a/n: nie pisałam opowiadań na tego bloga od strasznie dawna, ale teraz udało się machnąć 1181 słów, także weźcie herbatkę i możecie czytać :>
Liście, leniwie kołyszące się przez jesienny wiatr. Chmury, które powoli sunęły po niebie, jakby nigdzie im się nie spieszyło. Nawet promienie słońca przyjemnie łaskotały rudy pyszczek Dymnego Nieba. Cieszył się chwilami jak ta. Spokojne jakby zatrzymane w czasie. Element wyrwany z okrutnego świata, jaki go otaczał, przytłaczał, przerażał. Dym od zawsze odróżniał się od pozostałych kotów w klanie. Bał się dźwięku łamania gałązki, krzywe spojrzenie potrafiło doprowadzić go do łez, a co przy posiadaniu Jadowitego Serca za syna, nie było wcale trudne. Widział wychodzącą z przybranego syna jego siostrę, Płomień, która gościła w jego pamięci nawet po tylu księżycach. Każdy wzrok złotych oczu przyprawiał go o dreszcze, jakby patrzyła na niego właśnie Płomień. Ani krzty łagodności czy miłości, sama pogarda.
Czasami jednak nawet Dym zbierał w sobie odwagę, by zagadać do syna, chcąc nawiązać z nim minimalny kontakt. Nie potrzebował przecież wiele. Wystarczyło parę minut wymiany zdań, a zielonooki byłby spokojniejszy. Słyszał oczywiście plotki w klanie na temat wybryków dziko pręgowanego kocura, które przyprawiały go o ciarki na plecach. Jeszcze, żeby mu na stare lata takie nerwy były potrzebne (chociaż oczywiście wcale nie był aż tak stary!).
Dym mimo wszystko wierzył w dobre serce Jadowitego. Pewnie miał je po prostu głęboko schowane, ukryte przed całym światem.
Zielonooki po południu odnalazł syna, który jadł samotnie z boku obozu. Podszedł ostrożnie, acz stanowczo.
- C-Cześć, Jadowite Serce - zaczął miękkim głosem, chociaż czuł, jak nieco drży.
- Czego chcesz? - Kocur nie fatygował się, by być miłym. Widocznie uznał to za zbędne w konfrontacji z ojcem, którego w teorii powinien szanować.
- M-może chciałbyś p-pójść na p-polowanie? - zaproponował starszy, siadając w pewnej odległości.
- Z takim starym prykiem? Nawet za mną nie nadążysz - odparł jego syn z przekonaniem, machając ogonem ze zirytowaniem. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przypominał swoją matkę...
- C-Chcesz się p-przekonać? - zapytał Dym, który tę kwestię ćwiczył z dwieście razy, nim faktycznie zdobył się na odwagę, by ją powiedzieć na głos.
Jadowite Serce zaprzestał spożywania posiłku, posyłając ojcu pogardliwe spojrzenie. Jad nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że ojciec był skończonym tchórzem. Nie mógł uwierzyć, iż jego matka, wspaniała wojowniczka, wybrała akurat jego! Zacisnął zęby, wstając. Wysunął i wsunął parokrotnie pazury, nim nie zaszczycił ojca odpowiedzią.
- Nie dam ci szansy - oznajmił z przytłaczającą pewnością siebie.
Jednak Dym wiedział jedno. Jad mógł go ignorować, wyzywać, nie szanować, ale pojedynku nigdy w życiu by nie odpuścił. Zwłaszcza w czymś takim jak polowanie. Zabijanie zwierzyny dla dobra klanu było szlachetne, a im lepszy w tym byłeś, tym bardziej cię szanowano. Jad znał opinię na temat jego ojca, więc śmiało wysunął wnioski, iż z łatwością pokona go w tym starciu.
Wyszli z obozu. Jad ani razu nie odezwał się do ojca. Dym przywykł do tego rodzaju traktowania. Westchnął jedynie, akceptując martwą ciszę pomiędzy nimi, mimo że oddałby wszystko, by zamienić ją w żywą rozmowę.
Dotarli na miejsce polowań na zwierzynę. Z daleka czuć było intensywne zapachy, niesione z wiatrem, który tak przyjemnie łaskotał ich pyszczki.
- Czas do zachodu słońca - oznajmił Jad, ruszając zaraz po tym, jak to powiedział.
Biegł ile sił w łapach, trzymając się zapachu, który przyjemnie drażnił jego nozdrza. Świeży, mocny trop. Nie był pewien, czy to wiewiórka, czy może pomniejszy zając.
Dym nie był tak narwany. Spokojnymi ruchami badał powietrze i wszystkie dochodzące do niego odgłosy. Odróżniał je wszystkie, znał każdy zapach, mógł nawet określić, w jakiej mniej więcej odległości znajdował się od zwierzyny. Rudy kocur od zawsze wiedział, że był do bani w pogoni, kiedy to potykał się o własne łapy. Dlatego wypracował inny sposób.
Ruszył, nisko przy ziemi, powolnym, ostrożnym krokiem. Szedł za zapachem, który wydał mu się najbliższy. Niedługo później dostrzegł dorodnego ptaka, który dziobał w ziemi. Dym doskonale wiedział, co nastąpi, jeśli za wcześnie wyskoczy. Oczami wielkimi jak głazy śledził wszystkie ruchy ofiary.
Dymne Niebo nie dorównywał Jadowi ani w szybkości, ani zwinności. Miał jednak coś o wiele cenniejszego. Doświadczenie. Odpowiednio wykorzystane, potrafiło być doprawdy potężną bronią, której Jad nieprędko zdoła użyć. W końcu nie uczył się na cudzych, a co dopiero własnych błędach.
Dlatego też, kiedy Dym wyskoczył, zdołał pochwycić ptaka, który trzepiąc skrzydłami, walczył o życie. Nic z tego, kocur mocno pochwycił go zębami, gdyż wiedział, iż następnej takiej szansy nie będzie.
Jad z kolei, w gorącej wodzie kąpany, zgubił trop. Był tak pochłonięty myślą o zwycięstwie, że nie zorientował się, gdy zapach zniknął. Nie umiał też podłapać kolejnego. Zacisnął zęby, nie mogąc w to uwierzyć. Zawrócił z nadzieją, że odnajdzie zapach i zdoła upolować coś, nim skończy mu się czas.
Dym już czekał, kiedy jego syn powrócił z pustymi łapami. Nie zdołał nic upolować, nieważne ile razy próbował wspinać się na drzewa za wiewiórkami, bądź skakać nad wyraz wysoko, za ptakami. Zamiast tego, stanął wpół kroku, wpatrzony w ofiarę jego ojca.
- Niech go szlag - mruknął pod nosem. Był pewien, że nie on jeden wróci bez niczego.
- Jad, n-nie z-złapałeś nic - zauważył zdumiony Dym.
- Zamknij się! - wrzasnął złotooki.
- H-huh? - Dym dostał dreszczy przez nagłą agresję w głosie syna. Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego, że jego syn wróci z pustymi łapami.
Dym wstał, patrząc na niego z troską. Widział, jak ciężko przełknąć mu przegraną, ba, pewnie wcale do siebie tego nie dopuszczał. Jad miał dość wąski światopogląd, dlatego taki obrót spraw mocno nim wstrząsnął.
- J-Jad, s-słuchaj-
- NIC NIE MÓW DO CHOLERY JASNEJ - wydarł się, łapą tnąc powietrze tuż przed jego ojcem.
Rzucił się w bieg, wracając prędko do obozu. Chciał jak najszybciej zaszyć się gdzieś z dala od Dymnego Nieba. Nie chciał, by rudy się do niego zbliżał. Jeszcze by mu zrobił krzywdę w szale, a tego matka by mu nie darowała. Zasłonił oczy łapami, zaciskając zęby tak mocno, że bolała go szczęka.
Dym po dłuższym czasie wrócił do obozu. Odłożył ptaka na stertę, szukając wzrokiem syna. Nie odnalazł go, więc poszedł po prostu na ubocze, by się położyć. Nie zauważył, kiedy znalazła się przy nim jego partnerka.
- Co tam skarbie? Wyglądasz na przybitego - miauknęła, otulając go puchatym ogonem, który tak uwielbiał.
- N-Nic w-wielkiego - odparł.
- Nie kłam. Mogę czytać z ciebie jak z otwartej księgi - miauknęła Rozkwit, wtulając się w bok Dymu.
- P-po p-prostu... J-Jad m-mnie nie l-lubi - wyrzucił z siebie. - Ch-chciałbym tylko, ż-żeby m-mnie zaakceptował... - Spuścił głowę.
- Coś się stało pomiędzy wami? - dopytała.
- P-powinienem g-go przeprosić... - szepnął.
- Za co? - Rozkwit ni potrafiła ukryć zdziwienia.
- P-Pokonałem g-go dziś w p-polowaniu.
- To świetna wiadomość, słońce - mruknęła.
- A-ale o-on s-sobie z tym n-nie r-radzi - odparł kocur.
- Wiesz, kocham was wszystkich bardzo mocno, ale sądzę, że ta lekcja bardzo mu się przyda. - oznajmiła. - Mimo mojego pouczania, dalej jest taki sam, może teraz kiedy kot, którego nie doceniał, go pokonał, coś w nim pęknie.
Dym sam nie wierzył w to, co usłyszał. Rozkwit była dla niego jak woda w upalny dzień, niczym lekarstwo gojące każdą ranę. Zawsze wiedziała, co powiedzieć, jak go przytulić, by było mu ciepło... Po prostu...
- Wiesz, że bardzo cię kocham? - miauknęła swobodnie.
- J-ja c-ciebie też — szepnął cicho, by tylko jej uszy mogły to usłyszeć.
c.d.n?
ps* tu barwin
sympatyczne opko Barwin!
OdpowiedzUsuńciekawie się czytało i bardzo fajnie ukazałaś Dyma, od razu poczułem do gościa większą sympatię