Kurka zdał sobie sprawę, że Jabłuszko był prawdopodobnie jedynym kotem doceniającym jego perfekcyjność. Przecież o kogo innego mogło chodzić, kiedy mówił o osobie walczącej z potworami? Tylko on, z całego Klanu i spoza miał na tyle odwagi by oczyszczać świat z tych plugawych bestii, które mnożyły się jak króliki.
-Och, nie przesadzaj- mruknął Kurka, wypinając dumnie pierś- Wiem, że jestem niezaprzeczalnie najodważniejszym, najprzystojniejszym i najbardziej niepowtarzalnym kotem z całego lasu...
-Nie o to chodzi!- wykrzyknął z podekscytowaniem Jabłuszko, machając energicznie ogonem- Spotkałem Psią Łapę! Rozmawialiśmy, rozumiesz, rozmawialiśmy! Jest taaaki niezwykły! Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek spotkam kogoś odważniejszego od Ciebie, a tu proszę, zobaczyliśmy się! Och, Klanie Gwiazd...
Po tych właśnie słowach rudy przestał słuchać dalej nawijającego o niezwykłości swojego ojca liliowego.
Oczywiście, nie sprawiło to, że arlekin poczuł się w jakimkolwiek stopniu gorszy- wiedział, że był zajebisty i nawet słowa kogoś takiego jak jego ukochany Jabłuszko nie mogły tego zmienić. Jednak nie da się ukryć, że zabolało go, że syn Rzecznej Bryzy mógł uznać GO, najodważniejszego kota w całym Klanie za mniej walecznego od jakiegoś zwykłego psa (w przenośni i dosłownie). Musiał, po prostu musiał udowodnić temu małemu grzybowi swoją wartość!
Nagle w jego łebku zaczęły kształtować się nie do końca wyraźnie zarysy planu. W końcu, nie był jedyną osobą (czego niezwykle żałował), którą Jabłuszko podziwiał. Była nią jeszcze choćby jego matka, za którą cały czas łaził, Orzeszka... Kocur uśmiechnął się z satysfakcją. Teraz nic mu nie przeszkodzi w drodze do serca liliowego!
-To bardzo ciekawe- wymruczał, podchodząc niezwykle blisko ''kolegi'' z legowiska- Opowiesz mi więcej?
***
Kurkowa Łapa musiał jakoś zwrócić uwagę Jabłkowej Łapy - przecież nie mógł być gorszy od tego szylkretowego bobka.
Mimo tego, że minęło co najmniej pół księżyca od wydarzenia z Psią Łapą i oboje zostali nawet mianowani nie mógł wyrzucić z głowy gnębiących go w dzień i w nocy myśli. Jak jego ojciec w tak szybkim tempie zaskarbił sobie na szacunek liliowego? Jakim cudem ta mała gnida mogła być w jakimkolwiek stopniu lepsza w oczach syna Rzecznej Bryzy? A w końcu- co on miał zrobić, by wysunąć się na prowadzenie przed tymi dwoma kotami?
-...uważam, że jeszcze trochę mi brakuje do mianowania, ale mimo wszystko, bardzo dużo nauczyłam się przez ten cały czas- dokończyła swoją wypowiedź Sarenka, po czym lekko trąciła rudego łapą- Hej, wszystko w porządku? Nie odzywasz się od dłuższej chwili, co w twoim wypadku jest niezwykle niepokojące.
Kurka uniósł leniwie głowę, spoglądając na znajomą z legowiska.
-Zamyśliłem się- mruknął, wlepiając pusty wzrok w podłoże
-Nie muszę dużo myśleć, żeby wiedzieć o czym- niebieska wysłała mu dość niepokojący uśmiech- A raczej, o kim.
-Jedyną osobą, która pomieszkuje w moim sercu jesteś tylko i wyłącznie ty, powabna Sarenko- powiedział cicho, spuszczając wzrok na łapy
-Och, Klanie Gwiazd- roześmiała się, coś tam coś- Zaręczam, naprawdę jesteś jednym z najzabawniejszych kotów, jakie w życiu poznałam- dodała, odchodząc w stronę pozostałych uczniów, zajętych dyskusją na temat postępów w treningu i mentorem.
Odkąd znalazł się w uczniowskim legowisku, miał wrażenie, że wszystko zaczyna się psuć. Co prawda, Orzeszka znalazła sobie nowych przyjaciół i przez treningi miała zdecydowanie mniej czasu na zaczepianie go swoim prostackim zachowaniem na każdym kroku. Więcej nowych osób oznaczało dla niego nie tylko pozbycie się siostrzyczki, ale też pogorszenie relacji choćby z Jabłuszkiem, który zmuszony był dzielić czas między jego, Orzeszkę, Zbożową Łapę i naukę. Brakowało mu matki, która zawsze patrzyła na niego z podziwem, gdy opowiadał swoje historie, a nawet ojca, którego głupie zagrywki nieraz przyprawiały go o atak serca.
-Jabłkowa Łapo, idziemy- z zamyślenia wyrwał go głos mentora przyjaciela, Oszronionego Futra. Patrzył, jak liliowy z podkulonym ogonem i spuszczoną głową wlecze się w kierunku wyjścia, żegnamy cichym "powodzenia" przez pozostałych. Zerwał się i pobiegł w stronę wyjścia, patrząc, jak drobna sylwetka jego przyjaciela powoli się oddała.
Przez ten cały czas rozmyślał o wielkim planie na bycie lepszym od Psiej Łapy, Orzeszki, dosłownie każdego, który coś znaczył dla jego ukochanego, ale dopiero teraz wiedział, jak ma tego dokonać.
Rozejrzał się na boki, próbując upewnić się, że nikt z uczniów uprzejmie nie doniesie o jego zniknięciu; większość z nich była zajęta dyskusją, a część czyściła futra i przygotowywała się do wyjścia w teren.
Już, już, jego łapy niemal dotknęły ziemi poza legowiskiem, gdy nagle...
-Co robisz?- usłyszał pełen entuzjazmu głos Sarenki, która nie wiadomo skąd wyskoczyła mu tuż przed pysk i zagrodziła drogę do upragnionej wolności- Wiem, na pewno idziesz na jedną z twoich przygód! Mogę iść z tobą? Wiesz, zawsze chciałam spotkać lisa albo chociaż psa! Na pewno są puchate...
-Któregoś dnia pójdziemy razem na taką przygodę, obiecuję- wymruczał, robiąc kilka nieśmiałych kroków w tył, podenerwowany niewielką odległością między ich pyskami- Muszę iść- dodał szybko, zdając sobie sprawę, jak spory dystans musieli pokonać Jabłuszko z Oszronionym Futrem w ciągu tej krótkiej wymiany zdań.
Wybiegł z legowiska, przepychając się koło Sarniej Łapy. Co prawda, nigdzie nie zobaczył liliowego futra przyjaciela, ale mógł domyślać się gdzie wyruszyli i od czego w końcu był jego nos.
Ruszył pędem w wytyczonym kierunku, niemal potykając się o własne łapy.
Drzewa szumiały nad jego głową, czuł wiatr w futrze, słyszał śpiew ptaków. W normalnych warunkach takie rzeczy z pewnością by go uspokajały, może nawet ułożył by jakiś wiersz, teraz jednak cały się trząsł zarówno z ekscytacji jak i zdenerwowania, że jego plan nie powiedzie. Zapach znajomego zdawał się być co raz wyraźniejszy i Kurka był pewny, że za niedługo na niego wpadnie.
Rozejrzał się dookoła, szukając odpowiedniego drzewa do zrealizowania jego zamiarów. Nie był Orzeszką, więc nie wiedział, które z drzew nadaje się do wejścia, a na jakie będzie to trudne.
W końcu wybrał średnich rozmiarów, rozłożystą brzozę.
Niepewnie wbił pazury w korę, po czym roześmiał się. Co on sobie wyobrażał? Właśnie robił z siebie idiotę, schodził do poziomu jego siostry, tylko po to żeby zdobyć serce jakiegoś liliowego przystojniaka?
Nie. Nie mógł tak myśleć. Musiał wchodzić dalej.
Podciągnął się na łapach, zaczepiając tylnymi o wystający sęk. Wyciągnął jak najbardziej kończyny i wspiął się na pierwszą gałąź.
Sarenka. Dzięki temu wydarzeniu na pewno zyska też w oczach niebieskiej i wreszcie zacznie traktować go i jego zaloty na poważnie.
Wyciągnął kończyny, próbując złapać kolejną gałąź. Wbił w nią pazury i podciągnął się w górę. Druga.
Orzeszka. Nienawidził swojej siostry całym sercem i już od dawna wiedział, że nigdy się z nią nie pogodzi. Gdy tylko jego siostra zobaczy, jak ogrywa ją w dyscyplinie, w której podobno była od niego o stokroć lepsza, z pewnością już nie odważy się wchodzić mu w drogę.
Podskoczył i poczuł pod stopami szorstką korę, pokrywającą trzecią gałąź.
Jabłuszko. W końcu, miłość dzieciństwa, najlepszy przyjaciel i jego muza, jeśli chodziło o układanie wierszy. Uśmiechnął się, wspominając każdą ich rozmowę czy zabawę z czasów, gdy jeszcze razem spędzali chwile w Żłobku.
Był pewny, że znajduje się już na całkiem sporej odległości od ziemi i bez większego zastanowienia odwrócił głowę, żeby to sprawdzić.
To był błąd.
Wszystko tańczyło, wirowało, obracało się. Zieleń trawy mieszała się z brązem gleby, gdzieniegdzie dostrzegł kolorowe plamy, będące być może skupiskami kwiatów lub po prostu efektem, jak bardzo przerażony był, gdy tylko zobaczył jak daleko się znajduje.
Poczuł mdłości i nagle z jego gardła wydobył się przeciągły, cienki krzyk.
<Jabłuszko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz