Krwawnik zawahał się, obserwując z uwagą urażonego wojownika. Jeśli kocur rzeczywiście jest porządny, to takie porównanie go do psychopatycznego ojca, mogło go zranić. Z drugiej strony Krzemień mógł przez cały czas udawać niewinnego, a teraz uciekał gdzieś daleko poza tereny, by zająć się zabijaniem.
To było interesujące. Mało o nim wiedział, co powodowało w nim frustrację. Chciał poznać jego wszystkie sekrety i to jak najszybciej, chociaż zdawał sobie sprawę, że w tym momencie powinien być cierpliwy. Seryjnym mordercą może być każdy, a to, że akurat Krzemień zachowywał się dziwnie, nie obarczało go od razu całą winą.
To było interesujące. Mało o nim wiedział, co powodowało w nim frustrację. Chciał poznać jego wszystkie sekrety i to jak najszybciej, chociaż zdawał sobie sprawę, że w tym momencie powinien być cierpliwy. Seryjnym mordercą może być każdy, a to, że akurat Krzemień zachowywał się dziwnie, nie obarczało go od razu całą winą.
***
Jej głos sprawiał, że sierść jeżyła mu się na grzbiecie. Był doszczętnie obrzydzony słabością, jaką przejawiała. Ciągłe jęki i płacze, a także wieczne niezadowolenie z powodu panującego stanu, doprowadzały go do szału. Z każdym kolejnym słowem Stokrotki wzrastała w nim chęć pozbycia się jej. Momentami zdawało mu się, że wręcz sama nasuwa mu się pod pazury. Żaliła mu się ze wszystkiego. A przynajmniej takie miał wrażenie.
Dlatego decyzję o zaspokojeniu swojej żądzy krwi podjął drastycznie. Oczywiście od dawna rozmyślał o jej zabójstwie, ale teraz nie było już wyjścia, był pewny tego. Nie wytrzyma ani chwili dłużej, jeśli będzie biegała do niego z niezliczoną liczbą tematów do ponarzekania.
Klan miał ich za zgrane rodzeństwo. Będzie musiał po wszystkim odegrać rolę zrozpaczonego brata, gdyż jego ukochana siostra, niemalże bratnia dusza, tak niespodziewanie została zamordowana. Przygotował się do tego. Od pewnego czasu udawał na treningach słabego. Mało co mu wychodziło, przez co Janowiec nieustannie się irytował i rzucał w jego stronę obelgi, jakoby pogorszył się i osłabł, a w dodatku nie przykładał się do zajęć.
Krwawnik godził się z tym, zapewniając, że to wina sytuacji w klanie. Piskliwym głosikiem tłumaczył, jak źle to na niego wpływa i jak bardzo stres nie pozwala mu się skupić na ćwiczeniach. Niektórzy pewnie zastanawiali się, dlaczego mając tyle księżyców na karku, wciąż jest uczniem.
To jednak było na jego korzyść. Do samego końca pozostanie niewinnym, bowiem jak ktoś tak słaby, mógłby być w stanie zabić jakiegokolwiek kota? Tym bardziej ktoś, kto zachowuje się jak zwykły tchórz i łzy napływają mu do ślepi, kiedy myśli o cierpieniu konających.
Parsknął śmiechem, gdy Stokrotka beztrosko zgodziła się pójść z nim na spacer. Środek dnia wbrew pozorom nie był najgorszą porą na zbrodnię. Jeśli zniknąłby wczesnego ranka, bądź pod wieczór, albo co gorsza – zauważono by brak jego obecności w środku nocy, wtedy miałby problem. A w takim przypadku było łatwiej. Mógł się usprawiedliwić spacerem, bądź tym, że cały czas krył się przed słońcem w cieniu jakiegoś krzewu. Ale co najważniejsze – w ich opinii był po prostu niewykształconym uczniakiem.
— Długo jeszcze? — westchnęła Stokrotka, spoglądając na niego z zainteresowaniem. — Łapy mi odpadają, możemy odpocząć? Ten spacer jest zdecydowanie za długi — mruknęła niezadowolona.
— Jest jakakolwiek rzecz, która sprawia ci radość? — prychnął znudzony, starając się, chociaż jeszcze przez chwilę utrzymać język za zębami.
— Spędzanie czasu z tobą — odparowała, uśmiechając się.
Czarny przewrócił oczami. Jak żałośnie słaba wypowiedź, która rozczuliłaby niejednego mięczaka. Nie zamierzał mówić czegokolwiek, bo jeszcze by pomyślała za dużo. A czy to miało zresztą znaczenie? Miała zginąć. I to za moment, z jego łap. Musiał znaleźć jedynie odpowiednie miejsce.
Kazał jej dalej za sobą podążać. Szli dalej, dopóki nie byli w naprawdę rozsądnej odległości od obozu.
I w tym momencie przestał się wahać.
Stanął w miejscu, słysząc za sobą cichy pisk siostry, która omal nie wpadła mu na dupę. Zignorował jej markotność. Znosił ją w końcu po raz ostatni.
Obróciwszy się do niej przodem, oddał krótki skok, powalając ją na ziemię.
— Co ty robisz? — wykrztusiła oburzona, zaczynając się miotać pod nim. — Zejdź, to nie jest zabawne.
— A myślisz, że cokolwiek w tym klanie jest zabawne? — mruknął. —To żałosne, jak marne jednostki żyją wśród nas. A jeszcze gorsze jest twoja słabość — dodał, wbijając bez ostrzeżenia pazury w jej szyję.
Wydała zduszony okrzyk. Zapewne chciała coś powiedzieć, ale Krwawnik nie dał jej na to szansy. Był bezlitosny. Zbyt bardzo pragnął zasmakować znowu krwi, by teraz stawiać sobie jakiekolwiek ograniczenia. Rozszarpał jej krtań, mając nadzieję, że jakieś dzikie zwierzę przybędzie tu, skuszone wonią krwi, a następnie ją zje.
Przed oczami miał tylko szkarłatną barwę. Dziwne mrowienie w podbrzuszu wskazywało na jedno. Chciał więcej, ale na tym musiał poprzestać. Zanim wróci do klanu, musi oczyścić się z czerwieni na łapach i zapachu śmierci, który osiadł na jego futrze.
— Krwawnik? — Ten zaskoczony głos wybił go z rytmu.
Powoli obrócił się, spoglądając na Poziomkę, stojącą tuż za pobliskim krzakiem i obserwującą tę sytuację ze strachem w oczach.
— Co ty tu robisz? — wykrztusił oskarżycielsko. Jakim prawem go znalazła? Śledziła go? A może szła z kimś jeszcze, a widząc, co on uczynił, drugi osobnik uciekł do obozu, zawiadomić resztę o tym zdarzeniu?
Zacisnął zęby. Był głupi, bo pozwolił sobie na błąd. Był najwyraźniej nadto rozkojarzony, skoro nie zauważył jej wcześniej.
— Ja… Ja mam lepsze pytanie, co ty właśnie zrobiłeś?! — syknęła, ale w jej głosie słychać było strach. Całe ciało zdradzało, jak bardzo się bała. Nisko położony ogon niemalże szurał po ziemi, gdy ta powoli wycofywała się z miejsca zbrodni.
Czarnemu chwilę zajęło, nim pojął, że próbuje uciec.
— Mamo, ja ją taką znalazłem — zapewnił, przełykając głośno ślinę. Nigdy nie używał tego określenia w stosunku do swojej rodzicielki. Brzmiało okropnie żałośnie.
— Widziałam — zaprzeczyła. — Widziałam wszystko, ty… Ty ją zabiłeś — wymamrotała, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Ty zabiłeś też resztę? — spytała nagle, choć w tych niebieskich ślepiach dalej czaił się lęk.
— Nikogo nie zabiłem, nie jestem ta…
— Przestań! — krzyknęła, przerywając mu. — Widziałam! Ja wszystko widziałam! Rozszarpałeś jej gardło! — Ledwo wypowiedziała te słowa, a po chwili pozostał po niej kurz, unoszący się powietrzu. Biegła do obozu.
Krwawnik niewiele myśląc, ruszył za nią. Jego słabe łapy nie pozwalały mu dogonić sprawnej wojowniczki, dlatego musiał zadziałać w inny sposób. Upadł, wydzierając się niemalże na cały las. Przekręcił się na bok, kątem oka dostrzegając poruszenie ze strony uciekającej.
Zawróciła.
Niezauważalnie uśmiechnął się. Pozostał w bezruchu tak długo, aż Poziomka nie zjawiła się przy nim i nie pochyliła nad jego ciałem. Obserwował jej reakcje przez zmrużone oczy, a gdy doszedł do wniosku, że szylkretka wystarczająco się rozluźniła – zaatakował.
Skoczył jej do gardła, wgryzając się w nie. Wrzasnęła, a po jej jasnym futrze popłynęła krew. Krople czerwonej cieczy tworzyły pod nią kałuże. Krwawnik starał się w nią nie wdepnąć, gdyż zmycie tego mogłoby mu zająć wieki.
Próbował ugryźć drugi raz, ale tym razem odepchnęła go łapą. Nie był już takim małym i słabym kociakiem, więc dał radę utrzymać się w miejscu, wbijając pazury w ziemię.
— Przysięgam, że to nie ja — zadręczał, choć kłamstwa nie miały już sensu. — Co zrobisz? Powiesz im? Nagadasz na własnego syna? — Starał się zagrać na jej emocjach.
Wydawała się jednak zbyt przerażona, by zwracać na takie coś sprawę. Zresztą – nigdy nie poświęcała mu uwagi.
— Jesteś… Jesteś okrutny — wycedziła, choć było widać, że ogarnia ją zmęczenie. Otwarta rana ją osłabiała.
— A chcesz wiedzieć, jaka ty jesteś? — parsknął. — Jesteś jeszcze gorsza ode mnie. Skoro nie umiesz poświęcić uwagi własnym dzieciom, to po co w ogóle je masz? Jaki jest sens tworzenia rodziny, skoro nie ma w niej ani krzty miłości?
— Dlatego zabijasz? Wyżywasz się za to, że nie miałeś szczęścia? — wykrztusiła słabo, bo krew coraz to obficiej ściekała z jej gardła.
Zastygł na moment w bezruchu. Nie zastanawiał się nad tym. Odkąd usłyszał o licznych morderstwach, zapragnął poznać motyw zabójcy. Próbował myśleć jak on, aż to całe zło nie wkradło się do jego młodzieńczego serca. Ojca nie miał, a matka nigdy nie stanowiła dla niego autorytetu. Dlatego odnalazł go w skrytobójcy.
Kątem oka zauważył, jak Poziomka próbuje się oddalić. A więc to tak. Chciała go zagadać. Od razu skarcił się za własną głupotę.
Przez chwilę, bardzo krótką chwilę, naprawdę pomyślał, że jej na nim zależy.
— Oczyszczam świat z niepotrzebnych pasożytów, które zabierają miejsce silniejszym — odparł, powoli zbliżając się ku niej. W końcu miał swoją przewagę. To było ekscytujące, być silniejszym, niż wytrenowany wojownik. — Czyli z takich ja ty.
Po raz ostatni widział jakiekolwiek emocje na jej pysku. Gdy zabił ją, w jej oczach pozostała już tylko pustka.
***
Stało się. Znaleziono ciała zarówno Stokrotki, jak i Poziomki. Śladów krwi nie znaleziono, tak samo jak jakichkolwiek poszlak, które wskazywałby na tożsamość mordercy. Sprawa wydawała się nie mieć szans na rozwikłanie. Znowu klan popadł w panikę, a większość kotów zaczęła szczerze wątpić w umiejętności przewodnictwa Błysk.
Nie radziła sobie i Krwawnik doskonale to widział. Była przygaszona i przytłoczona problemami Owocowego Lasu. Jej głos nie miał w sobie ani krzty siły, kiedy po raz kolejny ogłaszała wieści o trupach na ich terenach. W ślepiach burej tkwiło już tylko zmęczenie.
Za każdym razem, gdy widział oznaki słabości, ledwo co wstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. Wciąż tkwił przy zdaniu, że to całe zbiorowisko wojowników to żart. Żałosna grupa, która nie wiadomo jakim cudem jeszcze dycha na tym świecie.
Miał wszystko gdzieś, dopóki w zasięgu jego wzorku nie pojawił się czarny kocur o zielonych oczach. I to na niego właśnie Krwawnik tyle czekał. W końcu miał szansę, by dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Wziął głęboki wdech i pociągając głośno nosem, przydreptał pod łapy kocura.
— D-dlaczego to zrobiłeś? — wydukał, zatrzymując się przed nim i spoglądając na niego oskarżycielsko. — Czym ci one zawiniły? Mścisz się na mojej rodzinie tylko przez to, że za dużo dowiedziałem się na twój temat? — jęknął, a widząc jego reakcje, odskoczył w tył, wydając z siebie westchnięcie pełne bólu. — Stokrotka… Była mi tak bliska, moja wspaniała siostra, którą ty… którą ty tak po prostu i bestialsko zabiłeś! — wykrztusił, czując satysfakcję, gdy ucho stojącego nieopodal kota drgnęło, a grupa wojowników skierowała na nich spojrzenia.
Teraz robiło się najciekawiej. Dochodzili do pewnego finału tej sprawy. Jak zareaguje Krzemień? Będzie w stanie obronić się przed tymi oskarżeniami, czy próbując wymigać się od odpowiedzi, czym tylko bardziej nakieruje podejrzenia na siebie?
Starając się zachować profesjonalnie, dalej łkał i trząsł się, co miało imitować to, jak bardzo był przerażony, stojąc tuż przed mordercą własnej matki i siostry.
Było to wspaniałe uczucie. Być tak niewinnym, po zbrodni zarazem tak przypadkowej, jak i udanej. A do tego nie dręczyły go żadne wyrzuty sumienia. Wręcz przeciwnie, czuł, że był niezniszczalny. W tym momencie przysłużył się światu, pozbywając się kolejnych, bezużytecznych osobników, marnujących zapasy zwierzyny.
To silni powinni móc jeść więcej, a ci, którzy są słabi, powinni zostać poddani próbom przetrwania. Jeśli wykazywaliby się, wtedy mogliby się najeść. W przeciwnym razie głód sam ich wykończy i skończą tak, jak powinni skończyć od samego początku.
<Krzemień?>
[przyznano 30%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz