Jaśminowy Sen zataczało prawdopodobnie setne okrążenie, a ich ślady mogły lada moment wydeptać dziurę w ziemi. Na wszystkie te nerwy nie pomagał fakt, że patrol pod wodzą szwagra zastępcy Klanu - Niedźwiedziego Pazura nie znalazł ani śladu Mysiego Kroku.
Partner ich siostry przyglądał się w milczeniu. Powiedział już, co miał do powiedzenia i nie miał rady na całą resztę.
W umyśle szynszylowych przewijała się jedyna myśl - ponownie przetrząsnąć cały teren Klifiaków, choćby miało to trwać całą noc, a nawet dnie. Jeśli znów się nie powiedzie, wyśle delegacje do innych Klanów. A było jakieś inne wyjście?
— Niedźwiedzi Pazurze — odezwało się po zaczerpnięciu powietrza. — Przyślij do mnie wszystkich dostępnych wojowników i ich uczniów, jakich mamy. Przetrząśniemy teren raz jeszcze, a większymi grupami.
— Ściemnia się, Jaśminowy Śnie — zauważył zaniepokojony arlekin. — Będziemy szukać w nocy?
— Jeśli jeszcze żyje i potrzebuje naszej pomocy, nie możemy zwlekać. Muszę jeszcze odwiedzić Iskrzący Krok. Zbierzcie się przed wejściem do żłobka.
— Tak jest. — Wojownik spuścił łeb i mruknął. Pewnie również nie miał już nadziei na odnalezienie Myszka.
Ani on, ani nikt.
***
Jako pierwsza zameldowała się Złota Pręga, totalnie nie czująca napięcia, jakie emanowało od Jaśminowego Snu. Zanim cokolwiek powiedziała cokolwiek, ziewnęła soczyście.
— Jesteście pewni, że chcecie go jeszcze szukać, a na dodatek po zmierzchu? — zapytała beznamiętnie, myśląc jedynie o tym, żeby się zdrzemnąć. — Jesteśmy zmęczeni po ostatnich poszukiwaniach, a przysięgam, że przetrząsnęliśmy caluuuutki las.
— Jeśli Mysi Krok nas potrzebuje, nie mam zamiaru się ociągać. Musimy mu pomóc, gdziekolwiek teraz jest?
— Albo nie żyje i już po ptakach, a my się produkujemy na marne — jęknęła kotka.
Zastępca westchnęło. Wpieniała ich ta kotka.
— Wciąż musimy go pogrzebać.
— Można też założyć, że postanowił spędzić swoje ostatnie księżyce w ciepełku u dwunożnych...
— Przestań, Złota Pręgo — warknęło Jaśmin, nie rozumiejąc, jak można nie przejmować się losem klanowicza. — Jeśli nie znajdziemy go tym razem, przyznam ci rację, ale na tą chwilę przymknij ten przeklęty dziób, dobra?
— Jaśminie, spokojnie. — Oto Dziki Kieł przybył na ratunek. Wraz z nim kilku wojowników ze swoimi uczniami. — Aczkolwiek proszę cię, żebyś zostawiło kogoś na straży obozu.
No tak, w całej tej desperacji zapomniało o rzeczy oczywistej - czuwanie nad resztą. Wzdrygnęło się na myśl, jak mogło być takie nieodpowiedzialne.
Poczekało na resztę kotów i wtedy ogłosiło:
— Na początku chciałobym wam podziękować za zaangażowanie w sprawę Mysiego Kroku i za to, że jesteśmy tu wszyscy. Podejmujemy ostatnią próbę odnalezienia naszego przyjaciela i mam nadzieje, że tym razem odniesiemy sukces. Dziki Kle, razem ze Złotą Pręgą, Gawronim Skrzydłem, Rdzawym Futrem, Łabędzią Pieśnią, Rysią Łapą i Lamparcią Łapą będziecie strzegli obozu i przekazuję ci dowodzenie nad tą grupą. Reszta idzie ze mną.
***
Ułożyło się w legowisku, myśląc o Mysim Kroku. Kolejna próba zeszła na psy i wiedziało doskonale, że najwyższy czas wysłać delegacje.
Szczerze? Nie spieszyło im się do tego. Może bało się reakcji innych klanów na widok Klifiaków, błagających o pomoc? Albo tak nie wierzyło w jego odnalezienie, że straciło siły na kolejne kroki. Nadzieja umarła po bezsensownym spacerku w nocy.
I miało również na głowie Rdzawe Futro. Okazało się, że opuściła obóz na dłuższy czas i wróciła nad ranem, tuż przed powrotem patrolu. Niestety, nie chciała się tłumaczyć, a najgorsze jest to, że to była kolejna ucieczka w ciągu kilku dni.
Ogólnie, odkąd pojawił się temat potomstwa, atmosfera między kotami stała się napięta. Rdzawa wciąż podejmowała próby przekonania Jaśmin do jej planu, zaś ono dalej było na nie i tak wywiązywały się kłótnie między parą.
Dopiero, kiedy spotkali się popołudniu, wojowniczka była w stanie wyznać prawdę.
— Jaśminie, chciałabym porozmawiać — Czarnobiała przełknęła ślinę. — Nie jest mi łatwo, ale jest coś, o czym powinnoś wiedzieć. Nie chcę mieć przed tobą tajemnic.
— Chodzi o te twoje zniknięcia?
— Tak. Widzisz, wciąż się kłócimy o posiadanie potomstwa i oboje mamy własne zdanie. Postanowiłam uprzeć się przy swoim i zrobiłam to.
Jaśminowy Sen zamarło. Obawiało się tego...
Końca.
— Nie... — Łzy napłynęły im do oczu.
— Nie nazywaj tego zdradą — Jej głos wciąż drżał. — Nie było w tym miłości. Wciąż cię kocham, ale jeśli nie jesteś w stanie zaakceptować tego, że chcę mieć potomstwo to... trudno. Dam radę sama, zresztą to moja sprawa i moja decyzja. Nic ci do tego. Zaakceptuj to albo z nami koniec. Po prostu. Kociaki niedługo przyjdą na świat.
— Kim jest ich ojciec? — spytało Jaśmin.
— Pieszczoch, który potrafił wysłuchać mojej historii. Wyświadczył mi przysługę.
Jaśmin było zmieszane. Nie mogło dopuścić do jej odejścia, przecież wciąż ją kochało, ale nie popierało jej samolubnej decyzji.
Samo było samolubne, zabraniając jej tego...
Musiało uciec.
Musiało to sobie ułożyć w głowie.
Musiało...
— Daj... daj mi trochę czasu, okej?
Zniknęło. Nie wiedziało, dokąd, ale gdzieś musiał się podziać. Po prostu musiało przez chwilę pobyć samo. Dowiedzieć się, jak powinno zareagować; co powinno zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz