— Oczywiście, że ma znaczenie. Nasz ród musi w końcu dorwać się do władzy. Wyrwać ją z łap tych nierudych ścierw i zaprowadzić porządek w Klanie Burzy! Nie uczynimy tego, jeśli każde pokolenie będzie kończyło w dole. Sądziłem, że jesteś mądrzejsza córko, ale ty zawodzisz, tak samo, jak reszta twego rodzeństwa.
Czuła jak jej serce wypełnia żal. Zawiodła? Nie. To on zawiódł! Po co w ogóle próbował być ojcem, jeżeli i tak skończyło się to wyścigiem o miłość, który wszyscy przegrali? Rudzik i Aksamitka byli martwi. Ona zaś była zawsze tą gorszą. Bo była kotką. I tak by jej nie pokochał. Myślała, że jak konkurencja zniknie, to wygra. Nie. Wszyscy przegrali. Ona była znienawidzona przez wszystkich. Przez swojego ojca. Przez klan. Bo z jednej strony była za mało ruda, z drugiej zaś za bardzo.
— Moje rodzeństwo nie żyje od wielu księżyców. Czy kiedykolwiek o nich myślałeś? Czy kiedykolwiek myślałeś o mnie? Ty zawiodłeś mnie i moje rodzeństwo. Jakim cudem nadal nazywasz siebie naszym ojcem? — zapytała, przekrzywiając głowę i zaciskając zęby. Chciała płakać, pokazać, że nie potrafi już z tym dalej żyć, ale jedyne co czuła to wściekłość. Furia ognista jak jej własne futro. Jak jej oczy. Jak jej pragnienie miłości.
— Dałem wam to, co dla was najlepsze. Może wydaje ci się to okrutne, ale w naszym rodzie to normalne, że ojców nie ma w życiu dzieci. To sprawia, że kocięta rosną w siłę. Skupiają się na celu, władzy, a nie głupich czułostkach. Ja nie miałem ojca, mój ojciec nie miał ojca i ojciec jego ojca. Być może nieco chciałem to nagiąć w waszym przypadku, starając się pojąć, czym jest ojcostwo, ale... — Wojownik wziął głębszy oddech. — To nie wyszło. Nie będę się kajał i cię przepraszał, licząc na odkupienie, nie chcę go. Moim zdaniem zrobiłem dość, by pobudzić w tobie to, co w każdym z nas pobudzano od pokoleń. Ten brak, ta pustka i te emocje, które czujesz, są siłą. Będziemy mogli być rodziną tylko wtedy, gdy nasza chwała powróci. Gdy ponownie będziemy władać klanem — W jego oczach było widać szalony ogień. - Wtedy dopiero możemy opuścić gardę i skupić się na przyziemnych rzeczach, jakimi jest miłość.
Widziała ten ogień w jego oczach już wiele razy. Wiedziała, że ojciec jest szaleńcem. Obsesja na punkcie władzy zżerała go od środka, zaczynając od uczuć, a kończąc na rozumie. Szkoda tylko, że przez tę obsesję cierpiała ona. Jeszcze jako zagubiony sześcioksiężycowy kociak została skreślona przez samą krew. Potem to odrzucenie przez wszystkich zmieniało się w nienawiść. U większości jej przodków była to nienawiść do nierudych. Lecz w tym wypadku Płomienny Ryk pozwolił sobie na eksperyment, jakim było ojcostwo. Nie wyszło, więc teraz Pożar, zamiast żywić urazę do kotów o innym kolorze futra, znienawidziła również swoją własną rodzinę.
— Nienawidzę cię — syknęła wściekle. Ogień furii, tak podobny do tego szaleńczego w oczach kocura wyżej, wypełnił pustkę zazwyczaj widniejącą w jej oczach. Dwa koty, prawie identyczne patrzyły na siebie. Jeden z furią, drugi z obojętnością. Rudy prychnął.
— Jeżeli uważasz, że to coś zmieni w twym życiu, to się mylisz. Dalej będziesz słabą, żałosną istotą, niegodną naszej wspaniałości, zachowując się w ten sposób niczym obrażony bachor. Ojoj, taty nie mam, ojoj, on się o mnie nie nigdy nie troszczył... o rany, nienawidzę go. Dorośnij! — warknął na nią ze złością. — Życie to nie przyjemność, życie to rozczarowania i ból. To wojna! Być może kiedyś to docenisz i zrozumiesz, że postąpiłem słusznie — zakończył, a następnie odszedł. Odwiodła go wzrokiem, po czym czuła jak wściekłość ulatnia się z niej, a zastępuje ją żal i bezsilność. Upadła na piaszczystą glebę wzbijając w powietrze trochę kurzu. "Słaba. Żałosna. Bachor. Dorośnij!" słowa jak zapętlone powtarzały się w jej głowie. Przed oczami przelatywały jej wspomnienia. Od tych ze żłobka po nocne tortury z Ziębim Trelem. "Dość!" chciała krzyczeć. Nic. Nie przestawało. Nie było ulgi.
Czuła jak jej serce wypełnia żal. Zawiodła? Nie. To on zawiódł! Po co w ogóle próbował być ojcem, jeżeli i tak skończyło się to wyścigiem o miłość, który wszyscy przegrali? Rudzik i Aksamitka byli martwi. Ona zaś była zawsze tą gorszą. Bo była kotką. I tak by jej nie pokochał. Myślała, że jak konkurencja zniknie, to wygra. Nie. Wszyscy przegrali. Ona była znienawidzona przez wszystkich. Przez swojego ojca. Przez klan. Bo z jednej strony była za mało ruda, z drugiej zaś za bardzo.
— Moje rodzeństwo nie żyje od wielu księżyców. Czy kiedykolwiek o nich myślałeś? Czy kiedykolwiek myślałeś o mnie? Ty zawiodłeś mnie i moje rodzeństwo. Jakim cudem nadal nazywasz siebie naszym ojcem? — zapytała, przekrzywiając głowę i zaciskając zęby. Chciała płakać, pokazać, że nie potrafi już z tym dalej żyć, ale jedyne co czuła to wściekłość. Furia ognista jak jej własne futro. Jak jej oczy. Jak jej pragnienie miłości.
— Dałem wam to, co dla was najlepsze. Może wydaje ci się to okrutne, ale w naszym rodzie to normalne, że ojców nie ma w życiu dzieci. To sprawia, że kocięta rosną w siłę. Skupiają się na celu, władzy, a nie głupich czułostkach. Ja nie miałem ojca, mój ojciec nie miał ojca i ojciec jego ojca. Być może nieco chciałem to nagiąć w waszym przypadku, starając się pojąć, czym jest ojcostwo, ale... — Wojownik wziął głębszy oddech. — To nie wyszło. Nie będę się kajał i cię przepraszał, licząc na odkupienie, nie chcę go. Moim zdaniem zrobiłem dość, by pobudzić w tobie to, co w każdym z nas pobudzano od pokoleń. Ten brak, ta pustka i te emocje, które czujesz, są siłą. Będziemy mogli być rodziną tylko wtedy, gdy nasza chwała powróci. Gdy ponownie będziemy władać klanem — W jego oczach było widać szalony ogień. - Wtedy dopiero możemy opuścić gardę i skupić się na przyziemnych rzeczach, jakimi jest miłość.
Widziała ten ogień w jego oczach już wiele razy. Wiedziała, że ojciec jest szaleńcem. Obsesja na punkcie władzy zżerała go od środka, zaczynając od uczuć, a kończąc na rozumie. Szkoda tylko, że przez tę obsesję cierpiała ona. Jeszcze jako zagubiony sześcioksiężycowy kociak została skreślona przez samą krew. Potem to odrzucenie przez wszystkich zmieniało się w nienawiść. U większości jej przodków była to nienawiść do nierudych. Lecz w tym wypadku Płomienny Ryk pozwolił sobie na eksperyment, jakim było ojcostwo. Nie wyszło, więc teraz Pożar, zamiast żywić urazę do kotów o innym kolorze futra, znienawidziła również swoją własną rodzinę.
— Nienawidzę cię — syknęła wściekle. Ogień furii, tak podobny do tego szaleńczego w oczach kocura wyżej, wypełnił pustkę zazwyczaj widniejącą w jej oczach. Dwa koty, prawie identyczne patrzyły na siebie. Jeden z furią, drugi z obojętnością. Rudy prychnął.
— Jeżeli uważasz, że to coś zmieni w twym życiu, to się mylisz. Dalej będziesz słabą, żałosną istotą, niegodną naszej wspaniałości, zachowując się w ten sposób niczym obrażony bachor. Ojoj, taty nie mam, ojoj, on się o mnie nie nigdy nie troszczył... o rany, nienawidzę go. Dorośnij! — warknął na nią ze złością. — Życie to nie przyjemność, życie to rozczarowania i ból. To wojna! Być może kiedyś to docenisz i zrozumiesz, że postąpiłem słusznie — zakończył, a następnie odszedł. Odwiodła go wzrokiem, po czym czuła jak wściekłość ulatnia się z niej, a zastępuje ją żal i bezsilność. Upadła na piaszczystą glebę wzbijając w powietrze trochę kurzu. "Słaba. Żałosna. Bachor. Dorośnij!" słowa jak zapętlone powtarzały się w jej głowie. Przed oczami przelatywały jej wspomnienia. Od tych ze żłobka po nocne tortury z Ziębim Trelem. "Dość!" chciała krzyczeć. Nic. Nie przestawało. Nie było ulgi.
<Płomyk?>
[675 słów]
[przyznano 14%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz