*tw, poniżej próba samobójstwa, czytasz na własną odpowiedzialność*
- Zabije lisa.
Nie udawała, że nie usłyszała. Te słowa były dla niej jak najbardziej zrozumiałe, lecz jak zawsze oba odczucia się zaczęły kłócić. Czy to dobrze? Nie narażą swojego zdrowia oraz życia? No i pewność, że to odpowiednie, bo już nikomu nic się nie stanie. Głęboko westchnęła, z niepokojem wpatrując się w ciocię. Dawno nie rozmawiała z nią aż tak na serio. Może natrafi się okazja.
- Jesteś pewna, że się uda, prawda? - powiedziała do niej niecierpliwie strzepując ogonem. Kotka kiwnęła głową potwierdzająco.
- Pójdą z tobą Jabłko, Kudłacz, Tajfun, Trzmiel i Kolendra- obwieściła jej jeszcze szybko. - możesz już ich szukać i wyruszyć. My też za chwilkę się zbierzemy.
- Dobrze. I… Dziękuję. - miauknęła do niej na pożegnanie i niemalże skoczyła w drogę powrotną. Wierzyła w Szyszkę. Była pewna, że się uda. Do tego mogła być pewna o zdrowie jej dzieci. Bo naprawdę czuła troskę, choć nikt tego chyba nie widział.
- Jesteś pewna, że się uda, prawda? - powiedziała do niej niecierpliwie strzepując ogonem. Kotka kiwnęła głową potwierdzająco.
- Pójdą z tobą Jabłko, Kudłacz, Tajfun, Trzmiel i Kolendra- obwieściła jej jeszcze szybko. - możesz już ich szukać i wyruszyć. My też za chwilkę się zbierzemy.
- Dobrze. I… Dziękuję. - miauknęła do niej na pożegnanie i niemalże skoczyła w drogę powrotną. Wierzyła w Szyszkę. Była pewna, że się uda. Do tego mogła być pewna o zdrowie jej dzieci. Bo naprawdę czuła troskę, choć nikt tego chyba nie widział.
***
- Dobra, chodźcie- powiedziała do swojej grupy, jak tylko trzecia wyruszyła. Obróciła się jeszcze w tył. Szukała w legowisku zielonych ślepi jej córki, ale nie zauważyła. Widziała jednak Bza, który siedział na polanie i patrzył na koty które szły poskromić lisa. Momentalnie zmiękło jej serce na widok malucha. Nie wiedział wszystkiego i chyba dobrze.
- No to ruszajmy! - skoczył do przodu Jabłko a ona tylko westchnęła. Nie miała sił się na niego irytować. Przed nimi była ważna misja. Zablokować dziurę. Wiedziała, że będzie kierować się zaleceniami liderki. Włożą ostrokrzew. Czuła w sobie mocną determinację. Dadzą radę. Nic nie może pójść źle, mogą się jedynie bać o tych, którzy mają unicestwić lisa. Tego wstrętnego lisa.
Wyprzedziła Jabłko i szybko skierowała ich w stronę Ogrodzenia. Obok niej szła Kolendra. Dalej wszystkiego sobie nie wytłumaczyły. Pewne sprawy nigdy nie zostaną wyjaśnione. Z tyłu rozeszły się chichoty. Obróciła szybko głowę. Jej brat wraz z Trzmielem śmiali się pewnie z czegoś jakże ciekawego. Poczuła nagłe ukłucie. Gdyby nie liliowy, wszystko byłoby dobrze. Dalej coś się tliło w jej sercu. Rozpacz, że nie chciał z nią być? Że razem stworzyli kociaki a on nawet palcem ich nie dotknął? W jej gardle zbierało się warzczenie. Podeszła powoli do dwójki kocurów którzy momentalnie przestali.
-Cicho głąby! - syknęła cicho, a Kudłacz i Tajfun przyglądali się tej scenie z zaciekawieniem.
- No to ruszajmy! - skoczył do przodu Jabłko a ona tylko westchnęła. Nie miała sił się na niego irytować. Przed nimi była ważna misja. Zablokować dziurę. Wiedziała, że będzie kierować się zaleceniami liderki. Włożą ostrokrzew. Czuła w sobie mocną determinację. Dadzą radę. Nic nie może pójść źle, mogą się jedynie bać o tych, którzy mają unicestwić lisa. Tego wstrętnego lisa.
Wyprzedziła Jabłko i szybko skierowała ich w stronę Ogrodzenia. Obok niej szła Kolendra. Dalej wszystkiego sobie nie wytłumaczyły. Pewne sprawy nigdy nie zostaną wyjaśnione. Z tyłu rozeszły się chichoty. Obróciła szybko głowę. Jej brat wraz z Trzmielem śmiali się pewnie z czegoś jakże ciekawego. Poczuła nagłe ukłucie. Gdyby nie liliowy, wszystko byłoby dobrze. Dalej coś się tliło w jej sercu. Rozpacz, że nie chciał z nią być? Że razem stworzyli kociaki a on nawet palcem ich nie dotknął? W jej gardle zbierało się warzczenie. Podeszła powoli do dwójki kocurów którzy momentalnie przestali.
-Cicho głąby! - syknęła cicho, a Kudłacz i Tajfun przyglądali się tej scenie z zaciekawieniem.
***
Udało się. Trochę pocharatali łapy, ale udało się. Z triumfem weszli do obozu. Rozejrzała się zdziwiona. Grupa trzecia jeszcze nie wróciła. Wszyscy rozeszli się, tylko ona stała skryta za krzakiem przy wejściu do obozu. Czekała. No i się doczekała. Zaniepokojone szepty rozległy się wokół. Szyszka weszła jako ostatnia a przed nią koty ciągnęły ciało Płomykówki. Czyli się nie udało do końca. Spuściła głowę. Jej kuzynka umarła. Nawet nie wyobrażała sobie, jaki to mógł być cios dla Szyszki. Ta tylko przelotnie obejrzała się po reszcie dzieci, które zbiegły się do ciała siostry. I poszła sobie. Poczuła nagły przypływ współczucia. Pokręciła łbem. Śmierć zawsze była straszna. A najbardziej bliskiej osoby.
Szybko polizała się po piersi. To była bardzo smutna sytuacja, ale zanim pójdzie poraz ostatni zobaczyć się z martwą, chciała odwiedzić matkę. Nie widziała jej na polanie, więc pewnie była w legowisku starszyzny. Weszła powoli do środka ale zastała tylko Pędraka.
- Gdzie moja mama? - zaniepokojona zamrugała w jego stronę. On tylko wzruszył ramionami.
- Poszła gdzieś.
- A… Masz więcej informacji?- zapytała, ale Pędrak tylko się obrócił zirytowany.
Poczuła ucisk w gardle. Coś było nie tak. Leszczyna zawsze wracała. Zawsze się z nią witała. Zawsze przy niej była, gdy potrzebowała pomocy. Świat nagle odpłynął. Czuła dudnienie w uszach. Odgłosy jej własnej, pompowanej przez serce krwi. Musiała ją znaleźć. Nie mogła w końcu przepaść. Wybiegła z impetem do wyjścia. Za nią krzyknął Jabłko. Ona tego nie słyszała. Jej oddech świstał. Musiała znaleźć mamę. Jej kochaną mamę! Czuła się niczym porzucone kocię, które za wszelką cenę chciało znaleźć z powrotem swoją opiekunkę. Gdzieś tam ona była. Co jeżeli lis dorwał ją wcześniej niż patrol zabił tego wstrętnego szkodnika? Nie przeżyłaby tej wieści. Ona musi przecież żyć. Musi tu gdzieś być. Gorączkowo rozglądała się na boki, przesuwając wzrokiem po krzewach oraz pniach drzew. Nigdzie nie dostrzegła rudego futra kotki, która ją wychowała. Z nią czuła bliższą więź niż z ojcem. On umarł, gdy była mama. Od tamtego czasu coś się sypnęło. Nie była taka jak dawniej, a gdyby porównać jej zachowanie jak była kociakiem, to zmieniło się wiele. Teraz liczyła tylko na siebie. Nie chciała być słaba.
Zatrzymała się na leśnej drodze by wyrównać oddech. Nigdzie jej nie było. Czy naprawdę zniknęła? Rozpuściła w powietrzu? Nic takiego nie mogło chyba się stać. Prosiła tylko siły wyższe, by okazało się, że kotka po prostu spacerowała sobie pośród jabłoni. Byłaby to najlepsza możliwość, ale czuła strach. Może dalej przez to, że wcześniejsze doświadczenia z lisem były dość przerażające? Dalej była w nienajlepszym nastroju. Śmierć zawsze była czymś strasznym i będzie. Nawet nie była pewna czy Cicha dalej stąpa po tym świecie! Został jej Jabłko i właśnie Leszczyna. Do tego dzieci. Musiała je wychowywać, a to było trudne. Czy udało jej się choć trochę? Wraz z ich mianowaniem poczuła się mniej ważna w swojej roli. Mieli własne życie, które musieli przeżyć. Nie chciała im narzucać czegokolwiek, w tym to kim mają być, choć nie była pewna czy Niezapominajka da sobie radę. Zresztą o Bza też się obawiała. Miał nadzieję, że jakoś z nim będzie w przyszłości.
Truchtała powoli pośród roślin, nawołując imię mamy. Chciała już ją zobaczyć. Mieć pewność, że tu jest. Przełknęła głośno ślinę. Takie zachowanie było niepodobne do Leszczyny. Wracała i nie przechadzała się aż tak długo sama. Obróciła głowę w prawo i nagle cały świat przestał istnieć.
Jej mama.
Kochana mama.
Leżała bezceremonialnie na podłożu, z brzuchem pełnym zaschniętej krwi. Wygięta w jakiejś dziwnej pozie. Brzoskwinka stanęła jak wryta, czując wzbierające się w niej łzy.
Jej kochana mama.
Po prostu nie żyła. Podeszła do niej powoli. Czuła zapach kota.
Ktoś ją zamordował.
Za. Mor. Do. Wał. Ktoś unicestwił ją na miejscu. Dlaczego? Po co? CO ONA MU NIBY ZROBIŁA???!!! Spojrzała szybko na pazury. Może odgadnie kto był sprawcą. Ale nie. Były czyste. Idealnie czyste. Ten ktoś usunął dowody. Okrążyła dookoła martwe ciało. To nie mogła być prawda. Leszczyna była bardzo miłą kotką, nie było potrzeby jej zabijać. Nagle uderzyły ją wspomnienia śmierci Śliwki. Ją też zamordowano. Czemu jej rodzina była od tak zabijana!? To było niesprawiedliwe. Po prostu niesprawiedliwe. Z głośnym szlochem wtuliła się w miękkie, pachnące krwią i śmiercią. Łzy ciekły jej z oczu niczym strumień.
- NIEEEE! - wrzasnęła na całe gardło.
Szybko polizała się po piersi. To była bardzo smutna sytuacja, ale zanim pójdzie poraz ostatni zobaczyć się z martwą, chciała odwiedzić matkę. Nie widziała jej na polanie, więc pewnie była w legowisku starszyzny. Weszła powoli do środka ale zastała tylko Pędraka.
- Gdzie moja mama? - zaniepokojona zamrugała w jego stronę. On tylko wzruszył ramionami.
- Poszła gdzieś.
- A… Masz więcej informacji?- zapytała, ale Pędrak tylko się obrócił zirytowany.
Poczuła ucisk w gardle. Coś było nie tak. Leszczyna zawsze wracała. Zawsze się z nią witała. Zawsze przy niej była, gdy potrzebowała pomocy. Świat nagle odpłynął. Czuła dudnienie w uszach. Odgłosy jej własnej, pompowanej przez serce krwi. Musiała ją znaleźć. Nie mogła w końcu przepaść. Wybiegła z impetem do wyjścia. Za nią krzyknął Jabłko. Ona tego nie słyszała. Jej oddech świstał. Musiała znaleźć mamę. Jej kochaną mamę! Czuła się niczym porzucone kocię, które za wszelką cenę chciało znaleźć z powrotem swoją opiekunkę. Gdzieś tam ona była. Co jeżeli lis dorwał ją wcześniej niż patrol zabił tego wstrętnego szkodnika? Nie przeżyłaby tej wieści. Ona musi przecież żyć. Musi tu gdzieś być. Gorączkowo rozglądała się na boki, przesuwając wzrokiem po krzewach oraz pniach drzew. Nigdzie nie dostrzegła rudego futra kotki, która ją wychowała. Z nią czuła bliższą więź niż z ojcem. On umarł, gdy była mama. Od tamtego czasu coś się sypnęło. Nie była taka jak dawniej, a gdyby porównać jej zachowanie jak była kociakiem, to zmieniło się wiele. Teraz liczyła tylko na siebie. Nie chciała być słaba.
Zatrzymała się na leśnej drodze by wyrównać oddech. Nigdzie jej nie było. Czy naprawdę zniknęła? Rozpuściła w powietrzu? Nic takiego nie mogło chyba się stać. Prosiła tylko siły wyższe, by okazało się, że kotka po prostu spacerowała sobie pośród jabłoni. Byłaby to najlepsza możliwość, ale czuła strach. Może dalej przez to, że wcześniejsze doświadczenia z lisem były dość przerażające? Dalej była w nienajlepszym nastroju. Śmierć zawsze była czymś strasznym i będzie. Nawet nie była pewna czy Cicha dalej stąpa po tym świecie! Został jej Jabłko i właśnie Leszczyna. Do tego dzieci. Musiała je wychowywać, a to było trudne. Czy udało jej się choć trochę? Wraz z ich mianowaniem poczuła się mniej ważna w swojej roli. Mieli własne życie, które musieli przeżyć. Nie chciała im narzucać czegokolwiek, w tym to kim mają być, choć nie była pewna czy Niezapominajka da sobie radę. Zresztą o Bza też się obawiała. Miał nadzieję, że jakoś z nim będzie w przyszłości.
Truchtała powoli pośród roślin, nawołując imię mamy. Chciała już ją zobaczyć. Mieć pewność, że tu jest. Przełknęła głośno ślinę. Takie zachowanie było niepodobne do Leszczyny. Wracała i nie przechadzała się aż tak długo sama. Obróciła głowę w prawo i nagle cały świat przestał istnieć.
Jej mama.
Kochana mama.
Leżała bezceremonialnie na podłożu, z brzuchem pełnym zaschniętej krwi. Wygięta w jakiejś dziwnej pozie. Brzoskwinka stanęła jak wryta, czując wzbierające się w niej łzy.
Jej kochana mama.
Po prostu nie żyła. Podeszła do niej powoli. Czuła zapach kota.
Ktoś ją zamordował.
Za. Mor. Do. Wał. Ktoś unicestwił ją na miejscu. Dlaczego? Po co? CO ONA MU NIBY ZROBIŁA???!!! Spojrzała szybko na pazury. Może odgadnie kto był sprawcą. Ale nie. Były czyste. Idealnie czyste. Ten ktoś usunął dowody. Okrążyła dookoła martwe ciało. To nie mogła być prawda. Leszczyna była bardzo miłą kotką, nie było potrzeby jej zabijać. Nagle uderzyły ją wspomnienia śmierci Śliwki. Ją też zamordowano. Czemu jej rodzina była od tak zabijana!? To było niesprawiedliwe. Po prostu niesprawiedliwe. Z głośnym szlochem wtuliła się w miękkie, pachnące krwią i śmiercią. Łzy ciekły jej z oczu niczym strumień.
- NIEEEE! - wrzasnęła na całe gardło.
***
*ok to tu mniej wiecej niefajne rzeczy, jeszcze jedno ostrzeżenie*
To było już kilka dni. Od kilku dni śniła jej się tylko śmierć. Rozszarpywana matka, siostra, ojciec. Cicha pojawiała się tam na chwilę i znikała. Tak jak to zrobiła. Jabłka głos słyszała gdzieś z boku. Nie był on jednak ważny. Zdawała z tego sobie sprawę. On zdawał sobie sprawę, że nie powinien jej dokuczać podczas najbliższych dni.
Kiedy miała wolny czas, leżała na uboczu. Gdy musiała gdzieś iść, trzymała się z tyłu i nawet nie podnosiła głowy. Nie potrafiła przyjąć do myśli tego co się stało. To było dla niej zbyt straszne. Przerażające. I… bezsensowne. Coraz częściej nawiedzały ją niepokojące myśli. Krzyczały w jej głowie. Domagały się głosu. Domagały się czynu. Ona nie była w stanie tego zrobić jednak coraz bardziej się przełamywała. Wiedziała, że mają rację.
"To niesprawiedliwe". Tak. Czemu nie umarł inny kot? Czemu akurat jej ukochana, wspaniała mama? Wspierająca na każdym kroku? Życzliwa choć czasem arogancka? Ona wolała to określać inaczej, po prostu lubiła zabłysnąć.
"Na tym świecie nie ma żadnej sprawiedliwości". Oj tak. To takie prawdziwe. Nic nie dzieje się z jakiejś głębszej przyczyny a jeżeli tak, to tylko rani. Rani nawet tych, którym się to od życia nie należało.
"Wszystko jest do bani". Oczywiście. Wszystko się kończyło, nie dało się cieszyć czymś dłużej niż przez tą głupią chwilę. Ona nie wystarczała. Każdy musiał się dalej staczać.
"Życie jest gówniane"
Zamknęła oczy by stłumić te głosy w jej głowie. One dalej krzyczały.
"Lepiej to zakończyć". Może i tak. Byłby koniec z tymi wszystkimi okropnymi rzeczami.
"Nie warto dalej to ciągnąć". Co ona mogła wycisnąć dalej z życia? Następne porażki?...
Teraz zakryła pysk łapami w panice. Powtarzała sobie, że jest dobrze, ale nie działało.
"Nie jest dobrze! Wszystko jest skończone! Co ci da dalsze dychanie? By obserwować następne zgony?". Nie chciała. W żadnym przypadku. Były one straszne. Raniące. Właśnie. Idealne słowo.
"Życie tylko i wyłącznie rani. A nawet jeżeli przez chwilę trwa to szczęście, to znika zbyt szybko by o nim pamiętać". Wstała powoli z posłania. To wszystko miało sens.
Kiedy miała wolny czas, leżała na uboczu. Gdy musiała gdzieś iść, trzymała się z tyłu i nawet nie podnosiła głowy. Nie potrafiła przyjąć do myśli tego co się stało. To było dla niej zbyt straszne. Przerażające. I… bezsensowne. Coraz częściej nawiedzały ją niepokojące myśli. Krzyczały w jej głowie. Domagały się głosu. Domagały się czynu. Ona nie była w stanie tego zrobić jednak coraz bardziej się przełamywała. Wiedziała, że mają rację.
"To niesprawiedliwe". Tak. Czemu nie umarł inny kot? Czemu akurat jej ukochana, wspaniała mama? Wspierająca na każdym kroku? Życzliwa choć czasem arogancka? Ona wolała to określać inaczej, po prostu lubiła zabłysnąć.
"Na tym świecie nie ma żadnej sprawiedliwości". Oj tak. To takie prawdziwe. Nic nie dzieje się z jakiejś głębszej przyczyny a jeżeli tak, to tylko rani. Rani nawet tych, którym się to od życia nie należało.
"Wszystko jest do bani". Oczywiście. Wszystko się kończyło, nie dało się cieszyć czymś dłużej niż przez tą głupią chwilę. Ona nie wystarczała. Każdy musiał się dalej staczać.
"Życie jest gówniane"
Zamknęła oczy by stłumić te głosy w jej głowie. One dalej krzyczały.
"Lepiej to zakończyć". Może i tak. Byłby koniec z tymi wszystkimi okropnymi rzeczami.
"Nie warto dalej to ciągnąć". Co ona mogła wycisnąć dalej z życia? Następne porażki?...
Teraz zakryła pysk łapami w panice. Powtarzała sobie, że jest dobrze, ale nie działało.
"Nie jest dobrze! Wszystko jest skończone! Co ci da dalsze dychanie? By obserwować następne zgony?". Nie chciała. W żadnym przypadku. Były one straszne. Raniące. Właśnie. Idealne słowo.
"Życie tylko i wyłącznie rani. A nawet jeżeli przez chwilę trwa to szczęście, to znika zbyt szybko by o nim pamiętać". Wstała powoli z posłania. To wszystko miało sens.
***
Doszła do polany gdzie widziała martwą mamę. Wyobrażała sobie jej futro tam dalej. Ale nie po to przyszła. Przyszła, by określić życie jako "Off". Koniec z bólem, koniec że smutkiem.
Drżącymi łapy podeszła do drzewa i spojrzała na wiotką gałązkę. Tak. To była dobra decyzja. Zakończyć raz a skutecznie.
Drżącymi łapy podeszła do drzewa i spojrzała na wiotką gałązkę. Tak. To była dobra decyzja. Zakończyć raz a skutecznie.
***
Półprzytomna rozejrzała się wokoło. Nie miała siły by podnieść głowę a co dopiero wstać. Oddychało szybko, byle tylko złapać oddech.
"Czyli przeżyłam"- skwitowała szybko w myślach. Nie… Jak? Ostatnie co pamiętała to trzask łamanie gałązki i głuchy upadek na ziemię. Była pewna, że tylną prawą łapę miała złamaną. A przednią zwichniętą, o ile obrać najlepszy scenariusz. Gdzie indziej nie potrafiła określić. A końcu na całym ciele czuła pulsujący ból. Z ran, które narobiła sobie przez rosnący obok ciernisty krzew, lała się lekko krew. Zamknęła powoli oczy.
"Nieudana próba. Nie zakończyłam tego i dalej muszę cierpieć"
Była bezsilna.
Nie spadła w śmiertelnej pozycji.
Miała tylko złamania i zwichnięcia.
Kilka ran.
Całkiem sporo siniaków.
Ale żyła. Najwidoczniej gałąź była zbyt blisko ziemi. Zdecydowanie za blisko. Do tego kępa śniegu zamortyzowała upadek. Podniosła wzrok najwyżej jak umiała. Odrost za chwilę pewnie spadnie. Raz…
Dwa…
Trzy…
Rozległ się cichy łoskot, gdy drewno opadło obok niej. Uśmiechnęła się lekko. Ciekawe co by było gdyby większa spadła na nią. Zabiłaby jak lisa? Słyszała ukradkiem w obozie jak ktoś z ich grupy mówił w jaki sposób umarła Płomykówka.
Opadły jej powieki. Nie miała już sił. Ale nie umierała. Po prostu zemdlała.
"Czyli przeżyłam"- skwitowała szybko w myślach. Nie… Jak? Ostatnie co pamiętała to trzask łamanie gałązki i głuchy upadek na ziemię. Była pewna, że tylną prawą łapę miała złamaną. A przednią zwichniętą, o ile obrać najlepszy scenariusz. Gdzie indziej nie potrafiła określić. A końcu na całym ciele czuła pulsujący ból. Z ran, które narobiła sobie przez rosnący obok ciernisty krzew, lała się lekko krew. Zamknęła powoli oczy.
"Nieudana próba. Nie zakończyłam tego i dalej muszę cierpieć"
Była bezsilna.
Nie spadła w śmiertelnej pozycji.
Miała tylko złamania i zwichnięcia.
Kilka ran.
Całkiem sporo siniaków.
Ale żyła. Najwidoczniej gałąź była zbyt blisko ziemi. Zdecydowanie za blisko. Do tego kępa śniegu zamortyzowała upadek. Podniosła wzrok najwyżej jak umiała. Odrost za chwilę pewnie spadnie. Raz…
Dwa…
Trzy…
Rozległ się cichy łoskot, gdy drewno opadło obok niej. Uśmiechnęła się lekko. Ciekawe co by było gdyby większa spadła na nią. Zabiłaby jak lisa? Słyszała ukradkiem w obozie jak ktoś z ich grupy mówił w jaki sposób umarła Płomykówka.
Opadły jej powieki. Nie miała już sił. Ale nie umierała. Po prostu zemdlała.
<Szyszka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz