Od rana źle się czuł. Bolał go brzuch i wymiotował dalej niż widział. Z tego też powodu jego brat Heimdall przeniósł się w inne miejsce, bojąc się, że zarazi się tym świństwem. Ach, tak... Kochany brat pamięta jak za młodu cała ich trójka chorowała na podobną odmianę schorzenia. Nie miał pojęcia jak to się nazywało, lecz przyniosło im wiele trudnych dni.
Może i jego brat powinien się martwić tym, że zachoruje, jednak Mimir miał to gdzieś. Jak zawsze leżał, wpatrzony tym razem w sufit. Ciekawiło go co on w nim widział. Nawet gwiazd nie było... Dziwak.
- Ej... Ty... przynieś mi wody - nakazał kocurowi, który tylko mrugnął na znak, że słyszał.
No i tyle było z jego pomocy. Podniósł się ociężale na łapy i skierował w stronę miski. Pech chciał, że wtedy dostał kolejnych skurczów i woda zamieniła się w śmierdzące bagno.
Wyprostowany słysząc jego charkanie wyjrzał z kuchni i złapał się za głowę. Od razu zapakował go do pojemnika i zaczął nakładać na swoje łapy inne łapy. Wcale nie protestował. Naprawdę czuł się fatalnie.
***
Wizyta u Obcinacza nie była za ciekawa. Znów go ukuł! I to kilka razy! Chciał zapomnieć o reszcie rzeczy, jakie mu robił, zwłaszcza o ściskaniu brzucha. Wtedy też kolejny raz zwymiotował żółtą pianą, ku zniesmaczeniu Wyprostowanych. Ale sam się o to prosił! Musiał przyznać, że wizyta była dość krótka i za chwilę znów leżał na kanapie, czując się znacznie lepiej. O zgrozo jego brat nie ruszył się nawet w tym czasie o mysi skok i zaczął wręcz martwić się, czy to to jeszcze żyje.
Pacnął go łapą w nos, a niebieski tylko kichnął. Żył. Niestety.
Widząc, że Heimdall nadal kryję się w pokoju Wyprostowanego, udał się na spacer. Ten łysy głupek nie zamknął klapy wyjściowej, przez co z łatwością znalazł się na zewnątrz, od razu kierując łapy w stronę Drogi Grzmotu.
***
Spacer mu pomógł, nawet lepiej niż ten Obcinacz! Czuł się na powrót żywy i wolny! Szedł drogą kiedy to ktoś pojawił się tuż przed jego nosem. Rozpoznał Anubisa, który dziwnie kuśtykał.
- Loki, mój ukochany przyszły wierny! - zawołał z ulgą, poznając przybysza. - Pomóż swojemu czcigodnemu prorokowi!
- A co ci jest? - zapytał, kierując wzrok na poranioną łapę pieszczoszka. Och... wdał się w bójkę? No, no, no... nie spodziewał się, że był do tego zdolny. - Z kim się biłeś?
- To nie jest teraz ważne! Pomóż mi się tego pozbyć! - Uniósł kończynę, by przyjrzał się jej stanowi.
A co on medyk jakiś? Skąd miał wiedzieć co zrobić?
- Może odgryźć? - zaproponował.
Anubis wręcz zrobił taką minę, jakby zaraz miał zemdleć. Chyba nie trafił z diagnozą, a kocur wyglądał jakby miał zaraz paść na zawał.
- Dobra chodź. Znam kogoś kto ci pomoże...
- Dziękuję ci! Dziękuję! Ześle na ciebie swą łaskę!
Trochę w to wątpił, ale doprowadził go w jakiś ciemny zaułek, gdzie jakaś dzika kotka o obłąkanym spojrzeniu, zmierzyła ich wzrokiem.
- Szukamy jakiegoś uzdrowiciela - miauknął do samotniczki, która nieufnie wbijała w nich wzrok.
- Pleśniak, las, tam - Wskazała kierunek.
- No dobra, to powodzenia - Odwrócił się do Anubisa, który najwidoczniej nic nie zrozumiał z tej wymiany zdań. - Nasz uzdrowiciel jest w lesie. Ostatnio pojawił się taki jeden, podrywał tutejsze samotniczki i chwalił się, że potrafi leczyć - wyjaśnił mu skąd kojarzy tego kocura. - To nie powinno długo nam zająć. Musisz tylko kuśtykać szybciej.
<Anubis?>
Wyleczony: Loki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz