Niezapominajkowy Sen wycofał się o kilka kroków, uważnie obserwując drżące ciało Bengalki, która wyglądała tak, jakby miała zaraz rzucić się i kogoś zabić. Po części była to prawda, jednak kocica nie celowała w swojego zastępcę czy inne, stojące na jej drodze koty, jej brązowe ślepia utkwiła w wydeptanej przez kocie łapy ścieżce.
Ścieżce, która prowadziła wprost do dołu, w którym przetrzymywali więźniów.
— I co zamierzasz z tym wszystkim zrobić?
Ponownie przeniosła wzrok na Niezapominajka, który szybko odwrócił głowę. Aż tak wyglądała na wściekłą? Mrowienie na karku ustało, gdy tylko wzięła kilka głębokich, uspokajających wdechów. Owszem, kara się należała, jednakże sama nie miała pojęcia, jaka. Jedyne, co jej przychodziło do głowy to publiczna egzekucja, jednakże chciała uniknąć buntu.
Ta dwójka była bardziej problematyczna niż wygłodniały kundel w porze nagich drzew a rozwiązania nie widziała, przynajmniej nie teraz.
— Muszę pomyśleć. Idź już, uspokój klan.
Widziała jego wahanie wymalowane na pysku, przez uderzenie serca nie poruszył się, jakby chciał zadać jej kolejne pytanie, na które odpowiedzi nie znała. Otrząsnął się jednak, kiwając liderce twierdząco głową, nim jego ogon zniknął w wejściu do dziupli.
Zboże została sama ze swoimi myślami, które dręczyły ją od jakiegoś czasu. Mimowolnie sięgnęła łapą do swojego pyska tam, gdzie pojawiły się już pierwsze, siwe włoski. Pierwszą młodość miała już za sobą, jej czas na tym świecie powoli się kończył i dobrze o tym wiedziała. Nieprzyjemny dreszcz niepokoju przeszedł po jej grzbiecie.
Ze swojego legowiska wyszła dopiero o zmroku.
* * *
Odwróciła się za siebie, obserwując oddalające się tereny Klanu Nocy. Serce biło jej jak oszalałe, ostatni raz wybrała się poza własne terytorium, gdy Konopia jeszcze żyła.
Na wspomnienie kotki jej serce ścisnął potworny żal. Nadal nie mogła pogodzić się ze śmiercią ukochanej, co noc miewała sny o ich wspólnym, szczęśliwym życiu w klanie. Co ranek budziła się z rozczarowaniem, że to tylko wymysł jej wyobraźni.
Próbowała nie płakać gdy przychodziła na jej grób, niosąc w pysku wszystko. Od kwiaty, poprzez szyszki aż po ptasie pióra. Pilnowała, aby kopczyk nigdy nie zarósł trawą. By nikt go nie zniszczył.
Starła łapą łzy, które pojawiły się w jej ślepiach, idąc dalej.
Zapach dwunogów przybierał na sile, drażniąc wrażliwy nos kotki.
Minęła jeden dom.
Później kolejny.
Kolejny.
I kolejny.
Z przedmieść trafiła na osiedle, pełne szczekających, wręcz wrzeszczących psów. Futro na jej grzbiecie stanęło dęba, gdy drażliwe uszy wyłapały szmer w pobliskich zaroślach. Odruchowo wskoczyła na płot. Brązowe ślepia spoczęły na małych dwunogach, które wyrywały sobie coś z rąk.
Zmarszczyła brwi, przyglądając się uważnie.
Zwłoki kota latały niczym szmaciana lalka między lepkimi łapskami dzieciaków.
Zboże czuła, jak krew z jej ciała odpływa, jej samej zrobiło się słabo, żołądek wywrócił się na lewą stronę do tego stopnia, że kocica zwróciła obiad.
— Potworne, co?
Zjeżyła futro, gdy płot zatrzeszczał. Jakiś niemalże śnieżnobiały, pręgowaniem podobny do niej, kot przysiadł się tuż obok, obserwując makabryczną scenę.
— Najgorszemu wrogowi nie życzę trafienia do tego domu — mówiąc to, odwrócił wzrok, na kolejną obrzydliwą scenę — Żaden kot nie wytrzymał tam dłużej niż sześć księżyców. Mało tego, nikt nie potrafi uciec. Od kiedy Łatek jakimś cholernym cudem się wydostał... pilnują wszystkich dziur w domu. Kraty w oknach, siatka w drzwiach... istne Alcatraz.
Podążyła wzrokiem za miejscem, wskazanym przez obcego bengala. Faktycznie, miał rację, drobne kraty w oknach sprawiły, że kocica tylko poruszyła się niespokojnie.
— Tak swoją drogą, jestem Migot.
— Zbożowa Gwiazda.
Kocur zamrugał ślepiami, jakby nie potrafił uwierzyć.
— Klanowy kot? Liderka? Cóż takiego musiało się stać, że wywiało cię aż tutaj?
Bengalka milczała, nie wiedząc co ma powiedzieć. Z jednej strony nie chciała zdradzać wszystkiego, jednak w śnieżnym kocurze było coś, co sprawiało, że czuła, iż może mu zaufać. Machnęła ogonem niespokojnie.
— Szukam rozwiązania problemu — ponownie zamilkła. Szukała odpowiednich słów, by wyjaśnić całe zajście — Pewne koty w naszej społeczności doprowadziły do terroru i wielu śmierci w klanie. A ja nie mogę znaleźć sposobu, aby ich ukarać.
Migot poruszył wąsami, wbijając pazury w płot.
— Przyprowadź ich tu. Skoro ten nieszczęśnik jest już martwy... Pewnie będą szukać kolejnego kota. Każdy jeden, który się tam znalazł był jakimś znajdusem bez obroży, takim zgarniętym z ulicy. Mogę ci pomóc ich tam wrzucić, jeśli chcesz.
Zboże poruszyła się niespokojnie. Migot mimo iż sprawiał, że czuła się w jego towarzystwie dobrze, to jednak nie wiedziała, czy może mu w pełni zaufać, a już szczególnie w takiej kwestii. Do tego taka szczera oferta pomocy... coś podpowiadało jej, że jest nie tak.
— Czego chcesz w zamian?
— Tylko żebyś mi opowiedziała trochę o klanach. Mój przybrany, starszy brat zawsze opowiadał o jakiejś kotce, którą poznał. Dureń był w niej zakochany do szaleństwa! Ponoć zrobił sobie z nią kocięta. Pliszka się nazywała czy jakoś tak... No! W każdym razie, strasznie mnie zaciekawił a po jego śmierci nie miał mi kto o tym opowiadać więc. Przysługa za przysługę, zgoda?
— Zgoda. Będę tu za cztery wschody słońca.
Nie czekała na jego odpowiedź, nawet nie chciała słyszeć pożegnania. Imię jej matki w pysku obcego kocura sprawiło, że miała ochotę wyć i płakać. Czym prędzej zeskoczyła z płotu, ruszając w stronę domu. Może i znalazła rozwiązanie jednego problemu, jednakże dowiedziała się czegoś, co ponownie zamieniło jej myśli w splątaną breję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz