Wtedy też kotka zrozumiała, że nie może. Nie pójdzie. Nie będzie w stanie. Nie mogła ruszyć nawet pazurem. Nie miała siły. Młody wojownik był przygotowywany do czuwania, a Mysikrólik grzecznie odepchnięty. Stała tam gdzie stała, kuląc ogon pod brzuch. Zdezorientowany szary patrzył żałośliwie na brata, w ciało którego wpychano kwiaty lawendy. Papla poczuła się obco. Jakby jej tu nie było. Kilka chwil później wszyscy siedzieli wokół burego wojownika. Jedni poszli zaraz po symbolicznym pożegnaniu się ze wspólklanowiczem, inni pozostawali do samego końca, a nawet i dłużej. Wpatrywała się bez słowa w jeden punkt. Jakby jej myśli wędrowały zupełnie gdzie indziej.
Nie uroniła ani jednej łzy. Wcześniej mogła narzekać na znieczulicę innych. Jeszcze gdy grzebano Chabrowego Szepta uważała wszystkich za apatycznych, mających to co się dzieje w dupie. Teraz nie czuła smutku, kupy żalu, wściekłości, samotności. Pustka. Jakby ktoś wypalił jej serce ogniem, zostawiając spopielone resztki. Nie rozumiała tego uczucia. Nie rozumiała co znaczyło nic nie czuć. Nawet w tej chwili, gdy tego doświadczała. Było w nim coś okropnego. Jakaś okrutna świadomość, że staje się tym, czym nie chciała się stawać nigdy. Czy zamieniała się w złego kota? Czy płynąca w jej żyłach krew Sosnowej Igły z wiekiem przenikała do jej zachowania? Czyżby z mlekiem matki spiła jej agresję i niewrażliwość i teraz dawała tym po sobie znać? Jej matka była okrutna. Sosna była osobą, do której nie chciałaby stać się podobna za żadną cenę. Pamiętała wszystko po tej jednej nocy. Zamglone wspomnienia okrutnego pobicia, na które nikt nie zwrócił uwagi. Zmartwione spojrzenia Czarnego, opieka Mysikrólika. Papla nie zapomniała. Ale wciąż była w stanie jej wybaczyć. Okazywała jej litość, czego nikt inny by nie zrobił.
***
Nie spała pół nocy, a jeśli już zmrużyła oczy, nie czuła się spokojnie. Gdy rano o świcie sama się obudziła, miała wrażenie, że jest jeszcze gorzej. Członkowie jej legowiska mówili, że potrzebuje czasu. Że jeśli będzie naprawdę źle, pomogą jej. Zapewniali, że to wcale nie jej wina. Jednak Paplająca Łapa wiedziała, że to tylko puste formułki, byle ją uspokoić. Że kryło się za tym kłamstwo. Wszyscy ją okłamywali, aby czuła się lepiej. Ale prawda była taka, że zabiła brata. To wszystko było na jej koncie. I nigdy tego sobie nie wybaczy.
– Niech wszystkie koty wystarczająco duże, by samodzielnie polować, zbiorą się na zebranie Klanu!
Przetarła łapą oczy, tak samo zdezorientowana jak medycy. Czy coś się znowu stało? Co było tak ważne, że o brzasku zwołali zgromadzenie?
Koty zbierali się pod skałą, na której siedział Jastrząb, zaciekawione.
– Paplo, wystąp.
Poczuła stres. Nieśmiało wyszła z szeregu, czując palące spojrzenia innych. Bała się tego, co ma o niej do powiedzenia. Chce jej dać kolejną karę, zdegradować, zamienić w jeszcze większe pośmiewisko… Nie chciała o tym myśleć. Błagała, by mieć to wszystko za sobą. Spokojnie przyjąć przeznaczenie, jakie dla niej duchy zgotowały.
– Duchy Klanu Gwiazdy, znacie imię każdego kota. Proszę was teraz, abyście zabrały imię kota, który stoi przed wami, gdyż nie oddaje już jego natury. Paplająca Łapa wczoraj uratowała od śmierci jednego z naszych wojowników, Mrocznego Omena, który będzie mieć do niej dług wdzięczności na całe życie. Wykazała się swoją lojalnością i dowiodła, że już dłużej nie zasługuje na karę. Jako lider Klanu Wilka i za aprobatą naszych przodków nadaję temu kotu nowe imię. Od dnia dzisiejszego będziesz znana z powrotem jako Kunia Łapa.
Patrzyła z niedowierzaniem na przywódcę. Jego słowa do niej nie docierały.
– Kunia Łapa!
Mysikrólik krzyczał najgłośniej z nich wszystkich. Posłała mu ciemny, słaby uśmiech. Wciąż w jego oczach widniała gorycz, lecz starał się go przezwyciężyć. To… było to. Ona też musiała o tym zapomnieć. Znowu się rozchmurzyć. Nie żyć przeszłością, jak wielokrotnie jej mówiono. Być radosna, jak zawsze.
Natrafiła na Omena. Świdrującego ją swym wzrokiem, cicho powtarzający te dwa słowa jak reszta. Mu również należał się promienny banan na pysku. Nigdy go nie lubiła, ale może teraz, gdy uratowała mu życie, coś się zmieni? Poczuła wątłą strużkę nadziei w swym małym sercu. Teraz, gdy każdy był z niej dumny, trzeba było odrzucić urazę. Może się nawet zaprzyjaźnią?
<Mroczny Omenie?>
Wyleczeni: Skalny Szczyt
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz