Dalej bardzo dawno temu
dosłownie nasze rp jest sprzed 5 miesięcy
Zachował ciszę przez całą historię, która wypływała z jasnej, chociaż spowitej w mroku, mordki. Faktycznie... Nieźle zagmatwane są te ich perypetie w Klanie Nocy; nie spodziewałby się tego, ale jak tak dłużej pomyśleć... Może ten dziki szum wody tak im namieszał w głowach? Kto wie...— Och... Rozumiem, rozumiem... Nie martw się o nic. My w Klanie Klifu tez raczej nie jesteśmy zadowoleni ze władzy — Wzruszył barkami i przewrócił oczami — Chociaż, w sumie muszę przyznać, że mnie to jakoś nie dotyka specjalnie. Może jestem po prostu bardzo łatwy do przekonania, ale narzekam na Srokoszową Gwiazdę, gdyż mój drogi przyjaciel Judaszowiec jest jego ogromnym przeciwnikiem, a kim ja jestem, aby stać po przeciwnej stronie... — Zamilknął na chwile. Tuptał spokojnie, co jakiś czas rozglądając się ukradkiem; nie chciał, aby Piorolotek poczuł jego zagubienie — Chociaż nie wiem, co u was może być takiego złego... Przepraszam jeśli wykazuje się ogromna niewiedza, ale czy aby na pewno jest aż taka... Zła? — zaśmiał się nerwowo.
— Ma problem do czekoladowych kotów — rzucił krótko — Mój pierwszy przyjaciel, Topikowa Głębina miał ten kolor futra, oskarżono go o... Uh, morderstwo? Historia na dłuższą opowieść. Nigdy go z zarzutu nie oczyszczono, chyba nawet nie chciano, a wszystko przez wymysły kotki, która przez rozpacz po stracie dziecka, postradała też najwyraźniej zmysły. Gdy jej wnuczka urodziła się z czekoladową sierścią, pozbawiła ją tytułu księżniczki. Wymyśliła nawet historie, które mówią o tym, jak to koty o różnych kolorach futra powstały, a czekoladowe z błot zdradzieckich. To krzywdzące. Bardzo, korzeni się gdzieś wewnątrz... Ona nie wie, jak to jest. Nie wie jakie to uczucie, kiedy jest się dyskryminowanym za coś, na co nie masz wpływu. Gdyby wiedziała, gdybym mógł sprawić, by poczuła. — Westchnął przeciągle — Ze Srokoszem nie jest tak źle. Niemal zawsze na zgromadzeniu zastanawiamy się, czy nie zrobi czegoś śmiesznego.
— No cóż... To faktycznie... Może być ciężkie — Nie czuł się zbyt dobrze. Żołądek zaczynał go boleć, a kiszki skręcały się nieprzyjemnie z natłoku emocji. Nie do końca tego się spodziewał; nie po swojej pięknej, eleganckiej damie — Przykro mi z powodu twojego przyjaciela, to musi być bardzo ciężkie; tak patrzeć jak miesza się jego godność z błotem... Dosłownie. — zamyślił się — Czy myślisz ze Wy, jako członkowie klanu, możecie coś zrobić? Albo czy inne klany mogłyby mieć jakiś wpływ? — zapytał, czując wciąż narastającą w gardle gulę.
— Cóż, byłem z tym u niej wraz z moją uczennicą... Bo było kilka innych spraw też, ale nic z tego nie wyszło — przyznał, po czym lekko się zapowietrzył — Przepraszam, chyba za bardzo się rozgadałem. Mam tak czasem z nerwów, nie przeszkadza to panu?
Pokręcił łbem, chociaż Piórolotek pewnie nawet tego nie dostrzegł.
— Nic z tych rzeczy, możesz mówić, ile uważasz za słuszne. Chyba że masz jakieś ważniejsze rzeczy do roboty — zaśmiał się. Korytarze zaczynały być trochę bardziej znajome, a może nawet jaśniejsze; nie wiedział, czy to kwestia zbliżania się do wyjścia, czy po prostu jego oczy coraz bardziej się przyzwyczajały. — A czy wielu z was tak otwarcie się nie zgadza ze Sroczą Gwiazdą? Chociaż hm... To mogłoby być ciężkie odnaleźć swoich sprzymierzeńców, raczej nikt nie chce się wychylać. Ale to, co mówisz, jest faktycznie straszne... Straszne i bezsensowne... Sam jestem czekoladowy i nigdy bym nie pomyślał, że wyglądałbym lepiej z białym futrem i przykładowo czarnym plackiem na zadku... — zażartował, ale szybko do głowy napłynęła mu kolejna myśl. — A co z dzieciakami? Przecież natury nie oszukasz... Co jeśli takiej pięknej, idealnej i wzorcowej panience i paniczowi urodziłaby się jakaś brązowa kruszynka? — zatroskał się i rzucił krótkie, chociaż wymowne spojrzenie przez bark.
— Pewnie byłaby obarczona mianem jakiejś, nie wiem, klątwy — zgadywał — Przynajmniej to wydaje się najbardziej prawdopodobne. A co do innych kotów, cóż, niektórzy zdają się podzielać jej zdanie, jakby nie mieli własnych umysłów, wiesz, to taka.... Świadomość zbiorowa? Przykro się na to patrzy, to frustrujące! — fuknął w nerwach — Może gdyby mieli przyjaciół, rodzinę o takim futrze, to by coś przebiło ich umysły. Dotarło... Chociaż, hej, to przecież bez sensu, bure koty też wyglądają jak błoto, a bardziej rude jak glina, przecież to, to samo prawie! Jasne, jest różnica, ale nadal... Zresztą, z tego co mi wiadomo, to sumy i wiry w jeziorze bywają bardziej zdradzieckie niż błoto.
Na wspominkę o wodnych nosicielach destrukcji i śmierci Miodka przeszedł dreszcz. Nocna zguba mówiła mądrze; nie mógł zrozumieć, jak tak oczywiste rzeczy były u jego sąsiadów czymś niepoprawnym i gorszącym... Czy to dlatego Srocza Gwiazda tak go odtrąciła...?
— Tak... To faktycznie strasznie irracjonalne i nieprzemyślane... — zadumał się. Jakoś tak mu na serduszku siadło to spostrzeżenie... Wolał już, żeby się wstydziła, że może była niepewna, a on wziął ją z zaskoczenia, ale po raz kolejny problemem był on... Najpierw problemem było, że nie był kotką, a teraz, jego kolor futra? Masakra... — A... Może właśnie to jest jakaś myśl. Trzeba mieć nadzieje, że właśnie tych najbardziej uprzedzonych ugodzi, przykładowo, nic nie insynuuje, kolec miłosnej róży, a ich serduszko zabije do czekoladowego lubego lub lubej? — podrzucił nieśmiało.
— Patrząc na coraz większą jednolitość w naszym klanie, jeśli chodzi o kolory, może być ciężko ze znalezieniem legalnego partnera — Uśmiechnął się pod nosem — Chociaż byłoby miło... Tylko czy wtedy nie byłoby to postrzegane jako zdrada...? Pewnie tak. — Jego umysł nagle zaczął łączyć ze sobą wszystkie możliwe wydarzenia, które spowodowane byłyby takim nielegalnym związkiem wraz z konsekwencjami. Smutno wydmuchał przez nos powietrze — Za dużo.
— Przepraszam, że to powiem, ale życie w waszym klanie musi być... Niezwykle smutne... — Odwrócił się, a coraz to mniejszy mrok, który otaczał postacie, pozwolił mu dostrzec delikatne rysy kota drepczącego za nim. — Skoro nawet miłość uwięziono, skoro nawet serce musi się podporządkowywać głupim zasadom. Co to w takim razie za uczucie, skoro prowadzi je głowa i reguły? — Skry w jego oczach były smutne... Wilgotne.
— Nie musisz mi mówić — Pokręcił głową — Ale dopóki mam tam fajne koty, nie jest wcale tak źle. Wiesz, możesz się wtedy odciąć i ignorować problemy, chociaż nie jesteś w stanie o nich zapomnieć. Szczególnie gdy ci o tym przypominają raz za razem.
— No tak... Najważniejsze jest mieć jakiekolwiek oparcie. — Uśmiechnął się pod nosem. — Wiesz, w razie czego, nie wiem, jak u ciebie wyglądała sytuacja, ale mnie łapy przyniosły tutaj już jako nieźle wyrośniętego młodziaka, więc wydaję mi się, że zawsze można gdzieś czmychnąć — zażartował, spoglądając po rak kolejny przez grzbiet na Nocniaka. Teraz widział już całkiem wyraźnie, a jasna mordka Lotka wręcz jaśniała na ciemnym tle kamiennych ścian. Miodek musiał przyznać, że jego początkowa omyłka, co do płci tej zagubionej istotki, nie była nieuzasadniona. Nawet teraz kocur wyglądał... Niewieścio. — W Klanie Klifu jest całkiem okej, trochę konfliktów ma miejsce, ale nikogo nie dyskryminujemy, na pewno nie takich migoczących gwiazdeczek, jak ty...
Po pyszczku niebieskookiego przez moment przemknęło zmieszanie i dezorientacja, ale szybko zagościł na nim delikatny uśmiech. Równie prędko znów przemienił się w ponury zawód.
— Cóż, Klan Nocy zdaje się być jedyny w swoim rodzaju... W negatywnym znaczeniu. Ale nie wiem, czy bym mógł go opuścić, mam też tam dobre wspomnienia, wiesz i wciąż żyjących przyjaciół.
— Oczywiście, oczywiście! W takim razie to prawdziwy skarb mieć takiego przyjaciela jak ty! Byłoby ogromną stratą dla twoich przyjaciół, aby cię stracili... — powiedział, rozglądając się prędko na rozdrożu. To były okolice, które znał już bardzo dobrze. — To niesamowite tak sobie pomagać. Nigdy nie zrozumiem takich zapyziałych, niesympatycznych grzybów, co dbają tylko o swój własny ogon! Wiadomo... Mój ogon jest najważniejszy, ale co mi zaszkodzi wyciągnąć pomocną łapę? Nie wiadomo, kiedy to ty będziesz jej potrzebować. A mieć oparcie w swoich kompanach to najwspanialsze z uczuć. Lepszym musi być tylko wylegiwanie się na ciepłym kamieniu... Albo spanie z pyskiem wtulonym w futro ukochanej... Też tak uważasz? — rozmarzył się.
— Hmmm, chyba nie do końca — zamyślił się, ciężkie pytanie tu padło — Co by było lepszym, w bardziej ogólnym znaczeniu, myślę, że komfort. Taki... Spokój. Też tak masz, że czasem gdy jest ciepło i słyszysz szum liści, tęsknisz za tym? Albo dopada cię taka melancholia, myślę, że lepszym byłaby możliwość sięgnięcia po to, znaczy, rozumiesz... — Nie wiedział konkretnie, jak to ubrać w słowa, ani czy się za bardzo nie oddalił od głównego tematu — No i co do tych niesympatycznych kotów, wiesz, też ich nie lubię, ale może niektórzy już swoje przeżyli i zwyczajnie nie chcą nawiązywać relacji, bo się boją, dla przykładu, kolejnej straty, są już zmęczeni. Albo, że zostaną znów oszukani, jak dadzą komuś szansę. Albo, nie wiem, nie potrafią, bo nikt ich nie nauczył? Mimo wszystko myślę, że gorszymi kotami są ta najmniej elastyczne, które nie potrafią zobaczyć ani poczuć nic więcej, niż swój własny kuper, czyli, tak, no.... Chyba się zgadzam?
— Też masz racje. Brak elastyczności to zguba, bo nigdy nie wiadomo, gdzie nas los rzuci. Ja sam nigdy nie spodziewałem się, że znajdę jakąś zgrają kotów, mieszkającą za wodospadem, dzielącą tereny z innymi niby takimi samymi, a tak odmiennymi grupami... No ale cóż, nie narzekam. Było ciężko się przyzwyczaić, ale miło tak nie musieć się martwić o każdy posiłek. — zaśmiał się, kiedy nagle pomarańczowe promienie słońca dotarły do jego ślepiów. — No spójrz, mój drogi! Jak cię pięknie pokierowałem. Ani kępuszek twojej sierści nie spadł z twojej jaśniejącej główki. Jeszcze tylki kilka kroczków i będziemy mogli kąpać się w blasku zachodzącej, lśniącej tarczy. — zaświergotał niczym poranny wróbelek. Nie czekając na Lotka wyrwał się do przodu, niczym zaskronieć wypełzając na rozjaśnioną, nagrzaną przez cały dzień trawę. Słyszał za sobą przyśpieszone kroki. Srebrzysta głowa wysunęła się z tunelu, mróżąc jasne ślepia. Nocny Kochanek odwrócił się w jego stronę, posyłając mu szeroki uśmiech. — Czy zagubiony Panicz życzy sobie, żeby odprowadzić go jeszcze pod tereny Klanu Nocy, czy podoła tej podróży samotnie? — zapytał żartobliwie ale bez krzty złośliwości. Piórolotkowy Trzepot pokręcił przecząco puszystym łbem.
— Nie, nie trzeba, już wystarczająco zrobiłeś dla mnie. Bardzo, bardzo Ci dziękuje! — odmiauknął wdzięcznie. Czekoladowy wyprężył się, a następnie zginająć przednią łapę, ukłonił się głęboko. Drugi kocur zaśmiał się, wciąż delikatnie skrępowany obyciem swojego wybawiciela.
— W takim razie... Szerokiej drogi! Nie natknij się na żadne dziury i patrolę. Mam nadzieję, że w twoim klanie wszystko będzię... Zmierzało ku lepszemu. — rzucił jeszcze zanim niebieskooki ruszył. Lotek skinął łbem w podzięce i prędkimi susami pobiegł w swoją stronę. Miodowooki miał wiele rzeczy do przemyślenia... Musiał rozprawić się ze swoim sercem.
<Lotnisko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz