BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 stycznia 2021

Od Miedzianej Iskry CD Potrójnego Kroku

 Słuchała, jak Trójka zaczął jej się żalić. Miał rację, ona sama gdyby nie chęć ustatkowania i rodziny, od początku kierowałaby się drogą medyka. I w sprawie jej córki też miał rację. Oczywiście, że miłość jest ważna, ale… Przecież Fasolka powinna wiedzieć, że pisząc się na posadę medyka, będzie musiała przestrzegać zasad i zrzec się niektórych praw, jak miłość właśnie. I przecież tyle razy jej o tym mówiła… A co do Wróbelka, wierzyła, że Igła się nie pomylił i wybrał dobrze. Musiał być jakiś ku temu powód, bo nic nie dzieje się bez przyczyny.
– A ja myślę, że wszystko się ułoży. Zawsze się w końcu układa. Może Wróbelek nie będzie taki zły? Jeszcze będzie lepiej, mówię ci – miauknęła pewnym siebie tonem.

***

Miedziana Iskra już jakiś czas temu postanowiła odnowić dobre relacje z Trójką. Czasami przychodziła do niego tak po prostu, albo przynosząc jakiś ptasi posiłek czy oferując chociaż małą pomoc, bo przecież, dopóki Fasolka siedziała w kociarni, on był sam. I pewnie było mu tak dobrze, toteż Miedź nie przesadzała z tymi odwiedzinami. Tego dnia jednak miała się przydać przy zbieraniu ziół.
Był urokliwy poranek, jasne, różowawe niebo rozlewało przyjemną, ciepłą aurę dookoła. Pierwsze promyki słońca tańczyły pomiędzy drzewami, dając zjawiskowy pokaz świateł. Gdzieś w oddali świergoliły ptaki, jak to za Pory Nowych Liści. I wśród tego jakże urzekającego krajobrazu wędrowały dwa koty, prowadząc żywą rozmowę. Żadne z nich nie zauważyło, kiedy dotarli aż na obrzeża lasu.
– Ej, patrz, jakie ten bez ma dorodne liście! One łagodziły zwichnięcia, prawda? – zapytała zadowolona, że pamięć jeszcze jej nie zwodzi.
– Racja.
– Wejdę po nie! Te najładniejsze są wyżej.
I nie czekając na protesty Trójki, w kilku skokach dotarła do niewielkiego drzewka. Gałązki były giętkie, a liczne kwiaty pogarszały widoczność pomiędzy nimi, ale Miedź była nieustępliwa. W końcu tyle księżyców spędziła na najróżniejszych drzewach, że taki mały podrostek nie może stanowić wyzwania! Wyciągnęła szyję po te ładne listki i chwyciła je ostrożnie w zęby. Ale kiedy chciała się lepiej zaprzeć łapą, aby je oderwać, gałązka pod nią stała się nagle bardzo cienka… A upadek bolał niemiłosiernie. Czy nie było takiego powiedzenia, że koty zawsze spadają na cztery łapy?!
– Ajć! – syknęła, wypluwając z pyszczka liście bzu.
Trójka prędko podkicał do niej, zaniepokojony.
– Naprawdę aż tak niefortunnie musiałam spaść? Przecież te drzewko nawet nie było wysokie! – zaśmiała się – chyba coś nie tak mi się zrobiło z tym barkiem…
I znowu syknęła, kiedy próbowała nim poruszyć.
– Przynajmniej mamy liście!

<Trójko?>

Od Iskrzącego Kroku CD Barwinkowego Podmuchu

Uśmiechnęła się pod nosem, gdy opuściła obóz, drepcząc spokojnie po trawie, która przyjemnie szeleściła. Wiatr obijał się o góry, szumiąc cicho. Słońce natomiast grzało w grzbiet, dodając kotce tylko energii. Myślami była przy swoim ostatnim spotkaniu z Wróbelkiem, co jakiś czas tęsknym wzrokiem szukała go przy granicy jednak na próżno, była pp części zła na burego kocura, jednak miała świadomość, że jako lider nie może sobie iść w każdej chwili, by się z nią spotkać. Niby rozumiała, jednak czuła rozczarowanie i złość za każdym razem, gdy nie udało jej się dostrzec tej kupy futra. Teraz nie miała jednak czasu na wypatrywanie wilczaka, dwa wschody słońca temu Lwia Grzywa zwrócił jej uwagę, że coś zbyt często czuje jej zapach wzdłuż granicy. Wtedy powiedziała mu, że to jej ulubione miejsce do polowań, jednakże wolała nie nadużywać wyrozumiałości rudego kocura.
Dlatego też swoje łapy skierowała do podnóża góry. Podczas treningów z Lisią Gwiazdą czasem przychodzili tutaj, by zapolować na gniazdujące ptaki, ich pisklęta czy jaja. Oblizała pyszczek, smakując powietrze. Stanęła na tylnych łapach, chcąc wspiąć się na kawał skały, gdy zatrzymał ją znajomy głos. Zdziwiona wpatrywała się w kwiatki, które leżały u jej łap oraz w swojego ojca, na którego pysku gościł radosny uśmiech.
— Cześć Iskrzący Kroku! — zaczął wesoło, owijając ogonem swoje przednie łapy — Zobacz, zerwałem dla ciebie kwiaty, podobają ci się? Słyszałem, że kotki w twoim wieku takie lubią.
Nim zdążyła coś odpowiedzieć, Barwinek kontynuował. Iskrzący Krok obserwowała go w rozbawieniu, chichocząc pod nosem, gdy kocur niemalże się zapowietrzał, nawijając i nawijając.
— Zasłyszałem też, że ostatnio modne są kwiaty w futrze. Może spróbujesz też? — zaproponował. Calico zamyśliła się. Może Wróbelkowi by się w nich spodobała? Taką stokrotkę by za ucho wplotła a w ogon kilka margaretek? Zamruczała z aprobatą na własny pomysł — Na pewno Ci będzie do twarzy! O, a wiedziałaś, że Srebrna Grzywa kręci z Muchomorową Cętką? Oh, a chciałabyś zjeść ze mną później obiad?
Zaśmiała się głośno, gdy wojownik wziął głęboki wdech, wywalając język z pyska.
— Chętnie, tato — miauknęła radośnie, pusząc futerko z ekscytacji — Tylko najpierw trzeba ten obiad złapać. Tam siedzi — wyjaśniła, głową wskazując na skalną półkę, która znajdowała się dosyć wysoko. Barwinek skinął jej głową, po czym oboje zaczęli się wspinać.
* * *
Wyprzedziła wracających ze zgromadzenia klifiaków, po drodze łapiąc nieuważną mysz, po czym ze zdobyczą usiadła w wejściu do obozu, czekając na powrót Berberysowej Gwiazdy. W duchu modliła się do klanu gwiazdy, by ten pepla jej jeszcze nie sypnął. Szylkretowa liderka uśmiechnęła się do niej ciepło, zaś Iskrząca skinęła jej głową z szacunkiem. Czyli jej futro jeszcze było całe, najwidoczniej Berberys była zbyt zajęta, by ten maminsynek zdołał na nią nakablować.
— Chciałabym porozmawiać z tobą, Berberysowa Gwiazdo — miauknęła hardo, zaś widząc zmieszanie na mordce kotki, ponownie otworzyła pyszczek — Teraz. To ważne.
— Cóż, w takim razie chodź za mną.
Kocica machnęła ogonem, prowadząc młodą wojowniczkę pod pień drzewa, na którym znajdowało się jej legowisko. Niebieska szylkretka usiadła, opierając się o nie lekko barkiem, po czym skinęła głową, zachęcając Iskrzącą do rozmowy.
— Bo ja... chciałam przeprosić — miauknęła cicho, kładąc u jej łap mysz. Zdziwiona liderka zdążyła jedynie bąknąć cicho "Za co niby?" — Złamałam twój zakaz. Poszłam na zgromadzenie, mimo iż nie zostałam na nie wybrana. Wybacz mi, Berberysowa Gwiazdo — pochyliła nisko głowę, chcąc okazać jej należyty szacunek. W żółtych ślepiach kocicy odbijała się złość, nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Iskrzący Krok kontynuowała — Na swoją obronę chcę tylko powiedzieć, że martwiłam się o przyjaciela, Królicze Serce z klanu nocy. Dawno go nie widziałam, myślałam, że zginął. Po prostu wolałam się upewnić, że nic mu nie jest.
— Wiesz, że nie powinnaś nawiązywać zbyt bliskich stosunków z kotami z obcych klanów? Co będzie podczas wojny!?
— Podczas wojny będę walczyć dla klanu klifu. To mój dom — skłamała gładko, zaś starsza kocica łyknęła fałsz jak kocię miód —  Możesz przyjaźnić się z członkami innych klanów, ale twoja lojalność musi pozostać przy twoim klanie, kiedy pewnego dnia staniesz przeciw nim w bitwie. Nie robię nic złego, mając znajomych w innych klanach, skoro moja lojalność należy tylko dla klanu klifu — zarecytowała perfekcyjnie formułkę kodeksu. Berberys pokiwała z zadumie głową na jej słowa, wzdychając ciężko.
— No dobrze, nie rób tego następnym razem, bo nie będę taka łagodna. Do odwołania masz pomagać medykom oraz spełniać wszystkie prośby królowych oraz Sokolego Skrzydła — czarno-ruda skinęła jej głową, czując jednocześnie jak cały stres z niej znika. Zanim jeszcze odeszła, otworzyła mordkę tej ostatni raz.
— Jeszcze jedno, Berberysowa Gwiazdo. Mogłabyś zapanować nad swoim synem? Nie życzę sobie oskarżania mnie, że niby zdradzam klan i chodzę w krzaki z tymi kocurami, bo tak jak wspomniała, kodeks wojownika nie zabrania mieć znajomych w innych klanach. Dodatkowo prawie pobił się z liderem klanu wilka, Wróblową Gwiazdą — miauknęła spokojnie, odchodząc. Swoje łapy skierowała w stronę ojca, który wylizywał swoje futerko przed legowiskiem wojowników. Kątem oka widziała, jak lidera przywołuje do siebie swojego syna, zaś po jej mimice i ruchach było widać, że Szczawiowy Liść zbiera konkretny opierdol.
— Zgadnij kto ma przesrane, tatku — zachichotała, ruchem głowy wskazując opieprzanego właśnie liliowego kocura. Napuszyła futro z dumy, uśmiechając się szeroko.

< Barwinku? >

Od Zbożowego Kłosu CD Chrobotkowej Łapy

Strzepnęła uchem, gdy szumiący wiatr rozwiał jej futro. Chrobotkowa Łapa nadal nie wróciła z polowania, co zaczęło niepokoić kocicę. Wiedziała, że jej uczennica pod tym względem jest zdolna, bo choć bywała roztrzepana, tak łowy szły jej prawie, że idealnie. Zamruczała na wspomnienie pierwszego polowania kotki, podczas którego pochwyciła mysz. Duma wylewająca się z córki Poziomkowego Blasku była niemalże nie do opisania. Węglowa zamruczała, spoglądając w niebo. Brakowało jej kocura tak bardzo... nie sądziła, że tak szybko straci kolejnego przyjaciela. Obóz klanu nocy zdawał się być pusty bez wesołego śmiechu Biegnącego Potoku czy radosnych przekomarzań Poziomka oraz jego ukochanej. Czuła ogromne wyrzuty sumienia, że nie spędzała z nimi tyle czasu niż wcześniej, chociaż wiedziała, że każdy z nich ma swoje obowiązki.
Poruszyła niespokojnie wąsami, gdy do jej uszu dotarło wołanie o pomoc. I to nie byle kogo a jej uczennicy. Westchnęła cicho, podnosząc się z ziemi i kierując się w stronę z której dochodził lament. Truchtem ruszyła przed siebie, strosząc futro na grzbiecie, gdy krzyki narastały.
— Coś ty zrobiła? — stęknęła zdziwiona, gdy zobaczyła swoją uczennicę, która utknęła pod korzeniem. Martwa wiewiórka leżała obok jej łap o długość wąsa. Pokręciła zrezygnowana głową. Naprawdę? Utknąć pod korzeniem? Uwielbiała czarno-białą uczennicę, treningi z nią były czystą przyjemnością chociaż... czasem ją po prostu rozwalała tym, co była w stanie zrobić.
— Przepraszam... — wymamrotała Chrobotek, zakrywając mordkę łapą. Jej mentorka wzięła głębszy wdech, pochylając się na uczennicą. Obwąchała ją dookoła, by sprawdzić, czy czasem nie leci jej krew. Na szczęście jedyną czerwoną cieczą jaką czuła, była ta należąca do wiewiórki.
— Nie masz za co przepraszać, Chrobotkowa Łapo. Mało razy Wieczornik gdzieś utknął, a ja walnęłam w pieniek? — zaśmiała się pod nosem, na wspomnienie szczeniackich chwil — Poza tym, ja kiedyś utknęłam, tylko, że na drzewie. Jesionowy Wicher musiał mnie za futro ściągać.
Vanka zrobiła wielkie ślepia, jakby nie potrafiąc uwierzyć, że ta silna i niezależna kocica kiedyś była tak samo w dupie, jak ona. Węglowa nic więcej już nie powiedziała. Po prostu zaczęła kopać, chcąc zrobić jak największą lukę między korzeniem a grzbietem uczennicy. Kupka piachu, malutkich kawałków gałązek oraz kamyczków tylko się powiększała a wojowniczka kopała zacięcie, do momentu, aż uznała, że już wystarczy. 
Popchnęła ją od tyłu i kotka była już wolna, tylko z lekka ubrudzona. Obie otrzepały się w kurzu i piachu, jednak dobrze wiedziały, że bez porządnego mycia się nie skończy. 
— No chodź — Zbożowy Kłos zachęciła ją machnięciem ogona. Chrobotek wzięła w mordkę wiewiórkę, zaś jej mentorka odkopała ukrytą nornicę oraz dzięcioła, również łapiąc swoje piszczki w zęby. Spokojnym krokiem kierowały się w stronę obozu klanu nocy, który o tej porze dnia dudnił życiem. Chrobotek zdawała się być jednak niedostępna, pogrążona w swoich rozmyślaniach szła ze spuszczoną głową, targając ogon wiewiórki po trawie — Hej, co się tak martwisz, hm? Przecież nic się nie stało — bengalka trąciła ją barkiem. Intensywne spojrzenie żółtych ślepi przeszyło ją na wskroś, nietęga mina uczennicy niezbyt jej się podobała — Co powiesz na wyścig do stosu ze zwierzyną? — zaproponowała, unosząc brew. Chciała młodą jakoś rozerwać, żeby się tak tyle nie martwiła byle pierdołą.

< Chrobotku? > 

Nowy członek klanu gwiazdy!

M
AŁY WILK
Powód: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Rozłupanie czaszki młotkiem

Odszedł do Klanu Gwiazdy.

Od Małego Wilka CD Kawczego Lotu

 Puścił uwagę brata mimo uszu. Ostatnie na co miał ochotę, to wielkie przemądrzanie się Kawki. Prychnął cicho, sam nie był zadowolony, że jeden z jego bachorów tak, jak on nie ma dwóch kończyn, jednak zdusił tą uwagę w gardle. Przed oczami już miał obraz żałosnego życia, które czeka tą małą drażniącą kulkę futra. O ile ich cudowny lider nie wpieprzy go do starszyzny na resztę życia, to jeśli zostanie wojownikiem to z pewnością tylko z litości, jak on. Miał ochotę wydrapać Iglastemu ślepia za to. W dupę niech se wsadzi litość.
— Niedługo pozbędę się problemu.
Mruknął średnio wyraźnie, po czym odszedł, zostawiając brata samego z tą myślą. Jego ogon przecinał powietrze ilekroć poruszał nim by złapać równowagę i nie wywalić się na krzywy pysk.

* * *
To "niedługo" zamieniło się w kilka ładnych księżyców, bo szczeniaki miały już cztery i strasznie go drażniły. Nie oszukując - ojcem był chujowym i nawet nie zamierzał bronić się przed tym określeniem, jednakże to, co zamierzał zrobić było dla niego najlepszym wyjściem z możliwych. Dlatego dzień po zgromadzeniu, pod osłoną nocy zakradł się do żłobka. Wszyscy spali poza Śnieżką, która pilnowała maluchów, widząc ojca kociąt skinęła mu głową. Szylkretka już wcześniej pożegnała się z synem, dlatego też teraz pozwoliła Małemu bez słowa go zabrać. Widział w jej oczach ból i rozpacz, jednakże oboje mieli świadomość, że tak będzie najlepiej. 
Wyszedł z kociarni z Jeżynkiem w pysku, który spał niczego nieświadomy. Poruszył niespokojnie uszami, kierując się do wyjścia.
— A ty co? Idziesz gówniarza utopić? — zatrzymał się, słysząc głos Kawki. Prychnął zirytowany.
— Nie. Oddać do dwunogów. 
— Aha — nie potrafił odgadnąć emocji z pyska brata chyba pierwszy raz w życiu. Chciałby wiedzieć, co mu tam po łbie lata — A jak się Wróbel dowie?
— Coś ty taki nagle troskliwy? W dupie mam Wróbla. Nie chcę, żeby gnojek miał tak chujowe życie jak ja — miauknął, zaciskając szczęki, by rudzielec nie upadł na ziemię. Jeszcze żywego alarmu mu brakowało — Wrócę, jak coś mnie nie zabije — mimowolnie zaśmiał się pod nosem. Oczywiście, że wróci do tego zasranego klanu, kto by przecież drażnił tego pachołka Borsuk? No i Kawka też powinien lepę na ryj otrzymać. No ale to jak wróci.
* * *
Łapy bolały go jak nigdy w życiu. Wzrok powoli się rozmywał, zaś Jeżynek piszczał i wyzywał go od gównojadów, byleby tylko wypuścił go z pyska. Parł jednak na przód, widząc w oddali farmę. Dotarłby tu wcześniej, gdyby nie cholerny patrol klifiaków, którzy zatrzymali go, gdy przechodził wzdłuż granicy. Obstawiał, że gdyby nie miał ze sobą dzieciaka oraz posiadał wszystkie zdrowe kończyny, to by skończył jako wycieraczka w legowisku Berberysowej Gwiazdy.
— Wojowniku! Tutaj! — usłyszał przed sobą głos Alfreda. Rudy kocur siedział na trawie, tuż obok płotu zaś na jego szyi wisiała niebieska listki obróżka w listki z jakąś plakietką.
— Opiekujcie się nim — mruknął, stawiając kociaka przed pręgusem.
— Ej, co to ma niby być! Ktoś mnie o zdanie zapytał?! — zasyczał Jeżynek, strosząc futerko — Gdzieś ty mnie zabrał ciołku jeden? — zwrócił się do ojca, plując mu pod łapy.
— Idziesz do dwunogów. Nie będziesz już mieszkać w klanie wilka. Zadowolony? 
— No! Nareszcie żeś mózgiem ruszył. To co, idziemy nowy tato? — czarny poczuł ukłucie w klatce piersiowej na słowa syna. Nie dał po sobie tego poznać. Pożegnał się z Alfredem, ostatni raz spojrzał na swego potomka, po czym udał się w drogę powrotną. Tylko... nigdy nie dotarł do rodzimego klanu. W pewnym momencie przed nim pojawił się wielgachny cień. Niezrozumiałe słowa dwunogów dotarły do jego uszu z opóźnieniem, gdy coś łupnęło go z całej siły w głowę. Upadł na ziemię brocząc krwią. Powieki mu opadły a gdy się ocknął, zrozumiał, że jest w miejscu, do którego idą wszystkie dobre zdechlaki. Teraz brak przednich łap nawet mu nie przeszkadzał, czuł się tak, jakby miał cztery kończyny co przyjął z radością i ulgą. Może i zdechł ale zyskał święty spokój, zaś jego rodzinka niech się chrzani. On miał już wszystko gdzieś.

< Dzięki za sesję <3 >

Od Wróblowej Gwiazdy

 *rano, następny dzień po rozmowie z Wilczym Sercem*

Siedział, wpatrując się w zaróżowione niebo. Każdy mięsień z osobna przypominał mu o swojej obecności bólem, a łeb tępo pulsował, rewanżując się za wylane łzy. Mimo wszystko czuł się dużo lepiej niż poprzedniego wschodu słońca. Niż kiedykolwiek ostatnio.
Świtało. Słońce powoli pięło się w górę, obejmując swoim blaskiem coraz większą część obozu, cienie szczuplały i znikały, odsłaniając to, co do tej pory było ukryte. Także w jego głowie.
Bo może i był gównem, ale co z tego? Każdy był. Wszyscy zmagali się z nałożonymi na nich oczekiwaniami, których nie potrafili spełnić. Oczekiwaniami, które często nie pochodziły od innych, a z ich własnego wnętrza. W dupie to miał. Jeśli nauczył się czegoś przez te kilka księżyców bycia liderem to właśnie tego, że jego największym wrogiem jest “powinienem” i “muszę”. Dosyć. Skoro to on był liderem, na jego barkach spoczywał obowiązek rozsądzenia tego, co faktycznie było najlepsze. I wzięcie na siebie konsekwencji tego wyboru.
Niech uznają go za najgorszego lidera w dziejach, nie dba o to. Będzie postępował dokładnie tak, jak uzna za słuszne i wysłucha tych rad, które jego zdaniem będą najlepsze. A jeśli popełni błąd… będą musieli go uznać. Ich był większy. Powierzyli mu władzę i Klan Gwiazdy jest po jego stronie.
Burza… Jeśli faktycznie miała nadejść… zrobi wszystko, żeby ją przetrwali. Bez względu na koszty.

Wiatr zmierzwił jego futro, wytrącając go z zamyślenia. Podążył za nim wzrokiem, obserwując świeże liście, kołyszące się w rytm szumu. Nie wiedzieć dlaczego, przed oczami stanęła mu sylwetka Iskrzącego Kroku. Przymknął ślepia. Wciąż byli przyjaciółmi, prawda? To było najważniejsze. Reszta… póki co nie miała znaczenia. Chciał tylko widzieć uśmiech na jej pyszczku, a jeśli to był sposób, żeby to osiągnąć…
Nie powinien na razie o tym myśleć. Westchnął. Miał nadzieję, że Fasola zrozumie, że robi to dla dobra klanu. Cokolwiek nadchodziło, nie mógł dopuścić, żeby zniszczyło ich klan. Nie, wszystko musiało się ułożyć. Przetrwają to. Razem.

Powinien iść porozmawiać z przyjaciółką. Zasługiwała na to, żeby jako pierwsza usłyszeć jego decyzję. Naprawdę miał nadzieję, że go zrozumie. W pewnym sensie chciał ją zobaczyć, żeby się wytłumaczyć. Nie chciał, żeby Fasolowa Łodyga go znienawidziła. Uśmiechnął się krzywo. Prawdę mówiąc, miał tak złą reputację, że kolejny wróg nie zrobiłby mu już różnicy. Ta myśl w jakiś dziwny sposób podniosła go na duchu. Musiało być dobrze, bo gorzej się już nie dało.

Kiedy patrole opuściły obóz, a kolejne koty zajmowały się swoimi obowiązkami, ruszył do kociarni. 

Od Małego Wilka

Sprawa Jeżynka mierziła go niemiłosiernie. Może i nie był cudownym i genialnym starym, bo krótko mówiąc - miał dzieciaki w dupie, tak mimo wszystko, wolał być pod jednym względem lepszy niż ten wyliniały szczur, który go spłodził. Oczywistym było, że jeśli Borsuk nie zacznie pieprzyć od rzeczy na ucho Wróblowi, ten najpewniej by posłał swojego bratanka do starszyzny, gdzie siedziałby do usranej śmierci.
Jak Szczurza Łapa.
Młody kocurek dawał też srogo znać, że życie klanowe to on ma gdzieś i rzyga na te wszystkie zasady. Wielokrotnie Śnieżka żaliła mu się, jak to rudzielec brynczał, że już wolałby zdechnąć, nie urodzić się. Brzmiało to cholernie znajomo. Coś tam jeszcze narzekał, że woli zostać pieszczochem, niż gnić tu uderzenie serca dłużej.
Czarny uznał więc, że wyśmienitym pomysłem będzie wciśnięcie bachora jakimś pieszczochom na wychowanie. Własnego dzieciaka nie miał za bardzo ochoty kropnąć, także to był wręcz idealny sposób, by wilk był syty a i owca cała. Dlatego tak cholernie się ucieszył, gdy podczas polowania wyłapał fetor kotów dwunogów. Ruszył śladem, licząc, że nikt przed nim go nie wyczuł i nie przepędził w trzy wiatry.
Miał szczęście - pieszczochy znajdowały się tam, gdzie kończył się trop. Mały zastrzygł uszami, obserwując jak kotka i kocur rozpaczliwie kogoś wołają. 
"Rubinku! Chodź do nas! Nie chowaj się!"
Skrzywił pysk, gdy wrzaski zabolały go w uszy. Obstawiał, że jakiś gówniak im się zgubił, dlatego tak się drą i latają jak kot z pełnym pęcherzem o poranku. Zmarszczył brwi. A może... Może uda mu się wepchnąć im Jeżynka? Toż to była genialna myśl! Pozbędzie się tej małej glisty! Zamruczał z aprobatą na własny pomysł, po czym wylazł zza jeżyn.
— Nie powinno was tu być — burknął, marszcząc brwi — Za włażenie na teren klanu by was rozszarpali — dodał zaraz, przysiadając długość lisiego ogona od rudego kocura i białej kotki. Ci zamrugali z zaskoczenia, zamierając w bezruchu. Wlepiali w niego przerażone ślepia, jakby nie wiedzieli co mają teraz zrobić.
— P-przepraszam pana. My tylko szukamy naszego synka... zgubił się — miauknął niemrawo rudzielec, kładąc po sobie uszy — Pół wschodu słońca go szukamy — wyjaśnił szybko. Mały Wilk machnął ogonem w zadumie.
— Czy wasze dwunogi potrafią zapewnić odpowiednie życie kotu bez łap? — wypalił, nim zdążył pomyśleć. Pręgus nastroszył futro, patrząc na wojownika i przechylając łeb na bok.
— C-co?
— Odpowiedz.
Pieszczochy wymieniły ze sobą przerażone spojrzenia. Mruknęli coś do siebie, po czym kotka skinęła głową.
— O-oczywiście, że tak! Nasza przyjaciółka, Beatka, nie ma trzech łap i radzi sobie wyśmienicie! — biała kocica uśmiechnęła się mimowolnie. Mały kiwnął głową. Czyli na jedno odpowiedź już znał. Przymknął ślepia, czekając uderzenie serca, aż zada kolejne.
— Ile księżyców ma wasz syn?
— Pięć — tym razem odezwał się kocur.
— Pomogę wam go znaleźć. Jednak pod jednym warunkiem, musicie wziąć pod swoją opiekę mojego syna - Jeżynka. W klanie wilka nie ma dla niego miejsca
— No... zgoda. Tylko niech pan pomoże nam szukać syna!
Kiwnął głową, węsząc. Parszywy zapaszek żarcia pieszczochów i mleka unosił się w powietrzu. Był w szoku, że te półgłówki nie zdołały zwietrzyć tej woni, jednak było mu to na łapę. Mógł się teraz wykazać i pozbyć tego małego gamonia, który wiecznie narzekał na miejsce, w którym się urodził.
Przyspieszył kroku, gdy usłyszał żałosne zawodzenie kocięcia. Przedarł się przez krzaki oraz zarośla, które chlastały go boleśnie po pysku, by kilkanaście uderzeń serca później, mieć przed sobą obrazek kociaka, który wlazł na pieniek po ściętym drzewie i nie mógł teraz zejść.
— Ja pierd- — urwał, gryząc się w język. Kruszynka, bo tak nazywała się kotka, wyminęła go pospiesznie razem z Alfredem, gdy wytulić mocno malucha. Wojownik pokręcił zrezygnowany głową — Przy farmie. Juro o wschodzie słońca — mruknął, zaś gdy otrzymał twierdzące miauknięcie, ruszył w drogę powrotną do obozu, gdzie zebrał serię durnych komentarzy, że jak to capi pieszczochami i dwunogami. Zlał je mimo uszu. Liczyło się to, że znalazł wyjście z problemu. Wieczorem, zanim nastąpił wymarsz na zgromadzenie, powiedział jej na osobności o wszystkim. Kotka niechętnie przystała na jego propozycję, jednak słysząc tłumaczenia kocura - zgodziła się.

Od Bursztynowej Łapy

Ostatnie dni Sokolego Skrzydła jako głównego medyka Klanu Klifu okazały się strasznie wypełnione pracą. Do legowiska trafiło bowiem całkiem dużo pacjentów, którzy zostali ofiarami nie tylko chorób czy ran, ale też monologu Jego Bursztynowej Mości... To znaczy Bursztynowej Łapy.
Najstarszy z nich musiał przejść na zasłużoną emeryturę do starszyzny.
Od samego rana trójka kotów pracowała przy swoich pacjentach. Bursztynowa Łapa otrzymał najlżejszy kaliber - odwodnienie u Kwaśnej Łapy. Kremowy musiał głównie skupić się na tym, by bliski "partner" Zimorodkowego Blasku otrzymywał świeżą wodę o określonych porach dnia. Pomarańczowooki potraktował to zadanie naprawdę poważnie.
Kto lepiej nie zajmie się młodym kocurem, jak nie on! Bursztynowa Wysokość! Przyszły wspaniały medyk Klanu Klifu! No... Na dłuższą metę bardziej asystent, bo Firletkowy Płatek raczej nie odda stołka głównego leczącego zbyt szybko. Mimo wszytko, kremowy zostanie pełnoprawnym użytkownikiem zielarskiej strony mocy. Do tego jego przespaniałe futro, półdługie, które ogrzeje małe kocięta, przystojne kocury i pełne wdzięku kotki. Klifiaki będą pragnęły dotknąć jedwabną strukturę włosia i zanurzyć się w nią...
Kremowy wesoło myślał podczas podawania mchu pod pysk Kwaśnej Łapy. Nucił pod nosem jakąś melodyjję bez żadnego sensu czy rytmu, ale takie niesamowite miauczenie przyspieszy proces leczenia.
-Pod twoją obronę... Uciekamy się święty Klanie Gwiazd... Naszymi prośbami raczcie nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych piorunów raczcie nas zawsze ochraniać, gwiezdni wspaniali i pochwaleni - mówił kolejną modłę ku przodkom. Słowa pełne wigoru dodadzą sił zarówno jemu, jak i Firletce i Sokołowi.
- Bursztynowa Łapo, podaj mi korzeń łopiany! - usłyszał głos swojej mentorki. Ta zajmowała się zapewne ugryzieniem przez szczura. Ha, kremowy znał praktycznie większość właściwości i użycia ziół! Był mądry! Coraz mądrzejszy! Chwała Klanowi Gwiazd! Pragnął składać im cześć, ułożyć krąg z kwiatów lawendy i tańczyć w rytm jakiejś szamańskiej melodii.
- O panowie nasi, orędownicy nasi, sojusznicy nasi... Pocieszyciele nasi. Z gwiazdami nas pojednajcie, gwiazdom nas polecajcie, gwiazdom nas oddawajcie... Już idę! - dokończył modłę kocurek, wziął potrzebny łopian i podszedł do swojej mentorki. Zajmowała się Tańczącą Pieśnią. Asystentka medyka od razu po otrzymaniu łopianu zaczęła przeżuwać go na papkę.
- Bursztynowa Łapo, chodź tu na moment - miauknął Sokole Skrzydło.
- Wow, czuję się jak tania siła robocza, ale to wszytko dla Klanu Gwiazd! Ale potem będę podrywał z radości. Oj, niebo się zatrzęsie, gdy usłyszy, jakie przecudowne słowa wyjdą z moich ust! - powiedział na głos kocurek idąc do medyka.
Uczeń został poproszony o zajęcie się Szczawiowym Liściem, biedaka dopadło zatrucie pokarmowe. W międzyczasie Sokole Skrzydło zajmował się wybitym barkiem Zgubionej Duszy. Najstarszy od razu rozpoznał schorzenie i majestatycznymi ruchami wstawiał na miejsca wszytkie określone partie ciała kotki.
- Zajmę się tobą najlepiej, jak potrafię! Zobaczysz, wujaszku, wyliżesz się z tego. Po tym wszystkim twoje piękno będzie oślepiało podwójnie, gdy tylko stąd wyjdziesz! - miauczał pogodnym tonem kremowy. Podał wujkowi jagody jałowca, by najpiękniejszy kocur w Klanie Klifu mógł się uspokoić i przy okazji nie czuć potwornych bóli brzucha. Za pomocą liści wierzby, mięty nadwodnej i kilku innych ziół, by ulżyć cierpieniu członkowi swojej rodziny.
- Ojej... Mam złe wieści, musisz tu do jutra posiedzieć. Cóż... Wiesz... Jak ci się pogorszy, to zainterweniuję od razu.. Ojej, muszę podać wodę Kwaśnej Łapie i posegregować zioła! Potem do ciebie przyjdę! - miauknął Bursztynowa Łapa, podbiegając do ucznia wojownika. 
I tak reszta dnia spłynęła kremowemu na opiece nad Szczawiowym Liściem i Kwaśną Łapą oraz układaniu ziół. Po połowie doby pracy Bursztynowa Łapa położył się na swoim kawałku mchu i od razu zasnął z szerokim uśmiechem na pysku, czując się zadowolony z pomocy niesionej ku czci Klanowi Gwiazdy. 

Wyleczeni: Tańcząca Pieśń, Kwaśna Łapa, Szczawiowy Liść, Zgubiona Dusza

Od Smutnej Ciszy cd. Aroniowej Gwiazdy

- Oni nie gryzą, wiesz? — mruknął Kocur, zerkając na czarno-białą.
Kiwnęła głową, podwijając zakończony białą końcówką ogon pod siebie, dalej przyglądając się Nocniaką.
- Może spróbuj do nich zagadać? Co będziesz tak sama siedzieć. - dodał lider po chwili.
- Nie jestem sama… - szeptem Smutna Cisza. - No i już zagadałam do jednego Nocniaka, a właściwie do dwóch.
- Hm? Jak się nazywają?
- No ty i mój brat.
Pomarańczowooki cicho westchnął.
- Inni też są całkiem spoko. - rzekł łaciaty.
- Wiem, ale nie potrzebuję się przywiązywać do większej ilości kotów. Najczęściej to przynosi dużo bólu. - odwróciła powoli głowę w tył i odeszła zostawiając Kocura samego.
***Skip time do teraz***
Nawet nie zauważyłam, jak spędziłam prawie cały dzień układając i zbierając zioła z Mglistym Snem. Byłam nieco zdziwiona, jak wyjrzałam poza kamiennych pomieszczeń, a tam już prawie zachodziło spokojnie słońce za horyzontem, tworząc do niczego nie porównywalnie piękny widok. Jakoś tak szybko mija ten czas.
Odłożyłam stokrotkę, którą trzymałam w pysku. Była taka delikatna i mała i.... I taka podobna do mojej córki… Wspomnienie o niej wywołało niemały ból. Zacisnęłam zęby i powstrzymałam się od niepotrzebnego płaczu. Wymruczałam coś pod nosem do medyczki w pożegnaniu i wyszłam ze schowka medyka. Podreptałam w ciszy do legowiska przywódcy. Byłam ciekawa, czy Aroniowa Gwiazda już zasnął. Spojrzałam w górę z lekkim uśmieszkiem na pyszczku, szukając wzorkiem lidera, lecz już po chwili zauważyłam, że nie było go tam. Rozejrzałam się po obozie. Moją uwagę przykuł czarny ogon wystający z krzaków jeżyn.
- Mhm… - wykrztusiłam z siebie, gdy byłam u boku tego kogoś. - Potrzebujesz pomocy?
Kocur wyskoczył, przestraszony jeżąc biało-czarne futro i wydał z siebie ciche ‘’auć’’. Wzdrygnęłam się.
-Ojć…! Najmocniej przepraszam! - krzyknęłam, podnosząc bicolora z ziemi i wyciągając kilka kolców z jego ciała. - Nie chciałam… Nic ci nie jest? No i… Po co tam wszedłeś, jeśli wolno wiedzieć? - zapytałam się ze zmartwieniem wymalowanym na mojej twarzy.

<Aronia? ^^>

Od Płacz CD. Drżącej Ścieżki

— Cześć! — miauknęła Płacz cieniutkim głosikiem, gdy po chwili do niej doszło, że drugie pytanie Drżącej Ścieżki było przywitaniem się. Chociaż tego matka ją nauczyła, żeby witać się z drugim kotem jak coś do ciebie mówi.
— Dlaczego wyszłaś ze żłobka? Nie jest to miejsce dla kociąt. — fuknął. Jego silny, poważny ton głosu sprawił na młodej niemałe wrażenie, które zaraz się rozpłynęło, widząc jak łapy ojca trzęsą się jak galareta, co zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Dziwne... może ona też się powinna tak zachowywać? Żeby przypodobać się ojcu, powinna zacząć zachowywać się jak on? 
— No już. Spadaj do siebie. — powiedział kremowy kocur, popychając kociaka łapą w stronę żłobka. Płacz zaprała się jednak krótkimi łapkami, chcąc chociaż jeszcze chwilę doświadczyć fenomenu, jakim była rozmowa z ojcem. Która bardziej jednak przypominała monolog... albo rozmowę Drżącej Ścieżki z samym sobą? I chociaż w łepku Płacz rodziło się coraz więcej pytań, a rozbieżne odpowiedzi kremowego robiły jej mętlik w głowie, nie chciała tak szybko wracać do żłobka. W końcu miała szansę porozmawiać z ojcem! Z kimkolwiek z rodziny!
— M-może mniej tak agresywnie? — pisnął Drżący. — Nie odzywaj się. Ja to coś wychowuje. — zaraz znów warcząc. Płacz słysząc wymianę słów ojca z... właściwie z samym sobą, otworzyła tylko pyszczek, który zaraz jednak został zatkany ogonem starszego.
— Nie. Wolno. Pytać. — zaakcentował słowa, aby zostały odebrane jak coś, z czym nie można się kłócić. Młoda szylkretka skinęła jedynie głową, nie chcąc, żeby kocur czasem sobie nagle poszedł. Doświadczenie rozmowy z nim było dziwne, szczególnie przez zachowanie starszego, ale była to jakaś interakcja, której młoda tak bardzo przecież pragnęła. Więc żadnych pytań. Płacz szybko zakodowała to sobie w głowie. Chciała jakoś pociągnąć to coś. Nawet jeśli zachowanie jej ojca robiło w jej główce coraz mniej sensu. Ale... jak miała to zrobić, o nic nie pytając kocura?
— Nie jestem już takim małym kociakiem. Mogę wychodzić sama. Muszy Lot też tak robi, więc ja też mogę! — powiedziała pewnie Płacz, próbując naśladować siłę głosu Drżącej Ścieżki, gdy ten się nie jąkał. Bardziej jej pasował. Więcej zwracał się tym tonem do niej, więc jeśli będzie brzmieć podobnie, to zwróci na nią więcej uwagi?

< Drżąca Ścieżko? >

Od Drobnej Łapy CD. Jesionowego Wichru

 Mógł odetchnąć z ulgą. Jesionowy Wicher nie miał nic przeciwko zmienię przez syna stanowiska. Drobna Łapa przytulił się do jego ciepłej, czekoladowej sierści i kiwnął głową na znak obietnicy. Dobrze, że nie powiedział ojcu, że nażarł się kiedyś z Malinką kocimiętki, nie wiedząc czy to właściwa roślina. O wujku Malinowej Łapie słyszał i nie chciał skończyć jak on. Był za młody na umieranie. 
- Skoro już zaczynasz swoją drogę medyka, to zbadałbyś mamę wraz ze swoją mentorką? Skarżyła się ostatnio na coś. 
- Niech do nas zajrzy, to się nią zajmiemy. Będę mógł obserwować Mglisty Sen w akcji. - miauknął rudy kocurek, unosząc wysoko ogonek z radości. - To może wybierzemy się na polowanie, tato? Tak ostatni raz.
Gdy tylko Jesionowy Wicher się zgodził, oboje wybrali się głębiej w terytorium Klanu Nocy, w poszukiwaniu zwierzyny łownej.

***

Tak jak obiecał, wraz z Mglistym Snem zajęli się Brzoskwiniową Bryzą. Mama była odwodniona. Zalecili jej napicie się wody. Dobrze, że nie było to nic poważniejszego. Kocurek by się martwił o rodzicielkę. Miał tylko jedną i musiał o nią dbać jak przystało na pierworodnego. 
Drobna Łapa właśnie obserwował kocicę. Rozmawiała z Pszczelą Pręgą. Drobna Łapa siedział przed legowiskiem medyka  i kończył spożywanie ryby. Jej świeże mięso było bardzo smaczne. Przełknął ostatni kęs i rozejrzał się za Malinowym Pląsem. Wojowniczka gdzieś zniknęła jak na złość, a akurat miał ochotę zrobić jakiś żart Posranej Gwieździe. Jak się nudził, to musiał coś odwalić, to przecież oczywiste.
Widok ojca był wybawieniem. Podniósł się na równe łapki i do niego podbiegł. Niestety niezbyt szybko, bo dalej miał krótkie łapki. Zaklnął pod nosem. Wolałby być większy. Ale co miał poradzić na swój okropny wzrost. Widząc kątem oka Borsuczy Warkot pokazał mu zęby, na co dawny mentor odpowiedział prychnięciem. Ich relacja była na złym poziomie, czego żaden z nich nie zmieni. Drobna Łapa jedynie zastanawiał się, czy mentor posunie się kiedyś do zrobienia mu krzywdy.
Wreszcie zatrzymał się przed czekoladowym. 
- Tatoooo. Nudzę się. - jęknął, siadając na ziemi. - Mali gdzieś polazła, więc nawet żartu Posrańcowi czy Ognikowi zrobić nie można. Zróbmy coś. Cokolwiek.
Poruszył wąsami na przypomnienie sobie czegoś. Od razu otworzył szerzej niebieskie ślepia i tupnął łapką.
- Tato, obietnic się dotrzymuje. Miałeś mnie nauczyć chodzić po wodzie. To chyba właściwy czas. - uśmiechnął się szeroko. - Możemy iść o razu? Prooooszę! 


<Tato?> 
Wyleczona: Brzoskwiniowa Bryza

Od Drobnej Łapy CD. Lizaczka (Zbożowej Łapy)

 - Wolałbym mieć takiego mentora niż gnić w żłobku całe dnie!- uderzył ogonem o ziemię. - Te mam prośbę, jak byś był kiedyś na zgromadzeniu, a mnie nie będzie, to napluj w twarz Płonącej Łapie, taka ruda kotka z czarny z klanu wilka. Tą, z którą się kłóciłem, proszę. Tak ode mnie! Będę twoim dłużnikiem! 
Drobna Łapa zmrużył oczy w zamyśleniu. Doskonale pamiętał ten lisi bobek z Klanu Wilka. Ich trójka przekrzykiwała się na Zgromadzeniu. Kotka była dziwna, bardziej niż inne wilczaki. Skrzywił się. Poprzednie Zgromadzenie było bardzo ciekawe, ale jak wybierze się na następne to chętnie dokopie Płonącej Łapie.
- Jeszcze jej dokopiesz. Tym razem bez świadków. A ja ci chętnie pomogę. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Poruszył wąsami. - A co do mentora, to uwierz, lepiej gnić w żłobku niż trenować z Borsuczym Warkotem. Lizaczku. 
Kolega prychnął, a Drobny zalał się falą śmiechu.

***

Od tego czasu trochę się zmieniło. Drobna Łapa nie miał już powodów do narzekań, gdyż trafił pod opiekę Mglistego Snu, zmieniając swoją pozycję. No dobrze, może tylko obecność Smutnej Ciszy go drażniła, ale z nią jeszcze się policzy. Lizaczek z kolei dostał z powrotem imię Zbożowa Łapa i powrócił do treningów. Tym razem pod okiem Jesionowego Wichru. Było to zaskoczeniem dla rudzielca i kolejnym powodem do zazdrości. A on to niby dlaczego swojego taty dostać nie mógł na mentora? Nawet jeśli znał odpowiedz, to niechętnie spoglądał na syna Zbożowego Kłosu, gdy ten wracał po szkoleniu do obozu.
Dzisiaj Drobna Łapa poznał kolejne ważne zioła. Powtarzał je pod nosem, żeby na pewno zapamiętać. Mglisty Sen obiecała zabrać go na zbieranie, korzystając z ładnej pogody. Oczywistym więc było, że nie mógł się doczekać.  
- Halo, jest tu ktoś?
Drobna Łapa zwrócił spojrzenie w stronę wyjścia. Ujrzał Zbożową Łapę. Rudzielec ogonem zachęcił go do wejścia. 
- Mglisty Sen poszła zobaczyć co z Ognikiem. Podobno strasznie darł japę. - miauknął, uśmiechając się szeroko. Kocurek nareszcie dostał jakąś karę. Najlepiej by było go porządnie sprać, lub wyrzucić z klanu, ale na razie tym również dało się zadowolić. - Co ci jest?
Na ostatnim Zgromadzeniu Zboże był grzeczny. Może nie chciał ryzykować karą? Rudzielec prychnął. Ale jeśli chciało się być łobuzem, nie należało się bać kar! On jakoś swoją jeszcze nosił.
- Jesionowy Wicher mnie przysłał. Strasznie chce mi się pić. - mruknął uczeń zastępcy.
Drobna Łapa wywrócił oczami.
- Odwodniłeś się, lisi bobku. Leć szybko napij się wody. Lepiej nie ryzykować omdleniami, czyż nie? - miauknął, a potem zmienił temat. - Jak ci idzie szkolenie pod okiem mojego ojca?

<Zbożowa Łapo?>
Wyleczony: Zbożowa Łapa

Od Jeżowej Ścieżki CD. Mokrej Gwiazdy

 Jeżowa Ścieżka pochylił się nad Chabrową Bryzą. Dotknął nosem jej czoła sprawdzając, czy gorączka minęła. Było zdecydowanie lepiej. Rozciągnęła na posłaniu z miękkiego mchu zastępczyni ucięła sobie drzemkę. Kaszel, gorączka i katar zdawały się minąć, a to był bardzo dobry znak.
- Jeżowa Ścieżko?
W wejściu rozległo się wołanie. Kocur odwrócił się i zastrzygł uszami. Czyżby kolejny pacjent? Na widok Mokrej Gwiazdy uśmiechnął się delikatnie. Ogonem zachęcił przyjaciela, żeby wszedł głębiej do pachnącego ziołami legowiska. Domyślił się, że Mokry nie przychodzi z przyjacielską wizytą. Ostatnio był zapracowany, podobnie jak Jeżyk. No może troszkę mniej, bo u czekoladowego odżył pracoholizm. Każdą chwilę wolną od spania poświęcał zajmowaniu się potrzebującymi klanowiczami, albo na zbieraniu ziół. Uzbierało się ich całkiem sporo w schowku i to była dobra wiadomość. Pora Nowych Liści nie była straszna Klanowi Burzy! A jak nadejdą jeszcze cieplejsze dni, wyrośnie jeszcze więcej roślin! To cudownie.
Jeżowa Ścieżka odwrócił pysk i chciał krzyknąć coś do Stokrotkowej Łapy. W ostatniej chwili się powstrzymał. Kotka wraz z Tuptającą Łapą zginęła w strasznych okolicznościach. Tupot, którą znał od kociaka i lubił, przez upadek z wysokości. Jej towarzyszka, córka Konwaliowego Serca i jeżykowa uczennica, prawdopodobnie przez jakiegoś wielkiego ptaka. Westchnął posępnie. Już druga uczennica, którą stracił. Na razie nie chciał ponownie zostawać mentorem. W obawie, że znowu kogoś straci. 
- Słucham, Mokry. - podszedł do niebieskiego kocura. Wskazał mu na posłanie z mchu, jednak lider stanowczo odmówił. Medyk wywrócił oczami. Cały Mokry. 
- Skręciłem sobie łapę. Au. - wyciągnął ją z trudem, żeby czekoladowy mógł obejrzeć. Medyk Klanu Burzy uważnie przyjrzał się skręceniu. - Dasz sobie z tym radę? 
- Jasne, to łatwe. - miauknął szybko. Już tyle razy opatrywał podobne przypadki, a wręcz takie same, że nie stanowiło to dla niego zadania. Tym samym mógł pomóc przyjacielowi. - Oj, Mokry, a tobie mimo wieku figle dalej w głowie. 
Wszedł do składzika z ziołami. Poza dwójką kotów u władzy, odwiedził go również Szeleszczący Zagajnik z powodu szkła w łapie. Problemowi udało się szybko zaradzić. 
Czekoladowy chwycił liście bzu i wrócił do przywódcy. Przeżuł je w zaskakująco szybkim tempie w papkę, którą nałożył na łapę Mokrej Gwiazdy. Po wszystkim owinął ją w pajęczyn by papka na pewno zadziałała.
- Za dzień, dwa będzie lepiej. Do tego czasu musisz ją oszczędzać. - miauknął Jeżowa Ścieżka, wbijając poważne spojrzenie w niebieskiego. - A to oznacza zero przemęczania. Jeśli nie będziesz odpoczywał w legowisku, to cię zamknę u siebie, rozumiesz?
Wiedział doskonale, że Mokra Gwiazda unikał chorowania i dlatego rzadko u niego bywał. Ale Jeżowa Ścieżka go uważnie obserwował i nie zamierzał pozwolić na stratę życia przez przyjaciela tylko dlatego, że ten nie uważa na siebie. Nie miał pięciu księżyców! 
- Usiądź i odsapnij. - polecił.
Gdy Mokry po krótkim proteście na to przystał, Jeżowa Ścieżka zabrał się za segregowanie ziół, korzystając z tych kilku chwil wolnego. Przypomniał sobie jednak o wczorajszej sytuacji. Śmierć Pląsającej Sójki była dla wszystkich ogromną stratą. Kotka cieszyła się sympatią wśród swoich pobratymców. To było dziwne, że nagle jej zabrakło. Nie była to jednak jedyna sytuacja z wczorajszego dnia. A konkretnie chodzi o kary dane po powrocie ze Zgromadzenia.
- Mokra Gwiazdo? Nie uważasz, że jesteś trochę zbyt surowy? - odwrócił pysk, spoglądając prosto  w oczy przyjaciela. - Szepcząca Łapa nie zrobiła nic na tyle złego, żeby dostać bana na wszystkie Zgromadzenia. Degradacja do rangi kociaka już i tak była wystarczającą karą. To trochę eh, niesprawiedliwe. Burzowa Noc zrobiła awanturę na Zgromadzeniu i dostała sprzątanie legowisk. Ostatnie Zgromadzenie każdemu przysporzyło nerwów. Mi również.... obecność Konwaliowego Serca była zaskakująca.... Ale nie uważasz, że po ochłonięciu warto na to spojrzeć pod innym kątem? 


<Mokra Gwiazdo?>
Wyleczeni: Mokra Gwiazda, Chabrowa Bryza, Szeleszczący Zagajnik 

Od Drobnej Łapy CD. Orzeszki

- Drobna Łapo przynieś, rozdrobnij  i zmieszaj wrotycz maunę, nektar wrzosowy i korę wierzby dla Orzeszki i wrotycz maunę z nektarem wrzosowym dla Niezapominajka. - poprosiła Mglisty Sen. 
Uczeń zastrzygł uszami. Jego pierwsze poważne zadanie na nowym stanowisku! Chciał oczywiście jak najbardziej się sprawdzić. Zapewne tak jak każdy terminator. Rudzielec pospieszył do schowka z ziołami. Zapach medykamentów dotarł do jego nosa błyskawicznie. Rozejrzał się w poszukiwaniu właściwych, które dane było mu już poznać. Chwycił je w dał. Kieruj się instrukcją mentorki najpierw je rozdrobnił, potem  dodał do siebie. Nektar wrzosowy miał dodać ziołom słodkiego smaku, dla kociąt to wybawienie.
Wrzosowa Polana poszła już do żłobka, a rodzeństwo jeszcze na chwilkę zostało.
- Drobna Łapo, opowiesz mi co nieco o ziółkach? - spytała zaciekawiona Orzeszka.
Karzełek przeciągnął się, prostując przed siebie łapki. Nie poszło tak źle. Niezapominajek i Orzeszka byli wyleczeni. Kocięta z natury szybciej chorują i ich choroby mogą być poważniejsze, gdyż organizm nie jest wyhartowany. Sam przecież pamiętał jak złapał biały kaszel i wylądował u medyczki. Na słowa Orzeszki przeniósł na nią wzrok. Była córką Śnieżnej Chmury. Aż dziwne, że ten lisi bobek doczekał kociąt. Kocur dalej pamiętał, jak próbował udusić kuzyna w kociarni. Ich relacja z resztą nigdy nie będzie dobra. Drobna Łapa był zbyt zazdrosny i nieugięty. Ciekawe czy kwestią czasu będzie, aż Jesiotrowa Łuska doczeka kociąt. W końcu o jego relacji z Węgorzym Wąsem było głośno. 
- Jasne. - miauknął. W sumie czemu nie. Niech młoda pamięta go jako mądrego ucznia medyka. - Chodź, Orzeszko.
Skierował się do składzika z medykamentami. Orzeszka potruchtała za nim, natomiast Niezapominajek został na miejscu. Kocur wszedł pierwszy do środka i przyciągnął do siebie kilka ciekawych ziół. 
- To trybula, dobra na ból brzucha i zainfekowane rany. - wskazał ogonem na roślinę o paprociowych liściach. - A to podbiał, ułatwia oddychanie i zwalcza kocięcy kaszel. Kora olchy, którą ci podałem, jest natomiast idealna na ból zęba. Co jeszcze.... wrotycz na gorączkę, nawłoć leczy rany i moje ulubione stokrotki na bolące stawy oraz podróż. 
Przy każdym z wymienionych ziół wskazywał je ogonem. Oczywiście nie mówił wszystkich, podstawowe wystarczą kociakowi, który raczej nie będzie miał do czynienia z medycyną więcej niż zajrzenie od czasu do czasu do medyków. A zatem czemu się wysilać? 
- Ziarenka maku uspokajają oraz pomagają w zaśnięciu. - usiadł i łapą przyciągnął małe, czarne ziarenka. Potem przyciągnął miód. Dobrze, że udało się go trochę uzbierać. - Miód jest dobry na ból gardła. I baaardzo słodki. Jak chcesz to spróbuj. Mmm... chyba tyle. Masz jakieś pytania? Jak nie, to pora wracać do Wrzosowej Polany. 

<Orzeszko?>
Wyleczeni: Orzeszka, Niezapominajek

30 stycznia 2021

Od Jastrzębia cd Płonącej Łapy (Płonącej Waśni)

Zauważył, że ta rudo-czarna kotka ponownie tu przyszła. Czego ona chciała? Uważnie starał się ją obserwować. Zawsze przychodziła tu z jakimś mięsem dla karmicielek. Tylko... Czemu akurat ona? Była bardzo wredna i kradła mu sługusów. To bardzo mu się nie podobało. Jego kocięcą zawiść, chciała nauczyć tą wielką osobniczkę, że to co robi było bardzo złe. Dlatego, kiedy już zamierzała wyjść, przytachał się do niej z zaciętym wyrazem pyszczka. 
- Ciemu ciogle tiu psychodis? 
Zastrzygła uchem.
- Uwierz mi, że też nie chce oglądać waszych głupich pysków. - Warknęła, machając ogonem poddenerwowana.
Nie chciała oglądać? To po co tu przychodziła? To naprawdę było bardzo dla niego niezrozumiałe. 
- Tio ne psychodź - oświecił ją. 
Kotka prychnęła coś pod nosem i udała się w stronę wyjścia. Ej! Co ona robiła? Nie mogła od tak sobie pójść! Nawet nie usłyszał powodów! Szybko wystrzelił na przód i zatarasował jej przejście. Nie wypuści jej. Będzie jego jeńcem! Cudowny pomysł!
- Odsuń się dzieciaku. Mam robotę ważniejszą od ciebie - warknęła, próbując przejść. 
Mała kluska nie chciała jej tego jednak umożliwić.
- Ne! Jesteś moim jeńcem! - ogłosił z zadowoleniem. 
To wyznanie sprawiło, że uczennica spojrzała na niego jak na idiotę. 
- Jeńcem? Słuchaj. Jednym machnięciem łapy mogę cię pokonać. Rozumiesz? Dociera to do twojego małego móżdżka? 
Zacisnął pyszczek w złości. Oczywiście... Docierało. Była duża i silna. Ale mimo to... Fajnie było mieć świadomość, że takie duże i silne coś, jest jego jeńcem! To by wskazywało, że pomimo bycia małym wypierdkiem, miał jakąś siłę.
- Wypusce jak powies co łący ce i moją siostle - w końcu dał ultimatum. 
- Co łączy? Nic. Przyczepiła się do mnie i tyle smrodzie - wyjaśniła.
- To ja tes se psycepie do cebie - miauknął z poważnym wyrazem pyszczka. Może tak uda mu się poznać sekret, w jaki sposób ta włada innymi? Ale sam nie uniży się do poziomu Deszczyka i innych sługusów. O nie! Tego zabrania mu godność! 
I na potwierdzenie swoich słów przylepił się do jej łapy. 

<Płomień? XD>

Od Jastrzębia cd Skały

Spał nieświadomy tego co siostra zrobiła z jego futerkiem. Dopiero syk mamy i odsunięcie się źródła ciepła, ocuciły go na tyle, aby zacząć zastanawiać się, co się dzieje. Otóż... Był w błocie. Zaschniętym i brudnym. Od razu poderwał się na łapki i zaczął patrzeć na sierść. Kto mógł to zrobić? Przecież był niczym kocię Klanu Gwiazdy. Grzeczny i niewinny. Nikt nie miałby powodów do tego, aby się na nim mścić... No chyba, że... Zerknął na siostrę, która udawała niewiniątko. Niestety koszmarnie jej to szło. Nawet nie umiała powstrzymać uśmiechu samozadowolenia, który cisnął jej się na pyszczek! O nie! Nie będzie się z niego śmiała, a co najważniejsze, brudziła. 
Mama oczywiście gdzieś poszła, patrząc na nich; a bardziej na niego, z obrzydzeniem. Nastroszył futerko i podszedł od siostrzyczki, która świetnie się bawiła. 
- Cioś ty zlobiła! - Machnął zdenerwowany ogonem. 
- Ja? Nić. Ty jeśteś bludas! Fu... - Pomachała łapą, próbując odsunąć od siebie ten smród. 
A więc tak chciała się bawić? Siłą woli powstrzymał się przed uderzeniem jej prosto w pysk. Co jak co, ale nie byli sami, a nie mógł ponosić się emocją. One były bardzo zwodnicze i niebezpieczne. 
- Sapłacis sa to! - fuknął więc tylko i odszedł w kąt, czekając na powrót mamy. Gdzie ona poszła? Czy przez to stwierdzi, że nie potrzebuję się nimi zajmować i odejdzie? Jeśli tak... To będzie wściekły. Bardzo podobało mu się obserwowanie mamusi, z którą siłował się na wzrok. No i miała miękkie futerko! 
Po dość długim czasie oczekiwań, w końcu kotka wróciła, ale nie sama, a w towarzystwie jakiegoś kocura. Zainteresowany skupił na nim wzrok. Czy to był ich tata? Widząc jego pytające spojrzenie, Borsuczy Krok przytaknęła. O rany! Tata! W końcu! Ale po co on tu przyszedł? 
- Do roboty - Mama wskazała tacie jego osobę. 
Co tu się działo? Był w kropce. Dopiero, kiedy kocur westchnął i zbliżył się do niego, usłyszał jego spokojny głos. 
- Umyję cię. 
Umyję? Rzeczywiście. Modrzewiowa Kora zaczął go lizać, oczyszczając z tego brudu, który dzięki pomocy siostry, osiadł na jego futrze. Przez to podziw do mamy urósł. Oznaczało to... że miała własnego sługusa! Przecież inne karmicielki same myły swoje dzieci, a ona? Miałą od tego koty! Z zadowolonym pyszczkiem, przyjął więc tą pielęgnację. Może dało się zrobić z taty i jego sługę? To by było coś! 
Po kąpieli tata jeszcze spędził z nimi trochę czasu. Musiał w końcu poznać swoje młode. Poszedł kiedy nastał czas na posiłek, w którym on i siostrzyczka zaczęli się przepychać. Jastrząb nie zapomni jej tego co zrobiła. Dlatego napełniając brzuszek zaczął myśleć o zemście. 

***

Ten dzień nastał kilka dni po tej całej sytuacji. Dużo go kosztowało, aby zachował spokój i udawał, że zapomniał o tym incydencie. Nie chciał dawać siostrzyczce powodów, które wskażą go na winnego stanu jej futerka. Bo otóż. Postanowił zemścić się okrutniej, aby ta na zawsze zapamiętała, że nie wolno z nim zadzierać. Już i tak dziwnie zerkała na tą rudo-czarną kotkę. Bardzo jej nie lubił i wolał, aby i siostrzyczka również podzielała jego opinię. 
Gdy zapadła noc, zaczął swój niecny plan. Mama spała, był o tym przekonany! Sprawdzał to kilka razy, zmuszając się, aby udawać sen, ale również nie zasnąć. Kiedy był przekonany o tym, że w żłobku panuje cisza, powoli wstał. Jego pomarańczowe oczy skupiły się na zlewającej się z tłem Skale. Oby tylko trafił. No i oczywiście uciekł! Szybko podniósł nogę i obsikał ją w tempie ekspresowym. Siostra chyba to wyczuła, bo zaczęła się wiercić i przebudzać. Szybko czmychnął za mamę, tak jakby spał po jej drugiej stronie, zwijając się w kłębek. Teraz musiał popisać się swoim aktorstwem i nie dać po sobie pokazać, że to on był winny. 

<Skało? <3>

Od Zimorodkowego Blasku cd Bursztynowej Łapy

Bardzo go bolało. Bardzo. Nie sądził, że spadniecie z drzewa, mogło mieć takie skutki! Jeszcze łapa nieco mu drętwiała. Czy to był znak, że właśnie umierał? Nie mógł! Nie! Był jeszcze młody! Musiał nauczyć Kwaśną Łapę tego, co nauczył go brat! Może nawet Zgubioną Duszę w to wtajemniczy! Dlatego nie mógł od tak odejść! 
Ogólnie na drzewie znalazł się z jednej przyczyny. Pierwszą było to, że poszedł ćwiczyć. Do tego celu obszedł drzewo z każdej strony, robiąc to co pokazał mu Omszona Mordka. Nie działało, więc postanowił wspiąć się na gałąź. Tam już było znacznie lepiej! Ale... No właśnie... Gałąź nie mogła znieść jego wyczynów i po prostu pękła, a on spadł. Na dodatek coś mu strzyknęło i pojawił się ten nieprzyjemny ból! 
Bardzo się starał doczłapać do obozu, póki jeszcze miał siłę. Kiedy to się udało, od razu skierował kroki do medyków. Tam oczywiście napotkał radosny pyszczek Bursztynowej Łapy. Od razu jakby zrobiło mu się lżej. On na pewno go uratuję! W końcu byli rodziną!
- Co się dzieje? Co ci dolega? - zapytał się wojownika.
- Tak... Boli mnie łapa. O tu. Spadłem z drzewa - Wskazał na swój bark. 
Uczeń od razu zabrał się za oględziny, dotykając wskazanego miejsca. 
- Ała! - pisnął tak, że aż ogon mu się poderwał do góry. To bolało i było naprawdę nieprzyjemne. 
- Chyba wybił sobie bark - wcięła się do ich badania medyczka. - Ja to zrobię Bursztynowa Łapo, bo jeszcze coś popsujesz - miauknęła, odsuwając go na bok. 
Widział, że kocurkowi nie podobało się to, że kotka odebrała mu możliwość uleczenia wujka. Sam Zimorodkowy Blask, chciał już bronić siostrzeńca i jego umiejętności, kiedy to Firletkowy Płatek zrobiła dziwny ruch, nastąpiło kolejne strzyknięcie, a z jego pyska wyrwał się wrzask. Jednak po tym... Było znacznie lepiej! Nie bolało tak bardzo i nawet z łapą było w porządku. 
- Przygotuj zioła, Bursztynowa Łapo - zwróciła się do ucznia, dając szansę mu się popisać. 
- Tak... Daj zioła. Na ból najlepiej - miauknął do ucznia, masując się łapą po łapie.

<Bursztynowa Łapo?>
Wyleczony: Zimorodkowy Blask

Od Drżącej Ścieżki cd Płacz

 Złapał królika, wbijając z zadowoleniem swoje kły w jego kark. Ciepła krew trysnęła na ziemię. Cudownie! Wybrał się na polowanie, ponieważ nie miał ochoty siedzieć w obozie. Ostatnio długo tam przebywał. Mokra Gwiazda nie zabierał go na zgromadzenia, przez co strasznie się nudził. Jedyne co mógł więc robić to polować. Chociaż i to powoli zaczęło go męczyć. No bo ile można siedzieć na zewnątrz w poszukiwaniu posiłku, kiedy stos uginał się od świeżych piszczek? Nawet nie miał z kim pogadać, nie licząc siebie. 
Ruszył więc z powrotem do obozu, kiedy to na coś nadepnął. Skrzywił się i spojrzał na swoją łapę. Widząc, co tam mu się wbiło, zamarł. Pamiętał bardzo dobrze ten przezroczysty materiał... 
Biegł za królikiem. Usłyszał trzask i odgłos upadającego ciała. Tata! Leżał z rozoraną szyją, wykrwawiając się. Szkło. Wszędzie szkło i krew. 
Złapał oddech, wypuszczając zdobycz z pyska. Nie... Nie... Dlaczego tu zawędrował? Czemu... to musiało do niego powrócić? 
Nie. Musiał z tym walczyć. Musiał zepchnąć wspomnienie na samo dno świadomości. To była przeszłość. Nie powinien do niej powracać. Podniósł posiłek i skierował kroki w stronę obozu. Szkło w łapie bardzo mu w tym przeszkadzało. Zaczął kuleć, próbując ignorować ból i zapach krwi. Nie wiedział ile to trwało, ale udało mu się wrócić i rzucić zdobycz na stos. Od razu udał się do wujka, aby ten pomógł mu na ten wynalazek Dwunożnych. 
Tak jak się spodziewał, wujek przyjął go z uśmiechem na pyszczku i wyciągnął drobinki, smarując ranę jakąś papką. Od razu było lepiej. Jednak do czegoś kocur się przydaje! Pożegnał się z nim i wyszedł na zewnątrz. Chyba był to błąd, bo już za chwilę przed nim stanęło to małe coś, co było jego dzieckiem. Chociaż nie jego... On nigdy nie pozwoliłby na takie wykorzystanie się! 
Ale to była mimo wszystko jego córka. Wspomnienie wujka, który mówił mu o nim i ojcu w kontekście jego i Płacz sprawił, że zawahał się nad odejściem. Nie chciał być złym ojcem... Ale też nie chciał w ogóle nim być. Te dwa sprzeczne ze sobą uczucia, obijały się o jego głowę, przez co naprawdę trudno mu było zadecydować. Dopiero pacnięcie w jego łapę, zepchnęło myśli na samo dno. Spojrzał na córkę, która wpatrywała się w niego wyczekująco. Ale co miał niby zrobić? Nie znał się na dzieciach. 
- Czego? - fuknął. 
- Znaczy chciałem powiedzieć cześć? - dodało jego łagodniejsze ja. 
Powinni chyba się określić, kiedy który mówił. Nie dość, że oboje sobie zaprzeczali, to wywoływali dezorientację u innych. 
Drżący nie miał za bardzo ochoty na taką szybką konfrontację z Płacz. Może i Jeżowa Ścieżka ruszył jego sumienie, ale dla niego to było po prostu za wcześnie. Nie chciał przypadkiem zrobić coś nie tak. Ścieżka miał o tym inne zdanie. Jak dla niego mógł wykorzystać dzieciaka, skoro już go ma. Oboje bili się z myślami co robić, kiedy to mały głosik znów się odezwał.
- Cześć! - Te oczy... Pełne radości kociaka, coś w nim rozczuliły. 
- Dlaczego wyszłaś ze żłobka? Nie jest to miejsce dla kociąt - fuknął. 
No i tyle było z tego rozczulania się. Jeżeli chciał spędzić czas z córką, to mógł się odezwać. A jak nie... To nie. Nie będzie przecież na siebie naciskał. 
Naglę złapał go strach, a łapy zaczęły drżeć. No dobra, nie spodziewał się, że kociak może wywołać w nim taki strach. Z jednej strony chciał uciec, ale z drugiej Ścieżka mocno trzymał go przy ziemi. On nie miał zamiaru dawać nogi przed takim glutem. 
- No już. Spadaj do siebie - powiedział popychając ją łapą w stronę żłobka. 
- M-może mniej tak agresywnie? - pisnął do siebie. 
- Nie odzywaj się. Ja to coś wychowuje - warknął do tej tchórzliwej jednostki. 
Płacz słysząc wymianę słów ojca z... właściwie z samym sobą, otworzyła tylko pyszczek. Nie chcąc słuchać od niej żadnych pytań, szybko zatkał go swoim ogonem, 
- Nie. Wolno. Pytać - zaakcentował słowa, aby zostały odebrane jak coś, z czym nie można się kłócić. 

<Płacz?>

Wyleczony: Drżąca Ścieżka

Od Płonącej Waśni CD Skały

 Ruszyła na polowanie. Wraz z Dymnym Niebem oraz Huraganową Łapą. Kocury szły cicho niedaleko siebie, jedynie ona wybyła na sam początek. Węszyła czule, szukając zwierzyny. Żadna jednak nie zamierzała zostać jej obiadem.
Truchtała dość szybko, przez co brat i samotnik nie mogli jej dogonić.
- P-Płomień! - Usłyszała ciche wołanie brata.
Odwróciła się z grymasem. Uderzyła ogonem o ziemię, czekając niecierpliwie, aż Dym do niej podszedł.
- Czego? - Burknęła.
- Z-za s-sz-ybko - wydyszał.
Nie była zadowolona, że ją zatrzymywał. Mimo tego postanowiła zwolnić, kiedy ruszą ponownie.
- Lepiej zacznij węszyć, a nie się o mnie martwisz. - Rzuciła oschle, ruszając powoli.
Dym dołączył do niej nieśmiało. Jego krótka, rzadka sierść wyglądała biednie przy bujnym futrze siostry. Patrzył na nią chwilę.
- M-martwię s-się - mruknął cichutko. - o c-ciebie.
Płomień nie słyszała. Jedynie jakieś pomruki.
- Co ty tam szepczesz? - Zapytała zniecierpliwiona. Chciała już coś upolować, by móc wrócić, odłożyć zdobycz i wyjść z obozu ponownie.
- Że s-się m-martwię... - Miauknął nieco głośniej.
- Niby o co? - Burknęła. - Nic tu nie ma!
Zresztą, nawet jeśli coś by ich zaakatowalo, ruda by stanęła w obronie brata. Wiedziała, że ten by się prędzej posikał, aniżeli cokolwiek zrobił. Jakim cudem został wojownikiem? Może umiał dobrze polować? Bo walki to się po nim nie spodziewała.
- O ciebie - szepnął, kuląc się pod tonem siostry.
Płomień zastrzygła uchem. Nie lubiła takich sytuacji. Co miała zrobić? Powiedzieć mu coś? Odejść? Dać w pysk?
Czuła bałagan w umyśle. Dopiero niedawno zaczęła zauważać rudego bardziej. I dopiero parę dni temu dostrzegła, że nie chciałaby, by marzł w nocy, albo żeby mu ktoś dokuczał. Oczywiście, hipokryzja nadal pozostawała w Płomień, gdyż sama podcinała mu łapy, czy zmuszała do czegoś.
Uderzyła zirytowana ogonem o ziemię. Spojrzała zdenerwowana na brata.
- Nie musisz! - Krzyknęła. - Martw się o siebie! Z naszej dwójki to ty potrzebujesz ochrony!
Po czym tupnęła łapą, odchodząc w krzewy. Nie słuchała dalej brata, który szepnął pod nosem ciche "zawsze będę się martwić". Dym zwyczajnie widział, jak Płomień igra z ogniem. Wiedział, że szła do samego lidera wygarnąć mu parę rzeczy, oraz, że spędzała czas z kociętami zastępczyni. Smucił go fakt, iż jego siostra jest nielubiana, oraz każdemu robi na złość. Sam bardzo ją kochał, ale nie potrafił jej obronić, kiedy szedł z innymi i słyszał pod jej adresem obelgi. Próbował jednak. Często szeptał pod nosem "nie prawda!", kiedy wojownicy obgadywali rudą.
Bhko mu też smutno, że Płomień tego nie zauważała. Jednak... Przyzwyczaił się już.

Szylkretka biegła powoli między wysokimi drzewami. Podążała za tropem, który doprowadził ją do kilku ptaków. Ugiela łapy. Przyczaiła się, bardzo powoli, oraz spokojnie. Na polowaniach była zupełnie inna. Skupiona, cicha, cierpliwa. W obozie czy na patrolu wracała do swojej pierwotnej wersji wiecznego wkurwiasa, który szuka guza. 
Zdołała upolować drozda. Chciała już wrócić, więc po odnalezieniu brata i oznajmieniu mu, że wraca, tak zrobiła.
Przekroczyła próg obozu z ptakiem w pysku. Odłożyła go na stos, pysk nadal mając w krwi. Ruszyła przez centrum obozu, słysząc ruch niedaleko siebie. Odwracając głowę, dostrzegła czarną kulę futra.

<Skała? > 

Od Mokrej Gwiazdy CD Jeżowej Ścieżki

 Kolorowe światła, huk i niebo oświetlone nimi. Przywołuje wspomnienia. Kiedyś, dawno temu przeżył podobne wydarzenie. Był wtedy zastępcą, migrował z innymi klanami na nowe tereny.
- Cześć - usłyszał obok siebie, po chwili dostrzegając czekoladowego kocura.
Jeżowa Ścieżka, jego przyjaciel od tak długiego czasu. Mokry nadal pamiętał, jak Jezyk był małym kociakiem, później uczniem, zmieniał drogę z wojowniczej, na medyczną.
Machnął ogonem spokojnie, czując wszechogarniający chłód.
- Witaj, Jeżowa Ścieżko. - Odparł, a z jego pyszczka wyłoniła się para.
Nie lubił zimy, zresztą, kto to robił? Zawsze podczas niej mieli problemy. Brak pożywienia, śnieg, zamarznięta woda. Choroby... Biały puch, w którym można było się bawić nie nadrabiał zmartwień, jakie mieli.
Westchnął cicho, drżąc. Zaraz zamierzał wracać. Nie chciał siedzieć tu długo, i tak czuł, jak jego poduszeczki szczypią.
- Pamiętasz pierwszy raz, kiedy te światła były na niebie? - Zapytałem. - Też w nocy, też była zima.
Czekoladowy uśmiechnął się, patrząc w chmury. Rozmawiali dłuższą chwilę. Temperatura była jednak tak nieznośna, że musiałem wrócić do legowiska.

~*~

Ociepliło się ku uldze wszystkich. Polowania zaczęły przynosić więcej zysku, aniżeli jak za zimy strat. Moje łapy nie marzły już tak bardzo.
Rozciągnąłem kości, ruszając przed siebie. Zamierzałem przejść się na spacer poza obozem. Dawno tego nie robiłem. Ostatnimi dniami miałem sporo na głowie, zwłaszcza po zgromadzeniu.
Westchnąłem na samo wspomnienie, zaraz jednak idąc przez wyjście z obozu. Słońce przyjemnie grzało, a wiatr chłodził. Rozległe równiny były co najmniej piękne, zielone, pełne zapachów kwiatów. Zajęcze norki nosiły na sobie zapach właścicieli, więc pewnie grupa z polowania przyniesie jakiegoś na stos.
Machnąłem rozluźniony ogonem, przechodząc w szybki trucht. Starość to jedno, ale duchem nadal byłem młody! Ruszyłem, po chwili przyspieszając znowu. Ruch był cudowny. No i ważny dla zdrowia, które ostatnimi czasy coraz mniej mi sprzyjało.
Biegnąc tak nie zauważyłem zajęczej norki. Wpadłem w nią łapą, bardzo niefortunnie. Ból rozlał się po moim ciele szybko, niczym piorun na niebie. Krzyknąłem zaskoczony. Syknąłem, kląc pod nosem. Wyjąłem powoli, ostrożnie kończynę. Przy najmniejszym ruchu bolała na nowo. W moim wieku mógł to być równie dobrze gwóźdź do trumny.
Westchnąłem głośno, stękając z bólu. Pokuśtykałem powoli do obozu, łapę unosząc do góry. Poczłapałem do legowiska medyka, mając nadzieję, iż go zastałem.
- Jeżowa Ścieżko? - Miauknąłem na wejściu.
Nim cokolwiek mogło się stać, zacząłem szukać maku na ukojenie bólu. Może i wiele go miałem w życiu, więc teraz nie znosiłem go jakoś bardzo bardzo źle, to jednak wolałem nie odczuwać praktycznie nic.
Ughh, już słyszałem w głowie słowa Jeża. Ze powinienem się oszczędzać, bo mam stare kości i bla bla bla. Mój młody duch nie chciał tego słuchać!

<Jeżyk? Uwu> 

29 stycznia 2021

Od Skały CD Płonącej Łapy (Płonącej Waśni)

Nie było co ukrywać – ten dzień był wyjątkowo pełen wrażeń i wydarzeń. Wciąż czuła na karku zęby rudej, szarpiące jej futerko. Nieszczęsne upokorzenie po błotnej kąpieli także tkwiło we wspomnieniach i niestety będzie się jej pewno trzymać przez dosyć długi okres czasu. Nie znała nawet konsekwencji spowodowanych brakiem oddechu i nałykaniem się brudnej wody. Pisząc wtedy i wiercąc się, przejmowała się jedynie własnym nie do rozwinięciem, przez które nie była w stanie się obronić i zaprezentować swe koślawe umiejętności bitewne.  Porażka to jedyne, co ją dobijało w tym momencie. Nie czuła nawet żalu do wojowniczki, a jedynie zdenerwowała się na siebie za własną nieporadność. Choć w zwyczaju miała obwiniać za wszystko innych, to na swój autorytet nie mogła się denerwować. W końcu, jej obecność traktowała jako dar od tych dziwnych kotów z nieba, do których to odzywali się dorośli, w szczególności ci nawiedzeni. Czyżby i ona powinna się kiedyś do nich zwrócić i podziękować za to, że żyje w tych samych czasach co jej idolka? I w dodatku w tym samym klanie, Skała to serio miała szczęście!
 Lubiła jej sadystyczne podejście, a przy tym tą zawziętość w czynach. Uraziła się dopiero, gdy wojowniczka zaczęła się aż nadto rządzić i wręcz próbowała ją wykorzystać do zwykłych zajęć, z którymi z pewnością sama by sobie dała radę. Czarna obawiała się, iż w takim tempie ta się rozleniwi i stoczy się na dno, to też postanowiła zadbać o to, aby jednak nie robić za nią wielu rzeczy. Ot, taka troska w zamian za te treningi.
 Kiedy dostała polecenie przyniesienia jej zwierzyny ze stosu, wpierw chciała się sprzeciwić, jednak słysząc rady co do wyboru najlepszego okazu, uznała to za pożyteczną informację, za którą mogła się poświęcić. Podbiegła do stosiku i długo przyglądała się nawrzucanym istotkom. Dopiero po chwili jej wzrok zawiesił się na brązowym, tłustym zającu, tkwiącym niemalże na samej górze zbioru. Główną uwagę kociaka zdobyło to, iż wciąż z boku ciekła z niego świeża, czerwona krew. Dostanie się po niego mogło być dla niej sporym wyzwaniem, jednak wiedziała, iż to najlepszy wybór z tej całej gromady, a Płomień zasługuje na najlepsze. Zaczęła podskakiwać, starając się chapsnąć ucho zwłok, lecz za każdym razem brakowało jej zaledwie skrawka odległości. Rozejrzała się i dostrzegła niewielki głaz, który była w stanie podsunąć bliżej. Z niego, stając na tylnych łapach, mogła dosięgnąć swojego celu. Pociągnęła je do siebie, a to wręcz spadło na nią i zmiażdżyło ją na moment do ziemi. Zając był niemalże dwukrotnie większy i chwilę jej zajęło, nim wyczłapała się spod tego ciężaru. Kolejnym problemem okazało się przeciągnięcie tego aż do rudej, która wydawała się trochę zniecierpliwiona ze swojego miejsca. Czarna spięła mięśnie i ostrym szarpnięciem zaczęła sunąć do swego autorytetu, ciągnąc po piachu nieprzyjemnie pachnące zwłoki. W pewnym momencie poczuła czyjś oddech na grzbiecie, a kiedy odwróciła się, starsza ulitowała się nad nią i podniosła zdobycz w pyszczek. Wróciła na ubocze, przywołując do siebie kocię machnięciem ogona. Skała podskoczyła zadowolona w miejscu, po czym popędziła do rudej.
 - Następnym razem nie bierz czegoś tak dużego, bo nie dasz rady przenieść – miauknęła w jej stronę, kiedy ta znalazła się przy niej. Czarna skrzywiła się i wyjaśniła swój wybór, jednocześnie przypatrując się kapiącej krwi i zadowoleniu na mordce kotki. Prawdopodobnie jest to posiłek prawdziwego wojownika.
 - Tież  biędię miusiała tio jieść, jiak dolosnę? – spytała, wciąż bacznie obserwując rudą.
 - Nie musisz - odparła. - Możesz żreć trawę, ale wiele z niej nie ma pożytku.
Kocię obróciło się i spojrzało na zieleń, porastającą ziemię. Kojarzyło jej się to z tymi wszystkimi ziołami przeznaczonymi dla medyków. I choć czasem czuła zainteresowanie tym, to powtarzała sobie uporczywie, iż przecież prawdziwy wojownik nie bawi się w kwiatkach, to i ona musi olewać ten temat. Pokręciła tylko przecząco główką, a potem tylko w ciszy obserwowała z podziwem Płomień. Co jakiś czas kiwała się, aby nie zdrętwieć od tego bezruchu.
 - Chcesz czy nie? Bo zaniosę to komuś innemu. Mięso nie może się marnować. - Oznajmiła beznamiętnie. Czarna na moment spojrzała w skupieniu w posiłek, lecz potem tylko pokiwała przecząco główką.
 - Ni chcię, alie dziekiuję, zie pytiasz! – miauknęła, zadowolona z tego faktu. Jasne, pragnęła być już dorosła, ale póki może zadawalać się dobrym smakiem mleka, to z tego korzysta. Ruda prychnęła, a potem wstała i oznajmiła, iż zaraz wróci, więc niech czeka na nią na swojej „tłustej dupie”. Zabrała zająca i poszła gdzieś, a Skała przysiadła mocniej na swych czterech literach, nie mogąc się doczekać dalej spędzanego czasu z autorytetem.
 No cóż, jej niedoczekanie.
 - Co ty znowu robisz poza żłobkiem? – usłyszała za sobą ostre warknięcie i obróciła się w jego kierunku. Ogromna Borsuk stała za nią, patrząc na nią z irytacją w oczach – Ile ty jeszcze problemów będziesz sprawiać? – warknęła.
 - Ciekam nia mioją idiolkę! – rzuciła radośnie, zastanawiając się, czy jej matka zna Płomień i czy będzie dumna z wyboru swojej córki. Póki co jej bura nie akceptowała większości jej pomysłów, ale może teraz.
 - Skąd znasz to słowo? – burknęła dorosła.
 - Któle? – Skała nie bardzo wiedziała, co powiedziała nie tak.
 - Dobrze wiesz, które! Te „idiotka” – westchnęła zdenerwowana.  
 - Piowiedziałam idiolka! – mruknęła, oburzona brakiem zrozumienia. Nie wiedziała, co oznacza wypowiedziany przez Borsuczy Krok wyraz, ale cóż było złego w „idolka”? Może ma to jakiś ukryty przekaz? Zastępczyni tylko prychnęła coś pod nosem i chwyciła córkę za kark, niosąc ją na powrót do żłobka. Czarna miotała się, wiedząc, że Płomień ją wyśmieje za to, że zniknęła. Zdenerwowała się na matkę, która właśnie zniszczyła jej jeden z najlepszych, pierwszych dni życia!

***************

Borsuczy Krok  przez następny okres czasu starała się ją pilnować, przez co prawie że w ogóle nie mogła opuszczać żłobka, tkwiąc ciągle na celowniku matki. A każdy dzień bez Płomień, był tym straconym. Pewnego wieczoru udało jej się wymsknąć z leża i zastała gwarnie opuszczający obóz klan.  Jak się okazało, szli na jakieś zgromadzenie, na którym spotykali się z innymi kotami i prawdopodobnie się kłócili, albo sobie po prostu rozmawiali. Natomiast jej idolka tkwiła wtedy na uboczu. I w ten o to sposób, wszystko skończyło się dla Skały lepiej, niż przewidywała. Tyle rozmów i wspólnie spędzonego czasu…  Choć jej głównym marzeniem było zostanie prawdziwą wojowniczką, to spędzanie wielu chwil z Płomień było na drugim miejscu. I właśnie jej się to udało.
Ruda nawet dotknęła jej futerko! Postanowiła teraz o nie trochę bardziej dbać, choć wiedziała, iż nigdy nie będzie takie ładne jak u starszej wojowniczki. Na noc niestety musiała wrócić do kociarni i iść spać, jednak nie przeszkadzało jej to wyrwać się stamtąd kolejnego ranka. Ulubioną kotkę odnalazła wylegującą się w promieniach słońca, a ruda sierść pięknie mieniła się w blasku promieni tej żółtej kuli na niebie. Skała odważnie przycupnęła blisko wojowniczki.
 - Cio lobisz? – miauknęła zainteresowana, już nie mogąc pozbierać się z radości, iż znowu jest obok niej.  -  Biędziemy dzisiaj  lozmawiać? – lekko się rozmarzyła – Albio niauczysz mnie ciegoś? – spytała, pełna nadziei.
Spokojny ranek rudej zakłóciła czarna kula mięcha. Płomień nie była może w najgorszym nastroju, jednak też w nie najlepszym. Głównie przez zgromadzenie, na którym nie była. Machnęła zirytowana ogonem na to wspomnienie.
 - Rozmawiać? - prychnęła. - Muszę iść na polowanie. Nie mam czasu na rozmowy.- nie mówiła już, że nie chciała z nią gadać, bo jeszcze Borsuk usłyszy.
- Oh... - miauknęła zawiedziona - A ilie biędziesz nią tym piolowaniu? - spytała, z nadzieją, iż jeszcze ją dzisiaj spotka. Bycie kociakiem wydawało się szczególnie upierdliwe w kwestii tych wszystkich ograniczeń. Teoretycznie nawet nie mogła wychodzić ze żłobka, a co dopiero z obozu! W jej opinii to wszystko nie miało sensu.
 Podniosła się i przeciągnęła długie łapy. Zastrzygła uchem, słysząc pytanie kociaka.
 - Nie wiem ile. - Burknęła. - Każ wiewiórkom samym wpaść mi do pyska, to szybciej wrócę.
Ah, ten piękny sarkazm. Żałowała, że kociak go nie wyłapie i pewnie zaraz walnie jakimś głupim tekstem. Poza tym, Płomień lubiła polowania, ale fakt, że dzisiaj szła z Huraganową Łapą ją zniechęcał. Nie cierpiała typa, a musiała znosić go podczas wypraw za obóz. Zazwyczaj po prostu się odłączała i polowała sama.
- A ni przyciągia ich tien twiój uriok osiobisty? - spytała zaskoczona. Czyżby działało to jedynie na inne koty, a ta cała zwierzyna była na to odporna? Zmieszana spoglądała na kotkę, zawieszając wzrok na jej pięknym futerku.
Skrzywiła pysk. Jakże by chciała, żeby zwierzyna też tak ładnie do niej przychodziła, jak te wkurwiające bachory! Wciągnęła powietrze, widząc nieopodal zbierającą się grupę na polowanie. Będzie musiała niedługo co nich iść.
- Nasze żarcie jest mądrzejsze, niż myślisz - miauknęła, przewracając oczami. - Nie zwraca uwagi na Twój wygląd, tylko na to jak do niego podchodzisz. Jak jesteś tłustym grubasem to ucieknie ci sprzed ryja.
Skała westchnęła, zdając sobie sprawę, że wczorajsza miła Płomień to znowu ta ruda wredota.
- Ti piewnie i tiak upiolujiesz niajwięcej - stwierdziła z lekką ekscytacją - Bio jieśtieś niajliepsza! - dodała i obróciła się, spoglądając z niechęcią na żłobek. Najwyraźniej będzie musiała tam wrócić i zaatakuje rudą dopiero po jej powrocie.
Ruda machnęła ogonem, przebierając łapami w miejscu.
- Ta - rzuciła. - Wracaj do matki, bo jak cię tu zobaczy, to ja będę miała wpieprz a nie ty.
Po tych słowach odwróciła się i poszła z grymasem na pysku co kotów, wychodzących na polowanie. Czarna nie opuściła swojego miejsca przez dłuższy czas. Przypatrywała się, jak wojowniczka dołącza do reszty i razem z nimi odchodzi w stronę lasu. Skała wyprostowała się i nie spuściła z niej wzroku, dopóki ta nie zniknęła za drzewami. Westchnęła, żałując, że jest jeszcze taka młoda i  potrzebuje tyle czasu do dorosłości. Zrezygnowana po pewnym czasie wróciła do kociarni. Przysiadła jednak w przejściu, mając widok na punkt, w którym ostatnio widziała Płomień. No cóż, poczeka na nią grzecznie.

<Płomień? <3 >

Od Fałszywego CD Aronii

 Siedział i gapił się na kociaki w żłobku. Huh, jakoś nie miał ochoty do nich dołączać. Zwłaszcza, że Drozd i Aronia tego nie robili.
Po chwili jednak usłyszał obok siebie ruch. Obejrzał się, dostrzegając mordkę siostry. Machnął ogonem spokojnie, gdy usiadła.
Zapytał ją, co tam u niej. Nazwał kotkę "siostrą", bo przecież tak pachniała, no i wyglądała... Tak kotkowato.
Jednak sama Aronia nie była dobrze nastawiona do tego zwrotu.
– Siostrio? Kicouriem jiak tii jistiem prziciż.- odpowiadam niepewnie.- Pio-o baiwmy siet?
Zastrzygł uchem, patrząc na nią uważnie. Zdecydowanie nie była kocurem. Przecież... No ten, między nogami nie miała tego co on. Więc nim nie była!
Po krótkiej chwili uznał drążenie za zbędne. Nie zamierzał mówić do niej inaczej.
Kotka zaproponowała zabawę. Ogółem nie miał ochoty, jednak widząc pyszczek siostry, uznał, że w sumie mu nie zaszkodzi.
- Oki! - Miauknął łagodnie. Nie chciał, by skuliła się ze strachu i przed nim uciekła. Już się tak zdarzało. Czasem było też w ten sposób, że on siedział sam, a Aronia z Drozdem razem. W dodatku oboje płakali. Tylko on tego nie robił. Nie rozumiał co prawda, z jakiego powodu jego młodsze rodzeństwo wylewa łzy, ale chciał ich wspierać. Jednak jak miał to robić, kiedy gdy podchodził, oni kulili się bardziej? Może to przez obojętny wyraz pyska, jaki ciągle gościł u niego?
- W cio chcies sje bawic? - Zapytał prosto.
- Nje wjem - odparła cicho.
Pokiwał głową, myśląc. Zapasy raczej odpadały. Aronia była delikatna. Zresztą, pewnie prędzej by się rozpłakała, niż mu dała w pysk.
Przyda się coś łagodniejszego.
- Miosie ganianki? - Zapytał znów.
Kotka uśmiechnęła się leciutko, kiwając główką. Fałszywy wstał więc i przywołując na swój pysk uśmiech, którego nie lubił. Taki miły i pogodny. Wolał nosić obojętność na mordce, ale czego się nie robi dla siostry, by czuła się lepiej? Może to zburzy między nimi mur?
Uciekł przodem, biegnąc na krótkich jeszcze łapkach. Obejrzał za siostrą, która biegła za nim. Jej pyszczek wyglądał nadal na nieco przestraszony.
- Nio dialej!! - Zachęcił ją, siląc się na uroczy, rozbawiony ton.

<Aronia? Dla niego jesteś kotką :/ >

Nowa Członkini Klanu Gwiazdy!

PLĄSAJĄCA SÓJKA
Powód: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Starość

Odeszła do Klanu Gwiazdy.

Od Iskry cd. Nostalgii

 Westchnęła, słysząc pytanie siostry.
- Kiedy odeszłam, czułam się… zagubiona. Moje serce błądziło jeszcze mocniej niż moje łapy. Każdy nowy szlak pozwalał zapomnieć o starym, ale nie tego przecież szukałam. Chciałam odpowiedzi, nie ucieczki. Chodziłam, odkrywałam nowe miejsca i nawet zdawało mi się, że właśnie tego chciałam, gdy trafiłam na ślad wędrownego plemienia. - Uśmiechnęła się, a jej oczy zalśniły. - Poznałam naszą babcię, uwierzysz?
Nostalgia spojrzała na nią uważniej, próbując się przekonać, czy kocica nie żartuję.
- Serio? 
Pokiwała głową. 
- Wódz pochodził z Plemienia, dopiero później poznał naszą mamę i zaczęli wędrować razem. Tam to nic dziwnego. Koty często idą szukać swojej Ścieżki i już nie wracają.
Milczały przez krótką chwilę. Ona też odeszła. A jednak wróciła.
- Jaka była? - spytała w końcu Nostalgia.
- Była najmądrzejszą kotką, którą znałam. Całkiem podobna do ciebie... Przynajmniej z wyglądu - zażartowała, zarabiając szturchnięcie w bok. Zaśmiała się i pokręciła głową, poważniejąc. - Nasza pierwsza rozmowa była jak… Jakbym nagle szeroko otworzyła oczy. Zobaczyła las zamiast cienia, który rzuca. Wcześniej uważałam się za mądrą, ale im więcej pomagała mi zobaczyć, tym bardziej docierało do mnie, jak wiele wciąż pozostaje przede mną ukryte. I pozostanie. - Uśmiechnęła się lekko. - Przyjęła mnie do Plemienia i pozwoliła za sobą iść. Pomogła na nowo odkryć, czym jest życie. Wyprostować ścieżki. Przekazała mi swoje przekonania i podjęłam decyzję, żeby szkolić się u Szamana. To był mój czas poszukiwań. Siebie. Czegoś więcej. Aż sama zostałam szamanem. 


<Nostalgio? Kolejne pytanie? ;)>

28 stycznia 2021

Od Mokrej Gwiazdy


Wróciliśmy ze zgromadzenia. Pomijając fakt, ile stresu oraz wstydu się najadłem, byłem nieźle zdenerwowany. Konwalia przeżyła, zaszyła się w Klanie Nocy, a Aroniowa Gwiazda nie chciał mnie słuchać. Martwiło mnie, jak bardzo jego podwładni bekną za ten czyn. Jednak nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy. Bo też po co? Nie mój interes.
Z tą myślą przekroczyłem "próg" obozu. Mój ogon drgał nerwowo. Kazałem wojownikom pilnować Szepczącej Łapy, a Burzowa Noc dostała pod swoim adresem parę uwag od innych. Mimo faktu, iż spora większość była zadowolona, w tym ja, że kotka wygarnęła zdrajczyni co trzeba. Nie zmieniało to i tak kwestii tego, że zakłóciła spokój Zgromadzenia. O mały, cienki włosek, a Klan Gwiazd usmażyłby nam wszystkim tyłki. 
Mijając klanowiczów, poszedłem od razu do swojego legowiska. Nie miałem siły, ani chęci by z nimi rozmawiać. Położyłem się na mchu, kładąc pysk na łapach. Westchnąłem cicho. Oby Klan Gwiazd dał mi cierpliwość.
- Mokry? - Usłyszałem w wejściu Rzeczny Nurt. Moja pierwsza w życiu uczennica, którą wytrenowałem.
- Tak? - Zapytałem, tonem pokazując, że nie mam ochoty na rozmowy.
- Przyniosłam ci kolację. - Miauknęła łagodnie, jednak też zmęczonym głosem.
- Dziękuję - mruknąłem, patrząc na nią. - Idź i odpocznij. 
Zostawiła wróbla przy moich łapach. Kiwnęła głową, mówiąc dobranoc i wychodząc. Westchnąłem długo. Sięgnąłem po piszczkę, jedząc ją. Następnie, rozmyślając nad jutrem, ułożyłem się do snu. 

Rano wyszedłem z legowiska. Zagadnąłem wojowników, którzy mieli iść na poranny patrol, by zostali na chwilę. Poprosiłem ich też, by zebrali koty. Sam poszedłem do wzniesienia, z którego przemawiałem. Poczekałem, aż każdy przyjdzie i usiądzie.
- Klanie Burzy! - Zacząłem. - Jak zapewne wszyscy już wiecie, wczorajszej nocy, na Zgromadzeniu wydarzył się pewien incydent. Zdrajczyni naszego Klanu, Konwaliowe Serce, pod nowym imieniem przebywa w Klanie Nocy. Co jednak dla nas ważniejsze - znalazłem wzrokiem obie kotki w tłumie. - Szepcząca Łapa jak i Burzowa Noc nieomal sprowadziły na zgromadzonych gniew przodków.
Machnąłem ogonem, patrząc na ich pyski. Burza była dorosła. Świadoma swojego czynu, Szept wymagała wciąż wielu księżyców nauki. Nie zamierzałem marnować czasu.
Podjąłem dialog dalej.
- Zostaną ukarane. Burzowa Noc będzie sprzątać wszystkie legowiska przez najbliższe trzy księżyce, a także nie może wychodzić na Zgromadzenia przez dwa następne. - Oznajmiłem. - Szepcząca Łapa z kolei zostaje zdegradowana do rangi kociaka na sześć księżyców, wracając tym samym do żłobka. Jej trening będzie zawieszony, tak jak obowiązki. Dostaje również zakaz chodzenia na Zgromadzenia do końca jej dni. Niesubordynacja będzie surowo karana. - Podkreśliłem ostatnie zdanie, mówiąc je poważnie, chłodno.
Patrzyłem beznamiętnie na obydwie. Następnie na klan, który wyraził aprobatę danym im karom. Cieszyłem się, że byli zgodni. 
- Oczekuję od was wszystkich rozwagi. - Oznajmiłem. - Nie chcę podobnych sytuacji. Możecie wrócić do swoich zajęć. Kara Burzowej Nocy i Szepczącej Łapy obowiązuje od teraz.
Następnie zakończyłem zebranie, schodząc z kamienia. Rozciągnąłem kości, idąc przez obóz.
Zgłodniałem, a że wojownicy upolowali smaczne piszczki, postanowiłem zjeść jedną. Sięgnąłem wiewiórkę, po chwili biorąc i mysz. Zamierzałem przejść się do starej kumpeli. 
Pląsającej Sójce zawdzięczałem wiele. Wychowała sporo kociaków, które teraz zostały wojownikami. Poza tym, służyła wsparciem, miłym słowem i to długi czas, odkąd przyjęliśmy ją do klanu.
ruszyłem spokojnym krokiem ku legowiskom starszych. Były spokojne, a żaden z klanowiczów nie przesiadywał tu teraz. Wszedłem więc powoli. Położyłem piszczki obok siebie.
- Pląsająca Sójko - zacząłem, odnajdując kotkę wzrokiem. Leżała spokojnie na boku, tyłem do mnie. - Miło cię widzieć.
Uśmiechnąłem się, podchodząc do niej. Jednak bardzo szybko szczęście zamieniło się w smutek i stratę. Kotka leżała nieruchomo, z oczyma zamkniętymi, a pyszczkiem ułożonym na mchowym posłaniu. Nie oddychała, nie mrugała. Była martwa.
Musiała odejść we śnie, jednak jej śmierć była dla mnie zaskoczeniem. Mimo licznych księżyców kotki, dobrze się trzymała.
- Niech twą duszę prowadzi Klan Gwiazd - mruknąłem z troską, pyszczkiem ocierając się o jej głowę. - Zasłużyłaś na spokojną śmierć. 
Kolejna strata. Kolejna przyjaźń odeszła, wraz z ostatnim tchnieniem starszej. Westchnąłem cicho, odchodząc powoli. Straciłem apetyt.
- Tańcząca Zorzo, Mniszkowy Kwiecie - zagadnąłem dwójkę wojowników. - Pozwólcie proszę.

Koty wyniosły delikatnie ciało starszej. Zdawało się lżejsze, niż kiedykolwiek. Położyli je przy kopcach z innymi zmarłymi. Teraz nadszedł czas, by powiedzieć sobie ostatnie "do zobaczenia". Szepnąłem nad jej zwłokami parę innych słów pożegnalnych, nim nie odsunąłem się.
- Poinformujcie klan - poleciłem. - A wieczorem zakopcie zwłoki.
Klan Burzy pożegnał dzisiejszego dnia wspaniałą starszą.

Od Zgubionej Duszy CD Zimorodkowego Blasku

Ślady jak zwykle pojawiły się i znikały, co zaczynało wprowadzać kotkę w pewien stan irytacji.  Nie znała prawdziwego pochodzenia tego mistycznego stworzenia, ale z pewnością należało ono do jakiegoś niezwykłego rodu magicznych saren, skoro potrafiła zataić odciski kopyt na śniegu. Zaczęła rozkopywać łapą biały puch.
 - Co ty robisz? – zapytał Zimorodek, spoglądając z zaciekawieniem na jej czyny.
 - Szukam jakiś poszlak, ale chyba na marne. – mruknęła trochę niezadowolona. - Z nią jest coś zdecydowanie nie tak – stwierdziła, spoglądając w kierunku jaskini. – Uh, wolałabym tam nie iść. Albo przynajmniej nie dzisiaj – spojrzała na niego błagalnie. W głębi duszy obawiała się takiego podróży, gdyż prawdopodobnie nawet nie mogli tam iść. Poza tym, z każdą chwilą ta wielka, brązowa istota zdawała się mieć więcej tajemnic i dziwnych umiejętności, których ona nie rozumiała. Zdecydowanie była nieprzewidywalna, a może i nawet niebezpieczna.
 - No to kiedyś tu wrócimy – miauknął w odpowiedzi kocur, na co odetchnęła z ulgą. Przynajmniej nie musiała przyznawać się do tego, jaki lęk by czuła, gdyby zdecydowali się tam udać.
 - Może następnym razem pojawi się w jakimś innym miejscu i będzie się dało ją zagonić w jakiś punkt bez ucieczki? – gdybała, machając ogonem - Tam ją najwyżej załatwisz – dodała. Podziwiała go za plan samodzielnego zgładzenia tej istoty. Teraz na samą myśl czuła dreszcze na grzbiecie. Zimorodek pokiwał tylko łebkiem i postanowili wrócić do obozu, niosąc zdobytą przez nich zwierzynę i to głównie wiewiórki.

*****

Nastała Pora Nowych Liści, a Zgubiona musiała oczywiście coś odwalić, toteż tym razem wybiła sobie bark, podczas zwykłego polowania. Miała nieprzyjemny upadek po koślawym skoku na zwierzynę. Starała się wymazać ten upokarzający obraz w głowie, kiedy to siedziała  u medyków i korzystała z ich usług. Nawet nie syknęła, kiedy Firletkowy Płatek zbyt mocno dotknęła ją w skrzywdzone miejsce. Bolało ją, ale pilnowała się z odruchami obronnymi, gdyż nie chciała przypadkiem wyjść na niemiłą, bo w końcu ta jej pomagała. Przy medyku kręcił się jej uczeń, Bursztynowa Łapa, który co chwilę coś mówił, dzięki czemu nie było tu cicho. Dostała coś do przegryzienia i po wszystkim zdecydowanie czuła się lepiej, choć uprzedzono ją, iż może ją jeszcze pobolewać, a w razie problemów ma do nich wracać. Podziękowała skinieniem łba i opuściła legowisko medyków. Teraz zdecydowanie lepiej jej się chodziło, więc mogła wrócić do beztroskich polowań, z tym, iż teraz powinna na siebie bardziej uważać. Stwierdziła, iż to trochę głupie, aby zrobić sobie krzywdę przy zwykłym skoku na wiewiórkę.
Po zgromadzeniu nabrała lekkiej pewności siebie, kiedy to zdobyła tam nowego przyjaciela.  Zdecydowanie częściej zaczęła się uśmiechała i miała prawie że przez cały czas dobre samopoczucie, nawet wtedy, gdy wybiła sobie ten przeklęty bark.
Rozejrzała się po otoczeniu, szukając jakiegoś towarzystwa. Nie musiała wypatrywać go długo. Chociaż Zimorodek miał wielu znajomych, to czasami zastawała go samotnie stojącego, przez co mogła do niego podejść i spokojnie porozmawiać o różnych rzeczach, czy chociażby poplotkować o bzdetach.
 - Cześć! Byłeś już dzisiaj na polowaniu? – zagadnęła. Jego widok przypomniał jej o sarnie, aczkolwiek ona sama wolała chwilowo tego tematu nie poruszać. Lekko obawiała się ponownego spotkania z tym stworzeniem.
 - Jeszcze nie – odparł z wesołym tonem głosu, jak to miał w zwyczaju. – A ty?
 - Cóż, wybiłam sobie bark przez ostatnie polowanie. Byłam u medyków i niby jest lepiej, ale i tak wolę teraz trochę uważać – wyjaśniła swój problem, siadając i owijając swoje łapki cienkim, ale za to długim ogonem.

<Zimorodkowy Blasku?>


Wyleczona: Zgubiona Dusza

Od Aroniowej Gwiazdy

Spoglądał na bawiące się w żłobku kocięta. Ich nowy towarzysz Ogienek siedział niezadowolony koło Wrzosowej Polany. Ona także nie było zachwycona jego obecnością. Czarny najwidoczniej nawet przez rówieśników nie był zbytnio lubiany. Może faktycznie powinien go przepędzić? Nic użytecznego poza łapaniem ryb i ptaków do klanu nie wnosił. Głośne kichnięcie przerwało jego rozmyślenia. Z nosa jednego z młodych Wrzosowej Polany zwisał ogromny glut. Kociak zaskoczony tyknął go łapką, do której zaraz lepka wydzielona się przykleiła. Aroniowa Gwiazda skrzywił się na te widok. Kocięta były takie brudne i obrzydliwe. Kocur szybko się wycofał zanim karmicielce wpadł pomysł prośby o to, by zajął się jej pociechami. Łapy skierował do legowiska medyków. Zaskoczyła go prośba Drobnej Łapy o zmianę fachu, więc nie ukrywał, że ciekawiło go, jak problematyczny syn zastępcy sobie radzi. Zajrzał ukradkiem do środka. Mglisty Sen stała nad Nadchodzącym Dzikiem majstrując coś przy jej łapie, a Drobna Łapa zajmował się Pszczelą Pręgą. Brak Smutnej Ciszy zaniepokoił go, ale nie miał siły szukać kotki. Zawsze istniał cień szansy, że zaniewieruszyła się gdzieś w obozowisku. Po awanturze na Zgromadzeniu była jeszcze bardziej nieobecna. Aroniowa Gwiazda nie dziwił się. Dobrze pamiętał wywód jego syna Pigwowego Kła i krzyki na niego. Wtedy prawie jego związek z Łabędzim Pluskiem się rozpadł. Położył uszy. Dawno nie widział kocura. 
— Aroniowa Gwiazdo? 
Sasankowy Płatek wpatrywała się w niego niepewnie. 
— I wiesz co z moim synkiem? — miauknęła, wstrzymując łzy. 
Wyglądała żałośniej niż kiedykolwiek wcześniej. Kocur coraz bardziej zastanawiał się nad jej wcześniejszym trafieniem do starszyzny. Odkąd zniknął Jelenia Łapa pamięć kotki coraz bardziej szwankowała. 
— Jest w Klanie Burzy. — oznajmił. — Mokra Gwiazda się na niego nie skarżył. Jak chcesz to iść się z nim spotkać. — dodał ciszej. 
Wojowniczka uśmiechnęła się smutno. Skinęła łbem i odeszła chwiejnym krokiem. Kątem oka obserwował tylko jak wchodzi do legowiska wojowników. Po tym jak kocurek zniknął zachowywała się zupełnie jakby Sarnia Łapa nie istniała. Uczennica coraz bardziej psociła na treningach oraz w obozowisku, by przyciągnąć uwagę matki, lecz bezskutecznie. Aronia miał nadzieję, że ta niestanie się drugim Ognistą Łapą. Wystarczało mu problemów z tym pierwszym.




wyleczeni: Nadchodzący Dzik, Pszczela Pręga

Od Aroniowej Gwiazdy

Położył łapę na twardej skale. Dawno tu nie był. Spojrzał na rozciągające się po prawej stronie tereny Klanu Klifu. 
— Ale śmierdzi. — stwierdził Zbożowa Łapa, zaciągając się powietrzem. 
Lider spojrzał na dawnego Lizaczka. Sam powiedział Jesionowemu Wichru, że wycieczka dobrze mu zrobi, ale zaczynał wątpić w swoją decyzję. 
— A co myślałeś? Że będzie kwiatkami pachnieć. — mruknęła Zbożowy Kłos. 
Jej uczennica Chrobotkowa Łapa podążała za mentorką rozglądając się bacznie i z zaciekawieniem. Nic też dziwnego, jeszcze wcześniej nie opuszczała rodzinnych terenów. Oderwał wzrok od wnuczki. Za bardzo przypominała mu syna, którego nie chciał pamiętać. Za tą trójką dumnie kroczył Ognista Łapa. Kocur przez ostatni księżyc nie psocił. Nawet prawie się nie narzucał. To zdecydowanie było podejrzane. Dlatego też wolał go mieć na oku. Wkrótce dotarli na górę. Aroniowa Gwiazda spojrzał na dwójkę uczniów i wojowniczkę.
— Macie być grzeczni, szczególnie ty Lizaczku i Ognista Łapo — warknął na kocury. — Jeśli Zbożowy Kłos będzie się skarżyć na was to będziecie zamiatać obóz ogonami. Jasne? 
Uczniowie kiwnęli łbami, rozglądając się po nowym terenie. Zbożowy Kłos usiadła niedaleko wejścia do jaskini. Lider widząc, że jak na razie wszystko jest pod kontrolą wkroczył do groty. Mrok otoczył go z każdej strony. Kamień był przygaszony. Lider zbliżył się do niego i polizał go. Metaliczny smak pojawił się na jego języku. Aronia skrzywił się. Nie przepadał za tym smakiem. Położył się na zimnej posadzce i zmrużył ślipia. Magiczna teleportacja nastąpiła w parę uderzeń serca. Otworzył ślipia na polanie. Rozejrzał się. Panowała tu noc. Lecz na niebie nie było gwiazd. Odwrócił się za siebie, by ujrzeć burą sylwetkę. Pstrągowa Gwiazda przygląda mu się zniecierpliwiona. 
— Czego? — mruknęła. 
Aroniowa Gwiazda otworzył niepewnie pysk. Teraz gdy kotka wiedziała kto był ojcem kociąt Lśniącej Róży zdawała się być o wiele straszniejsza. Gdyby miał kogoś podejrzewać, że maczał łapy w jego dość szybkim traceniu żyć to jego podejrzenia padły by na własną poprzedniczkę. Jej wcześniej obojętne ślipia teraz wypełniał gniew. Słabszy od tego z dnia jego przyjęcia żyć, lecz nadal błyszczący w pomarańczowych ślipiach. 
— No mów. 
— E... no więc. Chciałem zapytać... — nagły ból na jego ogonie sprawił, że się skrzywił. 
Pstrągowa Gwiazda zmarszczyła brwi. Jej ogon uderzył o ziemię. 
— Powinieneś pierw zadbać o swój autorytet. — stwierdziła chłodno. — Ten młodzik pozwala sobie na zbyt wiele. 
Aroniowa Gwiazda nie musiał zgadywać o kogo chodzi. Wbił gniewnie pazury w ziemię. Wypatroszy go. Gdyby tylko wizja rozmyła się, otworzył ślipia. Ognistej Łapy już tu nie było. Może i dla niego lepiej. Jęki i krzyki dochodzące na zewnątrz dowodziły, że Zbożowy Kłos się nim już zajęła. Kocur westchnął ciężko. Nie potrzebowali katastrofy jako kary, Ognista Łapa samym swoim bytem nadrabiał wszystko. Wyszedł cały zjeżony. 
— Coś ty sobie myślał?! — wrzasnął na czarnego. 
Ten skulony nic nie odpowiedział wyjątkowo. Najwidoczniej Zbożowy Kłos już dobrze mu wbiła do łba, dlaczego to był zły pomysł. 
— Jeszcze jedna akcja, a wylatujesz z klanu. Nie mam do ciebie już cierpliwości. — warknął na kocura. — I trafiasz do żłobka. Może tam przybędzie ci rozumu.