Słysząc słowa burego kocura, strzepnęła uchem. Nie bardzo wiedziała jak ugryźć temat, bo o tyle, o ile opowiadanie o swoim rodzeństwie nie było czymś strasznym, to jednak zarówno Kwaśny i Wronka... Byli specyficzni. No dobrze, nawet bardzo specyficzni. Kwaśny był słodziutką i głupiutką kluseczką szczęścia, którą kochała z całego serduszka, natomiast Wronka... czasem Lisiczka zastanawiała się, czy to nic złego, że na myśl o siostrze przywidzi jej jedynie określenie "Wredna menda". Strzepnęła uchem. Dopiero po kilku uderzeniach serca zrozumiała, że milczy zbyt długo.
— Brata i siostrę — miauknęła spokojnie, nie wiedząc zbytnio, co o nich powiedzieć — Kwaśny bardzo mocno przypomina moją mamę, zaś ja i Wronka bardziej jesteśmy jak mieszanina mamy i Lisiej Gwiazdy — dodała zaraz — Wiesz... Kwaśny zawsze był taki zagubiony, nie wiedział co robić ale teraz? Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że znalazł sobie przyjaciela — mówiąc to, uśmiechnęła się pod nosem. Wróblowe Serce wyglądał na zamyślonego, łapą szurał po ziemi, dopiero gdy kotka kaszlnęła cicho drgnął, wybudzając się z transu.
— Kim była twoja mama?
Skrzywiła się z lekka na to pytanie. Był to dosyć drażliwy dla niej temat i zbytnio nie miała ochoty go poruszać, jednak stwierdziła, że właściwie to dla Wróbelka może się troszkę otworzyć.
— Była medyczką klanu nocy. Słodki Język, kojarzysz ją? — nie czekając na odpowiedź, kontynuowała — Lisia Gwiazda ją uwiódł, dlatego złamała kodeks medyka i zdradziła swój klan. Gdy zdała sobie sprawę jakim potworem jest ten drań była już w zaawansowanej ciąży. Pamiętam jak starała się nas chronić przed tym... tym... — zadrżała, czując jak pieką ją oczy. Nieświadomie przysunęła się bliżej i oparła policzek o bark buraska — Gdy miałam pięć księżyców próbowała zabrać nas do domu. Do klanu nocy. Złapali nas kiedy przekraczaliśmy granice. Ją zabili a nas... wzięli i zaprowadzili do klanu klifu. Później zostałam mianowana — zakończyła, ocierając nos łapą. Popatrzyła w niebo i aż podskoczyła, strosząc futerko.
— M-muszę już iść! — miauknęła spanikowana, przeskakując przez strumyk — Bo mnie tata zje — zaśmiała się pod nosem, wlepiając złote ślepia we Wróbelka — Obiecasz, że się jeszcze zobaczymy?
— Obiecuję. Przyjdź tu za cztery wschody słońca, kiedy słońce zacznie się chować za horyzontem.
— Ah, romantyk widzę — zachichotała, widząc speszony wyraz pyszczka kolegi — W takim razie do zobaczenia, Chmurko — miauknęła na pożegnanie, po czym zniknęła mu z oczu. W domu natomiast... czekała ją sroga reprymenda od Barwinkowego Podmuchu.
— Jednak przyszłaś, Lisiczko — w jego głosie usłyszała coś na wzór ulgi, jakby jej pojawienie zabrało z barków kocura jakiś ogromny ciężar. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym otarła się policzkiem o miękkie, bure futro na powitanie.
— Przecież obiecaliśmy sobie, prawda? — zachichotała, poruszając figlarnie końcówką ogona — I już nie Lisiczko — poprawiła go, robiąc poważną minę na kilka uderzeń serca — Od teraz jestem Iskrzącym Krokiem! — dodała zaraz, pusząc się z dumy.
— Moje gratulacje — serce szylkretki przyśpieszyło, gdy na burym pyszczku pojawił się łagodny uśmiech. Odwróciła szybko wzrok zmieszana.
— N-nawet nie wiesz, jak dobrze odciąć się całkowicie od tamtego imienia — szepnęła, układając się na trawie, po czym popatrzyła w niebo, które z każdym uderzeniem serca stawało się jeszcze bardziej ciemne. Co prawda było już widać kilka gwiazd, jednakże im więcej czasu mijało, tym więcej się pojawiało. Calico popatrzyła na swoje łapy, bawiąc się dłuższym źdźbłem wyschniętej, poszarzałej trawy — No ej, chodź tu do mnie no, a nie jak kołek stoisz! — machnęła ogonem, udając złość, chociaż uśmiech na mordce oraz radosny ton głosy wszystko zdradzały.
— Brata i siostrę — miauknęła spokojnie, nie wiedząc zbytnio, co o nich powiedzieć — Kwaśny bardzo mocno przypomina moją mamę, zaś ja i Wronka bardziej jesteśmy jak mieszanina mamy i Lisiej Gwiazdy — dodała zaraz — Wiesz... Kwaśny zawsze był taki zagubiony, nie wiedział co robić ale teraz? Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że znalazł sobie przyjaciela — mówiąc to, uśmiechnęła się pod nosem. Wróblowe Serce wyglądał na zamyślonego, łapą szurał po ziemi, dopiero gdy kotka kaszlnęła cicho drgnął, wybudzając się z transu.
— Kim była twoja mama?
Skrzywiła się z lekka na to pytanie. Był to dosyć drażliwy dla niej temat i zbytnio nie miała ochoty go poruszać, jednak stwierdziła, że właściwie to dla Wróbelka może się troszkę otworzyć.
— Była medyczką klanu nocy. Słodki Język, kojarzysz ją? — nie czekając na odpowiedź, kontynuowała — Lisia Gwiazda ją uwiódł, dlatego złamała kodeks medyka i zdradziła swój klan. Gdy zdała sobie sprawę jakim potworem jest ten drań była już w zaawansowanej ciąży. Pamiętam jak starała się nas chronić przed tym... tym... — zadrżała, czując jak pieką ją oczy. Nieświadomie przysunęła się bliżej i oparła policzek o bark buraska — Gdy miałam pięć księżyców próbowała zabrać nas do domu. Do klanu nocy. Złapali nas kiedy przekraczaliśmy granice. Ją zabili a nas... wzięli i zaprowadzili do klanu klifu. Później zostałam mianowana — zakończyła, ocierając nos łapą. Popatrzyła w niebo i aż podskoczyła, strosząc futerko.
— M-muszę już iść! — miauknęła spanikowana, przeskakując przez strumyk — Bo mnie tata zje — zaśmiała się pod nosem, wlepiając złote ślepia we Wróbelka — Obiecasz, że się jeszcze zobaczymy?
— Obiecuję. Przyjdź tu za cztery wschody słońca, kiedy słońce zacznie się chować za horyzontem.
— Ah, romantyk widzę — zachichotała, widząc speszony wyraz pyszczka kolegi — W takim razie do zobaczenia, Chmurko — miauknęła na pożegnanie, po czym zniknęła mu z oczu. W domu natomiast... czekała ją sroga reprymenda od Barwinkowego Podmuchu.
* * *
Dreptała z dumnie uniesionym ogonem w stronę strumyka. Co jakiś czas rozglądała się by być pewną, że jakiś wszędobylski klifiak jej czasem nie śledzi. Ostatnio miała szczęście, że to tata ją zobaczył, a nie jakiś cholerny Szczawiowy Liść, czy inny przydupas. Po kamykach przeskoczyła na drugą stronę, wydając z siebie ciche miauknięcie. Krzaki zaszeleściły, a ona nastawiła uważnie uszu, będąc gotową w każdej chwili zwiać tam, skąd przyszła. Rozluźniała jednak mięśnie, gdy zza zarośli wyłoniła się znajoma mordka.— Jednak przyszłaś, Lisiczko — w jego głosie usłyszała coś na wzór ulgi, jakby jej pojawienie zabrało z barków kocura jakiś ogromny ciężar. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym otarła się policzkiem o miękkie, bure futro na powitanie.
— Przecież obiecaliśmy sobie, prawda? — zachichotała, poruszając figlarnie końcówką ogona — I już nie Lisiczko — poprawiła go, robiąc poważną minę na kilka uderzeń serca — Od teraz jestem Iskrzącym Krokiem! — dodała zaraz, pusząc się z dumy.
— Moje gratulacje — serce szylkretki przyśpieszyło, gdy na burym pyszczku pojawił się łagodny uśmiech. Odwróciła szybko wzrok zmieszana.
— N-nawet nie wiesz, jak dobrze odciąć się całkowicie od tamtego imienia — szepnęła, układając się na trawie, po czym popatrzyła w niebo, które z każdym uderzeniem serca stawało się jeszcze bardziej ciemne. Co prawda było już widać kilka gwiazd, jednakże im więcej czasu mijało, tym więcej się pojawiało. Calico popatrzyła na swoje łapy, bawiąc się dłuższym źdźbłem wyschniętej, poszarzałej trawy — No ej, chodź tu do mnie no, a nie jak kołek stoisz! — machnęła ogonem, udając złość, chociaż uśmiech na mordce oraz radosny ton głosy wszystko zdradzały.
< Wróbelku? <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz