*dawno temu*
Westchnął. Jeśli to był warunek, żeby się od niego odczepiła, był gotowy z nią powalczyć.
- Zgoda. Ale jak wygram to dajesz mi spokój.
- Najpierw musisz wygrać! - miauknęła wojowniczo ruda, jeżąc futro. - Broń się!
Jeśli miał nadzieję, że załatwi to szybko to się przeliczył. Kotka skakała wokół niego jak pchła, a płuca miała chyba ze stali, skoro próbując ją trafić zmęczył się dużo szybciej niż ona. W końcu jednak jego wyszkolenie i po prostu większe doświadczenie pokonało młodzieńczą energię, bo udało mu się chwycić gówinarę za kark i przycisnąć do podłoża tak, że nie mogła się ruszyć.
- Ej!!! - miauczała, wyrywając się na wszystkie strony. - Puszczaj!!!
- Czyli że wygrałem?
- Puszczaj!!!
Spełnił jej prośbę. Natychmiast stanęła na łapy i spojrzała na niego hardo.
- Oszukiwałeś!
Westchnął. Zapowiadało się długie popołudnie.
*teraz*
Nie miał ochoty widzieć się z kimkolwiek. Nie po tym, jak zrobił z siebie idiotę najpierw na zgromadzeniu, a potem przez Żabką. Nie po tym, co usłyszał.
To bolało. Tak bardzo bolało…
Leżał wciśnięty w kąt legowiska z łbem schowanym między łapami. Wsłuchiwał się w gwar obozu, starając się nie myśleć. Bezskutecznie.
Tuż pod jego kryjówką rozległy się odgłosy kroków i przyciszony dźwięk rozmowy. Zerwał się na równe łapy i przetarł pysk łapą. W ostatniej chwili. Do środka wparowała Płonąca Waśń. Jej mina wskazywała, że z imieniem trafił idealnie.
- O, Płomień - miauknął, próbując ukryć zmieszanie. Już miał zapytać, co ją sprowadza, gdy w wejściu pojawiły się kolejne dwie sylwetki. Żołądek ścisnął mu się boleśnie.
- Wróblowa Gwiazdo. - Rude futro na jej grzbiecie uniosło się niebezpiecznie. Przez uderzenie serca był pewien, że się na niego rzuci. Nie tylko on musiał odnieść takie wrażenie, bo do rozmowy włączyła się Jastrzębi Podmuch.
- Przychodzimy w sprawie Fasolowej Łodygi.
Poszukał w jej oczach cienia ciepła, ale go nie znalazł. Jego serce przyspieszyło. Zawsze wydawało mu się, że dobrze się rozumieli. Jak widać nie do końca.
Płonąca Waśń zrobiła krok do przodu, niemal stykając się z nim nosem. Został w miejscu tylko dlatego, że spięte mięśnie nie pozwalały mu wykonać żadnego ruchu. Spojrzała mu wyzywająco prosto w oczy i otworzyła pysk:
- Słuchaj no mnie tchórzliwa gwiazdo - warknęła. - CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ? FASOLA BYŁA MEDYCZKĄ, MA PIEPRZONE DZIECI Z CHOLERNYM SAMOTNIKIEM! A TY SIEDZISZ, JAKBY SIĘ NIC NIE WYDARZYŁO?!
Dyszała ciężko, nie odwracając wzroku. W jej oczach widział wściekłość i pogardę, nic więcej. Otworzył pysk, próbując się bronić, ale z jego pyska nie wydobył się ani jeden dźwięk.
- Kara musi być. Inaczej Klan Gwiazd będzie się mścił. - Dotarł do niego głos Jastrzębiego Podmuchu. Uciekł wzrokiem, przenosząc go gdzieś za rudą sylwetkę. Zadrżał ledwo dostrzegalnie.
- Przodkowie zapewne ukarają cały Klan Wilka - dorzucił milczący do tej pory Gepardzia Cętka. - A to wszystko przez ciebie.
Wszystko przez niego. Miał rację.
- DOKŁADNIE! - syknęła Płomień, a jego przeszedł dreszcz. Chciał uciec. Teraz. Natychmiast. Ale kocica nie zamilkła. Wręcz przeciwnie.
- Kto cię do cholery na lidera wybrał? Igła sobie w brodę pluje! Jesteś chujowym przywódcą, nikt za tobą nie pójdzie! Nie potrafisz nawet egzekwować kodeksu! PIEPRZONEGO KODEKSU! - Jej dalsze słowa zamieniły się w niewyraźny szum. Iglasta Gwiazda żałował, że go wybrał. Żałował. Swojej decyzji.
Coś ścisnęło go za gardło. Znowu był w żłobku, roziskrzonymi ślepiami wpatrywał się w dużo większego od siebie kocura. Dziś miał odbyć pierwszą lekcję walki, żeby Ostrokrzewiowy Cierń już nigdy nie groził jego rodzinie. Nikomu.
- Łapy trzymaj o tak, Wróbelku - głos liliowego miał w sobie mnóstwo łagodności, kiedy poprawiał jego pozycję.
- O tak, wujku Igło? - Młodzik napiął całe swoje ciało, starając się jak najdokładniej powtórzyć gest lidera. Ten uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Właśnie tak, Wróbelku.
Właśnie tak, wujku Igło.
Nie potrafił skupić się na tym, co mówili. Słowa umykały przed nim, nie pozwalając uchwycić swojego znaczenia. Mordki trzech kotów zlewały się ze sobą, tworząc niewyraźną plamę na tle żłobka, tamtego żłobka. Kazał im odejść. Powiedział, że rozumie ich zdanie, ale musi się zastanowić. Takich decyzji nie można podejmować pochopnie. Płonąca Waśń nie chciała wyjść, jej towarzysze wyciągnęli ją z legowiska niemal siła, krzyczącą i wyzywającą.
Nawet on. Nawet on w niego nie wierzył.
Łzy same pociekły po jego policzkach.
Przecież nie powinno go to dziwić. Był beznadziejny. Wszyscy to wiedzieli. Nic nie warty. Marnował tylko miejsce, które powinien zająć ktoś dużo lepszy od niego.
Nie powinien był się urodzić.
Jego rodzina zasługiwała na kogoś lepszego. Nie potrafił nawet dogadać się z własnym rodzeństwem. Powinien ich wspierać. Pomagać we wszystkich problemach, zawsze być obok, kiedy go potrzebują. Czy Północ mogła na niego liczyć? Wilczek, Złota? Czy ktokolwiek z jego rodziny mógł na niego liczyć?
Nie. Był tylko rozczarowaniem. Dla całego klanu.
Gdyby zniknął… Ktoś dużo lepszy mógłby zająć jego miejsce. Kto zasłużyłby na taką rodzinę. Na taki klan. Potrafił docenić to co ma. Nie on. Żałował, że się urodził. Jego rodzice zasługiwali na kogoś lepszego. Kto dotrzyma danego im słowa i nie odwróci się od nich.
Wujek Igła.
Nie był już tym, kim kiedyś. Wesołym, pewnym siebie kocurkiem, na którym zawsze można było polegać. Który myślał najpierw o innych, a dopiero później o sobie. Już nie. Tamten kocurek odszedł, a on nie potrafił być nawet trochę taki jak on. Zepsuł się i nie potrafił naprawić. Był cieniem tego, czym powinien być. Nie zasługiwał już na swoje imię.
Nie zasługiwał na to, żeby żyć.
Wiedział, że właśnie tym teraz będzie. Już nie Wróblowym Sercem. Lisim gównem.
Szlochał, wciśnięty w kąt. Nie wiedział, ile czasu minęło. Do rzeczywistości przywróciły go dopiero czyjeś kroki.
- Pieprzona Płomień - warknęła na powitanie Borsuk.
Podniósł na nią zapuchnięte oczy. Zasłaniała sobą niemal całe wejście. Nie odpowiedział.
Przyjrzała mu się uważnie. Domyślała się, że nie chodziło mu tylko o ukaranie Fasoli. Jej również. Gdyby Wróbel lepiej się jej przyjrzał, dostrzegłby w jej oczach emocję, której nigdy by się po niej nie spodziewał. Ale nie spojrzał.
- P-przyszłaś? - zapytał głupio.
- Nic im nie będzie - odparła szorstko, mając na myśli swoje dzieci. - Słyszałam, co się stało.
Wróblowa Gwiazda skulił się mocniej na posłaniu.
- Nie chcę tego robić - miauknął cicho. - Fasola jest moją przyjaciółką.
- Wiesz, że to nie ma nic do rzeczy - odparła zimno, nie spuszczając z niego wzroku. - Tego od ciebie oczekują. Jako lider powinieneś dbać o jedność klanu. I pilnować przestrzegania Kodeksu - dodała po chwili, jakby sobie przypominając.
Powinien.
- Nie chcę - miauknął cichutko. - M-miłość przecież nigdy n-nie jest zła.
Coś ścisnęło go za gardło.
Brązowe ślepia zmrużyły się nieznacznie.
- Miłość nie. Medyczka z bachorami już tak - burknęła trochę mniej ostro. - Nie masz wyjścia. Jesteś liderem żeby egzekwować Kodeks, nie wybaczać. Tego chcą.
Czy naprawdę był liderem? Nawet nie miał żyć. I jedyne, czego do tej pory nie spieprzył to mianowanie. Lepiej byłoby im bez niego.
- J-ja nie chcę. N-nie mogę. T-to się n-nie liczy?
Milczała, patrząc mu w oczy.
- Nie musisz jej wygnać. Wystarczy odsunięcie do starszyzny. Jeśli dalej nie będą zadowoleni… porozmawiam z nimi.
Płomień miała rację. Nie miał żadnej władzy. Słuchali go tylko ze względu na siostrę. Schował łeb między łapami, kończąc rozmowę. Chciał zniknąć. Nie musieć podejmować żadnej z tych strasznych decyzji. Kochał Fasolkę jak własną siostrę i nie mógł pozwolić, żeby stała jej się krzywda. A teraz sam miał jej to zrobić. Zabrać jej zajęcie, które kochała, narazić na drwiny. Ugiąć się pod presją.
Uśmiechnięta Fasolka. Wujek Igła. Jego roziskrzone ślepia. Przytulająca się do niego Iskierka. I szyderczy śmiech Dzierzby.
Chciał umrzeć.
Błąkał się po lesie, próbując schować się przed okrągłym okiem księżyca. Gwiazdy przyglądały mu się oskarżycielsko, niemal słyszał ich szepty.
“Nie zasługujesz na to, żeby być liderem.” “Nie zasługujesz żeby żyć.”
Przyspieszył, biegnąc na oślep. Cienkie gałęzie chłostały go po pysku, ale nie zwracał na to uwagi. Liczyło się tylko oszalałe bicie jego serca. I napierający z każdej strony mrok.
- Wróbelku?
Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy ten głos. Pewnie dlatego zamiast biec dalej, zamarł w miejscu.
- Ja… Przepraszam.
Odwrócił się i jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem oczu, w których lśniło całe nocne niebo. Wilcze Serce spuścił wzrok.
- Myślałem, że… że tak będzie lepiej. Że lepiej poradzisz sobie beze mnie. Ja… - Zamknął ślepia i wziął głęboki wdech. - Przepraszam, że zostawiłem cię samego.
Jego ojciec. Ktoś, kogo kochał, niemal czcił i kogo później zapomniał, wątpiąc w jego istnienie. Przyszedł. Po tych wszystkich księżycach.
Był w stanie tylko stać i wpatrywać się w zbyt znajomą sylwetkę.
- Chciałem tylko, żebyś wiedział, że… - kocur przełknął ślinę, jakby i jego gardło ścisnęło się w zapowiedzi łez. - Jestem z ciebie dumny. Zawsze. I nigdy nie jesteś całkiem sam. My… zawsze cię słyszymy. Po prostu… nie zawsze możemy odpowiedzieć.
Kocur zrobił ruch, jakby chciał do niego podejść i go przytulić, ale się zawahał. Jego syn miał pełne prawo go nienawidzić. Czuł się winny wobec swojego starego klanu. Wobec rodziny.
- Tato - tylko tyle wydobyło się ze ściśniętego gardła Wróblowej Gwiazdy. Chwilę później wtulał się w szorstkie futro ojca, mocząc je łzami.
- Już dobrze - niski, chrapliwy głos odezwał się tuż obok jego ucha. - Jestem.
Bury rozpłakał się na dobre. Urwanymi zdaniami opowiadał wszystko, co się zdarzyło. Zdejmował z siebie ciężar, który na jego barki położyły ostatnie księżyce. A Wilcze Serce słuchał, delikatnie gładząc go po grzbiecie.
- Masz prawo popełniać błędy, każdy ma. Nie ma kotów idealnych - miauknął, gdy młody lider już trochę się uspokoił. - I nikt tego od ciebie nie wymaga. Czasami jest tak, że nam się, że ktoś czegoś od nas oczekuje, a to nie prawda. To my za bardzo się staramy i sami nakładamy na siebie ten ciężar. Wróbelku - Odsunął się od kocura na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy. - Masz wokół siebie koty, które cię kochają. Nie czyhają na każdy twój błąd. Chcą ci pomóc. Nawet jeśli czasami robią to w najgłupszy możliwy sposób. - Uniósł jeden kącik pyska w krzywym uśmiechu. - Pamiętaj o tym.
- Cz-czyli mówienie, że wybranie mnie na l-lidera było błędem j-jest formą pomocy? - wychlipał.
Wilcze Serce westchnął.
- W przypadku Płomień… tak. Zresztą wiesz, że każdy czasem daje się ponieść emocjom. Ty zresztą też.
Kocurek spuścił wzrok.
- O-obraził Iskierkę.
Starszy kocur się zaśmiał.
- I o tym mówię. No, nie płacz już. - Szturchnął go delikatnie ogonem.
- T-teraz to i tak nie ma znaczenia.
Wilcze Serce zapatrzył się w dal.
- Zawsze słuchaj głosu swojego serca. Żebyś nie musiał później tego żałować… Jak ja.
- W sprawie F-Fasolki też? - miauknął gorzko bury.
Były zastępca przymknął ślepia, wzdychając.
- Czasami trzeba wybrać między jednym złem a drugim. Żeby chronić tych, których kochamy. Bo czasem najgorsze jest nie opowiedzenie się po żadnej ze stron.
Kocur zamilkł, zapatrzony w dal. Miał przed oczami nie las, a polanę, na której wiele księżyców temu podjął najstraszniejszą decyzję w swoim życiu.
- Postąpiłbyś tak samo?
Wilcze Serce skinął głową.
Bury mocniej przytulił się do jego szorstkiej sierści.
- Nadchodzi burza - miauknął nagle kocur. - Tylko razem uda się ją przetrwać.
Milczeli. Ostatni raz przytulił się do kłującego futra.
- Dziękuję - miauknął.
Odpowiedział mu tak dobrze znany, krzywy uśmiech.
Wstał. Pierwsze szare przebłyski pojawiły się już między drzewami. Zalśniły na wilgotnej trawie, odbijając się od chłodnego metalu wnyków, rozłożonych mysi krok od tylnej łapy Wróblowej Gwiazdy. Jeden krok w tył.
Nieświadomy niczego kocur ruszył w stronę obozu.
Nawet jeśli obudził się tak samo zmęczony jak był wtedy, gdy się kładł, pierwszy raz od długiego czasu zasnął spokojnie.
- Płonąca Waśni - zaczepił wracającą z patrolu kotkę. Spojrzała na niego z gniewem w oczach. Nie pozwolił jej jednak dojść do słowa. - Zawołaj wszystkich. Mam coś ważnego do powiedzenia.
<Płomień? Sorki xDDD>
wrubel nie martw się, twój brat będzie tak samo marudził na ciebie nieważne jakie gafy strzelisz
OdpowiedzUsuń~~i cool opko~~
Dzięki xD
Usuń