Naprawdę nie rozumiał tego bachora. Dał mu kwiatka jako prezent. Czasami zbierał je od tak, bo ich zapach bardzo mu się podobał. To, że nieco się wysuszył przez Porę Nagich Drzew nie znaczyło, że nie był fajnym prezentem. A ten co? Zaczął go wypytywać o zioła. No naprawdę jakiś mysi móżdżek z niego. Jeszcze wyglądał jakby miał znów się poryczeć.
Kiedy wplątał mu stokrotkę w sierść, szybko ją z siebie zrzucił i położył na głowie kociaka.
- To dla ciebie. Nie oddaje się prezentów, bo to jest nieładne. Masz go zatrzymać i więcej nie płakać, jasne?
- A powies o loślinkach?
Westchnął. Dzieciak był niemożliwy.
- Tak. Powiem.
Najwidoczniej bardzo tego pragnął, bo aż mu oczy rozbłysły ze szczęścia. Pomasował łapą głowę. W co on się znów wpakował? Mógł przecież już odejść i wrócić do swoich obowiązków. Że też znów przyszło mu niańczyć kocięta. Deszczyk nadal siedział jak taki dureń, wlepiając w niego swoje duże oczy.
- No dobra słuchaj - Zaczął mu opowiadać nieco o ziołach, aby dać upust ciekawości malca. Kiedy jednak jego matka zawołała go na posiłek, ten szybko się zmył. Wolność! Cudowna wolność!
***
Minął jakiś czas, a on nie miał humoru na nic. Fasolowa Łodyga urodziła przeklęte kociaki, dziadek zrezygnował z funkcji lidera, przez co Wróblowe Serce stał się Wróblową Gwiazdą. Koszmar! Już naprawdę nie dawał sobie rady z tymi wszystkimi złymi wiadomościami. Zamknął się przez to w swojej jaskini, cierpiąc w mroku i samotności. Nachodziły go wtedy wizje przeszłości, kiedy Fasolowa Łodyga jeszcze była czysta. Nawet raz przyłapał się na tym, że mówił do niej, choć jej nie było. Wrzał wtedy w nim gniew, bo ból zdrady powracał.
- Przeklęte niech będą wszystkie medyczki! - warknął pewnego dnia, rozwalając starannie poukładane zioła. To było do niego niepodobne. Dbał w końcu o porządek, a tu takie coś. Dysząc usiadł, wpatrując się w ten chaos, który obrazował jego życie. Spojrzał na ścianę z odciśniętą na niej swoją łapą. Ona też miała to zrobić. Los jednak najwyraźniej chciał, aby zwlekał z tą propozycją. I chyba dobrze. Wtedy musiałby zniszczyć ścianę. Jeszcze jej łapa przypominałaby mu o tym upokorzeniu. Było źle... Bardzo źle. Nie miał humoru ani apetytu. Siedział tak i siedział, lecząc okazjonalnie chorych. Robił to jednak bez dawnej radości, a ze zwykłego obowiązku. Świat jakiś stał się szary. Nawet uwagi Płonącej Łapy nie denerwowały go jak zwykle. Czuł... że się rozpada. Dobrze, że jednak miał swój ponadprzeciętny umysł, który wskazał mu rozwiązanie jego problemów. Małe ziarenka leżały na ziemi, która ostatnio była co chwilę w ziołach, kiedy wyżywał się na biednym otoczeniu. Tak... Dla dobra swojego powinien je wziąć. Szybko pochłonął dwa ziarenka, układając się na mchu. Nawet cichy pisk zwiastujący przybycie kociaka, nie sprawił, że się podniósł.
- Czego... - charknął w jego stronę.
- Cio tu se stało? - głos Deszczyka odbił się po jaskini.
Co się stało? Miał ochotę zaśmiać się z tych słów.
- Anarchia. To się stało. Jak chcesz możesz posprzątać - Machnął ogonem, zwijając się w kulkę.
<Deszczyk?>
Trójka :cc trzym się, Płomień pomoże! Zbije Fasolę i jej bachorki 💙
OdpowiedzUsuń