Po walce, stała jeszcze na polu bitwy. Jej wzrok błądził po trupach, zmasakrowanych, pociętych ranami po pazurach i kłach. Kurz opadł, wszyscy się zbierali. Mała była różnica między wygranymi i przegranymi, którzy wyszli z tej wojny. Tylko Zajęcza Gwiazda, prowadzący swoje zastępy, szedł z wysoko uniesioną głową, a czerwona plama na jego piersi i szyi błyszczała złowrogo. Paliła w oczy, kontrastując z zwykle białą sierścią. A reszta? Albo ze łzami w oczach niosła ciała bliskich, albo była tymi ciałami. Po Klanie Nocy nie było już śladu, oprócz paru trupów kąpiących się w szkarłacie. Z piersi młodej kotki wydarł się cichy oddech. Drżący, zmęczony, jednak z nutą ulgi. Jej rodzeństwo przeżyło. Róża, Węgiel, Pasikonik. Wszyscy żyli. I byli cali i zdrowi. Jak ona. Wracając, potknęła się o czyjeś ciało. Wyminęła je tylko, nie zostawiając na pysku nawet zmarszczki. Taka była kolej rzeczy. Ktoś musiał umrzeć, żeby inny mógł żyć w spokoju.
***
- Czajko... Przepraszam. Miałaś rację. Oni... manipulowali mną. Wszyscy nas okłamywali. Ja... dowiodę czy to prawda... nawet jeśli zniszczę mamie tym ponownie życie - miauknął do siostry. - Mam na myśli Wilczą Zamieć. Zajęcza Gwiazda nas okłamał, jesteś moją siostrą. Dlatego przepraszam, że tak się to skończyło.
Słuchała jego wywodu, nie podnosząc głowy. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy po tym, do czego się przyczyniła. Poznawała go już tylko po głosie. Nawet jego pysk, wcześniej wiecznie szczęśliwy, zmizerniał i wyszczuplał. Nie potrafiła znieść jego nowego zapachu. Nowego nastawienia, zachowania. To wszystko… to wszystko jej wina. I po tym co mu zrobiła… Węgiel nie otrzymał z jej pyska nawet "przepraszam". I nie otrzyma. To tylko słowa. Tylko nic nie znaczące słowa. Jego przebaczenie mogła zyskać czynami. Jednak nie zasługiwała na wybaczenie. Nie ważne co by zrobiła, on jej nie przebaczy. Ona sobie nie przebaczy. Więc nie będzie robić nic. To jej kara za własne występki.
– Nie martw się o Wilczą Zamieć. Ona już dawno stała się takim wrakiem, że wszystko będzie jej jedno - mruknęła odruchowo, opuszczając łeb jeszcze bardziej. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, rozmawiając z Węglem. Dopiero po chwili przyswoiła i przetrawiła wypowiedź Węgla. Słowa wypadające z jego pyska były tak dziwne. Czyli… cały czas żyli w kłamstwie? Wszyscy łgali im prosto w twarz, dla własnej uciechy? Ale…
– To nie możliwe… Rozżarzony Płomień przecież… – urwała, gdy zrozumiała przekaz słów czarnego kocura. – To kłamstwo. To co mówisz. Dlaczego niby Żar miałby mnie okłamywać? To… to nie ma sensu! – panika wybrzmiała w jej głosie, gdy kotka ostatnimi siłami próbowała trzymać się swojej jedynej nadziei, jedynej pociechy w obecnej sytuacji. Rozżarzony Płomień… on nie mógł jej okłamać. Ufała mu, potrzebowała go… nie mógł okazać się taki, jak reszta. Nie mógł. – Nie okłamał by mnie… – mruczała pod nosem, przerywając krótkim, ciężkim oddechem.
– Wszyscy nas okłamali, Czajko. Wilcza Zamieć to nasza mama, a tata... on... jest... on nie żyje – westchnął. – Chociaż nie wiem czy i to nie jest kłamstwem.
Nie rozumiała z tego nic. Jak to - nie żyje? To kto mu niby powiedział? Czy Zwęglony Kamień też próbuje ją oszukać? Dobrać się do łask? Wykorzystać ich rzekome, na nowo odnalezione pokrewieństwo?
- Nie wierzę ci. Nie wierzę już nikomu oprócz Żara. I co masz na myśli nie żyje? Jak się wtedy dowiedziałeś niby? Kłamiesz... łgasz!
Węgiel rozszerzył zdziwiony oczy. Widziała, że nie może jej poznać. Ona sama się już nie poznawała. Ale… co innego miała zrobić, gdy kłamstwo okazywało się kłamstwem, a prawda rozpływała się gdzieś jak mgła?
– Byłem w jakimś tunelu i był tam kamień, dotknąłem go i przeniosłem się w dziwne miejsce. Był tam nasz tata. Tak się przedstawił. Był... duchem. Kazał powiedzieć swoje imię mamie i zobaczyć jej reakcję, wtedy mam uwierzyć, że mnie nie okłamał. Naszym ojcem jest... Lisia Gwiazda, Czajko.
Kotka zmarszczyła brwi. Tunel? Kamień? Duch? Żałosne. Tak żałosne kłamstwo. Co próbował tym osiągnąć? Co od niej chciał wyciągnąć?
– Chyba uderzyłeś się w głowę tym kamieniem. Lisia Gwiazda żył księżyce temu! Nie może być naszym ojcem. Duchy nie mogą mieć dzieci - syknęła, kładąc po sobie uszy. - To wszystko ci się przyśniło. To... to zwykły koszmar. Znowu. - Próbowała racjonalizować sobie własne uczucia i słowa Węgla. Żar nie mógł okazać się kłamcą. Nie mógł okazać się taki jak reszta. Jeśli był... to kto jej zostanie? Kto będzie dla niej tą ostatnią deską ratunku, na której zawsze mogła polegać?
- Ale... można się o tym przekonać. Zapytać mamy... i wtedy się dowiemy prawdy - spuścił po sobie uszy, proponując to siostrze.
“Nie”. Tyle żyła w kłamstwie, że nie potrafiła pogodzić się z prawda. Nie chciała wiedzieć, kim jest ich ojciec. To przecież nie miało znaczenia. Nigdy nie miało. Nie istniał, a jednak, z jego nieistnienia wynikało tyle problemów. Tyle bólu. Nie chciała znać prawdy. Nie chciała stracić zaufania do Rozżarzonego Płomienia. Był jedyną pewnością w jej życiu. Potrzebowała go. Potrzebowała jego słów, jego bycia, jego prawd. Nie mógł się okazać kłamcą, zdrajcą czy kotem pokroju Zajęczej Gwiazdy.
Po długiej chwili owianej ciszą, Czajka w końcu uniosła głowę. Jej wzrok wciąż omijał pysk kocura, jednak błądził już po obozie, szukając czegoś. A właściwie kogoś.
- Dobrze. Chodźmy.
< Zwęglony Kamieniu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz