Świat nigdy nie był idealny. Od dzieciństwa zdarzały się rzeczy, które raniły mocniej niż jakakolwiek przemoc fizyczna. Dlatego wtedy zdecydowała się na ten ruch. Po śmierci mamy straciła jedynego członka rodziny, do którego mogła się wygadać. Z tego powodu próbowała się zabić. Nie z czystej fantazji, po prostu to był zbyt trudny dla niej cios.
Ale to było dawno. Chciała to mieć za sobą, by zapomnieć o tym, co wtedy przeżywała. Kiedy jeszcze młoda myślała, że umrze, że opuści ten świat. A jednak stała tutaj, nie była duchem. Dobrze czy źle? Teraz się nad tym wahała. Ich nędzne istnienie było tak idiotyczne, iż prędzej czy później musiała się nad tym zastanowić. Z zawaloną głową, nieprzespanymi nocami trudno jej było myśleć racjonalnie, lecz starała się skupić. Gdy okazało się, że jej syn ma dzieci, nie zareagowała, a po zgromadzeniu wiedziała, jak wiele straciła. Po raz pierwszy poznając któregoś wnuka, przełamała tę ścianę, którą postawiła, jak tylko jej dzieci się urodziły. Nie chciała tego, bo wiedziała, jak przeżyje ich stratę. I rzeczywiście, gdy Niezapominajka i Kolendra odeszły, długo nie mogła się pozbierać. Teraz z reguły mogła być szczęśliwą. W końcu syn przeżył, doczekała się wnuków…
Szczęście było tylko czysto teoretyczne, bo życie jest na tyle paskudne, że potrafi postawić nas w sytuacji, w której nic nie można zrobić. Kiedy czyjś żywot wisi na włosku. Albo może, kiedy ktoś cię wykorzystał do swoich celów i jesteś całkowicie złamany psychicznie. Cokolwiek. Taki sytuacji jest multum. I ona o tym wiedziała, dlatego jakiekolwiek złudne szczęście, mało co potrafiło ją poruszyć. Szczęście było tylko chwilowe, raz czujesz się dobrze, raz źle. To niby poczucie rozkoszy, pomyślności losu, było idiotyczne, bo przez niego wydawało im się, że jest dobrze. Że nic już nikomu nie grozi. Ten durny stan jedynie mącił w głowie, nie pozwalał sprawnie myśleć.
Po prostu odzwyczaiła się od stanu zwanego radością czy zadowoleniem.
Jej serce wypełniała ta przeklęta pustka, niepozwalająca na to, by wypełniła się jakimikolwiek pozytywnymi emocjami, by zyskała w końcu chęci do egzystowania na tym straszliwie niesprawiedliwym świecie. I nic. Udało jej się. Niczego nie miała w sobie oprócz poczucia, że jest tutaj na nic. Mogłaby już dawno odejść, w wyniku własnego działania czy zwykłego losu natury, ale nie. Musiała tutaj dalej być, bezsensownie krocząc przez życie.
Po co?
***
Obóz był spowity całkowitą ciszą, której przeszkadzały tylko rozmowy kilku kotów siedzących przy stosie zwierzyny. Jednak za chwilę miały wrócić patrole, dlatego Brzoskwinia przygotowała się już na te wszystkie głosy, które nagle rozbrzmią w centrum ich społeczeństwa. Wojownicy wracający z polowań bądź obchodów terenu, uczniowie z mentorami zmęczeni po treningu. Może kociaki znowu spróbują wyjść ze żłobka, chcąc poznawać świat wokół nich. Każdy będzie zajęty swoimi sprawami, tym by może budować relacje z kimś dla niego ważnym, może ktoś inny wręcz przeciwnie, będzie chciał spędzić popołudnie sam na sam z myślami. Ktoś coś zje, ktoś zadba o swoje nieskazitelne futro. Kto inny będzie chciał odpocząć. Mało co się zmieni.
To wszystko w kółko, każdy dzień taki sam.
A tak wiele kotów żyło w przekonaniu, iż każdy poranek jest inny, każdy zachód słońca zachwyca czymś odmiennym.
Codziennie wstawała tylko po to, by spełniać oczekiwania Błysk i całej ich grupy. Wysyłanie innych po żarcie czy ustalanie patroli nie było tak ciekawe. A takie kociaki dalej wierzyły złudnie w to, że pozycja zastępcy jest niesamowita i tak dalej. Westchnęła cicho, próbując powstrzymać opadające powieki. Chciałaby tak jak inni móc odpocząć, rozwijać życie osobiste, a nie być kimś, kto ma uzupełniać każdego. Kiedy nie robiła swojej roboty, od razu była na boku, w cieniu ich liderki, która zawsze miała plan doskonały. Rzeczywiście, nic nierobienie sobie z nagłego i bestialskiego gwałtu było jakże wspaniałym przedsięwzięciem, takim, że aż koń by się uśmiał. Sama nie wiedziała dokładnie co o tym sądzić, ale reakcja przywódczyni nie była odpowiednia. Akt przemocy ze strony kota z innego klanu nie była ot tak głupią sprawą, tylko czymś, na co warto zwrócić uwagę. A ona po prostu to olała, wysyłając po prostu większe patrole. Oczywiście, jest to jednak coś, lecz dalej za mało. To nie była krótka bitwa, po której trzeba wypatrywać kolejnego ataku, tylko wykorzystanie przez jakiegoś zasrańca z klanu. Owocowy Las nigdy nie zapomni tego czynu i nawet teraz gdy kocięta są jeszcze młode, widać to obrzydzenie do dzieciaków tego potwora. Sama nie potrafiła ukryć wściekłości na tego okrutnika, co niestety przekładało się trochę na sceptyczne podejście do kociąt. Co się dziwić, może któreś z nich w przyszłości dopuści się równie strasznego czynu? Może odziedziczyły cechy po ich ojcu i jedyne co mogły im przynieść to szkody?
Po raz kolejny Klan Nocy wyrządził wielką krzywdę całej ich grupie.
Gdyby tylko spotkała kogokolwiek dzierżącego ich zapach, nie zawahałaby się przed okaleczeniem czy nawet zabiciem oponenta.
Grupa cała wrzała przez ten incydent, było to zwykłe dolanie oliwy do ognia, gdyż Owocowy Las wcześniej był nieco zaniepokojony sojuszem z lisami. Mało kto ukrywał pewnego rodzaju odrazę przed tymi stworzeniami. Sama wiedziała, że nigdy nie wybaczy im wszystkiego, co zrobili jej rodzinie. Cicha straciła łapę, Kolendra umarła przez nich, może jej morderca chodził gdzieś nawet w ich pobliżu? Po prostu to było zbyt trudne nagle przestawić się i powiedzieć lisom od razu tak, wchodźcie do obozu. Sama Błysk była szczęśliwa, bo w końcu nie będą musieli się przejmować atakami tych zwierząt… Było to jednak czcze gadanie, niebezpieczeństwo dalej istniało. Ten idiotyczny rozejm nie oznaczał, że to koniec problemów z nimi. Zawsze mogą odwrócić się przeciwko nim, zabijając każdego po drodze, bo z reguły to niby normalne, że chodzą sobie po nowych terenach Owocowego Lasu. Byli cali przesiąknięci smrodem tych istot, zalatując teraz tylko nimi. Gdy tylko widziała jakąkolwiek ich rudą, paskudną mordę, na jej pysk wlatywało zniesmaczenie.
Życie z lisami nie było normalne i nigdy nie będzie.
Niektórych niepokoił również fakt ostatnich morderstw, które rozniosły się echem po całej ich społeczności. Tajemniczy morderca? Niczym w bajeczce do snu dla małych kociąt, ale jednak. Bez wahania gotowy zabić kogokolwiek, jego ofiarą padło już kilka kotów. Sama nawet nie potrafiła zapamiętać jakie, tylko w pamięci miała ten moment, gdy wróciła do obozu i przed sobą widziała ciało Drewno. Z wyrwaną bądź odgryzioną głową, zamordowaną z takim okrucieństwem, jakiego nigdy nie widziała. Ale co więcej mówić. Po prostu byli w zagrożeniu.
Po prostu…
Wszystko tak drastycznie się zmieniało, już nie nadążała z tym, co się działo u nich w grupie, a każdy oczekiwałby, że musi wszystkiemu sprostać, dać sobie radę. To było dziwne, przecież była jak inni. Pozycja zastępcy nie robiła z niej niesamowicie mądrej i utalentowanej kotki, po prostu taki był jej los. Wyglądała tak samo jak każdy normalny kot, nie była wyjątkowa. Nie znała się na czymś lepiej niż wszyscy. Więc teraz pytanie, dlaczego w ogóle tutaj jeszcze była? Nigdy nie będzie w stanie odpowiedzieć. Nie uważała, że sobie radzi, ale… Czy Błysk sobie radziła? Starała się, by było tu bezpiecznie, by inni byli szczęśliwi i tym podobne, lecz coś było z nią nie tak. Coś u niej jednak zawodziło. Przeżycia? Charakter? Nie można było wskazać niczego konkretnie, a sama Brzoskwinia czuła się zmęczona udawaniem, że zgadza się z nią we wszystkim. A swojej opinii bała się wyrażać.
Ale to było dawno. Chciała to mieć za sobą, by zapomnieć o tym, co wtedy przeżywała. Kiedy jeszcze młoda myślała, że umrze, że opuści ten świat. A jednak stała tutaj, nie była duchem. Dobrze czy źle? Teraz się nad tym wahała. Ich nędzne istnienie było tak idiotyczne, iż prędzej czy później musiała się nad tym zastanowić. Z zawaloną głową, nieprzespanymi nocami trudno jej było myśleć racjonalnie, lecz starała się skupić. Gdy okazało się, że jej syn ma dzieci, nie zareagowała, a po zgromadzeniu wiedziała, jak wiele straciła. Po raz pierwszy poznając któregoś wnuka, przełamała tę ścianę, którą postawiła, jak tylko jej dzieci się urodziły. Nie chciała tego, bo wiedziała, jak przeżyje ich stratę. I rzeczywiście, gdy Niezapominajka i Kolendra odeszły, długo nie mogła się pozbierać. Teraz z reguły mogła być szczęśliwą. W końcu syn przeżył, doczekała się wnuków…
Szczęście było tylko czysto teoretyczne, bo życie jest na tyle paskudne, że potrafi postawić nas w sytuacji, w której nic nie można zrobić. Kiedy czyjś żywot wisi na włosku. Albo może, kiedy ktoś cię wykorzystał do swoich celów i jesteś całkowicie złamany psychicznie. Cokolwiek. Taki sytuacji jest multum. I ona o tym wiedziała, dlatego jakiekolwiek złudne szczęście, mało co potrafiło ją poruszyć. Szczęście było tylko chwilowe, raz czujesz się dobrze, raz źle. To niby poczucie rozkoszy, pomyślności losu, było idiotyczne, bo przez niego wydawało im się, że jest dobrze. Że nic już nikomu nie grozi. Ten durny stan jedynie mącił w głowie, nie pozwalał sprawnie myśleć.
Po prostu odzwyczaiła się od stanu zwanego radością czy zadowoleniem.
Jej serce wypełniała ta przeklęta pustka, niepozwalająca na to, by wypełniła się jakimikolwiek pozytywnymi emocjami, by zyskała w końcu chęci do egzystowania na tym straszliwie niesprawiedliwym świecie. I nic. Udało jej się. Niczego nie miała w sobie oprócz poczucia, że jest tutaj na nic. Mogłaby już dawno odejść, w wyniku własnego działania czy zwykłego losu natury, ale nie. Musiała tutaj dalej być, bezsensownie krocząc przez życie.
Po co?
***
Obóz był spowity całkowitą ciszą, której przeszkadzały tylko rozmowy kilku kotów siedzących przy stosie zwierzyny. Jednak za chwilę miały wrócić patrole, dlatego Brzoskwinia przygotowała się już na te wszystkie głosy, które nagle rozbrzmią w centrum ich społeczeństwa. Wojownicy wracający z polowań bądź obchodów terenu, uczniowie z mentorami zmęczeni po treningu. Może kociaki znowu spróbują wyjść ze żłobka, chcąc poznawać świat wokół nich. Każdy będzie zajęty swoimi sprawami, tym by może budować relacje z kimś dla niego ważnym, może ktoś inny wręcz przeciwnie, będzie chciał spędzić popołudnie sam na sam z myślami. Ktoś coś zje, ktoś zadba o swoje nieskazitelne futro. Kto inny będzie chciał odpocząć. Mało co się zmieni.
To wszystko w kółko, każdy dzień taki sam.
A tak wiele kotów żyło w przekonaniu, iż każdy poranek jest inny, każdy zachód słońca zachwyca czymś odmiennym.
Codziennie wstawała tylko po to, by spełniać oczekiwania Błysk i całej ich grupy. Wysyłanie innych po żarcie czy ustalanie patroli nie było tak ciekawe. A takie kociaki dalej wierzyły złudnie w to, że pozycja zastępcy jest niesamowita i tak dalej. Westchnęła cicho, próbując powstrzymać opadające powieki. Chciałaby tak jak inni móc odpocząć, rozwijać życie osobiste, a nie być kimś, kto ma uzupełniać każdego. Kiedy nie robiła swojej roboty, od razu była na boku, w cieniu ich liderki, która zawsze miała plan doskonały. Rzeczywiście, nic nierobienie sobie z nagłego i bestialskiego gwałtu było jakże wspaniałym przedsięwzięciem, takim, że aż koń by się uśmiał. Sama nie wiedziała dokładnie co o tym sądzić, ale reakcja przywódczyni nie była odpowiednia. Akt przemocy ze strony kota z innego klanu nie była ot tak głupią sprawą, tylko czymś, na co warto zwrócić uwagę. A ona po prostu to olała, wysyłając po prostu większe patrole. Oczywiście, jest to jednak coś, lecz dalej za mało. To nie była krótka bitwa, po której trzeba wypatrywać kolejnego ataku, tylko wykorzystanie przez jakiegoś zasrańca z klanu. Owocowy Las nigdy nie zapomni tego czynu i nawet teraz gdy kocięta są jeszcze młode, widać to obrzydzenie do dzieciaków tego potwora. Sama nie potrafiła ukryć wściekłości na tego okrutnika, co niestety przekładało się trochę na sceptyczne podejście do kociąt. Co się dziwić, może któreś z nich w przyszłości dopuści się równie strasznego czynu? Może odziedziczyły cechy po ich ojcu i jedyne co mogły im przynieść to szkody?
Po raz kolejny Klan Nocy wyrządził wielką krzywdę całej ich grupie.
Gdyby tylko spotkała kogokolwiek dzierżącego ich zapach, nie zawahałaby się przed okaleczeniem czy nawet zabiciem oponenta.
Grupa cała wrzała przez ten incydent, było to zwykłe dolanie oliwy do ognia, gdyż Owocowy Las wcześniej był nieco zaniepokojony sojuszem z lisami. Mało kto ukrywał pewnego rodzaju odrazę przed tymi stworzeniami. Sama wiedziała, że nigdy nie wybaczy im wszystkiego, co zrobili jej rodzinie. Cicha straciła łapę, Kolendra umarła przez nich, może jej morderca chodził gdzieś nawet w ich pobliżu? Po prostu to było zbyt trudne nagle przestawić się i powiedzieć lisom od razu tak, wchodźcie do obozu. Sama Błysk była szczęśliwa, bo w końcu nie będą musieli się przejmować atakami tych zwierząt… Było to jednak czcze gadanie, niebezpieczeństwo dalej istniało. Ten idiotyczny rozejm nie oznaczał, że to koniec problemów z nimi. Zawsze mogą odwrócić się przeciwko nim, zabijając każdego po drodze, bo z reguły to niby normalne, że chodzą sobie po nowych terenach Owocowego Lasu. Byli cali przesiąknięci smrodem tych istot, zalatując teraz tylko nimi. Gdy tylko widziała jakąkolwiek ich rudą, paskudną mordę, na jej pysk wlatywało zniesmaczenie.
Życie z lisami nie było normalne i nigdy nie będzie.
Niektórych niepokoił również fakt ostatnich morderstw, które rozniosły się echem po całej ich społeczności. Tajemniczy morderca? Niczym w bajeczce do snu dla małych kociąt, ale jednak. Bez wahania gotowy zabić kogokolwiek, jego ofiarą padło już kilka kotów. Sama nawet nie potrafiła zapamiętać jakie, tylko w pamięci miała ten moment, gdy wróciła do obozu i przed sobą widziała ciało Drewno. Z wyrwaną bądź odgryzioną głową, zamordowaną z takim okrucieństwem, jakiego nigdy nie widziała. Ale co więcej mówić. Po prostu byli w zagrożeniu.
Po prostu…
Wszystko tak drastycznie się zmieniało, już nie nadążała z tym, co się działo u nich w grupie, a każdy oczekiwałby, że musi wszystkiemu sprostać, dać sobie radę. To było dziwne, przecież była jak inni. Pozycja zastępcy nie robiła z niej niesamowicie mądrej i utalentowanej kotki, po prostu taki był jej los. Wyglądała tak samo jak każdy normalny kot, nie była wyjątkowa. Nie znała się na czymś lepiej niż wszyscy. Więc teraz pytanie, dlaczego w ogóle tutaj jeszcze była? Nigdy nie będzie w stanie odpowiedzieć. Nie uważała, że sobie radzi, ale… Czy Błysk sobie radziła? Starała się, by było tu bezpiecznie, by inni byli szczęśliwi i tym podobne, lecz coś było z nią nie tak. Coś u niej jednak zawodziło. Przeżycia? Charakter? Nie można było wskazać niczego konkretnie, a sama Brzoskwinia czuła się zmęczona udawaniem, że zgadza się z nią we wszystkim. A swojej opinii bała się wyrażać.
Wstała cicho, wychylając się z cienia jakiegoś krzewu. Tak jak przeczuwała, obóz był już pełen kotów, które wróciły ze świeżą zdobyczą. Dzień jak co dzień. Jedno tutaj nie pasowało. Pogoda? Nie. Wszystko było w porządku, słońce ładnie grzało, nie padało, zwierzyna aż wpadała pod łapy. Po prostu niesamowicie. To co tu nie pasowało? Wszyscy byli jak na razie dość spokojni.
Błysk.
Powinna już wrócić, szła gdzieś z Plusk i było to dość dawno temu.
Panika rozeszła się po jej całym ciele, przez co zaczęła gorączkowo rozglądać się po całym obozie. Liderka nie wychodziła na tak długo, chyba że na polowanie czy patrol. Może pomagała zbierać zioła? Raczej nie, to byłoby idiotyczne, medyczka wzięłaby kogoś młodszego. Coś było na rzeczy, to nie było normalne. Niby wiadomo, może zachowywała się jak matka Błysk. Przyzwyczaiła się do rutyny i teraz trudno było jej się oderwać od niej, przez co szybko to zauważyła. Przeczuwała najgorsze, co potrafiła sobie wyobrazić, na przykład rozoranie obojga kotek przez lisa czy jakieś inne dzikie zwierzę. Pewnie nagle okaże się, że po prostu poszły na polowanie bądź spacer. Ale czy scenariusz, który według niej był najbardziej tragiczny, nie mógł być jeszcze bardziej zaskakujący oraz przerażający? Czy mogła istnieć jeszcze straszniejsza opcja?
Oczywiście, że tak.
I Plusk cała skąpana w czerwieni ją ukazała.
Wszyscy stanęli jak wryci, obserwując medyczkę z futrem oblepionym bordową krwią. Na początku każdy myślał, iż ta maź jest z ran uzdrowicielki. Z racji ostatnich morderstw, nie byłoby to niezrozumiałe- wśród nich czaił się zabójca, gotowy rozszarpać kogokolwiek, bez zważania na wiek, płeć czy charakter. Już wiele było ofiar tego przebrzydłego wstręciucha, może Plusk też padła jego ofiarą?
Tyle że gdzie była Błysk?
Nagle rozpoczęła się panika. Jakieś kotki wepchnęły kocięta szybko do żłobka, bojąc się, by nie zobaczyły takiego strasznego widoku. Koty zaczęły chaotycznie coś do siebie mówić, ktoś nawet podszedł zobaczyć, co było nie tak z medyczką. Próbowano dojrzeć jakiekolwiek uszkodzenia na jej ciele, choćby małe, drobne przecięcie. Znaleziono kilka, lecz nie na tyle poważnych, by mogły spowodować tak wielkie krwawienie. Zauważono brak liderki, przez co rozległy się kolejne krzyki. Członkowie Owocowego Lasu, przejęci obecną sytuacją zaczęli drzeć się na kotkę, która wyglądała, jakby miała za chwilę się rozpłakać, ledwo co stała przed nimi wszystkimi. Z jednej strony w jej oczach było widać, jakby czegoś mocno żałowała, ale dojrzeć można było też wściekłość. Potworną wściekłość, która mocno zaniepokoiła zastępczynię. To nie mogło tak być. To się nie mogło stać. Przez długi czas myśleli nad tym, kto może być taki agresywny, by zabijać niewinnych, a nawet nie mogli zaufać ich medyczce. Co, jeśli ona stała za którymś z tych aktów przemocy? Brzoskwinka zaczęła czuć rozpierające ją wzburzenie, wyglądała, jakby miała pluć jadem. Jak mogli nie zauważyć tego, że Plusk jest niebezpieczna! Przyszła ot tak cała w krwi i co, mieli ją z otwartymi łapami przyjąć?
Szylkretka szybko przebijając się przez tłum, stanęła tuż przy atakowanej zewsząd kotce. Ogon zastępczyni poruszał się energicznie z poirytowaniem. Nie, czymś więcej niż poirytowaniem. Z rozsadzającą ją furią, której nic nie potrafiło zatrzymać i jedynie umiejętność trzymania emocji na wodzy, powstrzymała ją przed rzuceniem się na medyczkę. Była pewna, że ona coś zrobiła. Z futra, choć już posklejanego od zakrzepłej mazi, dalej spływały czerwone krople, wchłaniające się szybko w podłoże.
- Gdzie jest Błysk- syknęła cicho, zaczynając stroszyć sierść.- GDZIE DO CHOLERY JEST BŁYSK!?- krzyknęła w końcu przez nagły atak szału.- DLACZEGO MY CI NIBY ZAUFALIŚMY, PRZECIEŻ TO OCZYWISTE! ZABIŁAŚ JĄ NĘDZNA MORDERCZYNI! WYCHODZIŁYŚCIE RAZEM Z OBOZU, GDZIE ONA NIBY JEST?!
Ciężko dysząc, postarała się uspokoić zmysły. Koty wokół podjęły się już skandowania wyzwisk, skierowanych do Plusk.
- Zdrajczyni!
- Jak mogłaś jej coś zrobić!
- Morderca!
- Co zrobiłaś Błysk?!
Brzoskwinia z łzami w oczach odwróciła się w stronę tłumu. Musieli znaleźć liderkę. Na pewno gdzieś była, skręcając się w konwulsjach z ran zadanych przez tę idiotkę. Hipokrytka, ratowała jej syna, a sama zrobiła krzywdę innemu kotu. Tak dbała o zdrowie innych, a życie przywódczyni mogło być teraz na włosku.
- Olszo, Ćmo, znajdźcie Błysk i sprowadźcie ją tu jak najszybciej- powiedziała dalej podniesionym głosem i patrzyła, jak dwójka wojowników wychodzi z obozu, starając się wyłapać zapach zaginionej kotki. Dalej nie mogła w to uwierzyć. Plusk, ta miła medyczka, zawsze skora do pomocy, taka troskliwa dla jej wnuków okazała się być… Kimś okrutnym? To nie mogła być jakaś pomyłka, w końcu widziała na własne oczy jej obecny stan. Nie mógł być to ot tak wypadek, wtedy widoczne byłyby rany na ciele rudej. A teraz może stracili liderkę, kogoś, kto usprawniał klan.
Teraz ona, Brzoskwinka musiała się tym wszystkim zająć.
W czasie kiedy morderca czaił się za rogiem. Jak wytłumaczy to wszystko Bzowi? Że jego partnerka jest niebezpieczna, że najpewniej będą musieli ją unieszkodliwić w jakiś sposób? On i tak nie zrozumie, a ona musiała działać. Obserwować Plusk, by nie chciała zrobić krzywdy jej synowi oraz wnukom, bo nie mogła pozwolić na kolejne akty przemocy i to jeszcze skierowane prosto w jej rodzinę. Odwróciła głowę w stronę legowiska starszyzny, z którego wychylał głowę Jabłko. Teraz nawet o niego się bała.
Bała się o całą ich grupę.
Grupę, która była teraz w wielkim niebezpieczeństwie.
Ktoś był zawsze przed nimi, mordując w najmniej spodziewanym momencie.
Do obozu w tym czasie wrócili wysłane przez nią koty. Myślała, że może przyjdą z Błysk, która ledwo co chodzi, ale jeszcze dycha. Może wścieknie się strasznie, lecz uratują ją. Przeżyje, będzie normalnie funkcjonować, dalej sprawnie pokieruje nimi wszystkimi. Jeszcze kiedyś uśmiechnie się do jakiegoś młodego wojownika, przyszłości całego ich społeczeństwa.
Tyle że przeliczyła się.
Wojownicy zawitali wraz z ciałem zmarłej liderki, z którego dalej sączyła się gęsta krew.
Zatrwożeni wpatrywali się, jak trup Błysk upada na podłoże. Nic z niej nie zostało oprócz opuszczonej skorupy. Kupy kości, sierści i skóry. Mięśnie za niedługo po prostu zgniją, z niegdyś żywego kota zostaną jakieś resztki w ziemi. Stracili ją raz na zawsze, przez bestialski akt ze strony ich medyczki. Nikt się nie spodziewał, że to akurat ona mogła być zagrożeniem. A jednak…
- Irysie, Ważko, Skowronku, przenieście tą… Tą… Paskudę do legowiska medyków. Na razie tam musimy przechować tę zdrajczynię od siedmiu boleści. Niech ktoś trzyma straż, nie może uciec od kary za zbrodnię, jaką wykonała- powiedziała do innych. Niektórzy ze zgromadzonych spoglądali na Plusk z obrzydzeniem, wściekłością, żalem… A jeszcze inni jakby niezbyt przejęli się tą sytuacją. To nie było nic dziwnego, Błysk… Niezbyt zyskała poparcie przez jej czyny. Przez ta jej ignorancję, kiedy przyniesiono do niej wieść, że znaleziono Dolę w takim stanie. Zgwałconą, upokorzoną przez obrzydliwego śmierdziela z okrutnego Klanu Nocy, który powinien już dawno zniknąć z powierzchni ziemi, za te bestialskie czyny. Nie potrafiła wymienić, ile emocji było widocznych w działaniach obecnych tutaj kotów, w ich obelżywych słowach skierowanych do morderczyni, w rozkojarzonych spojrzeniach, obojętnych szeptach rozchodzących się po obozie. Wrzało, każdy był w jakiś sposób źle nastawiony do zbrodniarki, nawet jeżeli nie przepadali za Błysk. Po prostu morderstwo to morderstwo, czyjejś krwi nie da się tak łatwo zmyć z sumienia. Na razie jedyne co mogli zrobić, to postarać się o bezpieczeństwo ich wszystkich, szczególnie młodszych członków grupy. Oni byli najbardziej zagrożeni, gdyby Plusk znowu odbiło. Teraz musiała zadbać o bezpieczeństwo każdego kota.
Zagrożenie mogło przyjść z najmniej oczekiwanej strony.
Jeżeli nawet medyczka kogoś zabiła, ktokolwiek z ich grupy mógł stać za wcześniejszymi morderstwami. Muszą się tego dowiedzieć. Brzoskwinka niepewnie zastrzygła uchem i wpatrywała się z boku na wojowników, którzy zaciągnęli kotkę do pustego legowiska oraz stanęli przed wejściem, co chwilę patrząc do środka, czy przypadkiem uzdrowicielka nie próbuje zrobić czegoś podejrzanego. Nie mogła uciec, dosięgnie ją sprawiedliwość prędzej czy później… A teraz mieli dużo rzeczy do zrobienia, pogrzeb liderki, wybranie zastępcy… Czy to musiało się tak szybko stać? Czemu los biegł tak szybko? Nie potrafiła go za nic dogonić, bo po drodze potykała się o pozostawione, porozrzucane przez niego przeciwności. Tak to wyglądało? Ścigali się z przeznaczeniem, aż nie upadną, co?
-Brzoskwinko, moglibyśmy porozmawiać?- nagle z myśli wybudził ją cichy głos obok niej. Jak oparzona odwróciła się, by stanąć pysk w pysk z Janowcem.
- Właśnie przyniesiono ciało Błysk, a ty chcesz sobie ze mną poplotkować?!- syknęła wytrącona z równowagi kotka, strosząc ogon. Jak on niby śmiał się teraz o to pytać, przecież… Ich liderka umarła, to był bardzo tragiczny moment, a on to co?
- Uwierz mi, tutaj nie chodzi o plotkowanie. Nalegam…- odpowiedział ze stoickim spokojem kocur, wpatrując się badawczo prosto w rozzłoszczone oczy szylkretki. W jego wzroku było coś niepokojącego. Coś tu po prostu nie pasowało. Coś było nie tak… Albo jej się tylko wydawało? Pewnie była na tyle zmęczona, że nie myślała jasno. Nie zasnęła za dobrze, więc to były najprawdopodobniej tylko jej uronienia, nieprawdaż?
- No dobrze… Tylko szybko…- powiedziała cicho, obserwując każdy ruch kocura.
- To wszystko zależy od ciebie.
Teraz to na serio była zaniepokojona.
Janowiec wydawał się być normalnym kotem. Zjawił się nagle, zachowywał się całkiem miło, pomagał, troszczył się o Błysk, ale zawsze ją trochę przerażał. Niby był jak każdy normalny członek Owocowego Lasu… Tyle że coś zawsze u niego było ciutkę inne. Odmienne. Przebywając w jego pobliżu, nie czuła się spokojna, tylko zestresowana. Nawet jeżeli się uśmiechał, było tam coś… Trochę podejrzanego, lecz zawsze to olewała, zwalając wszystko na słabe nerwy oraz niewyspanie. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Brzoskwinki, bo osobiście miała do niego neutralne nastawienie, ani za bardzo lubiła, ani jakoś go nie wyklinała. Po prostu był. Do tego często doradzał Błysk, był całkiem miłym dla nich kotem, który zawsze wspomagał jakąś radą, czy dawał całkiem dobre pomysły co zrobić. Miała świadomość, że pewnie wpływał na decyzje liderki dość mocno, tylko jak? Miał może jakaś zdolność perswazji? Był najwyraźniej na tyle wygadany, iż nawet uparta przywódczyni się z nim zgadzała.
Powoli szła za kocurem, nerwowo stawiając kroki na nierównym podłożu. Musieli oddalić się trochę od obozu, bo wojownik w końcu przekonywał, że sprawa jest całkowicie poważna. Nie brzmiało to za dobrze i jeszcze po wydarzeniach z ostatniej chaotycznej godziny, nie czuła się za dobrze na jakiekolwiek rozmowy. Wolałaby zanurzyć się w mchu oraz po prostu odpocząć od tego wszystkiego, od całego zgiełku. Dalej czuła ten swąd obrzydliwej krwi, krwi, która wypłynęła z ran zabitej Błysk. W uszach dalej miała krzyki, które wznosili niektórzy pobratymcy, widząc jawny dowód na akt przemocy ze strony Plusk. Chciała od tego uciec, uciec od tej obrzydliwej odpowiedzialności, która teraz na nią spadła. Mogła zapobiec temu wszystkiemu. Mogła powstrzymać tę wstrętną prukwę od morderstwa. Mogła… Mogła zadbać o to, by Błysk wróciła cała i zdrowa, by dalej tutaj była, spokojna i szczęśliwa. Tyle że nie udało się, jak zawsze zawaliła.
A za rogiem kryło się jeszcze więcej tragedii, które tylko czekały na jej słaby ruch.
Świat poza obozem był dość ładny, nawet jeżeli mieszkali na bagnach. Niektóre drzewa ładnie kwitły, inne trochę gorzej, lecz dalej dawały to poczucie, że zaczęła się wspaniała Pora Nowych Liści. Czas, gdy świat stawał się piękniejszy. Zwierzęta wychylały się z norek, pożywienia było wiele. Jak tu narzekać? No jej tutaj się i tak nie podobało. Trawa niby ładnie się zieleniła, była wspaniała pogoda.
Ale przed nią stał… On. Nie potrafiła się jakoś uspokoić, czuła straszne napięcie i dalej nie mogła uwierzyć w to, co się stało z Błysk. Nie była w zbyt dobrym stanie, by prowadzić konwersację.
Zaczęła rozglądać się wokół, szukając potencjalnego zagrożenia. Jakichkolwiek wspólników Janowca, jego bliskich znajomych, gotowych zabić ją bez zająknięcia. Może szukała również lisów, które jak zawsze mogły ich zaskoczyć jakimś nagłym brutalnym i dzikim atakiem. Gotowe nieczule rozszarpać całe ciało, barbarzyńsko zamordować przez brak sentymentów. Były jak maszyny do wykańczania wszelkich istot żyjących.
- Czemu się tak rozglądasz Brzoskwinko? Wypatrujesz kogoś?- wojownik zapytał się strasznie niepasującym do niego głosem. Nie przywykła do tego, by ktoś od tak się do niej tak odzywał. Z jednej strony, może kocurowi nie chodziło o nic złego, a jedynie chciał się czegoś dowiedzieć, a z drugiej strony obawiała się trochę tego, co ma jej do powiedzenia. Syknęła cicho. Irytowało ją to. Nie mogli od razu pomówić, tylko on jak zawsze owijał w bawełnę. Do tego skrzywiła się na zdrobnienie jej imienia. Mało kto już tak do niej mówił, było to zbyt… Dziecinne. Tak to sobie mogła jej zmarła matka do niej gadać, a nie kot, który zaprowadził ją bez gadania z dala od obozu tuż po śmierci liderki. Coś tu nie pasowało, prawda? Niby Błysk mu ufała, ale jednak...
- Patrzę, czy w krzakach nie czają się na mnie jacyś śmierdzący zdrajcy, ale z tobą mogę być bezpieczna- wycedziła ironicznie do kocura, dalej zastanawiając się nad potencjalnym zagrożeniem, których była masa. To był jakiś zamach? Planowali ją zabić już od dawna, tylko czekali, aż Błysk umrze? Plusk im pomagała? Czy tylko była zbyt przewrażliwiona? Niespokojne myśli krążyły po jej głowie.
- Co tak agresywnie? Przecież ja mówię do ciebie normalnym tonem, a ty od razu jakbyś chciała mi głowę odgryźć…- odparł kocur ze stoickim spokojem.- Ale rozumiem, pewnie dalej jesteś zestresowana tym incydentem. W końcu to było takie nieoczekiwane i w ogóle. Nikt się nie spodziewał tego, że Błysk umrze.
- O co ci chodzi?- syknęła kotka, zaczynając coraz bardziej się złościć. Co on sobie niby myślał! Jej dusza wrzała, a sama miała ochotę się rzucić na niego i zedrzeć z niego ten ohydny uśmieszek. Dalej obawiała się, czy to nie ona wyjdzie na głupią swoim zachowaniem, bo była teraz strasznie podejrzliwa. Pewnie nagle okaże się, że się myli…
- Spokojnie, widzę, że naprawdę mocno to przeżywasz… Ale nie musisz się stresować. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziesz miała powodów do zmartwień. Daj sobie spokój, nie ma co się wściekać. Może dojdziemy do porozumienia.
Zniecierpliwiona i zestresowana zamiatała ogonem powierzchnię ziemi. Irytowało ją zachowanie Janowca, który nagle wymyślił sobie, że chciałby porozmawiać, a teraz nagle mówi coś o jakimś porozumieniu. Coraz bardziej się niepokoiła. Co takiego planował, miała rację, nie ufając mu teraz? Nie rozumiała, dlaczego nie przejął się śmiercią Błysk, ale i tak obecnie nie wyglądał na takiego, co by szczerze za kimś tęsknił czy nawet żałował swoich czynów. Teraz czuć było u niego tę fałszywość, w jego nieszczerym uśmiechu oraz samym sposobie bycia. Wydawał się być w stosunku do wszystkiego ironiczny oraz zbyt pewny siebie.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?- powiedziała cicho, starając się uspokoić szalejące w niej emocje i z powrotem zaczynając rozmowę. Musiała spróbować jeszcze raz, spokojnie zdobyć informacje, o co chodzi Janowcowi.
- Będę szczery -miauknął do niej, zaczynając się zbliżać w jej stronę. - Masz dwie opcje, moja droga. Albo się dogadamy, albo skończy się to nieprzyjemnie.
- Czyli?- lekko zaniepokojona odsunęła się do tyłu. O co mu chodziło? Nerwowo zastrzygła uchem. To brzmiało poważnie, na co nie była przygotowana. Zaczęła już myśleć, że to jej chore przewrażliwienie, a on zaczynał się zachowywać bardzo podejrzanie. Na chwilę poczuła w swoim sercu strach, który lekko wytrącił ją z równowagi.- Jakie niby opcje?- syknęła. Nie podobało jej się to. Ani trochę. Jej przemyślenia i złe scenariusze stawały się prawdą czy co? To był jakiś chory żart?
- Nie skrzywiaj się tak. - mruknął, lustrując kotkę. - Wystarczy, że wybierzesz odpowiednią, a wszystko skończy się dobrze.
- Wiesz, że ci nie wierzę, dobrze to się skończy dla ciebie chyba. A ja jedynie poniosę konsekwencje tego, co będziesz chciał zrobić- coraz bardziej wściekła wpatrywała się w kocura, ale po chwili zaskoczona stwierdziła swój błąd. Mógł mieć całą zwartą grupę i w pojedynkę nic nie zdziała. W takim razie była zmuszona działać tak, jak on chce? Czuła coraz większy niepokój, który zaczynał się przeobrażać w strach i czystą złość. Zawsze był dobrym kotem, co się tutaj stało? Jest tak naprawdę zdrajcą oraz zwodził ich przez cały czas?
Widząc zdziwione spojrzenie kotki, uniósł ogon zadowolony. Jego oczy niepokojąco jarzyły się satysfakcją. Bardziej spięła mięśnie, nerwowo wpatrując się w Janowca.
- Bolą mnie twe słowa. - miauknął, przykładając łapę do piersi teatralnie. - Aczkolwiek cieszę się niezmiernie, żeś nie bęcwał.
Zerknął na nią, uśmiechając się.
- Albo będziesz ma, albo twoja rodzina odczuje tego przykre konsekwencje.
Coraz bardziej ją przerażało to, co słyszała. Jak to rodzina? Co niby ona miała do tego? Przecież nic mu nie zrobili, czemu mówił, że im coś zrobi? Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem, stawała zdawać sobie sprawę, o co mu chodzi, lecz starała się wyrzucić to z myśli. Na pewno to nie było tak…
- Jeżeli tylko tkniesz Bza, mocno tego pożałujesz...- mruknęła, niespokojnie trzęsąc ogonem.- Nie pozwolę, by mu się coś stało, choćby nie wiem co. Czego niby ode mnie chcesz, że aż grozisz mojej rodzinie? Może w końcu mi to wytłumaczysz?
- Wystarcz, że będziesz się mnie słuchać i nie wątpić w to, co mówię, a wszyscy będziemy szczęśliwi i zdrowi -oznajmił. - Powiem, połóż się, a ty się położyć, każę ci kogoś wygnać, a ty to zrobisz. Rozumiesz? Nic trudnego. Banalnie proste. Nawet kocię by zrozumiało.
Zastrzygła lekko uchem. Może i by zrozumiało. Tylko czy by podołało temu poczuciu, iż jest się niejako sterowanym przez kogoś obcego? Zaczęła czuć straszny niepokój. O to mu chodziło od początku. Był tylko idiotycznym manipulatorem. Chciał przejąć nad nią kontrolę, a jeżeli coś zrobi źle, jej rodzina umrze. To brzmiało jak z jej głupiego koszmaru, nigdy nie sądziła, iż coś naprawdę może im grozić.
- Ja... Nie chcę, by się im coś stało. Ale co by było, gdyby mi nie zależało na rodzinie. Co byś niby wtedy zrobił, hm? Łatwo ci jest mnie przycisnąć do muru ze względu na potomków, prawda?- warknęła cicho. Krewni. Ta sama krew. I co z tego miała? Jedynie tragicznie się o nich bała tylko i wyłącznie ze względu na ten durny materiał genetyczny, który dzielili.
- Przywiązanie i miłość to największe słabości. - odparł, przekręcając głowę. - Więc nie mogę zaprzeczyć, iż twa niemała rodzina jest mi na łapę.
Kotka spuściła łeb. Czyli nie miała jak się bronić. Koniec? Tyle? W jej umyśle powstawało miliony pytań, a odpowiedzi nie potrafiła znaleźć ani jednej.
- Czyli teraz zostaje mi się tylko zgodzić? Prawda, ty... Ty... Idioto... Od jak długo planowałeś ten durny ruch, co!? Już dawno pewnie chciałeś przejąć władzę. Czemu my ci niby zaufaliśmy…
- Klan Lisa zawsze powierzał swe życie w niewłaściwe łapy. - mruknął, trzepiąc ogonem. - Oh, mi nie zależy nad władzą... Są sprawy ważniejsze niż błaha walka o przywództwo.
- Czyli niby jakie?! Czego mam się po tobie spodziewać do jasnej cholery, co mam niby zrobić, żeby spełnić twoje chore ambicje?!
Parsknął cicho, spoglądając na zirytowaną kotkę, a ona jedynie dalej stała pełna furii i zrezygnowania.
- Nie twa w tym głowa, by się tym zamęczać. - odrzekł. - Jesteś jedynie nieistotnym ziarenkiem piasku w tym, co nadchodzi.
Warknęła cicho, zamiatając ogonem podłoże. Był tylko i wyłącznie fałszywą wywłoką. Gdyby pozbyli się go wcześniej, nie mieliby problemu. Zacisnęła mocniej kły, z wściekłością wpatrując się w zadowolonego kocura.
- Nieistotnym? To czemu mnie teraz dręczysz i grozisz, skoro i tak nie jestem tutaj ważna? Mogłeś mnie zabić i tyle, miałbyś spokój.
- Wszystko w świecie ma swoją rolę. Gdyby nie piasek nie byłoby po czym stąpać. - odparł denerwującej się kotce. - Jesteś potrzebna, by ład i porządek nie zachwiał się zbyt szybko. Komar pomoże ci w tym zadaniu jako twoja prawa łapa. Liczę, że mnie nie zawiedziesz.
- Żebyś się tylko nie przeliczył- mruknęła.- Nie masz pewności, że ci pomogę. Tak czysto filozoficznie, bo oczywiście postanowiłeś zagrozić niewinnym kotom, więc trudno by mi było się wycofać, ale gdybym po tej rozmowie wygadała komuś? Hm? Że mi zagroziłeś i chcesz mną manipulować, to co? Miałbyś przeciwko sobie wiele współbratymców.
Zaśmiał się cicho, powodując w niej jeszcze większą konsternację. O co mu znowu mogło chodzić? Czego jeszcze nie wiedziała?
- Idź i spróbuj. Jeśli nie boisz się odkryć prawdy. - miauknął z uśmiechem.
Otworzyła szerzej oczy. Co on mówił? Kolejny sekret, którego nikt nie odkrył w tak długim czasie, nikt nie zauważył. Zareagowali za wolno. Zdecydowanie za wolno. Gdyby ktoś wcześniej wiedział, nic by się nie stało…
- Jakiej niby prawdy? Co jeszcze przede mną zataiłeś!?- wrzasnęła wściekła.- Czy ktoś...- zawahała się trochę.- Ktoś jeszcze jest zawikłany w tę całą sprawę?!
- Więcej niż myślisz. - odparł krótko. - Młodzi są głupi. Chcą zmian. Chcą tworzyć własną przyszłość. Lepszą ich zdaniem. Ja im tylko pomagam.
Zaniepokojona aż odsunęła się do tyłu. Nie miała żadnego wyjścia. Miał za sobą innych. Stworzyli jakąś durną grupę. Walczyli o lepszą przeszłość? Kto to niby zaczął, co było według nich tutaj nie tak? A co najważniejsze, w jakim celu działali niby?
- Plusk z wami działała?- wymamrotała zaskoczona z jednej strony, a z drugiej mocno przerażona. Krążyły po niej przeciwstawne emocje, które nie pozwalały jej usiedzieć spokojnie, przez co jej ogon zaczął nerwowo drgać.
- A jak myślisz? - mruknął. - Taka przestraszona i słaba medyczka ot tak by zabiła Błysk?
Nie potrafiła w to uwierzyć, była taka głupia. Była pewna, że kotka zrobiła to z jakichś spraw prywatnych czy innych gówien, a okazało się, iż została obrzydliwie zawikłana w ten cały skandal. Z każdym słowem coraz bardziej wzrastało jej przerażenie. Do czego zdolny był Janowiec, skoro tak dużo krył przed światłem dziennym… Próbowała coś powiedzieć, otworzyła pysk, gdy kocur jej przerwał.
- Oddałaś syna morderczyni. - zaśmiał się.
Bez. Niech nawet o nim nie wspomina. Zaczęła lekko panikować. Wszystko zaczynało mieć sens. To wszystko pasowało do siebie jak jakaś idiotyczna układanka. Plusk nie działała z własnej inicjatywy, to wszystko przez niego. Przez niego Błysk umarła i teraz Brzoskwinka straciła ją. Oni wszyscy stracili wspaniałą liderkę.
- TO PRZEZ CIEBIE UMARŁA BŁYSK?!- krzyknęła ze łzami.- Wszystko do jasnej cholery zaplanowałeś, a oni wszyscy myślą, że to Plusk... Że to ona sama z siebie... I teraz będzie cierpieć przez twoje chore zagrywki. Ty... Ty... Jak możesz to robić... Jeszcze śmiejesz się mi prosto w twarz, bo ciebie to cieszy. Ten cały dramat, który wywołałeś, to tylko twój rąbany teatrzyk. Wywołuje u ciebie radość to, że ktoś cierpi, co?- powiedziała załamującym się głosem, a z jej oczu spływały drobne krople. Nie potrafiła uwierzyć w to, co się działo.
- Jak możesz osądzać mnie o takie rzeczy? - zapytał kocur, przy okazji obracając się do niej tyłem. Zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy. - Błysk była moją przyjaciółką... Nie masz prawa zrzucać na mnie czyny swoich rodaków. - mruknął z lekką pogardą. - Są bezmyślni. Wymykają się spod moich łap. Żądni krwi i zemsty. Jeśli nie pozwolimy im wyładować tych wszystkich emocji, kto wie jak, to się skończy. - zwrócił łeb w stronę szylkretki.
- Wymykają się spod twoich łap?- syknęła z niedowierzaniem.- No tego to bym się po tobie nie spodziewała. Próbujesz zwalić winę na innych, bo sam nie potrafisz sobie poradzić z tym, do czego doprowadziłeś? Gdyby nie ty i twoje idiotyczne pomysły ona by jeszcze żyła... Bo nie spróbujesz mi wmówić, że o niczym nie wiedziałeś? Mogłeś to powstrzymać, skoro niby byłeś z nią tak blisko…
On kłamał. To nie była wina innych kotów tylko jego. Był okropnym manipulatorem, widziała to teraz. Czemu ktoś mu uwierzył? Mieli aż tak głupie koty w grupie, że postanowili za nim iść?
- Nie ma co płakać nad gnijącą piszczką. - mruknął zmęczony tym teatrzykiem. - Masz zamiar dalej łapać mnie za bezsensowne słowa, czy może i dziś czyjąś krew nawilży glebę?
- Nie!- wrzasnęła przerażona.- Proszę nie...
Spojrzała ze strachem na kocura. Serio byłby gotowy to zrobić nawet dziś? Przecież… To było chore. Był jakimś psycholem, po prostu szaleńcem. Za słowa wyrażające prawdę chciał zabić jej dziecko? Na serio?
- Czyli jednak do ciebie dotarło? - mruknął zadowolony. - Przed tobą wybranie zastępcy. Komar zajmie to miejsce. Lecz możesz wybrać i kota, któremu ufasz. Dodatkowa aprobata ludu nie zaszkodzi. Będzie ich dwóch. Komar będzie pilnował twojego pupilka. Zadba o przestrzeganie mych zasad.
Zaskoczona patrzyła się dalej na kocura. Serio? Ot tak pozwolił jej wybrać drugiego zastępcę, co i tak jej nic nie da, bo dalej była mocno manipulowana? Musiał być na serio strasznie pewny siebie, skoro pozwalał na taki ruch. Był przekonany o swoim triumfie, bo w końcu tak łatwo ją zmusił do posłuszeństwa.
- To na razie... Tyle? Czy czegoś jeszcze ode mnie chcesz...- powiedziała cicho, próbując się uspokoić po tym, jak znowu przypomniał jej o tym, że Bez jest w niebezpieczeństwie. Dalej mocno przeżywała to, iż nic nie stało kocurowi na przeszkodzie, by choćby i już splamić podłoże czyjąś świeżą krwią.
- Wymagając zbyt wiele, jeszcze się zagubisz. - stwierdził, unosząc ogon do góry. - Nie każ klanowi dalej czekać.
- Jak to, już teraz mam iść?!- pisnęła ze stresu, powoli starając się wyrównać oddech.- Przecież... A co niby z Plusk, co?
Była w wielkim bagnie. Teraz niewinni będą musieli zapłacić za jej głupie decyzje.
- Wyrwij jej pazury, wibrysy czy uszy. Co tam wolisz. - mruknął, szykując się do wyjścia. - Narób trochę szumu. Nie zawiedź mnie.
- A-a co jeżeli nie dam rady, przecież... Plusk nie zrobiła tego wszystkiego z własnej woli, jakim cudem mam ją na to skazywać?- syknęła, próbując powstrzymać drgające łapy.- T-to jest za wiele! Ja nie dam rady tego zrobić, czemu ty mi to robisz?- powiedziała podniesionym głosem, a z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
- A chcesz, żeby zaczęli się mordować bez pohamowań? - syknął lekko zirytowany. - Kara musi być. Dla przykładu. Nie każe przecie jej łap odgryźć.
- Ale nie pomaga mi to, że wyjawiłeś mi pewien szczególny fakt, iż Plusk miała coś z wami związanego i sama nie mogła tego zrobić. J-ja... Postaram się. Po prostu się kurwa postaram, a-ale jeszcze za to zapłacisz... Jeszcze będziesz w cholernej czarnej dupie- wyłkała, wpatrując się w kocura.
- Nie mogę ci zabronić marzyć, lecz zważaj moja droga na słowa. - mruknął pewnie
Zatkało ją trochę. Naprawdę był skłonny to zrobić ot tak?
- N-nawet nie próbuj zrobić czegoś mojej rodzinie, n-nie teraz jak jeszcze nawet niczego n-nie zrobiłam!
To było tak niesprawiedliwe. Wszyscy musieli cierpieć przez niego. Tak to się skończy? Każdy oberwie tylko dlatego, bo on jej zagroził?
Błysk.
Powinna już wrócić, szła gdzieś z Plusk i było to dość dawno temu.
Panika rozeszła się po jej całym ciele, przez co zaczęła gorączkowo rozglądać się po całym obozie. Liderka nie wychodziła na tak długo, chyba że na polowanie czy patrol. Może pomagała zbierać zioła? Raczej nie, to byłoby idiotyczne, medyczka wzięłaby kogoś młodszego. Coś było na rzeczy, to nie było normalne. Niby wiadomo, może zachowywała się jak matka Błysk. Przyzwyczaiła się do rutyny i teraz trudno było jej się oderwać od niej, przez co szybko to zauważyła. Przeczuwała najgorsze, co potrafiła sobie wyobrazić, na przykład rozoranie obojga kotek przez lisa czy jakieś inne dzikie zwierzę. Pewnie nagle okaże się, że po prostu poszły na polowanie bądź spacer. Ale czy scenariusz, który według niej był najbardziej tragiczny, nie mógł być jeszcze bardziej zaskakujący oraz przerażający? Czy mogła istnieć jeszcze straszniejsza opcja?
Oczywiście, że tak.
I Plusk cała skąpana w czerwieni ją ukazała.
Wszyscy stanęli jak wryci, obserwując medyczkę z futrem oblepionym bordową krwią. Na początku każdy myślał, iż ta maź jest z ran uzdrowicielki. Z racji ostatnich morderstw, nie byłoby to niezrozumiałe- wśród nich czaił się zabójca, gotowy rozszarpać kogokolwiek, bez zważania na wiek, płeć czy charakter. Już wiele było ofiar tego przebrzydłego wstręciucha, może Plusk też padła jego ofiarą?
Tyle że gdzie była Błysk?
Nagle rozpoczęła się panika. Jakieś kotki wepchnęły kocięta szybko do żłobka, bojąc się, by nie zobaczyły takiego strasznego widoku. Koty zaczęły chaotycznie coś do siebie mówić, ktoś nawet podszedł zobaczyć, co było nie tak z medyczką. Próbowano dojrzeć jakiekolwiek uszkodzenia na jej ciele, choćby małe, drobne przecięcie. Znaleziono kilka, lecz nie na tyle poważnych, by mogły spowodować tak wielkie krwawienie. Zauważono brak liderki, przez co rozległy się kolejne krzyki. Członkowie Owocowego Lasu, przejęci obecną sytuacją zaczęli drzeć się na kotkę, która wyglądała, jakby miała za chwilę się rozpłakać, ledwo co stała przed nimi wszystkimi. Z jednej strony w jej oczach było widać, jakby czegoś mocno żałowała, ale dojrzeć można było też wściekłość. Potworną wściekłość, która mocno zaniepokoiła zastępczynię. To nie mogło tak być. To się nie mogło stać. Przez długi czas myśleli nad tym, kto może być taki agresywny, by zabijać niewinnych, a nawet nie mogli zaufać ich medyczce. Co, jeśli ona stała za którymś z tych aktów przemocy? Brzoskwinka zaczęła czuć rozpierające ją wzburzenie, wyglądała, jakby miała pluć jadem. Jak mogli nie zauważyć tego, że Plusk jest niebezpieczna! Przyszła ot tak cała w krwi i co, mieli ją z otwartymi łapami przyjąć?
Szylkretka szybko przebijając się przez tłum, stanęła tuż przy atakowanej zewsząd kotce. Ogon zastępczyni poruszał się energicznie z poirytowaniem. Nie, czymś więcej niż poirytowaniem. Z rozsadzającą ją furią, której nic nie potrafiło zatrzymać i jedynie umiejętność trzymania emocji na wodzy, powstrzymała ją przed rzuceniem się na medyczkę. Była pewna, że ona coś zrobiła. Z futra, choć już posklejanego od zakrzepłej mazi, dalej spływały czerwone krople, wchłaniające się szybko w podłoże.
- Gdzie jest Błysk- syknęła cicho, zaczynając stroszyć sierść.- GDZIE DO CHOLERY JEST BŁYSK!?- krzyknęła w końcu przez nagły atak szału.- DLACZEGO MY CI NIBY ZAUFALIŚMY, PRZECIEŻ TO OCZYWISTE! ZABIŁAŚ JĄ NĘDZNA MORDERCZYNI! WYCHODZIŁYŚCIE RAZEM Z OBOZU, GDZIE ONA NIBY JEST?!
Ciężko dysząc, postarała się uspokoić zmysły. Koty wokół podjęły się już skandowania wyzwisk, skierowanych do Plusk.
- Zdrajczyni!
- Jak mogłaś jej coś zrobić!
- Morderca!
- Co zrobiłaś Błysk?!
Brzoskwinia z łzami w oczach odwróciła się w stronę tłumu. Musieli znaleźć liderkę. Na pewno gdzieś była, skręcając się w konwulsjach z ran zadanych przez tę idiotkę. Hipokrytka, ratowała jej syna, a sama zrobiła krzywdę innemu kotu. Tak dbała o zdrowie innych, a życie przywódczyni mogło być teraz na włosku.
- Olszo, Ćmo, znajdźcie Błysk i sprowadźcie ją tu jak najszybciej- powiedziała dalej podniesionym głosem i patrzyła, jak dwójka wojowników wychodzi z obozu, starając się wyłapać zapach zaginionej kotki. Dalej nie mogła w to uwierzyć. Plusk, ta miła medyczka, zawsze skora do pomocy, taka troskliwa dla jej wnuków okazała się być… Kimś okrutnym? To nie mogła być jakaś pomyłka, w końcu widziała na własne oczy jej obecny stan. Nie mógł być to ot tak wypadek, wtedy widoczne byłyby rany na ciele rudej. A teraz może stracili liderkę, kogoś, kto usprawniał klan.
Teraz ona, Brzoskwinka musiała się tym wszystkim zająć.
W czasie kiedy morderca czaił się za rogiem. Jak wytłumaczy to wszystko Bzowi? Że jego partnerka jest niebezpieczna, że najpewniej będą musieli ją unieszkodliwić w jakiś sposób? On i tak nie zrozumie, a ona musiała działać. Obserwować Plusk, by nie chciała zrobić krzywdy jej synowi oraz wnukom, bo nie mogła pozwolić na kolejne akty przemocy i to jeszcze skierowane prosto w jej rodzinę. Odwróciła głowę w stronę legowiska starszyzny, z którego wychylał głowę Jabłko. Teraz nawet o niego się bała.
Bała się o całą ich grupę.
Grupę, która była teraz w wielkim niebezpieczeństwie.
Ktoś był zawsze przed nimi, mordując w najmniej spodziewanym momencie.
Do obozu w tym czasie wrócili wysłane przez nią koty. Myślała, że może przyjdą z Błysk, która ledwo co chodzi, ale jeszcze dycha. Może wścieknie się strasznie, lecz uratują ją. Przeżyje, będzie normalnie funkcjonować, dalej sprawnie pokieruje nimi wszystkimi. Jeszcze kiedyś uśmiechnie się do jakiegoś młodego wojownika, przyszłości całego ich społeczeństwa.
Tyle że przeliczyła się.
Wojownicy zawitali wraz z ciałem zmarłej liderki, z którego dalej sączyła się gęsta krew.
Zatrwożeni wpatrywali się, jak trup Błysk upada na podłoże. Nic z niej nie zostało oprócz opuszczonej skorupy. Kupy kości, sierści i skóry. Mięśnie za niedługo po prostu zgniją, z niegdyś żywego kota zostaną jakieś resztki w ziemi. Stracili ją raz na zawsze, przez bestialski akt ze strony ich medyczki. Nikt się nie spodziewał, że to akurat ona mogła być zagrożeniem. A jednak…
- Irysie, Ważko, Skowronku, przenieście tą… Tą… Paskudę do legowiska medyków. Na razie tam musimy przechować tę zdrajczynię od siedmiu boleści. Niech ktoś trzyma straż, nie może uciec od kary za zbrodnię, jaką wykonała- powiedziała do innych. Niektórzy ze zgromadzonych spoglądali na Plusk z obrzydzeniem, wściekłością, żalem… A jeszcze inni jakby niezbyt przejęli się tą sytuacją. To nie było nic dziwnego, Błysk… Niezbyt zyskała poparcie przez jej czyny. Przez ta jej ignorancję, kiedy przyniesiono do niej wieść, że znaleziono Dolę w takim stanie. Zgwałconą, upokorzoną przez obrzydliwego śmierdziela z okrutnego Klanu Nocy, który powinien już dawno zniknąć z powierzchni ziemi, za te bestialskie czyny. Nie potrafiła wymienić, ile emocji było widocznych w działaniach obecnych tutaj kotów, w ich obelżywych słowach skierowanych do morderczyni, w rozkojarzonych spojrzeniach, obojętnych szeptach rozchodzących się po obozie. Wrzało, każdy był w jakiś sposób źle nastawiony do zbrodniarki, nawet jeżeli nie przepadali za Błysk. Po prostu morderstwo to morderstwo, czyjejś krwi nie da się tak łatwo zmyć z sumienia. Na razie jedyne co mogli zrobić, to postarać się o bezpieczeństwo ich wszystkich, szczególnie młodszych członków grupy. Oni byli najbardziej zagrożeni, gdyby Plusk znowu odbiło. Teraz musiała zadbać o bezpieczeństwo każdego kota.
Zagrożenie mogło przyjść z najmniej oczekiwanej strony.
Jeżeli nawet medyczka kogoś zabiła, ktokolwiek z ich grupy mógł stać za wcześniejszymi morderstwami. Muszą się tego dowiedzieć. Brzoskwinka niepewnie zastrzygła uchem i wpatrywała się z boku na wojowników, którzy zaciągnęli kotkę do pustego legowiska oraz stanęli przed wejściem, co chwilę patrząc do środka, czy przypadkiem uzdrowicielka nie próbuje zrobić czegoś podejrzanego. Nie mogła uciec, dosięgnie ją sprawiedliwość prędzej czy później… A teraz mieli dużo rzeczy do zrobienia, pogrzeb liderki, wybranie zastępcy… Czy to musiało się tak szybko stać? Czemu los biegł tak szybko? Nie potrafiła go za nic dogonić, bo po drodze potykała się o pozostawione, porozrzucane przez niego przeciwności. Tak to wyglądało? Ścigali się z przeznaczeniem, aż nie upadną, co?
-Brzoskwinko, moglibyśmy porozmawiać?- nagle z myśli wybudził ją cichy głos obok niej. Jak oparzona odwróciła się, by stanąć pysk w pysk z Janowcem.
- Właśnie przyniesiono ciało Błysk, a ty chcesz sobie ze mną poplotkować?!- syknęła wytrącona z równowagi kotka, strosząc ogon. Jak on niby śmiał się teraz o to pytać, przecież… Ich liderka umarła, to był bardzo tragiczny moment, a on to co?
- Uwierz mi, tutaj nie chodzi o plotkowanie. Nalegam…- odpowiedział ze stoickim spokojem kocur, wpatrując się badawczo prosto w rozzłoszczone oczy szylkretki. W jego wzroku było coś niepokojącego. Coś tu po prostu nie pasowało. Coś było nie tak… Albo jej się tylko wydawało? Pewnie była na tyle zmęczona, że nie myślała jasno. Nie zasnęła za dobrze, więc to były najprawdopodobniej tylko jej uronienia, nieprawdaż?
- No dobrze… Tylko szybko…- powiedziała cicho, obserwując każdy ruch kocura.
- To wszystko zależy od ciebie.
Teraz to na serio była zaniepokojona.
Janowiec wydawał się być normalnym kotem. Zjawił się nagle, zachowywał się całkiem miło, pomagał, troszczył się o Błysk, ale zawsze ją trochę przerażał. Niby był jak każdy normalny członek Owocowego Lasu… Tyle że coś zawsze u niego było ciutkę inne. Odmienne. Przebywając w jego pobliżu, nie czuła się spokojna, tylko zestresowana. Nawet jeżeli się uśmiechał, było tam coś… Trochę podejrzanego, lecz zawsze to olewała, zwalając wszystko na słabe nerwy oraz niewyspanie. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Brzoskwinki, bo osobiście miała do niego neutralne nastawienie, ani za bardzo lubiła, ani jakoś go nie wyklinała. Po prostu był. Do tego często doradzał Błysk, był całkiem miłym dla nich kotem, który zawsze wspomagał jakąś radą, czy dawał całkiem dobre pomysły co zrobić. Miała świadomość, że pewnie wpływał na decyzje liderki dość mocno, tylko jak? Miał może jakaś zdolność perswazji? Był najwyraźniej na tyle wygadany, iż nawet uparta przywódczyni się z nim zgadzała.
Powoli szła za kocurem, nerwowo stawiając kroki na nierównym podłożu. Musieli oddalić się trochę od obozu, bo wojownik w końcu przekonywał, że sprawa jest całkowicie poważna. Nie brzmiało to za dobrze i jeszcze po wydarzeniach z ostatniej chaotycznej godziny, nie czuła się za dobrze na jakiekolwiek rozmowy. Wolałaby zanurzyć się w mchu oraz po prostu odpocząć od tego wszystkiego, od całego zgiełku. Dalej czuła ten swąd obrzydliwej krwi, krwi, która wypłynęła z ran zabitej Błysk. W uszach dalej miała krzyki, które wznosili niektórzy pobratymcy, widząc jawny dowód na akt przemocy ze strony Plusk. Chciała od tego uciec, uciec od tej obrzydliwej odpowiedzialności, która teraz na nią spadła. Mogła zapobiec temu wszystkiemu. Mogła powstrzymać tę wstrętną prukwę od morderstwa. Mogła… Mogła zadbać o to, by Błysk wróciła cała i zdrowa, by dalej tutaj była, spokojna i szczęśliwa. Tyle że nie udało się, jak zawsze zawaliła.
A za rogiem kryło się jeszcze więcej tragedii, które tylko czekały na jej słaby ruch.
Świat poza obozem był dość ładny, nawet jeżeli mieszkali na bagnach. Niektóre drzewa ładnie kwitły, inne trochę gorzej, lecz dalej dawały to poczucie, że zaczęła się wspaniała Pora Nowych Liści. Czas, gdy świat stawał się piękniejszy. Zwierzęta wychylały się z norek, pożywienia było wiele. Jak tu narzekać? No jej tutaj się i tak nie podobało. Trawa niby ładnie się zieleniła, była wspaniała pogoda.
Ale przed nią stał… On. Nie potrafiła się jakoś uspokoić, czuła straszne napięcie i dalej nie mogła uwierzyć w to, co się stało z Błysk. Nie była w zbyt dobrym stanie, by prowadzić konwersację.
Zaczęła rozglądać się wokół, szukając potencjalnego zagrożenia. Jakichkolwiek wspólników Janowca, jego bliskich znajomych, gotowych zabić ją bez zająknięcia. Może szukała również lisów, które jak zawsze mogły ich zaskoczyć jakimś nagłym brutalnym i dzikim atakiem. Gotowe nieczule rozszarpać całe ciało, barbarzyńsko zamordować przez brak sentymentów. Były jak maszyny do wykańczania wszelkich istot żyjących.
- Czemu się tak rozglądasz Brzoskwinko? Wypatrujesz kogoś?- wojownik zapytał się strasznie niepasującym do niego głosem. Nie przywykła do tego, by ktoś od tak się do niej tak odzywał. Z jednej strony, może kocurowi nie chodziło o nic złego, a jedynie chciał się czegoś dowiedzieć, a z drugiej strony obawiała się trochę tego, co ma jej do powiedzenia. Syknęła cicho. Irytowało ją to. Nie mogli od razu pomówić, tylko on jak zawsze owijał w bawełnę. Do tego skrzywiła się na zdrobnienie jej imienia. Mało kto już tak do niej mówił, było to zbyt… Dziecinne. Tak to sobie mogła jej zmarła matka do niej gadać, a nie kot, który zaprowadził ją bez gadania z dala od obozu tuż po śmierci liderki. Coś tu nie pasowało, prawda? Niby Błysk mu ufała, ale jednak...
- Patrzę, czy w krzakach nie czają się na mnie jacyś śmierdzący zdrajcy, ale z tobą mogę być bezpieczna- wycedziła ironicznie do kocura, dalej zastanawiając się nad potencjalnym zagrożeniem, których była masa. To był jakiś zamach? Planowali ją zabić już od dawna, tylko czekali, aż Błysk umrze? Plusk im pomagała? Czy tylko była zbyt przewrażliwiona? Niespokojne myśli krążyły po jej głowie.
- Co tak agresywnie? Przecież ja mówię do ciebie normalnym tonem, a ty od razu jakbyś chciała mi głowę odgryźć…- odparł kocur ze stoickim spokojem.- Ale rozumiem, pewnie dalej jesteś zestresowana tym incydentem. W końcu to było takie nieoczekiwane i w ogóle. Nikt się nie spodziewał tego, że Błysk umrze.
- O co ci chodzi?- syknęła kotka, zaczynając coraz bardziej się złościć. Co on sobie niby myślał! Jej dusza wrzała, a sama miała ochotę się rzucić na niego i zedrzeć z niego ten ohydny uśmieszek. Dalej obawiała się, czy to nie ona wyjdzie na głupią swoim zachowaniem, bo była teraz strasznie podejrzliwa. Pewnie nagle okaże się, że się myli…
- Spokojnie, widzę, że naprawdę mocno to przeżywasz… Ale nie musisz się stresować. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie będziesz miała powodów do zmartwień. Daj sobie spokój, nie ma co się wściekać. Może dojdziemy do porozumienia.
Zniecierpliwiona i zestresowana zamiatała ogonem powierzchnię ziemi. Irytowało ją zachowanie Janowca, który nagle wymyślił sobie, że chciałby porozmawiać, a teraz nagle mówi coś o jakimś porozumieniu. Coraz bardziej się niepokoiła. Co takiego planował, miała rację, nie ufając mu teraz? Nie rozumiała, dlaczego nie przejął się śmiercią Błysk, ale i tak obecnie nie wyglądał na takiego, co by szczerze za kimś tęsknił czy nawet żałował swoich czynów. Teraz czuć było u niego tę fałszywość, w jego nieszczerym uśmiechu oraz samym sposobie bycia. Wydawał się być w stosunku do wszystkiego ironiczny oraz zbyt pewny siebie.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?- powiedziała cicho, starając się uspokoić szalejące w niej emocje i z powrotem zaczynając rozmowę. Musiała spróbować jeszcze raz, spokojnie zdobyć informacje, o co chodzi Janowcowi.
- Będę szczery -miauknął do niej, zaczynając się zbliżać w jej stronę. - Masz dwie opcje, moja droga. Albo się dogadamy, albo skończy się to nieprzyjemnie.
- Czyli?- lekko zaniepokojona odsunęła się do tyłu. O co mu chodziło? Nerwowo zastrzygła uchem. To brzmiało poważnie, na co nie była przygotowana. Zaczęła już myśleć, że to jej chore przewrażliwienie, a on zaczynał się zachowywać bardzo podejrzanie. Na chwilę poczuła w swoim sercu strach, który lekko wytrącił ją z równowagi.- Jakie niby opcje?- syknęła. Nie podobało jej się to. Ani trochę. Jej przemyślenia i złe scenariusze stawały się prawdą czy co? To był jakiś chory żart?
- Nie skrzywiaj się tak. - mruknął, lustrując kotkę. - Wystarczy, że wybierzesz odpowiednią, a wszystko skończy się dobrze.
- Wiesz, że ci nie wierzę, dobrze to się skończy dla ciebie chyba. A ja jedynie poniosę konsekwencje tego, co będziesz chciał zrobić- coraz bardziej wściekła wpatrywała się w kocura, ale po chwili zaskoczona stwierdziła swój błąd. Mógł mieć całą zwartą grupę i w pojedynkę nic nie zdziała. W takim razie była zmuszona działać tak, jak on chce? Czuła coraz większy niepokój, który zaczynał się przeobrażać w strach i czystą złość. Zawsze był dobrym kotem, co się tutaj stało? Jest tak naprawdę zdrajcą oraz zwodził ich przez cały czas?
Widząc zdziwione spojrzenie kotki, uniósł ogon zadowolony. Jego oczy niepokojąco jarzyły się satysfakcją. Bardziej spięła mięśnie, nerwowo wpatrując się w Janowca.
- Bolą mnie twe słowa. - miauknął, przykładając łapę do piersi teatralnie. - Aczkolwiek cieszę się niezmiernie, żeś nie bęcwał.
Zerknął na nią, uśmiechając się.
- Albo będziesz ma, albo twoja rodzina odczuje tego przykre konsekwencje.
Coraz bardziej ją przerażało to, co słyszała. Jak to rodzina? Co niby ona miała do tego? Przecież nic mu nie zrobili, czemu mówił, że im coś zrobi? Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem, stawała zdawać sobie sprawę, o co mu chodzi, lecz starała się wyrzucić to z myśli. Na pewno to nie było tak…
- Jeżeli tylko tkniesz Bza, mocno tego pożałujesz...- mruknęła, niespokojnie trzęsąc ogonem.- Nie pozwolę, by mu się coś stało, choćby nie wiem co. Czego niby ode mnie chcesz, że aż grozisz mojej rodzinie? Może w końcu mi to wytłumaczysz?
- Wystarcz, że będziesz się mnie słuchać i nie wątpić w to, co mówię, a wszyscy będziemy szczęśliwi i zdrowi -oznajmił. - Powiem, połóż się, a ty się położyć, każę ci kogoś wygnać, a ty to zrobisz. Rozumiesz? Nic trudnego. Banalnie proste. Nawet kocię by zrozumiało.
Zastrzygła lekko uchem. Może i by zrozumiało. Tylko czy by podołało temu poczuciu, iż jest się niejako sterowanym przez kogoś obcego? Zaczęła czuć straszny niepokój. O to mu chodziło od początku. Był tylko idiotycznym manipulatorem. Chciał przejąć nad nią kontrolę, a jeżeli coś zrobi źle, jej rodzina umrze. To brzmiało jak z jej głupiego koszmaru, nigdy nie sądziła, iż coś naprawdę może im grozić.
- Ja... Nie chcę, by się im coś stało. Ale co by było, gdyby mi nie zależało na rodzinie. Co byś niby wtedy zrobił, hm? Łatwo ci jest mnie przycisnąć do muru ze względu na potomków, prawda?- warknęła cicho. Krewni. Ta sama krew. I co z tego miała? Jedynie tragicznie się o nich bała tylko i wyłącznie ze względu na ten durny materiał genetyczny, który dzielili.
- Przywiązanie i miłość to największe słabości. - odparł, przekręcając głowę. - Więc nie mogę zaprzeczyć, iż twa niemała rodzina jest mi na łapę.
Kotka spuściła łeb. Czyli nie miała jak się bronić. Koniec? Tyle? W jej umyśle powstawało miliony pytań, a odpowiedzi nie potrafiła znaleźć ani jednej.
- Czyli teraz zostaje mi się tylko zgodzić? Prawda, ty... Ty... Idioto... Od jak długo planowałeś ten durny ruch, co!? Już dawno pewnie chciałeś przejąć władzę. Czemu my ci niby zaufaliśmy…
- Klan Lisa zawsze powierzał swe życie w niewłaściwe łapy. - mruknął, trzepiąc ogonem. - Oh, mi nie zależy nad władzą... Są sprawy ważniejsze niż błaha walka o przywództwo.
- Czyli niby jakie?! Czego mam się po tobie spodziewać do jasnej cholery, co mam niby zrobić, żeby spełnić twoje chore ambicje?!
Parsknął cicho, spoglądając na zirytowaną kotkę, a ona jedynie dalej stała pełna furii i zrezygnowania.
- Nie twa w tym głowa, by się tym zamęczać. - odrzekł. - Jesteś jedynie nieistotnym ziarenkiem piasku w tym, co nadchodzi.
Warknęła cicho, zamiatając ogonem podłoże. Był tylko i wyłącznie fałszywą wywłoką. Gdyby pozbyli się go wcześniej, nie mieliby problemu. Zacisnęła mocniej kły, z wściekłością wpatrując się w zadowolonego kocura.
- Nieistotnym? To czemu mnie teraz dręczysz i grozisz, skoro i tak nie jestem tutaj ważna? Mogłeś mnie zabić i tyle, miałbyś spokój.
- Wszystko w świecie ma swoją rolę. Gdyby nie piasek nie byłoby po czym stąpać. - odparł denerwującej się kotce. - Jesteś potrzebna, by ład i porządek nie zachwiał się zbyt szybko. Komar pomoże ci w tym zadaniu jako twoja prawa łapa. Liczę, że mnie nie zawiedziesz.
- Żebyś się tylko nie przeliczył- mruknęła.- Nie masz pewności, że ci pomogę. Tak czysto filozoficznie, bo oczywiście postanowiłeś zagrozić niewinnym kotom, więc trudno by mi było się wycofać, ale gdybym po tej rozmowie wygadała komuś? Hm? Że mi zagroziłeś i chcesz mną manipulować, to co? Miałbyś przeciwko sobie wiele współbratymców.
Zaśmiał się cicho, powodując w niej jeszcze większą konsternację. O co mu znowu mogło chodzić? Czego jeszcze nie wiedziała?
- Idź i spróbuj. Jeśli nie boisz się odkryć prawdy. - miauknął z uśmiechem.
Otworzyła szerzej oczy. Co on mówił? Kolejny sekret, którego nikt nie odkrył w tak długim czasie, nikt nie zauważył. Zareagowali za wolno. Zdecydowanie za wolno. Gdyby ktoś wcześniej wiedział, nic by się nie stało…
- Jakiej niby prawdy? Co jeszcze przede mną zataiłeś!?- wrzasnęła wściekła.- Czy ktoś...- zawahała się trochę.- Ktoś jeszcze jest zawikłany w tę całą sprawę?!
- Więcej niż myślisz. - odparł krótko. - Młodzi są głupi. Chcą zmian. Chcą tworzyć własną przyszłość. Lepszą ich zdaniem. Ja im tylko pomagam.
Zaniepokojona aż odsunęła się do tyłu. Nie miała żadnego wyjścia. Miał za sobą innych. Stworzyli jakąś durną grupę. Walczyli o lepszą przeszłość? Kto to niby zaczął, co było według nich tutaj nie tak? A co najważniejsze, w jakim celu działali niby?
- Plusk z wami działała?- wymamrotała zaskoczona z jednej strony, a z drugiej mocno przerażona. Krążyły po niej przeciwstawne emocje, które nie pozwalały jej usiedzieć spokojnie, przez co jej ogon zaczął nerwowo drgać.
- A jak myślisz? - mruknął. - Taka przestraszona i słaba medyczka ot tak by zabiła Błysk?
Nie potrafiła w to uwierzyć, była taka głupia. Była pewna, że kotka zrobiła to z jakichś spraw prywatnych czy innych gówien, a okazało się, iż została obrzydliwie zawikłana w ten cały skandal. Z każdym słowem coraz bardziej wzrastało jej przerażenie. Do czego zdolny był Janowiec, skoro tak dużo krył przed światłem dziennym… Próbowała coś powiedzieć, otworzyła pysk, gdy kocur jej przerwał.
- Oddałaś syna morderczyni. - zaśmiał się.
Bez. Niech nawet o nim nie wspomina. Zaczęła lekko panikować. Wszystko zaczynało mieć sens. To wszystko pasowało do siebie jak jakaś idiotyczna układanka. Plusk nie działała z własnej inicjatywy, to wszystko przez niego. Przez niego Błysk umarła i teraz Brzoskwinka straciła ją. Oni wszyscy stracili wspaniałą liderkę.
- TO PRZEZ CIEBIE UMARŁA BŁYSK?!- krzyknęła ze łzami.- Wszystko do jasnej cholery zaplanowałeś, a oni wszyscy myślą, że to Plusk... Że to ona sama z siebie... I teraz będzie cierpieć przez twoje chore zagrywki. Ty... Ty... Jak możesz to robić... Jeszcze śmiejesz się mi prosto w twarz, bo ciebie to cieszy. Ten cały dramat, który wywołałeś, to tylko twój rąbany teatrzyk. Wywołuje u ciebie radość to, że ktoś cierpi, co?- powiedziała załamującym się głosem, a z jej oczu spływały drobne krople. Nie potrafiła uwierzyć w to, co się działo.
- Jak możesz osądzać mnie o takie rzeczy? - zapytał kocur, przy okazji obracając się do niej tyłem. Zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy. - Błysk była moją przyjaciółką... Nie masz prawa zrzucać na mnie czyny swoich rodaków. - mruknął z lekką pogardą. - Są bezmyślni. Wymykają się spod moich łap. Żądni krwi i zemsty. Jeśli nie pozwolimy im wyładować tych wszystkich emocji, kto wie jak, to się skończy. - zwrócił łeb w stronę szylkretki.
- Wymykają się spod twoich łap?- syknęła z niedowierzaniem.- No tego to bym się po tobie nie spodziewała. Próbujesz zwalić winę na innych, bo sam nie potrafisz sobie poradzić z tym, do czego doprowadziłeś? Gdyby nie ty i twoje idiotyczne pomysły ona by jeszcze żyła... Bo nie spróbujesz mi wmówić, że o niczym nie wiedziałeś? Mogłeś to powstrzymać, skoro niby byłeś z nią tak blisko…
On kłamał. To nie była wina innych kotów tylko jego. Był okropnym manipulatorem, widziała to teraz. Czemu ktoś mu uwierzył? Mieli aż tak głupie koty w grupie, że postanowili za nim iść?
- Nie ma co płakać nad gnijącą piszczką. - mruknął zmęczony tym teatrzykiem. - Masz zamiar dalej łapać mnie za bezsensowne słowa, czy może i dziś czyjąś krew nawilży glebę?
- Nie!- wrzasnęła przerażona.- Proszę nie...
Spojrzała ze strachem na kocura. Serio byłby gotowy to zrobić nawet dziś? Przecież… To było chore. Był jakimś psycholem, po prostu szaleńcem. Za słowa wyrażające prawdę chciał zabić jej dziecko? Na serio?
- Czyli jednak do ciebie dotarło? - mruknął zadowolony. - Przed tobą wybranie zastępcy. Komar zajmie to miejsce. Lecz możesz wybrać i kota, któremu ufasz. Dodatkowa aprobata ludu nie zaszkodzi. Będzie ich dwóch. Komar będzie pilnował twojego pupilka. Zadba o przestrzeganie mych zasad.
Zaskoczona patrzyła się dalej na kocura. Serio? Ot tak pozwolił jej wybrać drugiego zastępcę, co i tak jej nic nie da, bo dalej była mocno manipulowana? Musiał być na serio strasznie pewny siebie, skoro pozwalał na taki ruch. Był przekonany o swoim triumfie, bo w końcu tak łatwo ją zmusił do posłuszeństwa.
- To na razie... Tyle? Czy czegoś jeszcze ode mnie chcesz...- powiedziała cicho, próbując się uspokoić po tym, jak znowu przypomniał jej o tym, że Bez jest w niebezpieczeństwie. Dalej mocno przeżywała to, iż nic nie stało kocurowi na przeszkodzie, by choćby i już splamić podłoże czyjąś świeżą krwią.
- Wymagając zbyt wiele, jeszcze się zagubisz. - stwierdził, unosząc ogon do góry. - Nie każ klanowi dalej czekać.
- Jak to, już teraz mam iść?!- pisnęła ze stresu, powoli starając się wyrównać oddech.- Przecież... A co niby z Plusk, co?
Była w wielkim bagnie. Teraz niewinni będą musieli zapłacić za jej głupie decyzje.
- Wyrwij jej pazury, wibrysy czy uszy. Co tam wolisz. - mruknął, szykując się do wyjścia. - Narób trochę szumu. Nie zawiedź mnie.
- A-a co jeżeli nie dam rady, przecież... Plusk nie zrobiła tego wszystkiego z własnej woli, jakim cudem mam ją na to skazywać?- syknęła, próbując powstrzymać drgające łapy.- T-to jest za wiele! Ja nie dam rady tego zrobić, czemu ty mi to robisz?- powiedziała podniesionym głosem, a z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
- A chcesz, żeby zaczęli się mordować bez pohamowań? - syknął lekko zirytowany. - Kara musi być. Dla przykładu. Nie każe przecie jej łap odgryźć.
- Ale nie pomaga mi to, że wyjawiłeś mi pewien szczególny fakt, iż Plusk miała coś z wami związanego i sama nie mogła tego zrobić. J-ja... Postaram się. Po prostu się kurwa postaram, a-ale jeszcze za to zapłacisz... Jeszcze będziesz w cholernej czarnej dupie- wyłkała, wpatrując się w kocura.
- Nie mogę ci zabronić marzyć, lecz zważaj moja droga na słowa. - mruknął pewnie
Zatkało ją trochę. Naprawdę był skłonny to zrobić ot tak?
- N-nawet nie próbuj zrobić czegoś mojej rodzinie, n-nie teraz jak jeszcze nawet niczego n-nie zrobiłam!
To było tak niesprawiedliwe. Wszyscy musieli cierpieć przez niego. Tak to się skończy? Każdy oberwie tylko dlatego, bo on jej zagroził?
***
Nie mogła w to uwierzyć. Czemu ona się zgodziła? Czemu? Znowu wszystko zepsuła. Musiała udawać, że jej decyzje są przez nią przemyślane i sądzi, iż jest to dobry ruch, a w rzeczywistości po prostu słuchać poleceń Janowca.
Nie takiej przyszłości chciała.
Nie chciała, by ktoś miał nad nią władzę.
Tyle że nie miała wyboru. Albo jej wolność, która i tak byłaby brutalnie stłumiona, z racji, iż za kocurem stało pewnie wiele kotów, albo życie tej małej, pozostałej części jej rodziny. To było takie oczywiste. On nie mógł mieć dobrych intencji. Tylko udawał miłego oraz troskliwego, jego prawdziwe zamierzenia wyszły na światło dzienne, ale już nikt nigdy się tego nie dowie. Jeśli każą jej zrobić coś strasznego, każdy zwali na nią winę. Nikt, dosłownie nikt nie będzie wiedział o tym, że to nie są jej postanowienia. O tym, że chce dla nich dobrze. Była pewna, iż Janowiec planuje straszne rzeczy, inaczej nie mówiłby otwarcie o chęci zabicia Bza i wnuków wtedy, gdy nie będzie robić wszystkiego, tak jak on chce. Gdyby chciał dla ich społeczeństwa spokoju i bezpieczeństwa, po prostu by z nią porozmawiał, zawsze był dla nich jak bliski doradca.
Teraz już nie.
Teraz to on dowodził.
Dostała wszelkie informacje o tym, co ma zrobić. Była pod presją, bała się każdego źle wykonanego ruchu. Nawet we własnym legowisku czuła się niepewnie. Jarzące się niebieskie oczy nawiedzały ją nawet w tym krótkim śnie, kiedy próbowała ochłonąć. Jak tylko zawróciła do obozu po rozmowie, skierowała się w stronę dawnego posłania Błysk, chcąc, by wróciła tu do niej, dała jej wsparcie.
Chciała, by Szyszka tutaj była.
Gdyby to ona była na jej miejscu, poradziłaby sobie. Nie dałaby sobą pomiatać. Zrobiłaby wszystko dla jej bliskich, ale i dla całego społeczeństwa, które dla lidera powinno być całym życiem. Stłumiłaby wszystkie bunty, pokonałaby Janowca. W końcu, kiedy jeszcze była przywódczynią, mimo starego wieku dawała sobie radę. Była silna niezależnie od sytuacji. Nie to, co ona. Brzoskwinia nigdy nie była aż tak dobra w walce i tego typu rzeczach. Niby nabrała wprawy, nie była gorsza od reszty, a nawet całkiem sprawnie sobie z tym radziła. Tylko że od dzieciństwa przerażała ją wizja zabicia kogoś bez strachu. By zobaczyć czyjąś krew na ziemi.
Teraz by się nie wahała.
Może w przyszłości by wyrzucała sobie, iż mogła to rozwiązać innym, mądrzejszym sposobem.
Szyszka od razu by wpadła na tę rozsądniejszą opcję i wykorzystała wszystkie swoje zdolności, by chronić każdy żyjący byt w ich grupie. Od małego, niezdarnego kociaka, aż po najstarszego wojownika. Gdzie była Szyszka? Gdzie znikła po śmierci? Zamieniła się w kości zakopane głęboko w ziemi, może nawet wiele kotów zapomniało o takiej wspaniałej kotce. Ale Brzoskwinka nigdy nie zapomni. Kiedy była małym dzieckiem, dla którego największym niebezpieczeństwem była wściekłość mamy, która widząc, że wraz z Cichą wyszły ze żłobka bez pozwolenia i tak zazwyczaj ganiła za to niemą. Wtedy każdy dzień był kolejną zabawą, kolejną przygodą. Zabawa kasztanami, mchem.
Obecnie to były tylko nikłe wspomnienia.
Wtedy jeszcze cała ich rodzina była razem.
W tych czasach była sama, bez niczyjej pomocy musiała kroczyć przez życie.
I jeszcze ta sytuacja.
Jeszcze bardziej skuliła się na legowisku, które dalej pachniało dawną liderką. Za jej pochówek już wzięło się kilka kotów, najprawdopodobniej już jutro jej ciało zostanie przysypane ziemią. Przestała być istotą żyjącą, a dalej były po niej ślady jak tą głupia kupa mchu. Kiedyś Błysk tutaj pewnie i myślała, jak zmienić ich życie na lepsze. Liczyła, że i ona to zrobi. Że jeśli umrze, to jej zastępczyni dumnie obejmie to stanowisko. Zaopiekuje się każdym, kto tutaj żył. Będzie wymyślać mądre rozwiązania właśnie w tym miejscu. Tylko że się przeliczyła.
W tym miejscu będzie uciekać przed wzrokiem Janowca. Będzie kryć się przed prawdą i zakrywać się fałszem.
Zresztą już teraz to robiła. Zamknęła się tutaj ze strachu oraz marzyła w powrót do przeszłości. Może by ponowić próbę, po której mogła umrzeć i stracić to okropne poczucie odpowiedzialności. Może by zabić tę obrzydliwą kupę lisiego łajna.
Ale na pewno po to, by przeprosić za to, na co skazała ich grupę.
W tym momencie zepsuła życie tak wielkiej ilości kotów, które nie zawiniły. Kto wiedział, co planował Janowiec? Byli skazani na jego tyranię, a każdy pewnie będzie myślał, że to ona, bo on sam jest strasznym kłamcą i każdy potrafi się nadziać na jego haczyk. Mistrz zwodzenia. Chytry manipulator. Ile określeń jeszcze potrafiła wymyślić z tego przebrzydłego poczucia, iż stała się tylko czyjąś marionetką? Z jednej strony była wściekła, a z drugiej się bała. Cholernie się bała. Nie chciała zobaczyć zakrwawionego, wyprutego z flaków ciała Bza. Obecnie nie była z nim tak blisko, lecz dalej się o niego bała. Był jej ostatnią nadzieją, ostatnim dzieckiem, o które chciała dbać najlepiej, jak potrafiła. A teraz ten idiota groził tym, że go zabije.
Wczepiła mocno pazury w mech. Nie chciała nikogo stracić przez chore pomysły Janowca. Ani kropli krwi wylanej tylko dlatego, bo mu się coś wymyśliło. Tylko czego on oczekiwał? Dostała wskazówki, co ma zrobić w najbliższym czasie, lecz nie wiedziała wszystkiego. Nie mogła się również domyślać czego się spodziewać. To było zbyt skomplikowane. Mogła tylko mieć nadzieję, że nie stracą tak wiele, jak myślała.
Nagle podskoczyła, słysząc szelest przy wejściu do legowiska. Zaskoczona stwierdziła, iż to tylko wiatr. Całe szczęście to nie był Janowiec. Nie przyszedł tutaj by jej oznajmić o czyjejś śmierci.
Powinna czuć się bezpiecznie?
Nie, bo musiała już za chwilę ogłosić to, co kazał jej kocur. Nie mogła zaprzeczyć czy zgłosić sprzeciwu, jej obowiązkiem było się go słuchać bez żadnego zawahania, bo inaczej inni mogli być w niebezpieczeństwie.
***
- Wyprowadźcie Plusk- mruknęła do wojowników, którzy pilnowali kotki. Na razie przebywała w legowisku medyka, gdzie zazwyczaj przesiadywała, lecząc innych. Niegdyś ze szczerym uśmiechem, teraz wyglądała jak jakiś wrak siebie. Ta przerażająca wściekłość w ślepiach medyczki mocno ją niepokoiła. Nie potrafiła się patrzeć na zabójczynie Błysk, lecz musiała na chwilę spojrzeć na medyczkę.
Kotka została wyciągnięta siłą ze środka wprost na środek obozu, gdzie inni już czekali. Parę z nich szczerze chcieli jej krzywdy, chcieli jej bólu, ale dużo kotów miało dość neutralne nastawienie do sytuacji, co jeszcze bardziej ją stresowało. Brzoskwince jedynie zależało, by nie widzieć krwi, choć ona dalej spowijała futro rudej. Przełknęła głośno ślinę. Gdzie jest Bez? Nie mogła pozwolić, by to widział. Mógł to być dla niego za straszny widok, tak samo, jak dla kociaków, które od poprzedniego dnia były zaniepokojone stanem ich mamy. W wejściu do żłobka zobaczyła zapłakanego Poranka, który chciał wyjść zerknąć, gdzie jest ich rodzicielka. Całe szczęście, że jeszcze nie wiedziały, o co chodzi. Może jakby byli starsi, to by lepiej zrozumieli, ale teraz powinni nie mówić im o tym wszystkim.
Pewnie i tak za niedługo ktoś im powie, a teraz powinny żyć w błogim przekonaniu, że wszystko jest dobrze. Jaskółka zagoniła ogonem do środka dzieciaka, cicho mu coś tłumacząc. Czarna na pewno zaopiekuje się dziećmi Plusk na czas karania kotki. Bez najprawdopodobniej był na polowaniu. W normalnych warunkach by się przeraziła i poszła go szukać, lecz teraz był raczej bezpieczny oraz nie zobaczy tego widoku.
Wszyscy zaczęli się już stresować obecną sytuacją. Siedzieli wpatrzeni w medyczkę przyciśniętą do podłoża przez strażników, którzy mieli dbać o ich bezpieczeństwo. Spojrzała na czekających na nią wojowników. Szykowało się.
Już za chwilę Plusk pożałuje swojego czynu, który nawet nie zależał od niej.
A Brzoskwinka tego, że jeszcze żyje i pozwoliła na to, by ktoś przejął nad nią kontrolę.
Powoli ruszyła do miejsca, skąd zawsze Błysk przemawiała do ich grupy. Teraz ona musiała to zrobić. I to nie w jakimś błahym celu, na przykład wyznaczyć mentorów. Musiała zadecydować o okaleczeniu zabójcy poprzedniego lidera. Brzmiało to, jak jakaś głupia historyjka, lecz było prawdą. Gdyby ktoś jej powiedział, że przywódczyni umrze, tylko by się zaśmiała. Kto by w końcu chciał to zrobić? W jakim celu? A jednak stało się i zdrajczyni musiała ponieść konsekwencje swych czynów.
-Zebraliśmy się tutaj, by ukarać zabójcę Błysk. Ten okrutny czyn nie może obejść się bez echa. Był to straszliwy i bestialski akt przemocy na naszej liderce, która na skutek ran umarła. Zamordowana przez kogoś, kto powinien być dla nas wsparciem oraz podporą. Złudnie wierzyliśmy w nasze bezpieczeństwo w jej obecności, myśleliśmy, że ktoś taki jak ona nawet nie pomyśli o tym, by zranić innego kota. To był okrutny postępek i w związku z tym Plusk poniesie odpowiednią dla niej karę. Za zabójstwo przywódczyni powinna grozić nawet śmierć, jednak nie będziemy się uniżać do poziomu tej wywłoki. Niech zna naszą litość oraz żałuje swojego brutalnego i barbarzyńskiego zachowania. Karą będzie wyrwanie wąsów, które jak możecie zauważyć, bardzo pomagają nam w funkcjonowaniu. Wyrok sam w sobie nie brzmi straszliwie, lecz efekty po nim są niewyobrażalne, więc bez obaw. Oczywiste jest również, Plusk już na zawsze straciła w naszych oczach i nie jest dla nas w jakkolwiek sposób dziwne czy obraźliwe nazywanie ją zdrajcą. Dopuściła się okropnej rzeczy, przez co już nigdy nie odzyska swojego honoru. Trzeba jednak pamiętać, iż kocięta same w sobie nie zawiniły i jakiekolwiek mszczenie się na jej potomnych jest nieodpowiednie. To nie one zabiły, tylko trafiła im się taka okrutna oraz bezlitosna matka- powiedziała, starając się brzmieć pewnie. Próbowała uspokoić szalejące serce, które biło tak mocno, jak nigdy dotąd. Westchnęła cicho. Nie mogła się pomylić, bo inaczej skończy się to źle. Musiała po prostu postępować według wskazówek, lecz i tak stres ją objął w swe szpony.
- Zimoziole? Mógłbyś…- zaczęła, jednak przerwał jej głos z tłumu.
- Ja to zrobię- krzyknął brązowy kocur, ostrożnie wychylając się przed szereg. Podniosła jedną brew. To było dość dziwne, lecz kiwnęła głową, by kontynuował.
- Plusk dokonała strasznej zbrodni. Nie możemy pozostać w tej sprawie bierni, w końcu tu nie chodzi o jakąś błahostkę, tylko została zabita nasza liderka. Powinna zapłacić za swoje czyny i osobiście chciałbym się upewnić, że zrozumie, jak barbarzyńskiego przewinienia się dopuściła.
Mocno zaskoczyła się tą pewnością kocura w chęci zranienia medyczki. Plusk miała z nim na pieńku? Dotarło do niej, iż mógł to być również jakiś kolejny pachołek Janowca, który był tak wstrętnym manipulatorem, że nawet by się nie zdziwiła. Musiała się zgodzić, nie chciała mieć później problemów. Dała kocurowi nikły znak, że zgadza się. Nie mogła mu zabronić. Znowu zauważyła panikę wymieszaną z gniewem w oczach kotki stojącej wprost przed nią.
Tak mocno żałowała tego, na co skazała medyczkę. Śmierć Błysk niby mocno nią wstrząsnęła, lecz Janowiec wyjawił, że nie zrobiła tego z własnego pomysłu, nie był to jej pomysł. Ale ta decyzja nawet nie była jej, tylko tego, kto pociągał za sznurki w obecnej sytuacji.
Wiatr już zbliżył się do kotki, gotowy żądać jej ten niewyobrażalny ból.
Brzoskwinia odwróciła się od tego, co działo się na środku polany i szybko cofnęła się do tyłu z natłoku emocji. Przez cały obóz przepłynął pierwszy krzyk bólu docierający z gardła medyczki. Niektóre koty sądziły, że to słuszne i z zafascynowaniem patrzyły się na tę scenę, inne wolały jak ona nie patrzeć na cierpiącą się Plusk. Wibrysy są strasznie czułe, przez co sama nie potrafiła wyobrazić sobie tego bólu. To wszystko wyglądało jak jakaś głupota, ale prawda była inna. Bez wąsów kotka sobie nie poradzi. W końcu, dzięki nim orientowała się w terenie, potrafiła określić długości. Plusk teraz mogła mieć problemy z wieloma dziedzinami życia. Czy jako dawna zastępczyni Błysk, powinna cieszyć się z tego, że jej zabójczyni cierpi? Niestety nie potrafiła, nie z wiedzą, że kotka nie zrobiła tego z własnej woli, tylko to wszystko było związane z grupą Janowca. A teraz Wiatr bezpodstawnie, z tak wielką siłą skaleczył Plusk. Z tą okropną pogardą i satysfakcją.
Wszędzie rozlegały się krzyki bólu, które nie pozwalały ani na chwilę uspokoić myśli. Rozpacz wydobywała się z medyczki, która już bez wibrysów leżała sama na zakrwawionej ziemi. Z miejsca, gdzie kiedyś miała wąsy, leciały krople czerwonej mazi, powoli spadając koło kotki. Plusk wstała z bólem i spojrzała na stojącego obok niej Wiatru. Brzoskwinka zauważyła, że jedynie kocur wpatruje się w to, co zrobił, a potem odchodzi. Głową pokazała wojownikom, by odnieśli ją do legowiska medyka, po czym powoli podeszła do Księżyca.
-Znajdź kogoś i zbudujcie dla niej coś w rodzaju więzienia. Nie możemy jej ciągle trzymać w miejscu, gdzie składa zioła, prawda? Użyjcie kłód czy coś takiego. Jak już skończycie, powiedzcie strażnikom, by ją tam przenieść- mruknęła cicho do kocura i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony czarno-białego, ruszyła z powrotem na swoje posłanie. Później musiała ogłosić zastępcę, jak najszybciej się dało, lecz po prostu była strasznie zmęczona tym wszystkim. Poza tym, dla współklanowiczów mogło to być za wiele. Już widziała Komara, który wpatrywał się w nią badawczo podczas całego procesu.
Teraz jedynie mogła mieć nadzieję, że zrobiła wszystko tak, jak chciał tego Janowiec i jej dziecku nic poważnego nie groziło.
***
Zmęczona podniosła jedną powiekę. Wszystko wydawało się jak dawniej. Koty rozmawiały w obozie, nic nie wyglądało podejrzanie. Gdyby była na tyle naiwna, to aż by się uśmiechnęła. Ale ona nie była i wiedziała, iż w rzeczywistości teraz nie mogą liczyć na spokój. Było zbyt burzliwie. Już niczego nie mogli się spodziewać. Jakiekolwiek wizje przyszłości mogły zostać zachwiane. Przez kogo?
Janowca.
Tego chorego idiotę.
Jego głupie podejście do obecnej sytuacji… Po prostu wykorzystał ją dla jego tak zwanych „wyższych celów". Życie innych nie było dla niego ważne, co nie? Bo w końcu on jest bogiem. A teraz ona mu w tym pomogła. Dała się zmanipulować. Wszystko przez ten błąd z przeszłości. Mogła nie zakładać rodziny i teraz łatwo było jej zagrozić. Wtedy nie bałaby się oraz uratowała stan ich grupy. Zawiodła, teraz nie mogli być pewni o swoim bezpieczeństwie. Byli w czarnej dupie, przez jej durne zachowanie.
Szurała łapami o podłoże. Bała się, czy nie zepsuła czegoś. Wzrokiem szukała Bza, który mógł gdzieś leżeć martwy w lesie. Całe szczęście widziała go przy stosie zwierzyny, na co odetchnęła z wielką ulgą. Był bezpieczny. Nie musiała się na razie o niego bać. Wszystko było… Dobrze? Kociaki również wychylały się ze żłobka, czyli musiały być w dobrym stanie. W oddali obozu zauważyła szaro-białe futro.
On czekał.
Jeśli będzie zbyt przeginać z czasem, gorzko tego pożałuje.
Powoli wysunęła się z posłania, lekko potrząsając ogonem. Nie mogła zwlekać, im szybciej to zrobi, tym lepiej. Wcześniej będzie mogła spokojnie spojrzeć na jej syna, bez tego okropnego strachu. Nienawidziła tego uczucia. Janowiec wiedział, jak ją zajść. Jak zawsze podstępnie, tak, że nawet nie zauważyła w porę. Może gdyby wcześniej się zorientowała, byłaby spokojniejsza i wymyśliła nawet plan jak uwolnić się spod władzy wojownika. Ale nie. Została cholernym pionkiem w jego grze, nikim znaczącym. Jedynie dla zachowania równowagi, która i tak była mocno zachwiana. Przestała być istotą, która swoje decyzje podejmuje samodzielnie. Teraz była jedynie truchłem sterowanym przez kogoś silniejszego. Była słaba, za słaba, by się postawić.
Straciła jakiekolwiek poczucie własnej wartości.
Musiała w końcu tylko postępować według czyiś wskazówek. Robiła wszystko ze strachu. Owocowy Las nie zasłużył sobie na tak tragiczną liderkę. Przywódcą mógłby być ktoś lepszy, kto się bardziej nadawał. Potrafiłby się postawić manipulatorowi. Ona już nie potrafiła. Janowiec zbyt wypruł ją z jakichkolwiek chęci do życia i żyła tylko po to, by upewnić się, że nic się nie stanie Bzowi. Nic innego nie mogła już zrobić.
Jak najszybszym krokiem skierowała się w to samo miejsce co wcześniej. Koty już zauważyły jej obecność, a sama zwołała wszystkich na zebranie. Prędzej czy później musiałaby to zrobić, ale obrzydzała ją wizja tego, co miało się tutaj stać. Całe szczęście było to tylko kilka słów.
Tyle że te kilka słów jeszcze bardziej ograniczały jej życie.
Po chwili zebrały się wszystkie koty z obozu. Pośród nich wyczuwała napięcie, dyskutowali między sobą o sprawach, których i tak nigdy nie pozna. Może o karze Plusk? Albo zastanawiali się kto będzie zastępcą? A przecież już za chwilę mieli wiedzieć… Szepty były niepokojące, nie pozwalały jej myśleć jasno. Jeżeli teraz coś zepsuje, było po niej. Koniec. Zawaliła. Musi sobie dać radę. Musi wykrztusić to z siebie, nawet jeżeli powoli panikowała. Otworzyła lekko pysk, jednak po chwili go zamknęła. Jak zacząć?
- Pewnie wielu z was ciekawi się, kto obejmie stanowisko zastępcy w naszej grupie- zaczęła, lecz załamał jej się trochę głos, więc przerwała. Wszyscy byli zaciekawieni. Musiała udawać szczęście. Inaczej nikt jej nie uwierzy. Wymusiła na sobie mały uśmiech, by udobruchać zgromadzonych.
- Zdecydowałam, że ta rola nie będzie zarezerwowana dla jednego wojownika, tylko dwóch. Dzięki temu nasza społeczność będzie mogła się prężniej rozwijać i wyjdzie nam to na dobrze. Będziemy lepiej funkcjonować, zważając również na obecne niebezpieczeństwa, którym oczywiście damy radę- westchnęła cicho, jeszcze bardziej napinając mięśnie. Czuła na sobie paraliżujący wzrok Janowca. On tu był. Czekał na jej potknięcie. Chciał, by wszystko poszło zgodnie z jego planem.- Pierwszym zastępcą zostaje… Komar- wydusiła z siebie, dalej udając spokojnego i ułożonego kota.- Jestem pewna, że dobrze poradzi sobie w tej roli. Drugiego zastępcę ogłoszę później, gdy emocje już opadną.
U niej na pewno nie opadną, ale inni już byli bardziej udobruchani. W końcu udało im się powstać po śmierci Błysk. Zastępca to silny kot. Szaro-biały wpatrywał się w nią dalej, jednak teraz z tą samą satysfakcją co Janowiec. Przełknęła ślinę i jak zawsze ruszyła do swojego legowiska. Nie chciała tutaj być. Oni wszyscy myśleli, że dzieje się dobrze. Że ma jakiś zamysł na to, by podnieść nich wszystkich. Tak bardzo było jej żal tych, którzy na serio w to wierzyli. A ci, którzy nie byli do końca pewni, muszą być przez nią przekonani. Nie mogła wzbudzać podejrzeń, bo gdyby ktoś odkrył prawdę, byłaby skończona.
Ze spuszczoną głową kierowała się w dobrze znane jej miejsce, gdy nagle wpadła na kogoś. Nie zauważyła, żeby ktokolwiek tu przychodził. Z paniką myślała już, że zrobiła coś źle i to Janowiec, gotowy przekazać jej, iż zepsuła i Bez nie jest bezpieczny. Zaczęła lekko się trząść. W myślach powtarzała w kółko, że nie chciała. Wszystko było, tak jak on chciał. Niczego nie zepsuła. A może tak? Tymczasem kot przed nią machnął kremowym ogonem, wpatrując się w nią zdziwiony.
- Brzoskwinko? Co ci się dzieje?- zapytał Jabłko, odsuwając się od siostry i starając utrzymać spokojny ton głosu.
- Nic. Po prostu… J-ja nie zauważyłam, że tutaj jesteś. Tyle. Dasz mi przejść?- wymamrotała cicho dalej spanikowana. Co on tu robił? Był z nimi w zmowie? Chcieli ją sprawdzić? To była ich kolejna chora zagrywka?
- Na pewno nie, kiedy widzę, że kłamiesz mi w żywe oczy. Najwyraźniej musimy porozmawiać i wytłumaczysz, co się dzieje.
- P-puść mnie!- bardziej pisnęła, niż krzyknęła kotka, próbując powstrzymać drgające ciało. Tylko nie Jabłko… Całkowicie o nim zapomniała, a on potrafił ją przejrzeć. Wychowywali się razem, co jeżeli zobaczy, że coś jest nie tak? Już teraz był trochę podejrzliwy. Wpatrywał się w nią badawczo, a ona jedynie coraz bardziej stresowała się obecną sytuacją.
- Chodźmy poza obóz, tam będzie na tyle spokojnie, byś mi wszystko powiedziała.
- Nie!- wrzasnęła na niego. Nie mogła mu nic powiedzieć. Jeszcze coś zawali i będzie problem.
- Brzoskwinko…- ci go zaczął kocur.- Widzę, że coś jest na rzeczy. Ten jeden raz mnie nie odtrącaj.
Kotka spuściła głowę. Nie mogła mu nic powiedzieć. W blefowaniu nie była za dobra, kremowy by się od razu nabrał na jej kłamstwa. Nie chciała ryzykować, bo jeżeli wygada się o czymkolwiek, Janowiec będzie to wiedział. Dowie się prędzej czy później oraz zrobi coś jej rodzinie. Może nawet Jabłku? Nie żeby jej na nim zależało, lecz w takiej sytuacji nawet o niego się bała. Była całkowicie przerażona tą rozmową. Ona naprawdę nie chciała nic mu powiedzieć. Co, jeśli się domyśli? Za Janowcem stało wiele kotów, sama nie da rady.
-J-ja po prostu jestem t-trochę wytrącona z równowagi po śmierci B-błysk, okej?- wymamrotała cicho, próbując obejść brata. On jednak skutecznie tarasował jej przejście do legowiska, z pewną siebie miną wpatrywał się w nią twardym wzrokiem.
- Kiedy przemawiałaś do grupy, byłaś pewna siebie, a teraz prawie piszczysz i oczy ci łzawią, hm? Powiedz mi w końcu, o co chodzi, a nie omijaj temat, co?- już lekko zirytowany Jabłko zaczął nerwowo machać ogonem, dalej blokując jej drogę.
- Po prostu to jest… B-bardzo stresujące i tyle…
Gdyby on wiedział, jak to może się skończyć. Jedno źle powiedziane słowo i mógł nie żyć. Wszystko przez nią, jej głupią decyzję. Łzy zaczęły powoli kapać na podłoże, mieszając się z pyłem spowijającym ziemię.
Brat wyglądał, jakby to łyknął. Zamiast dalej złościć się na nią, jego spojrzenie zmiękło oraz przybrał spokojniejszy wyraz pyska. Mimowolnie odetchnęła z ulgą, iż przestał zadawać jej niewygodne pytania i wytykać jej dziwne zachowanie. Kocur objął ją ogonem, czule przytulając się do Brzoskwinki.
- Jak coś to zawsze możesz do mnie przyjść, wiesz? Nigdy tego nie wiedziałaś. Zawsze chciałaś być ode mnie z boku, co? Ale naprawdę się o ciebie martwię, nawet jeżeli tego nie wiesz. W końcu dalej jesteś moją siostrą i zostałaś mi tylko ty. Chciałbym naprawić tę relację. Rodzice nie pragnęli naszej niezgody, tylko chcieli, byśmy byli dla siebie oparciem. Rozumiesz?
Pokiwała lekko głową, pozwalając, by z jej gardła wydobył się cichy szloch. Tyle że nie pełen szczęścia. On nie wiedział. Po prostu kurde nie wiedział, co się dzieje. Chciał jej pomóc, a nie mógł. Gdyby zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i zagrożenia, jakie na niego czyhały, nie byłby taki spokojny.
Jabłko jeszcze mocniej ją objął, poniekąd amortyzując jej drgawki. Ona go naprawdę kochała, tylko nigdy mu nie wybaczyła. Nawet teraz, gdy poczuła, że mu na niej zależy, dalej miała wątpliwości. Po prostu nie potrafiła mu całkowicie zaufać, a wszystko przez to, iż w dzieciństwie zawsze zabierał im ojca. Gdy on już umarł, nie było czasu.
Powoli odsunęła się od kremowego. W jego oczach tlił się błysk, a na pysku widniał uśmiech. Dalej złudnie myślał, że wszystko jest dobrze? Szczerze, to lepiej tak było. Nie musiał się w końcu o nic martwić, w przeciwieństwie do niej. Brat skierował się w stronę legowiska starszyzny, do której trafił już jakiś czas temu. Przy wejściu stał Trzmiel. Na jego widok odwróciła wzrok. Przynajmniej był szczęśliwy. Kiedy już miała spokojnie skierować się dzieje posłania, przed jej oczami mignęło szaro futro w białe plamy.
Z powrotem ogarnęła ją wszechobecna panika, która nie pozwoliła jej zasnąć spokojnie.
***
Próbowała chociaż się zdrzemnąć, lecz próba skończyła się jedynie długim, przeciągającym się koszmarem. Nie był on gorszy niż rzeczywistość, tylko jak ona wyglądała. To wszystko było niemalże jak prawdziwe życie. Krew oraz martwe ciała, strach w każdym zakamarku. Ani chwili bez paraliżującego uczucia, że ktoś jest za twoimi plecami. Obudziła się zlana potem, wymęczona tragicznymi scenami, jakie widziała. Ciężko dysząc, spojrzała przed siebie.
To nie był koniec.
Prawdziwy koszmar dopiero się zaczynał i była zmuszona uczestniczyć w nim na co dzień.
Straciła możliwość decydowania o sobie, rodzina była zagrożona. Z każdym wschodem słońca mogła popełnić kolejny błąd, kolejny kot mógł być zagrożony. Każdy zmierzch był momentem, kiedy już można było myśleć o wschodzie. Zapowiadało się na kolejne zataczanie koła. Przyjęła już myślenie, iż każdy dzień był prawie taki sam jak poprzedni. Teraz ta rutyna się przerwała. Nie była na nic z tych rzeczy przygotowana. Ale to wróciło, choć w innej formie, która bardziej ją przerażała.
Obecnie to strach krążył wokół niej, zabierając resztki energii i zdrowego rozsądku.
Każdy poranek przestał być rutyną, bo obecnie zdała sobie sprawę, że jak tylko się obudzi, jej głowę będą niby dręczyć te same myśli, ta sama panika, lecz codziennie będą inne sytuacje, kiedy będzie mogła się potknąć. Może to przez zły czyn, jakiś zły ruch. Może słowo, powiedziane w złości czy nawet smutku. To wszystko mogło sprowadzić jej bliskich na całkowite dno. Zobaczy ich trupy, ciała w całkowitych strzępach. Straci ich raz na zawsze, już nie wrócą. Tak jak nie było już mamy i taty. Znikną tak samo jak Cicha i Śliwka. Tak jak Szyszka. A ona obiecała jej, że tu będzie. Że nawet po swojej śmierci będzie przy niej. Ale jej nie było.
Nie zostawię cię. Zarówno za swojego życia, jak i po mojej śmierci, będę przy tobie. Zawsze możesz mnie poprosić o radę, wsparcie, lub po prostu zwykłą obecność, a ja nigdy cię nie zawiodę, kochanie.
Tak wiele jej bliskich już nie istniało. Zmarnowała cenny czas, kiedy mogła być przy nich, pomóc czy lepiej poznać. Tyle że była taką idiotką. Powtarzała sobie to w myślach. Była głupia, słaba. Wszystko zepsuła. Została sama, kontrolowana przez ohydnego manipulatora, przerażona na każdym kroku. Już prawie nie potrafiła udawać szczęśliwej. Ledwo co dawała sobie z tym radę, jednak głos często jej się załamywał. W jej oczach można było zauważyć niepewność. Ale mało kto tak wpatrywał się w ślepia. A tam było tak wiele. Można było w nich przejrzeć kogoś na wylot. Ona musiała się postarać, by ona niczego nie zdradzała. Miała być dla tej idiotycznej równowagi. Każdy musiał myśleć, że działa tylko i wyłącznie z jej inicjatywy, a to wszystko było inaczej.
Nie było dobrze.
Nie było spokoju.
Nie wyszli na prostą i na czele z nią nie byli silni, skoro ona sama była taka słaba, wykończona.
Gdyby coś miało się nagle stać, na przykład kolejny atak Dwunożnych, nie byli na to gotowi, a zdecydowanie ona. Jakakolwiek harmonia była zachwiana, to wszystko było złudnym wyobrażeniem wytworzonym przez Janowca. Po raz kolejny potrafiła jedynie wyklinać jego osobę, w głębi duszy krzyczeć z bezsilności, a na zewnątrz udawać liderkę, która daje sobie radę. Błysk też tak robiła? Też musiała stawić czoło temu poczuciu, że nie jest wystarczająca, by ich wszystkich chronić? Ale bura dawała sobie radę w jakiejkolwiek sytuacji w przeciwieństwie do niej. Zareagowałaby odpowiednio, nie pozwoliłaby na to. Powstrzymałaby tego krętacza od psucia porządku.
Ale ona nie była Błysk.
Była Brzoskwinką, tą samą słabą i wątłą Brzoskwinią co zawsze.
Łatwo było nią manipulować, bo mimo jej charakteru, po prostu bała się stracić kogoś jeszcze. Była to jej słaba strona, tak jak ktoś nie umie sobie poradzić z agresją, ona nie potrafiła myśleć o tym, że ktoś z jej rodziny znowu umrze. Niektórzy dobrze sobie radzili ze stratą, ale nie ona. Zdecydowanie nie ona…
-Brzoskwinko? Wszystko dobrze? Nie za dobrze wyglądasz- odezwał się głos przy wejściu. Nagle podskoczyła zaskoczona i napotkała wzrok Jabłka. Znowu on. Znowu się tu zjawił, z kolejnymi pytaniami co do jej stanu, na które nie mogła odpowiedzieć.
- Po prostu miałam koszmar… T-to tyle- wymamrotała, jeszcze bardziej kuląc się na posłaniu. Kremowy podszedł do niej, po czym położył najbliżej jak mógł. Poczuła się strasznie niekomfortowo, bo nikt od dawna nie miał z nią kontaktu fizycznego. Po prostu była sama, a tutaj…
- Jadłaś coś? Bo naprawdę jesteś jakaś niewyraźna…- zapytał się kocur cicho, starając poprawić jej nastrój. Chyba rzeczywiście mu zależało, by naprawić tę relację, inaczej siedziałby dalej w swoim legowisku, flirtując z Trzmielem.
- Chyba tak- odpowiedziała wymijająco. Prawda była taka, że od kiedy to wszystko się zaczęło, nawet nie próbowała czegoś przełknąć, myśląc, że wszystko po chwili zwróci. Jabłko przyjrzał jej się badawczo, jakby oceniając jej stan.
- To może bym ci coś przyniósł? Potrzebujesz teraz sił, bo jest trochę zamieszanie- zauważył kremowy, wpatrując się w nią dalej. Odwróciła od niego wzrok. Nie potrafiła mu patrzeć w oczy. Te oczy, które stracą jeszcze błysk, jeśli tylko powie coś więcej, niż powinna…
- N-nie no, dam sobie radę… Naprawdę, nie musisz się tak o mnie martwić…
Na te słowa rozległ się rozbawiony pomruk.
-O ciebie się nie bać? Brzoskwinko, na tyle dobrze cię znam, że się nie da o ciebie nie martwić. Od dzieciństwa ciągle wpadałaś w jakieś tarapaty…- miauknął, a jego wąsy zadrgały ze śmiechu.
- Weź, teraz już jestem stara… Wiesz, że to dziwne jak mi wypominasz czasy, gdy byłam dzieciakiem- mruknęła kotka, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.
Wszystko tak jak za dobrych czasów.
Miała kogoś, z kim mogła porozmawiać, razem spędzać czas.
A Janowiec chciał jej to wszystko zabrać, rodzinę, która była dla niej jedyną podporą. Bez nikogo bliskiego nie dałaby sobie rady. Jabłko cieszył się swoim życiem, ale ona teraz nie potrafiła. On stracił partnerkę i jedyną córkę, a dalej coś go pchało naprzód. To było trudne, by znaleźć tę motywację, ona nie potrafiła. Była tutaj przestraszona i niepewna o przyszłość jej bliskich.
Kocur zauważył nagłą zmianę nastroju szylkretki. Trudno było to przeoczyć, bo nagle spięła całe ciało oraz z pustką w oczach wpatrywała się w ścianę legowiska.
-Przyniosę ci coś do jedzenia, zaczekaj tutaj chwilkę- wymamrotał już trochę mniej radośnie jak wcześniej. Wstał powoli i otrzepał futro, zostawiając Brzoskwinkę samą na posłaniu.
Kotka wypatrywała kremowego futra jak nigdy dotąd. Chciała, by on wrócił, bo gdzieś tam mógł zostać zamordowany. Jego ciało będą musieli pochować. Zostanie z niego wypruty z wnętrzności trup. Uważnie śledziła każdy jego ruch, kiedy podszedł do stosu zwierzyny, kiedy sięgał po mysz. Aż w końcu skierował swoje kroki w jej stronę. Trochę się uspokoiła, bo dawno nie czuła się tak bezpieczna. Na te kilka chwil nie była całkowicie samotna.
- No- rzucił jej piszczkę tuż przed nos.- Musisz coś zjeść. Naprawdę wydajesz się być jakaś bardziej zestresowana niż zawsze. Śmierć Błysk była niespodziewana, ale… Spokojnie wszystko się ułoży. Dasz sobie radę, zawsze byłaś dzielna- zamruczał, obejmując ją ogonem. Wtuliła pysk w mech.
- N-nigdy nie byłam dzielna, tylko… Zbyt wybuchowa. A t-to nie jest dobra cecha, mało kto lubi takie koty. P-przynajmniej teraz bardziej jestem ułożona… Ale co jeżeli nie poradzę sobie? Coś zepsuję?
- Ty? Weź, na pewno nie. Masz w sobie zdolności przywódcze, tak samo jak tata miał. Byłby świetnym przywódcą…
- Tak. Nie to, co ja- zaśmiała się cicho z przekąsem.
- Phi, coś niezbyt w siebie wierzysz. Jesteś naprawdę odpowiednim do tego kotem, dlaczego w to wątpisz?
- Tak… P-po prostu. A ty co tak nagle się mną zajmujesz?
- Mówiłem, zawsze chciałem naprawić naszą relację, teraz jest dobry moment. I rodzice by tego bardzo chcieli. Gdybyśmy umarli skłóceni, stracilibyśmy wiele. Na przykład taką chwilę jak ta. Już ci lepiej?- zapytał się nagle kocur, powodując lekkie zaskoczenie Brzoskwinki.
- Ch-chyba trochę…- powiedziała cicho, próbując zamaskować to, że dalej była zaniepokojona o losy ich wszystkich.
- Widzisz? Nie chcę dla ciebie źle, nigdy nie chciałem. Cieszę się, że mogłem z tobą porozmawiać i poprawić ci humor- uśmiechnął się kocur szczęśliwy.- To ja już będę iść, Trzmiel na mnie czeka.
Jabłko wyszedł powoli z legowiska. Jeszcze tylko jeden raz obejrzał się za siebie.
Chciała więcej takich chwil, kiedy nie musiała się bać. A wiedziała, że ich będzie strasznie mało.
***
Było tak spokojnie. Zdecydowanie za spokojnie. Zestresowana leżała na legowisku tyłem do wejścia. Szukała jakiejkolwiek ucieczki od tego wszystkiego. Ratunku, pomocy z czyjejś strony. Dopiero kilka dni a ona już miała dość. To mogło jeszcze trwać przez długi czas, na co nie była psychicznie przygotowana. W żadnym stopniu. Obecna sytuacja zbyt ją przerastała, nie pozwalała jej myśleć racjonalnie, unikała jakichkolwiek rozmów przez jej jąkanie się. Była tragiczną liderką i tyle. Nic więcej do gadania. Niespokojnie zamiatała ogonem podłoże. Co jeszcze mogło ją spotkać?
Janowiec nagle wkroczył do jej legowiska. Usiadł tuż przed nią, powodując u niej wielki dyskomfort, panikę oraz obrzydzenie. Nie chciała go widzieć. Już nigdy więcej…
- Czas na dalszych kroków podjęcie. - ogłosił kotce, uśmiechając się lekko. - Obydwoje jesteśmy świadomi krzywd wyrządzonych przez leśne klany. Każdy coś przez nich stracił. Czas postawić kres ich frywolności.
Zaskoczona nastroszyła już futro, próbując odegnać złe myśli. Niech on wyjdzie, niech da jej spokój… To naprawdę było za wiele, ona tego nie dociągnie przecież.
- C-co?- przestraszona odwróciła się do niego.- C-co?... J-jaki kres, cz-czego znowu o-ode mnie chcesz?!
- Potęgi i dobrobytu naszego klanu. - oznajmił. - Zemsty na Klanie Nocy.
Łatwo mu było mówić. Dla niego to kilka idiotycznych słów, które nie miały dla niego znaczenia. Mógł je rzucić ot, tak, a ona ponosiła konsekwencje. Mogła to wszystko zepsuć jednym źle zaakcentowanym wyrazem.
Zestresowana zaszurała łapami. Nie, tak być nie mogło. Nie może się tak dziać. Nie mogą zaatakować nikogo, to byłoby zbyt… Agresywne z ich strony, przynajmniej nie teraz.
- N-nie wiem czy t-to dobry pomysł...- mruknęła cicho.- J-jesteśmy trochę... R-rozproszeni p-przez ostatnie incydenty...- wymamrotała cicho.- P-proszę... P-poczekajmy chwilę... N-niech K-komar się tym zajmie…
- Komar...? Myślałem, że ty jesteś liderem. Rozpacz i smutek dobrze rozładowuje się podczas starcia. Negatywne emocje znikają. Myśli pozostają jasne i czyste- powiedział jakby nigdy nic kocur, powodując jeszcze większe drgawki szylkretki. Negatywne emocje jedynie wzrastały podczas takich ataków. Strach o bliskich, o swoje życie… A myśli…
- Cz-czyste? P-podczas krwawej b-bitwy? P-przecież... T-to jest rzeź i t-tyle... W-wiele k-kotów umrze…
Oni wszyscy umrą. Te niewinne koty, które o niczym nie zdają sobie sprawy. Dalej myślą, że wszystko jest dobrze. A tutaj Janowiec już planował wysłanie ich na wojnę, którą pewnie i tak przegrają. Wszyscy chętni krwi, nagle obudzą się z nią na łapach. Z ranami, mogącymi szkodzić ich zdrowiu. Może ze straconymi kończynami, bez możliwości dalszego bycia wojownikiem. Skreśleni na całe życie.
Albo po prostu się nie obudzą, bo najzwyczajniej w świecie umrą.
- Wątpisz w naszych wojowników?- kocur spojrzał na nią piorunującym wzrokiem. Za niedługo go zirytuje jeszcze bardziej. Jeszcze chwilę, a on może zagrozi bardziej niż wcześniej.
- N-nie! T-tylko... O-ostanio wiele kotów z-zostało zabitych, t-to wzbudziło m-mieszane emocje... I... Po prostu, m-może nie jesteśmy na to gotowi na razie?- cicho stwierdziła, nerwowo szurając łapami po ziemi. W powietrzu gościło napięcie. Serce biło jej bez opamiętania, wydawało jej się, jakby nawet Janowiec słyszał ten dudniący odgłos, co oczywiście było niezbyt realne, bo po prostu ona tak dostała cykora.
- To może zapytajmy ludu? Kto chce zemścić się na Nocniakach?- wojownik podniósł jedną brew, jeszcze bardziej ją stresując. Naprawdę miał ją gdzieś i jemu zależało tylko na własnych celach. Pewnie jeżeli mnóstwo kotów umrze, też nie będzie się tym w ogóle przejmował. Wzruszy ramionami i nic nie powie, może nawet tylko stwierdzi, że to jej wina? Że nie ogarnęła wszystkiego tak, jak powinna? I co wtedy? Rodzina po raz kolejny będzie w niebezpieczeństwie. Każda źle podjęta decyzja była ryzykiem.
- K-każdy?... T-to jest pewne... A-ale czemu n-nie może z-zrobić tego K-komar, j-ja... P-proszę, j-ja już n-nie mogę, n-naprawdę…
Kocur prychnął już zirytowany. Nie chciała, by się złościł, ale to było zbyt wiele. Zdecydowanie za wiele… Jak miałaby znieść to, że wysyła ich wszystkich na rzeź? A nawet jeśli mało kto umrze i bitwa będzie wygrana, to obecny Klan Nocy był inny niż ten kiedyś. Chciała zemsty, lecz nie w taki sposób.
- Komar ucieszy się z tych wieści. Siedź i marnuj swój żywot tu. Nie zdziw się, jak skończysz jak Błysk. - syknął, zbliżając się do wyjścia.
- N-nie, d-dobrze... Z-zrobię to, o-okej?- spanikowała i spróbowała go jeszcze tutaj zatrzymać mimo własnej woli. Nie mogła dopuścić do czegokolwiek złego. Gdyby Janowiec wziął sprawy w swoje łapy, mogłoby się to źle skończyć.- P-po prostu w-wytłumacz mi, j-jak mam im to p-powiedzieć…
***
Zasady były proste. Stwierdzić, iż są potężni i silni, by podnieść morale zgromadzonych. Zapewnić, że są na to gotowi, że już trzeba się za to wziąć, bo nie wiadomo, czego można oczekiwać po tych zaśmierdziałych, leśnych tchórzach. Zwrócić uwagę na to, jak klany ich zraniły, powodując niewyobrażalny ból wielu kotom. Po prostu ich przekonać, by poszli i zaatakowali bez strachu, co było dość proste, bo każdy był przejęty gwałtem dokonanym na Doli, zdruzgotani tym bestialstwem i pełni chęci zemszczenia się. Janowiec powiedział to wszystko bardzo ogólnikowo. Chciał, by miała możliwość potknięcia się podczas przemawiania do innych? By powiedziała coś nieodpowiedniego, a on jedynie będzie mógł zadać ból jej rodzinie?
To nie mogło się dobrze skończyć.
Może i dałaby sobię radę powstrzymać to wszystko, ale to przerażające uczucie, że Bez umrze, zbyt ją paraliżowało. Ten durny strach nie pozwalał jej myśleć racjonalnie, zgodnie z jej sumieniem. Musiała robić po prostu wszystko według tego idiotycznego gadania Janowca, który wydawał się być nieprzejęty czymkolwiek. Miał gdzieś jej ból, jej panikę. To, że drżała na jego widok, a łapy same się uginały. Przed oczami zawsze wtedy widziała to wszystko, co ją najbardziej przerażało. Czysty chaos próbował nią władać, powodować niekontrolowanie choćby kończyn czy ogona, który zawsze drgał tak mocno, jak się dało. Ten mętlik chciał, by poddała się jemu tak jak Janowcowi, by była posłuszna każdej myśli krążącej w zmęczonej głowie. Chciał tego, by skończyła z tym wszystkim.
Ale nie potrafiła, bo czuła to głupie oddanie tym wszystkim kotom, które tutaj były. Tym, którzy nie żyją tu z własnej woli, tylko po prostu się tu urodzili i przywiązali się do tego miejsca, choć mogło się ono zamienić w niewyobrażalne piekło. Na razie dopiero kilka kotów to poczuło. Plusk, pozbawiona godności, mocno okaleczona przez Wiatra, któremu nic nie stało na drodze i tak agresywnie, z taką wielką chęcią zobaczenia krwi rudej medyczki, dokonał tego okrutnego czynu. Ona, która stała się jedynie durną częścią tej całej gry, o której nic nie wiedziała, manipulowana przez puste, ale przerażające groźby. Z kotki, która choć starała się udawać silną, stała się wrakiem samej siebie, żyjącym tylko przez to, bo ktoś pociągał chore nitki w tej sprawie i nie mogła pozwolić, by to poszło za daleko. Nie mogła też spowodować śmierci kogokolwiek z jej rodziny, na jej okaleczenie, torturowanie czy zabicie by się zgadzała, ale nie by widzieć cierpienie niewinnych. Może ktoś jeszcze coś wiedział o tej sprawie i wylądował w niej tak głęboko? Ktokolwiek?
- Brzoskwinko?- odezwał się cichy głos Jabłka przy wejściu. Zaskoczona spojrzała w jego stronę. Kremowy jak zawsze przyszedł w złym momencie. Jak zawsze… Kocur szybko przyszedł do niej i położył się obok.
- Pamiętaj, możesz mi się wygadać, jeśli się gorzej czujesz. Bo to teraz wielka odpowiedzialność… a musisz jakoś dać radę. Wiesz jak to jest dużo, prawda?- miauknął do niej uspokajająco.- Ja tutaj jestem, nie musisz ukrywać swoich emocji, bo to jeszcze tylko bardziej cię przytłoczy.
Boże, jak ona miała tego dość. Tego, że on myślał o jakichś głupotach i nie miał jak zdawać sobie sprawy z powagi całej tej sytuacji. Po prostu zobaczył, iż jest z nią gorzej i postanowił nagle dążyć do chorego porozumienia, bo ich starzy by tego nie chcieli. Coraz bardziej wściekała się na samą siebie, na to jaka jest słaba. Na to, że urodziła się po prostu miernotą i nawet młodszego brata nie potrafi ochronić. Czy w ogóle była na tyle silna, by kogokolwiek obronić?
- Możesz sobie iść? Proszę, chcę… Chwilę sama pobyć- mruknęła cicho, jeszcze bardziej kuląc się na posłaniu z mchu.- Muszę pomyśleć, naprawdę. Nie potrzebuję na razie twojej pomocy. Wszystko jest pod kontrolą, po prostu jestem zmęczona.
Spojrzała głęboko w oczy kocurowi. Jabłko był strasznie zatroskany. Kiedy ostatnio widziała go w takim stanie? Kiedy w ogóle wpatrywała się w niego tak badawczo, bez cienia drwiny czy czystej ignorancji. Jakim cudem on wierzył w to, że się pogodzą? Tak, to by siedział dalej we własnym legowisku i miał ją gdzieś, a to jego bycie upartym strasznie ją… Irytowało? Bardziej mogłaby określić, że imponowało jej to samozaparcie, lecz nie mogła tego powiedzieć mu wprost, bo zbyt by ją to krępowało.
Kremowy wyszedł z lekkim żalem, smętnie machając ogonem. Nie czuła potrzeby pójścia za nim, by to ona teraz go pocieszyła. Po prostu teraz najbardziej chciała się ukryć w swojej dziurze, odtrącać wszystko z zewnątrz. Tylko tutaj miała spokój, mogła pomyśleć o tym wszystkim, co się działo. Oczywiście dalej z tym czyhającym na nią niebezpieczeństwem, jednak miała tu pewne poczucie ładu i równowagi, które trochę zachwiał Janowiec, niespodziewanie przychodząc, kiedy tego się nie spodziewała. A oprócz tego?
Nic.
W sercu na razie nie czuła nic, bo panika na ten moment się wyczerpała.
Ale jutro wszystko wróci do dawnego, stresującego porządku.
***
Nikłe promienie słońca rozświetlały obóz. Na niebie było tylko kilka chmur, świat rozbrzmiewał w taktach pieśni ptaków leśnych. Wszystko było takie radosne, niesamowicie piękne. Jedynym miejscem, które nie pasowało do tego wszystkiego, była ta mała przestrzeń, którą zajmowali. Choć atmosfera już nie była tak napięta jak kilka dni temu, w powietrzu dalej wisiało to zaniepokojenie. Niemalże każdy członek Owocowego Lasu zastanawiał się nad tym, co się stało. Wyczekiwano drugiego zastępcy. Wiele z nich dalej byli oburzeni nagłą śmiercią Błysk i z pogardą wpatrywało się w coś imitującego więzienie, gdzie obecnie przebywała Plusk. Może dalej przeżywająca wyrwanie wibrysów, pamiętająca ten wzrok Wiatru, który był wręcz zadowolony z tego, co zrobił. Zresztą, co się dziwić. Na pewno miał coś wspólnego z Janowcem. Albo po prostu był aż tak chętny krwi.
Zawsze jak wychodziła ze swojego legowiska, wiele kotów obracało się w jej stronę. Może z ciekawości, może istniały jakieś nieznane jej inne powody. Nie miała im tego za złe, lecz z każdym spojrzeniem skierowanym do niej, zaczynała jeszcze bardziej się stresować. Była odpowiedzialna za nich wszystkich, a oni nawet nie wiedzą, na jakie bagno ich pcha. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że decyzje wypowiadane przez nią, nie będą dla ich dobra czy szczęścia, tylko wymyślone przez Janowca, o którego planach nic nie wiedziała. Czy chciała się dowiedzieć? Nie.
Ale ta niepewność jeszcze bardziej powodowała jej panikę.
Przy innych normalnym stanem rzeczy było to, że musiała się uśmiechać czy udawać spokojną. W jej sercu szalała burza, której nic nie potrafiło powstrzymać. Przerażające wizje śmierci wszystkich jej bliskich okalały ją i w dzień i w nocy, nie pozwalały normalnie spędzać czasu. Na polowaniach, na patrolach, wszędzie była spięta. Nikt tego nie widział, jedynie byli zaciekawieni głupotami. A ona stała wokół tych wszystkich kotów ze strachem w duszy, którego nikt nie potrafił poskromić.
Dreptała powoli po podłożu, starając się, by nie patrzeć nikomu w oczy. Nie potrafiłaby znieść czyjegokolwiek wzroku. Do tego w takiej sytuacji, gdzie w końcu zadecydowała i mogła podjąć swoją jedyną decyzję. Ustawiła się tam gdzie zawsze. Powtarzała się sytuacja. Znowu tutaj była, by powiedzieć innym kto będzie kolejnym zastępcą. Starała się myśleć jak najbardziej jasno, brała wiele opcji pod uwagę, lecz teraz już wiedziała o tym, kto obejmie to stanowisko. Do tego musiała wyjawić TO. Tak bardzo nienawidziła siebie w tym momencie, jej uległości w stosunku do Janowca. Postarała się przestać machać ogonem i spojrzała na tych wszystkich, którzy zgromadzili się, by ją wysłuchać.
-Wydarzenia ostatnich dni na pewno nie były spokojne, j-jednak, teraz gdy atmosfera trochę ucichła, postanowiłam wam wyjawić, kto zostanie drugim zastępcą. W-wiem, że niektórzy byli zaskoczeni faktem, iż oprócz Komara, będzie drugi kot z takimi samymi obowiązkami, ale to tylko dla waszego dobra. Usprawni to nasze działanie. Chciałabym, by wraz z Komarem pozycję zastępcy objął Zimoziół- powiedziała, oczywiście ku zaskoczeniu wszystkich kotów.- Mimo problemów podczas treningu, wierzę, że dasz sobie radę.
Poczuła na sobie badawczy wzrok Janowca. On był tam. Obserwował każdy jej ruch. Był bardzo pewny siebie, skoro pozwolił jej wybrać zastępcę. Aż tak bardzo był przekonany o swoim zwycięstwie, że chciał dać swojej zabawce jedną okazję do wykazania się? Tuż po tym, jak oznajmił jej, iż mają iść na pewną śmierć? Czy może bał się o, że jest słaba i potrzebuje kogoś, kto dałby jej wsparcie? Komar na pewno go nie dawał. Był tylko po to, by Janowiec mógł mieć ją na oku, by mieć władzę jeszcze bardziej przy sobie. Szary nawet z nią tak nie rozmawiał, częściej widziała u niego po prostu ten sam obrzydliwy, usatysfakcjonowany uśmieszek co starszy wojownik. Komar zawsze był znany z tego, że uwielbiał terroryzować innych, lecz teraz dzięki Bogu nawet nic jej nie robił, choć była święcie przekonana, że w głębi duszy już pewnie obmyśla, w jaki sposób zabić jej rodzinę. A oni wszyscy, cała ta ich grupa… Byli szczęśliwi z tego, co zrobili. Podobał im się czyiś ból. Podobało im się to, że prowadzili ich na ścieżkę, która była straszliwie niebezpieczna i wiele członków ich grupy mogła spotkać śmierć.
Zimoziół spojrzał na nią z wymieszanym zdziwieniem i radością. Zasługiwał na to miejsce. Był dość miłą istotą, był rzetelny w swojej pracy. Nie odznaczał się tak bardzo z tłumu, co było dla niej dobrą cechą. Po prostu potrzebowała kota, który ją zrozumie. Chciała też kogoś, u którego mogła być pewna tego, że nie jest w tej głupiej grupie, której składu nawet nie znała. Była przekonana, iż taki dobry członek Owocowego Lasu nie ma nic z nimi wspólnego.
A co jeżeli nawet on maczał palce w tej sprawie?
Tyle że to nie był teraz koniec. Gwar rozmów rozlegał się głośno, a ona musiała przekazać jeszcze jedną rzecz. Panicznie próbowała w jakiś sposób się uspokoić, ale to było zbyt trudne, by to powiedzieć, przez co niektóre koty już zastanawiały się nad opuszczeniem polanki. To całe idiotyczne przedstawienie jeszcze nie dobiegało końca. Zestresowana spojrzała na Janowca, niemo błagając, by nic nie zrobił Bzowi, jeśli teraz popełni gafę, a była pewna, że coś zepsuje.
-J-jest jeszcze jedna sprawa- delikatnie zaczęła, skupiając na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych.- J-jak pamiętacie, ostatnio miał miejsce niewybaczalny incydent. Jeszcze wcześniej niż zabójstwo Błysk. M-mianowicie gwałt na Doli. Nie możemy pozwolić, by klany nami pomiatały. J-jesteśmy silni jak nigdy dotąd. Uczniowie sz-szybko się uczą, mamy młodych i sprawnych wojowników- wymamrotała, siląc się na ożywiony głos, choć w środku już zaczynała jej się świecić czerwona lampka.- N-nie jesteśmy od nich gorsi. Nawet mogłabym powiedzieć, o wiele lepiej sobie radzimy! W-w końcu przeżyliśmy niespodziewany atak Dwunożnych, którzy bestialsko zamordowali naszych najbliższych. A-ale powstaliśmy ze zgliszczy i jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek! Dlatego nie możemy pozostać neutralni w tej sytuacji. N-naszym obowiązkiem jest dbać o nasze dobro. Nigdy nie zapomnimy zbrodni ich wszystkich dokonanych na dawnym Klanie Lisa. Musimy pokazać im, że jesteśmy tutaj. Kiedy już myśleli, iż wymarliśmy, żyjemy i pragniemy zemsty za te wszystkie czyny. Dlatego naszym obowiązkiem jest upewnić, żeby zapłacili za swoje przewinienia! Za zbrodnie dokonane na naszym ludzie, za księżyce, które spędzili nasi rodacy pod ich okupacją! Nie jesteśmy jakąś tam grupą, jesteśmy potężni i musimy pokazać naszą moc im wszystkim, którzy zapomnieli o naszym istnieniu! P-przywróćmy dawną chwałę Owocowego Lasu… Nie możemy dłużej pozostać w cieniu! Oni wszyscy, którzy tak zawinili, wkrótce dowiedzą się, jaką krzywdę nam wyrządzili i gorzko pożałują błędów ich przodków!
W obozie nagle wybuchła wrzawa. Te głośne krzyki raniące uszy. Spojrzenia na nią skierowane, pełne zaskoczenia oraz zdezorientowania. Niektórzy szczęśliwi z powodu, że w końcu się zemszczą, pokażą, kto tu rządzi. Chętni zobaczyć puste, martwe ciała kotów z Klanu Nocy, rany, z których sączy się ciemnoczerwona, gęsta ciecz. To było przerażające. Inni podeszli bardziej realistycznie, ze zdziwieniem wpatrywali się w nią z niemym zapytaniem, rozległy się szepty. Kiedy będzie atak? Gdzie dojdzie do bitwy? Kto będzie walczył podczas starcia, a kto zostanie w obozie gotowy bronić tych, którzy sami nie mogli zapewnić sobie bezpieczeństwa? Pewnie było wiele spekulacji, wiele myśli, opinii. Może niektórzy już zaczęli się bać o to, czy ich bliscy wrócą cali i zdrowi, a młode koty aż ciągnęło do tego, by pokazać kto jest lepszy? Raczej nikt nie zobaczył tego, że Brzoskwinka cała się skuliła na myśl o tym, co mogło nadejść.
Byli w tak wielkim niebezpieczeństwie, a ona była najgorszą liderką.
Już za niedługo każdy się tego dowie na własnej skórze.
Nie takiej przyszłości chciała.
Nie chciała, by ktoś miał nad nią władzę.
Tyle że nie miała wyboru. Albo jej wolność, która i tak byłaby brutalnie stłumiona, z racji, iż za kocurem stało pewnie wiele kotów, albo życie tej małej, pozostałej części jej rodziny. To było takie oczywiste. On nie mógł mieć dobrych intencji. Tylko udawał miłego oraz troskliwego, jego prawdziwe zamierzenia wyszły na światło dzienne, ale już nikt nigdy się tego nie dowie. Jeśli każą jej zrobić coś strasznego, każdy zwali na nią winę. Nikt, dosłownie nikt nie będzie wiedział o tym, że to nie są jej postanowienia. O tym, że chce dla nich dobrze. Była pewna, iż Janowiec planuje straszne rzeczy, inaczej nie mówiłby otwarcie o chęci zabicia Bza i wnuków wtedy, gdy nie będzie robić wszystkiego, tak jak on chce. Gdyby chciał dla ich społeczeństwa spokoju i bezpieczeństwa, po prostu by z nią porozmawiał, zawsze był dla nich jak bliski doradca.
Teraz już nie.
Teraz to on dowodził.
Dostała wszelkie informacje o tym, co ma zrobić. Była pod presją, bała się każdego źle wykonanego ruchu. Nawet we własnym legowisku czuła się niepewnie. Jarzące się niebieskie oczy nawiedzały ją nawet w tym krótkim śnie, kiedy próbowała ochłonąć. Jak tylko zawróciła do obozu po rozmowie, skierowała się w stronę dawnego posłania Błysk, chcąc, by wróciła tu do niej, dała jej wsparcie.
Chciała, by Szyszka tutaj była.
Gdyby to ona była na jej miejscu, poradziłaby sobie. Nie dałaby sobą pomiatać. Zrobiłaby wszystko dla jej bliskich, ale i dla całego społeczeństwa, które dla lidera powinno być całym życiem. Stłumiłaby wszystkie bunty, pokonałaby Janowca. W końcu, kiedy jeszcze była przywódczynią, mimo starego wieku dawała sobie radę. Była silna niezależnie od sytuacji. Nie to, co ona. Brzoskwinia nigdy nie była aż tak dobra w walce i tego typu rzeczach. Niby nabrała wprawy, nie była gorsza od reszty, a nawet całkiem sprawnie sobie z tym radziła. Tylko że od dzieciństwa przerażała ją wizja zabicia kogoś bez strachu. By zobaczyć czyjąś krew na ziemi.
Teraz by się nie wahała.
Może w przyszłości by wyrzucała sobie, iż mogła to rozwiązać innym, mądrzejszym sposobem.
Szyszka od razu by wpadła na tę rozsądniejszą opcję i wykorzystała wszystkie swoje zdolności, by chronić każdy żyjący byt w ich grupie. Od małego, niezdarnego kociaka, aż po najstarszego wojownika. Gdzie była Szyszka? Gdzie znikła po śmierci? Zamieniła się w kości zakopane głęboko w ziemi, może nawet wiele kotów zapomniało o takiej wspaniałej kotce. Ale Brzoskwinka nigdy nie zapomni. Kiedy była małym dzieckiem, dla którego największym niebezpieczeństwem była wściekłość mamy, która widząc, że wraz z Cichą wyszły ze żłobka bez pozwolenia i tak zazwyczaj ganiła za to niemą. Wtedy każdy dzień był kolejną zabawą, kolejną przygodą. Zabawa kasztanami, mchem.
Obecnie to były tylko nikłe wspomnienia.
Wtedy jeszcze cała ich rodzina była razem.
W tych czasach była sama, bez niczyjej pomocy musiała kroczyć przez życie.
I jeszcze ta sytuacja.
Jeszcze bardziej skuliła się na legowisku, które dalej pachniało dawną liderką. Za jej pochówek już wzięło się kilka kotów, najprawdopodobniej już jutro jej ciało zostanie przysypane ziemią. Przestała być istotą żyjącą, a dalej były po niej ślady jak tą głupia kupa mchu. Kiedyś Błysk tutaj pewnie i myślała, jak zmienić ich życie na lepsze. Liczyła, że i ona to zrobi. Że jeśli umrze, to jej zastępczyni dumnie obejmie to stanowisko. Zaopiekuje się każdym, kto tutaj żył. Będzie wymyślać mądre rozwiązania właśnie w tym miejscu. Tylko że się przeliczyła.
W tym miejscu będzie uciekać przed wzrokiem Janowca. Będzie kryć się przed prawdą i zakrywać się fałszem.
Zresztą już teraz to robiła. Zamknęła się tutaj ze strachu oraz marzyła w powrót do przeszłości. Może by ponowić próbę, po której mogła umrzeć i stracić to okropne poczucie odpowiedzialności. Może by zabić tę obrzydliwą kupę lisiego łajna.
Ale na pewno po to, by przeprosić za to, na co skazała ich grupę.
W tym momencie zepsuła życie tak wielkiej ilości kotów, które nie zawiniły. Kto wiedział, co planował Janowiec? Byli skazani na jego tyranię, a każdy pewnie będzie myślał, że to ona, bo on sam jest strasznym kłamcą i każdy potrafi się nadziać na jego haczyk. Mistrz zwodzenia. Chytry manipulator. Ile określeń jeszcze potrafiła wymyślić z tego przebrzydłego poczucia, iż stała się tylko czyjąś marionetką? Z jednej strony była wściekła, a z drugiej się bała. Cholernie się bała. Nie chciała zobaczyć zakrwawionego, wyprutego z flaków ciała Bza. Obecnie nie była z nim tak blisko, lecz dalej się o niego bała. Był jej ostatnią nadzieją, ostatnim dzieckiem, o które chciała dbać najlepiej, jak potrafiła. A teraz ten idiota groził tym, że go zabije.
Wczepiła mocno pazury w mech. Nie chciała nikogo stracić przez chore pomysły Janowca. Ani kropli krwi wylanej tylko dlatego, bo mu się coś wymyśliło. Tylko czego on oczekiwał? Dostała wskazówki, co ma zrobić w najbliższym czasie, lecz nie wiedziała wszystkiego. Nie mogła się również domyślać czego się spodziewać. To było zbyt skomplikowane. Mogła tylko mieć nadzieję, że nie stracą tak wiele, jak myślała.
Nagle podskoczyła, słysząc szelest przy wejściu do legowiska. Zaskoczona stwierdziła, iż to tylko wiatr. Całe szczęście to nie był Janowiec. Nie przyszedł tutaj by jej oznajmić o czyjejś śmierci.
Powinna czuć się bezpiecznie?
Nie, bo musiała już za chwilę ogłosić to, co kazał jej kocur. Nie mogła zaprzeczyć czy zgłosić sprzeciwu, jej obowiązkiem było się go słuchać bez żadnego zawahania, bo inaczej inni mogli być w niebezpieczeństwie.
***
- Wyprowadźcie Plusk- mruknęła do wojowników, którzy pilnowali kotki. Na razie przebywała w legowisku medyka, gdzie zazwyczaj przesiadywała, lecząc innych. Niegdyś ze szczerym uśmiechem, teraz wyglądała jak jakiś wrak siebie. Ta przerażająca wściekłość w ślepiach medyczki mocno ją niepokoiła. Nie potrafiła się patrzeć na zabójczynie Błysk, lecz musiała na chwilę spojrzeć na medyczkę.
Kotka została wyciągnięta siłą ze środka wprost na środek obozu, gdzie inni już czekali. Parę z nich szczerze chcieli jej krzywdy, chcieli jej bólu, ale dużo kotów miało dość neutralne nastawienie do sytuacji, co jeszcze bardziej ją stresowało. Brzoskwince jedynie zależało, by nie widzieć krwi, choć ona dalej spowijała futro rudej. Przełknęła głośno ślinę. Gdzie jest Bez? Nie mogła pozwolić, by to widział. Mógł to być dla niego za straszny widok, tak samo, jak dla kociaków, które od poprzedniego dnia były zaniepokojone stanem ich mamy. W wejściu do żłobka zobaczyła zapłakanego Poranka, który chciał wyjść zerknąć, gdzie jest ich rodzicielka. Całe szczęście, że jeszcze nie wiedziały, o co chodzi. Może jakby byli starsi, to by lepiej zrozumieli, ale teraz powinni nie mówić im o tym wszystkim.
Pewnie i tak za niedługo ktoś im powie, a teraz powinny żyć w błogim przekonaniu, że wszystko jest dobrze. Jaskółka zagoniła ogonem do środka dzieciaka, cicho mu coś tłumacząc. Czarna na pewno zaopiekuje się dziećmi Plusk na czas karania kotki. Bez najprawdopodobniej był na polowaniu. W normalnych warunkach by się przeraziła i poszła go szukać, lecz teraz był raczej bezpieczny oraz nie zobaczy tego widoku.
Wszyscy zaczęli się już stresować obecną sytuacją. Siedzieli wpatrzeni w medyczkę przyciśniętą do podłoża przez strażników, którzy mieli dbać o ich bezpieczeństwo. Spojrzała na czekających na nią wojowników. Szykowało się.
Już za chwilę Plusk pożałuje swojego czynu, który nawet nie zależał od niej.
A Brzoskwinka tego, że jeszcze żyje i pozwoliła na to, by ktoś przejął nad nią kontrolę.
Powoli ruszyła do miejsca, skąd zawsze Błysk przemawiała do ich grupy. Teraz ona musiała to zrobić. I to nie w jakimś błahym celu, na przykład wyznaczyć mentorów. Musiała zadecydować o okaleczeniu zabójcy poprzedniego lidera. Brzmiało to, jak jakaś głupia historyjka, lecz było prawdą. Gdyby ktoś jej powiedział, że przywódczyni umrze, tylko by się zaśmiała. Kto by w końcu chciał to zrobić? W jakim celu? A jednak stało się i zdrajczyni musiała ponieść konsekwencje swych czynów.
-Zebraliśmy się tutaj, by ukarać zabójcę Błysk. Ten okrutny czyn nie może obejść się bez echa. Był to straszliwy i bestialski akt przemocy na naszej liderce, która na skutek ran umarła. Zamordowana przez kogoś, kto powinien być dla nas wsparciem oraz podporą. Złudnie wierzyliśmy w nasze bezpieczeństwo w jej obecności, myśleliśmy, że ktoś taki jak ona nawet nie pomyśli o tym, by zranić innego kota. To był okrutny postępek i w związku z tym Plusk poniesie odpowiednią dla niej karę. Za zabójstwo przywódczyni powinna grozić nawet śmierć, jednak nie będziemy się uniżać do poziomu tej wywłoki. Niech zna naszą litość oraz żałuje swojego brutalnego i barbarzyńskiego zachowania. Karą będzie wyrwanie wąsów, które jak możecie zauważyć, bardzo pomagają nam w funkcjonowaniu. Wyrok sam w sobie nie brzmi straszliwie, lecz efekty po nim są niewyobrażalne, więc bez obaw. Oczywiste jest również, Plusk już na zawsze straciła w naszych oczach i nie jest dla nas w jakkolwiek sposób dziwne czy obraźliwe nazywanie ją zdrajcą. Dopuściła się okropnej rzeczy, przez co już nigdy nie odzyska swojego honoru. Trzeba jednak pamiętać, iż kocięta same w sobie nie zawiniły i jakiekolwiek mszczenie się na jej potomnych jest nieodpowiednie. To nie one zabiły, tylko trafiła im się taka okrutna oraz bezlitosna matka- powiedziała, starając się brzmieć pewnie. Próbowała uspokoić szalejące serce, które biło tak mocno, jak nigdy dotąd. Westchnęła cicho. Nie mogła się pomylić, bo inaczej skończy się to źle. Musiała po prostu postępować według wskazówek, lecz i tak stres ją objął w swe szpony.
- Zimoziole? Mógłbyś…- zaczęła, jednak przerwał jej głos z tłumu.
- Ja to zrobię- krzyknął brązowy kocur, ostrożnie wychylając się przed szereg. Podniosła jedną brew. To było dość dziwne, lecz kiwnęła głową, by kontynuował.
- Plusk dokonała strasznej zbrodni. Nie możemy pozostać w tej sprawie bierni, w końcu tu nie chodzi o jakąś błahostkę, tylko została zabita nasza liderka. Powinna zapłacić za swoje czyny i osobiście chciałbym się upewnić, że zrozumie, jak barbarzyńskiego przewinienia się dopuściła.
Mocno zaskoczyła się tą pewnością kocura w chęci zranienia medyczki. Plusk miała z nim na pieńku? Dotarło do niej, iż mógł to być również jakiś kolejny pachołek Janowca, który był tak wstrętnym manipulatorem, że nawet by się nie zdziwiła. Musiała się zgodzić, nie chciała mieć później problemów. Dała kocurowi nikły znak, że zgadza się. Nie mogła mu zabronić. Znowu zauważyła panikę wymieszaną z gniewem w oczach kotki stojącej wprost przed nią.
Tak mocno żałowała tego, na co skazała medyczkę. Śmierć Błysk niby mocno nią wstrząsnęła, lecz Janowiec wyjawił, że nie zrobiła tego z własnego pomysłu, nie był to jej pomysł. Ale ta decyzja nawet nie była jej, tylko tego, kto pociągał za sznurki w obecnej sytuacji.
Wiatr już zbliżył się do kotki, gotowy żądać jej ten niewyobrażalny ból.
Brzoskwinia odwróciła się od tego, co działo się na środku polany i szybko cofnęła się do tyłu z natłoku emocji. Przez cały obóz przepłynął pierwszy krzyk bólu docierający z gardła medyczki. Niektóre koty sądziły, że to słuszne i z zafascynowaniem patrzyły się na tę scenę, inne wolały jak ona nie patrzeć na cierpiącą się Plusk. Wibrysy są strasznie czułe, przez co sama nie potrafiła wyobrazić sobie tego bólu. To wszystko wyglądało jak jakaś głupota, ale prawda była inna. Bez wąsów kotka sobie nie poradzi. W końcu, dzięki nim orientowała się w terenie, potrafiła określić długości. Plusk teraz mogła mieć problemy z wieloma dziedzinami życia. Czy jako dawna zastępczyni Błysk, powinna cieszyć się z tego, że jej zabójczyni cierpi? Niestety nie potrafiła, nie z wiedzą, że kotka nie zrobiła tego z własnej woli, tylko to wszystko było związane z grupą Janowca. A teraz Wiatr bezpodstawnie, z tak wielką siłą skaleczył Plusk. Z tą okropną pogardą i satysfakcją.
Wszędzie rozlegały się krzyki bólu, które nie pozwalały ani na chwilę uspokoić myśli. Rozpacz wydobywała się z medyczki, która już bez wibrysów leżała sama na zakrwawionej ziemi. Z miejsca, gdzie kiedyś miała wąsy, leciały krople czerwonej mazi, powoli spadając koło kotki. Plusk wstała z bólem i spojrzała na stojącego obok niej Wiatru. Brzoskwinka zauważyła, że jedynie kocur wpatruje się w to, co zrobił, a potem odchodzi. Głową pokazała wojownikom, by odnieśli ją do legowiska medyka, po czym powoli podeszła do Księżyca.
-Znajdź kogoś i zbudujcie dla niej coś w rodzaju więzienia. Nie możemy jej ciągle trzymać w miejscu, gdzie składa zioła, prawda? Użyjcie kłód czy coś takiego. Jak już skończycie, powiedzcie strażnikom, by ją tam przenieść- mruknęła cicho do kocura i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony czarno-białego, ruszyła z powrotem na swoje posłanie. Później musiała ogłosić zastępcę, jak najszybciej się dało, lecz po prostu była strasznie zmęczona tym wszystkim. Poza tym, dla współklanowiczów mogło to być za wiele. Już widziała Komara, który wpatrywał się w nią badawczo podczas całego procesu.
Teraz jedynie mogła mieć nadzieję, że zrobiła wszystko tak, jak chciał tego Janowiec i jej dziecku nic poważnego nie groziło.
***
Zmęczona podniosła jedną powiekę. Wszystko wydawało się jak dawniej. Koty rozmawiały w obozie, nic nie wyglądało podejrzanie. Gdyby była na tyle naiwna, to aż by się uśmiechnęła. Ale ona nie była i wiedziała, iż w rzeczywistości teraz nie mogą liczyć na spokój. Było zbyt burzliwie. Już niczego nie mogli się spodziewać. Jakiekolwiek wizje przyszłości mogły zostać zachwiane. Przez kogo?
Janowca.
Tego chorego idiotę.
Jego głupie podejście do obecnej sytuacji… Po prostu wykorzystał ją dla jego tak zwanych „wyższych celów". Życie innych nie było dla niego ważne, co nie? Bo w końcu on jest bogiem. A teraz ona mu w tym pomogła. Dała się zmanipulować. Wszystko przez ten błąd z przeszłości. Mogła nie zakładać rodziny i teraz łatwo było jej zagrozić. Wtedy nie bałaby się oraz uratowała stan ich grupy. Zawiodła, teraz nie mogli być pewni o swoim bezpieczeństwie. Byli w czarnej dupie, przez jej durne zachowanie.
Szurała łapami o podłoże. Bała się, czy nie zepsuła czegoś. Wzrokiem szukała Bza, który mógł gdzieś leżeć martwy w lesie. Całe szczęście widziała go przy stosie zwierzyny, na co odetchnęła z wielką ulgą. Był bezpieczny. Nie musiała się na razie o niego bać. Wszystko było… Dobrze? Kociaki również wychylały się ze żłobka, czyli musiały być w dobrym stanie. W oddali obozu zauważyła szaro-białe futro.
On czekał.
Jeśli będzie zbyt przeginać z czasem, gorzko tego pożałuje.
Powoli wysunęła się z posłania, lekko potrząsając ogonem. Nie mogła zwlekać, im szybciej to zrobi, tym lepiej. Wcześniej będzie mogła spokojnie spojrzeć na jej syna, bez tego okropnego strachu. Nienawidziła tego uczucia. Janowiec wiedział, jak ją zajść. Jak zawsze podstępnie, tak, że nawet nie zauważyła w porę. Może gdyby wcześniej się zorientowała, byłaby spokojniejsza i wymyśliła nawet plan jak uwolnić się spod władzy wojownika. Ale nie. Została cholernym pionkiem w jego grze, nikim znaczącym. Jedynie dla zachowania równowagi, która i tak była mocno zachwiana. Przestała być istotą, która swoje decyzje podejmuje samodzielnie. Teraz była jedynie truchłem sterowanym przez kogoś silniejszego. Była słaba, za słaba, by się postawić.
Straciła jakiekolwiek poczucie własnej wartości.
Musiała w końcu tylko postępować według czyiś wskazówek. Robiła wszystko ze strachu. Owocowy Las nie zasłużył sobie na tak tragiczną liderkę. Przywódcą mógłby być ktoś lepszy, kto się bardziej nadawał. Potrafiłby się postawić manipulatorowi. Ona już nie potrafiła. Janowiec zbyt wypruł ją z jakichkolwiek chęci do życia i żyła tylko po to, by upewnić się, że nic się nie stanie Bzowi. Nic innego nie mogła już zrobić.
Jak najszybszym krokiem skierowała się w to samo miejsce co wcześniej. Koty już zauważyły jej obecność, a sama zwołała wszystkich na zebranie. Prędzej czy później musiałaby to zrobić, ale obrzydzała ją wizja tego, co miało się tutaj stać. Całe szczęście było to tylko kilka słów.
Tyle że te kilka słów jeszcze bardziej ograniczały jej życie.
Po chwili zebrały się wszystkie koty z obozu. Pośród nich wyczuwała napięcie, dyskutowali między sobą o sprawach, których i tak nigdy nie pozna. Może o karze Plusk? Albo zastanawiali się kto będzie zastępcą? A przecież już za chwilę mieli wiedzieć… Szepty były niepokojące, nie pozwalały jej myśleć jasno. Jeżeli teraz coś zepsuje, było po niej. Koniec. Zawaliła. Musi sobie dać radę. Musi wykrztusić to z siebie, nawet jeżeli powoli panikowała. Otworzyła lekko pysk, jednak po chwili go zamknęła. Jak zacząć?
- Pewnie wielu z was ciekawi się, kto obejmie stanowisko zastępcy w naszej grupie- zaczęła, lecz załamał jej się trochę głos, więc przerwała. Wszyscy byli zaciekawieni. Musiała udawać szczęście. Inaczej nikt jej nie uwierzy. Wymusiła na sobie mały uśmiech, by udobruchać zgromadzonych.
- Zdecydowałam, że ta rola nie będzie zarezerwowana dla jednego wojownika, tylko dwóch. Dzięki temu nasza społeczność będzie mogła się prężniej rozwijać i wyjdzie nam to na dobrze. Będziemy lepiej funkcjonować, zważając również na obecne niebezpieczeństwa, którym oczywiście damy radę- westchnęła cicho, jeszcze bardziej napinając mięśnie. Czuła na sobie paraliżujący wzrok Janowca. On tu był. Czekał na jej potknięcie. Chciał, by wszystko poszło zgodnie z jego planem.- Pierwszym zastępcą zostaje… Komar- wydusiła z siebie, dalej udając spokojnego i ułożonego kota.- Jestem pewna, że dobrze poradzi sobie w tej roli. Drugiego zastępcę ogłoszę później, gdy emocje już opadną.
U niej na pewno nie opadną, ale inni już byli bardziej udobruchani. W końcu udało im się powstać po śmierci Błysk. Zastępca to silny kot. Szaro-biały wpatrywał się w nią dalej, jednak teraz z tą samą satysfakcją co Janowiec. Przełknęła ślinę i jak zawsze ruszyła do swojego legowiska. Nie chciała tutaj być. Oni wszyscy myśleli, że dzieje się dobrze. Że ma jakiś zamysł na to, by podnieść nich wszystkich. Tak bardzo było jej żal tych, którzy na serio w to wierzyli. A ci, którzy nie byli do końca pewni, muszą być przez nią przekonani. Nie mogła wzbudzać podejrzeń, bo gdyby ktoś odkrył prawdę, byłaby skończona.
Ze spuszczoną głową kierowała się w dobrze znane jej miejsce, gdy nagle wpadła na kogoś. Nie zauważyła, żeby ktokolwiek tu przychodził. Z paniką myślała już, że zrobiła coś źle i to Janowiec, gotowy przekazać jej, iż zepsuła i Bez nie jest bezpieczny. Zaczęła lekko się trząść. W myślach powtarzała w kółko, że nie chciała. Wszystko było, tak jak on chciał. Niczego nie zepsuła. A może tak? Tymczasem kot przed nią machnął kremowym ogonem, wpatrując się w nią zdziwiony.
- Brzoskwinko? Co ci się dzieje?- zapytał Jabłko, odsuwając się od siostry i starając utrzymać spokojny ton głosu.
- Nic. Po prostu… J-ja nie zauważyłam, że tutaj jesteś. Tyle. Dasz mi przejść?- wymamrotała cicho dalej spanikowana. Co on tu robił? Był z nimi w zmowie? Chcieli ją sprawdzić? To była ich kolejna chora zagrywka?
- Na pewno nie, kiedy widzę, że kłamiesz mi w żywe oczy. Najwyraźniej musimy porozmawiać i wytłumaczysz, co się dzieje.
- P-puść mnie!- bardziej pisnęła, niż krzyknęła kotka, próbując powstrzymać drgające ciało. Tylko nie Jabłko… Całkowicie o nim zapomniała, a on potrafił ją przejrzeć. Wychowywali się razem, co jeżeli zobaczy, że coś jest nie tak? Już teraz był trochę podejrzliwy. Wpatrywał się w nią badawczo, a ona jedynie coraz bardziej stresowała się obecną sytuacją.
- Chodźmy poza obóz, tam będzie na tyle spokojnie, byś mi wszystko powiedziała.
- Nie!- wrzasnęła na niego. Nie mogła mu nic powiedzieć. Jeszcze coś zawali i będzie problem.
- Brzoskwinko…- ci go zaczął kocur.- Widzę, że coś jest na rzeczy. Ten jeden raz mnie nie odtrącaj.
Kotka spuściła głowę. Nie mogła mu nic powiedzieć. W blefowaniu nie była za dobra, kremowy by się od razu nabrał na jej kłamstwa. Nie chciała ryzykować, bo jeżeli wygada się o czymkolwiek, Janowiec będzie to wiedział. Dowie się prędzej czy później oraz zrobi coś jej rodzinie. Może nawet Jabłku? Nie żeby jej na nim zależało, lecz w takiej sytuacji nawet o niego się bała. Była całkowicie przerażona tą rozmową. Ona naprawdę nie chciała nic mu powiedzieć. Co, jeśli się domyśli? Za Janowcem stało wiele kotów, sama nie da rady.
-J-ja po prostu jestem t-trochę wytrącona z równowagi po śmierci B-błysk, okej?- wymamrotała cicho, próbując obejść brata. On jednak skutecznie tarasował jej przejście do legowiska, z pewną siebie miną wpatrywał się w nią twardym wzrokiem.
- Kiedy przemawiałaś do grupy, byłaś pewna siebie, a teraz prawie piszczysz i oczy ci łzawią, hm? Powiedz mi w końcu, o co chodzi, a nie omijaj temat, co?- już lekko zirytowany Jabłko zaczął nerwowo machać ogonem, dalej blokując jej drogę.
- Po prostu to jest… B-bardzo stresujące i tyle…
Gdyby on wiedział, jak to może się skończyć. Jedno źle powiedziane słowo i mógł nie żyć. Wszystko przez nią, jej głupią decyzję. Łzy zaczęły powoli kapać na podłoże, mieszając się z pyłem spowijającym ziemię.
Brat wyglądał, jakby to łyknął. Zamiast dalej złościć się na nią, jego spojrzenie zmiękło oraz przybrał spokojniejszy wyraz pyska. Mimowolnie odetchnęła z ulgą, iż przestał zadawać jej niewygodne pytania i wytykać jej dziwne zachowanie. Kocur objął ją ogonem, czule przytulając się do Brzoskwinki.
- Jak coś to zawsze możesz do mnie przyjść, wiesz? Nigdy tego nie wiedziałaś. Zawsze chciałaś być ode mnie z boku, co? Ale naprawdę się o ciebie martwię, nawet jeżeli tego nie wiesz. W końcu dalej jesteś moją siostrą i zostałaś mi tylko ty. Chciałbym naprawić tę relację. Rodzice nie pragnęli naszej niezgody, tylko chcieli, byśmy byli dla siebie oparciem. Rozumiesz?
Pokiwała lekko głową, pozwalając, by z jej gardła wydobył się cichy szloch. Tyle że nie pełen szczęścia. On nie wiedział. Po prostu kurde nie wiedział, co się dzieje. Chciał jej pomóc, a nie mógł. Gdyby zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i zagrożenia, jakie na niego czyhały, nie byłby taki spokojny.
Jabłko jeszcze mocniej ją objął, poniekąd amortyzując jej drgawki. Ona go naprawdę kochała, tylko nigdy mu nie wybaczyła. Nawet teraz, gdy poczuła, że mu na niej zależy, dalej miała wątpliwości. Po prostu nie potrafiła mu całkowicie zaufać, a wszystko przez to, iż w dzieciństwie zawsze zabierał im ojca. Gdy on już umarł, nie było czasu.
Powoli odsunęła się od kremowego. W jego oczach tlił się błysk, a na pysku widniał uśmiech. Dalej złudnie myślał, że wszystko jest dobrze? Szczerze, to lepiej tak było. Nie musiał się w końcu o nic martwić, w przeciwieństwie do niej. Brat skierował się w stronę legowiska starszyzny, do której trafił już jakiś czas temu. Przy wejściu stał Trzmiel. Na jego widok odwróciła wzrok. Przynajmniej był szczęśliwy. Kiedy już miała spokojnie skierować się dzieje posłania, przed jej oczami mignęło szaro futro w białe plamy.
Z powrotem ogarnęła ją wszechobecna panika, która nie pozwoliła jej zasnąć spokojnie.
***
Próbowała chociaż się zdrzemnąć, lecz próba skończyła się jedynie długim, przeciągającym się koszmarem. Nie był on gorszy niż rzeczywistość, tylko jak ona wyglądała. To wszystko było niemalże jak prawdziwe życie. Krew oraz martwe ciała, strach w każdym zakamarku. Ani chwili bez paraliżującego uczucia, że ktoś jest za twoimi plecami. Obudziła się zlana potem, wymęczona tragicznymi scenami, jakie widziała. Ciężko dysząc, spojrzała przed siebie.
To nie był koniec.
Prawdziwy koszmar dopiero się zaczynał i była zmuszona uczestniczyć w nim na co dzień.
Straciła możliwość decydowania o sobie, rodzina była zagrożona. Z każdym wschodem słońca mogła popełnić kolejny błąd, kolejny kot mógł być zagrożony. Każdy zmierzch był momentem, kiedy już można było myśleć o wschodzie. Zapowiadało się na kolejne zataczanie koła. Przyjęła już myślenie, iż każdy dzień był prawie taki sam jak poprzedni. Teraz ta rutyna się przerwała. Nie była na nic z tych rzeczy przygotowana. Ale to wróciło, choć w innej formie, która bardziej ją przerażała.
Obecnie to strach krążył wokół niej, zabierając resztki energii i zdrowego rozsądku.
Każdy poranek przestał być rutyną, bo obecnie zdała sobie sprawę, że jak tylko się obudzi, jej głowę będą niby dręczyć te same myśli, ta sama panika, lecz codziennie będą inne sytuacje, kiedy będzie mogła się potknąć. Może to przez zły czyn, jakiś zły ruch. Może słowo, powiedziane w złości czy nawet smutku. To wszystko mogło sprowadzić jej bliskich na całkowite dno. Zobaczy ich trupy, ciała w całkowitych strzępach. Straci ich raz na zawsze, już nie wrócą. Tak jak nie było już mamy i taty. Znikną tak samo jak Cicha i Śliwka. Tak jak Szyszka. A ona obiecała jej, że tu będzie. Że nawet po swojej śmierci będzie przy niej. Ale jej nie było.
Nie zostawię cię. Zarówno za swojego życia, jak i po mojej śmierci, będę przy tobie. Zawsze możesz mnie poprosić o radę, wsparcie, lub po prostu zwykłą obecność, a ja nigdy cię nie zawiodę, kochanie.
Tak wiele jej bliskich już nie istniało. Zmarnowała cenny czas, kiedy mogła być przy nich, pomóc czy lepiej poznać. Tyle że była taką idiotką. Powtarzała sobie to w myślach. Była głupia, słaba. Wszystko zepsuła. Została sama, kontrolowana przez ohydnego manipulatora, przerażona na każdym kroku. Już prawie nie potrafiła udawać szczęśliwej. Ledwo co dawała sobie z tym radę, jednak głos często jej się załamywał. W jej oczach można było zauważyć niepewność. Ale mało kto tak wpatrywał się w ślepia. A tam było tak wiele. Można było w nich przejrzeć kogoś na wylot. Ona musiała się postarać, by ona niczego nie zdradzała. Miała być dla tej idiotycznej równowagi. Każdy musiał myśleć, że działa tylko i wyłącznie z jej inicjatywy, a to wszystko było inaczej.
Nie było dobrze.
Nie było spokoju.
Nie wyszli na prostą i na czele z nią nie byli silni, skoro ona sama była taka słaba, wykończona.
Gdyby coś miało się nagle stać, na przykład kolejny atak Dwunożnych, nie byli na to gotowi, a zdecydowanie ona. Jakakolwiek harmonia była zachwiana, to wszystko było złudnym wyobrażeniem wytworzonym przez Janowca. Po raz kolejny potrafiła jedynie wyklinać jego osobę, w głębi duszy krzyczeć z bezsilności, a na zewnątrz udawać liderkę, która daje sobie radę. Błysk też tak robiła? Też musiała stawić czoło temu poczuciu, że nie jest wystarczająca, by ich wszystkich chronić? Ale bura dawała sobie radę w jakiejkolwiek sytuacji w przeciwieństwie do niej. Zareagowałaby odpowiednio, nie pozwoliłaby na to. Powstrzymałaby tego krętacza od psucia porządku.
Ale ona nie była Błysk.
Była Brzoskwinką, tą samą słabą i wątłą Brzoskwinią co zawsze.
Łatwo było nią manipulować, bo mimo jej charakteru, po prostu bała się stracić kogoś jeszcze. Była to jej słaba strona, tak jak ktoś nie umie sobie poradzić z agresją, ona nie potrafiła myśleć o tym, że ktoś z jej rodziny znowu umrze. Niektórzy dobrze sobie radzili ze stratą, ale nie ona. Zdecydowanie nie ona…
-Brzoskwinko? Wszystko dobrze? Nie za dobrze wyglądasz- odezwał się głos przy wejściu. Nagle podskoczyła zaskoczona i napotkała wzrok Jabłka. Znowu on. Znowu się tu zjawił, z kolejnymi pytaniami co do jej stanu, na które nie mogła odpowiedzieć.
- Po prostu miałam koszmar… T-to tyle- wymamrotała, jeszcze bardziej kuląc się na posłaniu. Kremowy podszedł do niej, po czym położył najbliżej jak mógł. Poczuła się strasznie niekomfortowo, bo nikt od dawna nie miał z nią kontaktu fizycznego. Po prostu była sama, a tutaj…
- Jadłaś coś? Bo naprawdę jesteś jakaś niewyraźna…- zapytał się kocur cicho, starając poprawić jej nastrój. Chyba rzeczywiście mu zależało, by naprawić tę relację, inaczej siedziałby dalej w swoim legowisku, flirtując z Trzmielem.
- Chyba tak- odpowiedziała wymijająco. Prawda była taka, że od kiedy to wszystko się zaczęło, nawet nie próbowała czegoś przełknąć, myśląc, że wszystko po chwili zwróci. Jabłko przyjrzał jej się badawczo, jakby oceniając jej stan.
- To może bym ci coś przyniósł? Potrzebujesz teraz sił, bo jest trochę zamieszanie- zauważył kremowy, wpatrując się w nią dalej. Odwróciła od niego wzrok. Nie potrafiła mu patrzeć w oczy. Te oczy, które stracą jeszcze błysk, jeśli tylko powie coś więcej, niż powinna…
- N-nie no, dam sobie radę… Naprawdę, nie musisz się tak o mnie martwić…
Na te słowa rozległ się rozbawiony pomruk.
-O ciebie się nie bać? Brzoskwinko, na tyle dobrze cię znam, że się nie da o ciebie nie martwić. Od dzieciństwa ciągle wpadałaś w jakieś tarapaty…- miauknął, a jego wąsy zadrgały ze śmiechu.
- Weź, teraz już jestem stara… Wiesz, że to dziwne jak mi wypominasz czasy, gdy byłam dzieciakiem- mruknęła kotka, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.
Wszystko tak jak za dobrych czasów.
Miała kogoś, z kim mogła porozmawiać, razem spędzać czas.
A Janowiec chciał jej to wszystko zabrać, rodzinę, która była dla niej jedyną podporą. Bez nikogo bliskiego nie dałaby sobie rady. Jabłko cieszył się swoim życiem, ale ona teraz nie potrafiła. On stracił partnerkę i jedyną córkę, a dalej coś go pchało naprzód. To było trudne, by znaleźć tę motywację, ona nie potrafiła. Była tutaj przestraszona i niepewna o przyszłość jej bliskich.
Kocur zauważył nagłą zmianę nastroju szylkretki. Trudno było to przeoczyć, bo nagle spięła całe ciało oraz z pustką w oczach wpatrywała się w ścianę legowiska.
-Przyniosę ci coś do jedzenia, zaczekaj tutaj chwilkę- wymamrotał już trochę mniej radośnie jak wcześniej. Wstał powoli i otrzepał futro, zostawiając Brzoskwinkę samą na posłaniu.
Kotka wypatrywała kremowego futra jak nigdy dotąd. Chciała, by on wrócił, bo gdzieś tam mógł zostać zamordowany. Jego ciało będą musieli pochować. Zostanie z niego wypruty z wnętrzności trup. Uważnie śledziła każdy jego ruch, kiedy podszedł do stosu zwierzyny, kiedy sięgał po mysz. Aż w końcu skierował swoje kroki w jej stronę. Trochę się uspokoiła, bo dawno nie czuła się tak bezpieczna. Na te kilka chwil nie była całkowicie samotna.
- No- rzucił jej piszczkę tuż przed nos.- Musisz coś zjeść. Naprawdę wydajesz się być jakaś bardziej zestresowana niż zawsze. Śmierć Błysk była niespodziewana, ale… Spokojnie wszystko się ułoży. Dasz sobie radę, zawsze byłaś dzielna- zamruczał, obejmując ją ogonem. Wtuliła pysk w mech.
- N-nigdy nie byłam dzielna, tylko… Zbyt wybuchowa. A t-to nie jest dobra cecha, mało kto lubi takie koty. P-przynajmniej teraz bardziej jestem ułożona… Ale co jeżeli nie poradzę sobie? Coś zepsuję?
- Ty? Weź, na pewno nie. Masz w sobie zdolności przywódcze, tak samo jak tata miał. Byłby świetnym przywódcą…
- Tak. Nie to, co ja- zaśmiała się cicho z przekąsem.
- Phi, coś niezbyt w siebie wierzysz. Jesteś naprawdę odpowiednim do tego kotem, dlaczego w to wątpisz?
- Tak… P-po prostu. A ty co tak nagle się mną zajmujesz?
- Mówiłem, zawsze chciałem naprawić naszą relację, teraz jest dobry moment. I rodzice by tego bardzo chcieli. Gdybyśmy umarli skłóceni, stracilibyśmy wiele. Na przykład taką chwilę jak ta. Już ci lepiej?- zapytał się nagle kocur, powodując lekkie zaskoczenie Brzoskwinki.
- Ch-chyba trochę…- powiedziała cicho, próbując zamaskować to, że dalej była zaniepokojona o losy ich wszystkich.
- Widzisz? Nie chcę dla ciebie źle, nigdy nie chciałem. Cieszę się, że mogłem z tobą porozmawiać i poprawić ci humor- uśmiechnął się kocur szczęśliwy.- To ja już będę iść, Trzmiel na mnie czeka.
Jabłko wyszedł powoli z legowiska. Jeszcze tylko jeden raz obejrzał się za siebie.
Chciała więcej takich chwil, kiedy nie musiała się bać. A wiedziała, że ich będzie strasznie mało.
***
Było tak spokojnie. Zdecydowanie za spokojnie. Zestresowana leżała na legowisku tyłem do wejścia. Szukała jakiejkolwiek ucieczki od tego wszystkiego. Ratunku, pomocy z czyjejś strony. Dopiero kilka dni a ona już miała dość. To mogło jeszcze trwać przez długi czas, na co nie była psychicznie przygotowana. W żadnym stopniu. Obecna sytuacja zbyt ją przerastała, nie pozwalała jej myśleć racjonalnie, unikała jakichkolwiek rozmów przez jej jąkanie się. Była tragiczną liderką i tyle. Nic więcej do gadania. Niespokojnie zamiatała ogonem podłoże. Co jeszcze mogło ją spotkać?
Janowiec nagle wkroczył do jej legowiska. Usiadł tuż przed nią, powodując u niej wielki dyskomfort, panikę oraz obrzydzenie. Nie chciała go widzieć. Już nigdy więcej…
- Czas na dalszych kroków podjęcie. - ogłosił kotce, uśmiechając się lekko. - Obydwoje jesteśmy świadomi krzywd wyrządzonych przez leśne klany. Każdy coś przez nich stracił. Czas postawić kres ich frywolności.
Zaskoczona nastroszyła już futro, próbując odegnać złe myśli. Niech on wyjdzie, niech da jej spokój… To naprawdę było za wiele, ona tego nie dociągnie przecież.
- C-co?- przestraszona odwróciła się do niego.- C-co?... J-jaki kres, cz-czego znowu o-ode mnie chcesz?!
- Potęgi i dobrobytu naszego klanu. - oznajmił. - Zemsty na Klanie Nocy.
Łatwo mu było mówić. Dla niego to kilka idiotycznych słów, które nie miały dla niego znaczenia. Mógł je rzucić ot, tak, a ona ponosiła konsekwencje. Mogła to wszystko zepsuć jednym źle zaakcentowanym wyrazem.
Zestresowana zaszurała łapami. Nie, tak być nie mogło. Nie może się tak dziać. Nie mogą zaatakować nikogo, to byłoby zbyt… Agresywne z ich strony, przynajmniej nie teraz.
- N-nie wiem czy t-to dobry pomysł...- mruknęła cicho.- J-jesteśmy trochę... R-rozproszeni p-przez ostatnie incydenty...- wymamrotała cicho.- P-proszę... P-poczekajmy chwilę... N-niech K-komar się tym zajmie…
- Komar...? Myślałem, że ty jesteś liderem. Rozpacz i smutek dobrze rozładowuje się podczas starcia. Negatywne emocje znikają. Myśli pozostają jasne i czyste- powiedział jakby nigdy nic kocur, powodując jeszcze większe drgawki szylkretki. Negatywne emocje jedynie wzrastały podczas takich ataków. Strach o bliskich, o swoje życie… A myśli…
- Cz-czyste? P-podczas krwawej b-bitwy? P-przecież... T-to jest rzeź i t-tyle... W-wiele k-kotów umrze…
Oni wszyscy umrą. Te niewinne koty, które o niczym nie zdają sobie sprawy. Dalej myślą, że wszystko jest dobrze. A tutaj Janowiec już planował wysłanie ich na wojnę, którą pewnie i tak przegrają. Wszyscy chętni krwi, nagle obudzą się z nią na łapach. Z ranami, mogącymi szkodzić ich zdrowiu. Może ze straconymi kończynami, bez możliwości dalszego bycia wojownikiem. Skreśleni na całe życie.
Albo po prostu się nie obudzą, bo najzwyczajniej w świecie umrą.
- Wątpisz w naszych wojowników?- kocur spojrzał na nią piorunującym wzrokiem. Za niedługo go zirytuje jeszcze bardziej. Jeszcze chwilę, a on może zagrozi bardziej niż wcześniej.
- N-nie! T-tylko... O-ostanio wiele kotów z-zostało zabitych, t-to wzbudziło m-mieszane emocje... I... Po prostu, m-może nie jesteśmy na to gotowi na razie?- cicho stwierdziła, nerwowo szurając łapami po ziemi. W powietrzu gościło napięcie. Serce biło jej bez opamiętania, wydawało jej się, jakby nawet Janowiec słyszał ten dudniący odgłos, co oczywiście było niezbyt realne, bo po prostu ona tak dostała cykora.
- To może zapytajmy ludu? Kto chce zemścić się na Nocniakach?- wojownik podniósł jedną brew, jeszcze bardziej ją stresując. Naprawdę miał ją gdzieś i jemu zależało tylko na własnych celach. Pewnie jeżeli mnóstwo kotów umrze, też nie będzie się tym w ogóle przejmował. Wzruszy ramionami i nic nie powie, może nawet tylko stwierdzi, że to jej wina? Że nie ogarnęła wszystkiego tak, jak powinna? I co wtedy? Rodzina po raz kolejny będzie w niebezpieczeństwie. Każda źle podjęta decyzja była ryzykiem.
- K-każdy?... T-to jest pewne... A-ale czemu n-nie może z-zrobić tego K-komar, j-ja... P-proszę, j-ja już n-nie mogę, n-naprawdę…
Kocur prychnął już zirytowany. Nie chciała, by się złościł, ale to było zbyt wiele. Zdecydowanie za wiele… Jak miałaby znieść to, że wysyła ich wszystkich na rzeź? A nawet jeśli mało kto umrze i bitwa będzie wygrana, to obecny Klan Nocy był inny niż ten kiedyś. Chciała zemsty, lecz nie w taki sposób.
- Komar ucieszy się z tych wieści. Siedź i marnuj swój żywot tu. Nie zdziw się, jak skończysz jak Błysk. - syknął, zbliżając się do wyjścia.
- N-nie, d-dobrze... Z-zrobię to, o-okej?- spanikowała i spróbowała go jeszcze tutaj zatrzymać mimo własnej woli. Nie mogła dopuścić do czegokolwiek złego. Gdyby Janowiec wziął sprawy w swoje łapy, mogłoby się to źle skończyć.- P-po prostu w-wytłumacz mi, j-jak mam im to p-powiedzieć…
***
Zasady były proste. Stwierdzić, iż są potężni i silni, by podnieść morale zgromadzonych. Zapewnić, że są na to gotowi, że już trzeba się za to wziąć, bo nie wiadomo, czego można oczekiwać po tych zaśmierdziałych, leśnych tchórzach. Zwrócić uwagę na to, jak klany ich zraniły, powodując niewyobrażalny ból wielu kotom. Po prostu ich przekonać, by poszli i zaatakowali bez strachu, co było dość proste, bo każdy był przejęty gwałtem dokonanym na Doli, zdruzgotani tym bestialstwem i pełni chęci zemszczenia się. Janowiec powiedział to wszystko bardzo ogólnikowo. Chciał, by miała możliwość potknięcia się podczas przemawiania do innych? By powiedziała coś nieodpowiedniego, a on jedynie będzie mógł zadać ból jej rodzinie?
To nie mogło się dobrze skończyć.
Może i dałaby sobię radę powstrzymać to wszystko, ale to przerażające uczucie, że Bez umrze, zbyt ją paraliżowało. Ten durny strach nie pozwalał jej myśleć racjonalnie, zgodnie z jej sumieniem. Musiała robić po prostu wszystko według tego idiotycznego gadania Janowca, który wydawał się być nieprzejęty czymkolwiek. Miał gdzieś jej ból, jej panikę. To, że drżała na jego widok, a łapy same się uginały. Przed oczami zawsze wtedy widziała to wszystko, co ją najbardziej przerażało. Czysty chaos próbował nią władać, powodować niekontrolowanie choćby kończyn czy ogona, który zawsze drgał tak mocno, jak się dało. Ten mętlik chciał, by poddała się jemu tak jak Janowcowi, by była posłuszna każdej myśli krążącej w zmęczonej głowie. Chciał tego, by skończyła z tym wszystkim.
Ale nie potrafiła, bo czuła to głupie oddanie tym wszystkim kotom, które tutaj były. Tym, którzy nie żyją tu z własnej woli, tylko po prostu się tu urodzili i przywiązali się do tego miejsca, choć mogło się ono zamienić w niewyobrażalne piekło. Na razie dopiero kilka kotów to poczuło. Plusk, pozbawiona godności, mocno okaleczona przez Wiatra, któremu nic nie stało na drodze i tak agresywnie, z taką wielką chęcią zobaczenia krwi rudej medyczki, dokonał tego okrutnego czynu. Ona, która stała się jedynie durną częścią tej całej gry, o której nic nie wiedziała, manipulowana przez puste, ale przerażające groźby. Z kotki, która choć starała się udawać silną, stała się wrakiem samej siebie, żyjącym tylko przez to, bo ktoś pociągał chore nitki w tej sprawie i nie mogła pozwolić, by to poszło za daleko. Nie mogła też spowodować śmierci kogokolwiek z jej rodziny, na jej okaleczenie, torturowanie czy zabicie by się zgadzała, ale nie by widzieć cierpienie niewinnych. Może ktoś jeszcze coś wiedział o tej sprawie i wylądował w niej tak głęboko? Ktokolwiek?
- Brzoskwinko?- odezwał się cichy głos Jabłka przy wejściu. Zaskoczona spojrzała w jego stronę. Kremowy jak zawsze przyszedł w złym momencie. Jak zawsze… Kocur szybko przyszedł do niej i położył się obok.
- Pamiętaj, możesz mi się wygadać, jeśli się gorzej czujesz. Bo to teraz wielka odpowiedzialność… a musisz jakoś dać radę. Wiesz jak to jest dużo, prawda?- miauknął do niej uspokajająco.- Ja tutaj jestem, nie musisz ukrywać swoich emocji, bo to jeszcze tylko bardziej cię przytłoczy.
Boże, jak ona miała tego dość. Tego, że on myślał o jakichś głupotach i nie miał jak zdawać sobie sprawy z powagi całej tej sytuacji. Po prostu zobaczył, iż jest z nią gorzej i postanowił nagle dążyć do chorego porozumienia, bo ich starzy by tego nie chcieli. Coraz bardziej wściekała się na samą siebie, na to jaka jest słaba. Na to, że urodziła się po prostu miernotą i nawet młodszego brata nie potrafi ochronić. Czy w ogóle była na tyle silna, by kogokolwiek obronić?
- Możesz sobie iść? Proszę, chcę… Chwilę sama pobyć- mruknęła cicho, jeszcze bardziej kuląc się na posłaniu z mchu.- Muszę pomyśleć, naprawdę. Nie potrzebuję na razie twojej pomocy. Wszystko jest pod kontrolą, po prostu jestem zmęczona.
Spojrzała głęboko w oczy kocurowi. Jabłko był strasznie zatroskany. Kiedy ostatnio widziała go w takim stanie? Kiedy w ogóle wpatrywała się w niego tak badawczo, bez cienia drwiny czy czystej ignorancji. Jakim cudem on wierzył w to, że się pogodzą? Tak, to by siedział dalej we własnym legowisku i miał ją gdzieś, a to jego bycie upartym strasznie ją… Irytowało? Bardziej mogłaby określić, że imponowało jej to samozaparcie, lecz nie mogła tego powiedzieć mu wprost, bo zbyt by ją to krępowało.
Kremowy wyszedł z lekkim żalem, smętnie machając ogonem. Nie czuła potrzeby pójścia za nim, by to ona teraz go pocieszyła. Po prostu teraz najbardziej chciała się ukryć w swojej dziurze, odtrącać wszystko z zewnątrz. Tylko tutaj miała spokój, mogła pomyśleć o tym wszystkim, co się działo. Oczywiście dalej z tym czyhającym na nią niebezpieczeństwem, jednak miała tu pewne poczucie ładu i równowagi, które trochę zachwiał Janowiec, niespodziewanie przychodząc, kiedy tego się nie spodziewała. A oprócz tego?
Nic.
W sercu na razie nie czuła nic, bo panika na ten moment się wyczerpała.
Ale jutro wszystko wróci do dawnego, stresującego porządku.
***
Nikłe promienie słońca rozświetlały obóz. Na niebie było tylko kilka chmur, świat rozbrzmiewał w taktach pieśni ptaków leśnych. Wszystko było takie radosne, niesamowicie piękne. Jedynym miejscem, które nie pasowało do tego wszystkiego, była ta mała przestrzeń, którą zajmowali. Choć atmosfera już nie była tak napięta jak kilka dni temu, w powietrzu dalej wisiało to zaniepokojenie. Niemalże każdy członek Owocowego Lasu zastanawiał się nad tym, co się stało. Wyczekiwano drugiego zastępcy. Wiele z nich dalej byli oburzeni nagłą śmiercią Błysk i z pogardą wpatrywało się w coś imitującego więzienie, gdzie obecnie przebywała Plusk. Może dalej przeżywająca wyrwanie wibrysów, pamiętająca ten wzrok Wiatru, który był wręcz zadowolony z tego, co zrobił. Zresztą, co się dziwić. Na pewno miał coś wspólnego z Janowcem. Albo po prostu był aż tak chętny krwi.
Zawsze jak wychodziła ze swojego legowiska, wiele kotów obracało się w jej stronę. Może z ciekawości, może istniały jakieś nieznane jej inne powody. Nie miała im tego za złe, lecz z każdym spojrzeniem skierowanym do niej, zaczynała jeszcze bardziej się stresować. Była odpowiedzialna za nich wszystkich, a oni nawet nie wiedzą, na jakie bagno ich pcha. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że decyzje wypowiadane przez nią, nie będą dla ich dobra czy szczęścia, tylko wymyślone przez Janowca, o którego planach nic nie wiedziała. Czy chciała się dowiedzieć? Nie.
Ale ta niepewność jeszcze bardziej powodowała jej panikę.
Przy innych normalnym stanem rzeczy było to, że musiała się uśmiechać czy udawać spokojną. W jej sercu szalała burza, której nic nie potrafiło powstrzymać. Przerażające wizje śmierci wszystkich jej bliskich okalały ją i w dzień i w nocy, nie pozwalały normalnie spędzać czasu. Na polowaniach, na patrolach, wszędzie była spięta. Nikt tego nie widział, jedynie byli zaciekawieni głupotami. A ona stała wokół tych wszystkich kotów ze strachem w duszy, którego nikt nie potrafił poskromić.
Dreptała powoli po podłożu, starając się, by nie patrzeć nikomu w oczy. Nie potrafiłaby znieść czyjegokolwiek wzroku. Do tego w takiej sytuacji, gdzie w końcu zadecydowała i mogła podjąć swoją jedyną decyzję. Ustawiła się tam gdzie zawsze. Powtarzała się sytuacja. Znowu tutaj była, by powiedzieć innym kto będzie kolejnym zastępcą. Starała się myśleć jak najbardziej jasno, brała wiele opcji pod uwagę, lecz teraz już wiedziała o tym, kto obejmie to stanowisko. Do tego musiała wyjawić TO. Tak bardzo nienawidziła siebie w tym momencie, jej uległości w stosunku do Janowca. Postarała się przestać machać ogonem i spojrzała na tych wszystkich, którzy zgromadzili się, by ją wysłuchać.
-Wydarzenia ostatnich dni na pewno nie były spokojne, j-jednak, teraz gdy atmosfera trochę ucichła, postanowiłam wam wyjawić, kto zostanie drugim zastępcą. W-wiem, że niektórzy byli zaskoczeni faktem, iż oprócz Komara, będzie drugi kot z takimi samymi obowiązkami, ale to tylko dla waszego dobra. Usprawni to nasze działanie. Chciałabym, by wraz z Komarem pozycję zastępcy objął Zimoziół- powiedziała, oczywiście ku zaskoczeniu wszystkich kotów.- Mimo problemów podczas treningu, wierzę, że dasz sobie radę.
Poczuła na sobie badawczy wzrok Janowca. On był tam. Obserwował każdy jej ruch. Był bardzo pewny siebie, skoro pozwolił jej wybrać zastępcę. Aż tak bardzo był przekonany o swoim zwycięstwie, że chciał dać swojej zabawce jedną okazję do wykazania się? Tuż po tym, jak oznajmił jej, iż mają iść na pewną śmierć? Czy może bał się o, że jest słaba i potrzebuje kogoś, kto dałby jej wsparcie? Komar na pewno go nie dawał. Był tylko po to, by Janowiec mógł mieć ją na oku, by mieć władzę jeszcze bardziej przy sobie. Szary nawet z nią tak nie rozmawiał, częściej widziała u niego po prostu ten sam obrzydliwy, usatysfakcjonowany uśmieszek co starszy wojownik. Komar zawsze był znany z tego, że uwielbiał terroryzować innych, lecz teraz dzięki Bogu nawet nic jej nie robił, choć była święcie przekonana, że w głębi duszy już pewnie obmyśla, w jaki sposób zabić jej rodzinę. A oni wszyscy, cała ta ich grupa… Byli szczęśliwi z tego, co zrobili. Podobał im się czyiś ból. Podobało im się to, że prowadzili ich na ścieżkę, która była straszliwie niebezpieczna i wiele członków ich grupy mogła spotkać śmierć.
Zimoziół spojrzał na nią z wymieszanym zdziwieniem i radością. Zasługiwał na to miejsce. Był dość miłą istotą, był rzetelny w swojej pracy. Nie odznaczał się tak bardzo z tłumu, co było dla niej dobrą cechą. Po prostu potrzebowała kota, który ją zrozumie. Chciała też kogoś, u którego mogła być pewna tego, że nie jest w tej głupiej grupie, której składu nawet nie znała. Była przekonana, iż taki dobry członek Owocowego Lasu nie ma nic z nimi wspólnego.
A co jeżeli nawet on maczał palce w tej sprawie?
Tyle że to nie był teraz koniec. Gwar rozmów rozlegał się głośno, a ona musiała przekazać jeszcze jedną rzecz. Panicznie próbowała w jakiś sposób się uspokoić, ale to było zbyt trudne, by to powiedzieć, przez co niektóre koty już zastanawiały się nad opuszczeniem polanki. To całe idiotyczne przedstawienie jeszcze nie dobiegało końca. Zestresowana spojrzała na Janowca, niemo błagając, by nic nie zrobił Bzowi, jeśli teraz popełni gafę, a była pewna, że coś zepsuje.
-J-jest jeszcze jedna sprawa- delikatnie zaczęła, skupiając na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych.- J-jak pamiętacie, ostatnio miał miejsce niewybaczalny incydent. Jeszcze wcześniej niż zabójstwo Błysk. M-mianowicie gwałt na Doli. Nie możemy pozwolić, by klany nami pomiatały. J-jesteśmy silni jak nigdy dotąd. Uczniowie sz-szybko się uczą, mamy młodych i sprawnych wojowników- wymamrotała, siląc się na ożywiony głos, choć w środku już zaczynała jej się świecić czerwona lampka.- N-nie jesteśmy od nich gorsi. Nawet mogłabym powiedzieć, o wiele lepiej sobie radzimy! W-w końcu przeżyliśmy niespodziewany atak Dwunożnych, którzy bestialsko zamordowali naszych najbliższych. A-ale powstaliśmy ze zgliszczy i jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek! Dlatego nie możemy pozostać neutralni w tej sytuacji. N-naszym obowiązkiem jest dbać o nasze dobro. Nigdy nie zapomnimy zbrodni ich wszystkich dokonanych na dawnym Klanie Lisa. Musimy pokazać im, że jesteśmy tutaj. Kiedy już myśleli, iż wymarliśmy, żyjemy i pragniemy zemsty za te wszystkie czyny. Dlatego naszym obowiązkiem jest upewnić, żeby zapłacili za swoje przewinienia! Za zbrodnie dokonane na naszym ludzie, za księżyce, które spędzili nasi rodacy pod ich okupacją! Nie jesteśmy jakąś tam grupą, jesteśmy potężni i musimy pokazać naszą moc im wszystkim, którzy zapomnieli o naszym istnieniu! P-przywróćmy dawną chwałę Owocowego Lasu… Nie możemy dłużej pozostać w cieniu! Oni wszyscy, którzy tak zawinili, wkrótce dowiedzą się, jaką krzywdę nam wyrządzili i gorzko pożałują błędów ich przodków!
W obozie nagle wybuchła wrzawa. Te głośne krzyki raniące uszy. Spojrzenia na nią skierowane, pełne zaskoczenia oraz zdezorientowania. Niektórzy szczęśliwi z powodu, że w końcu się zemszczą, pokażą, kto tu rządzi. Chętni zobaczyć puste, martwe ciała kotów z Klanu Nocy, rany, z których sączy się ciemnoczerwona, gęsta ciecz. To było przerażające. Inni podeszli bardziej realistycznie, ze zdziwieniem wpatrywali się w nią z niemym zapytaniem, rozległy się szepty. Kiedy będzie atak? Gdzie dojdzie do bitwy? Kto będzie walczył podczas starcia, a kto zostanie w obozie gotowy bronić tych, którzy sami nie mogli zapewnić sobie bezpieczeństwa? Pewnie było wiele spekulacji, wiele myśli, opinii. Może niektórzy już zaczęli się bać o to, czy ich bliscy wrócą cali i zdrowi, a młode koty aż ciągnęło do tego, by pokazać kto jest lepszy? Raczej nikt nie zobaczył tego, że Brzoskwinka cała się skuliła na myśl o tym, co mogło nadejść.
Byli w tak wielkim niebezpieczeństwie, a ona była najgorszą liderką.
Już za niedługo każdy się tego dowie na własnej skórze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz