Szylkretowa kotka o oczach zielonych jak mech na drzewach wpatrywała się ze skupieniem w rozłożone przed nią zioła. Jej uszy były postawione wysoko, a pędzelki na ich końcach delikatnie powiewały przy każdym powiewie powietrza. Słuchała uważnie każdego słowa swojej przyjaciółki, a zarazem tymczasowej nauczycielki, starannie układając informacje w myślach. Wszystko, co dotyczyło ziół, trafiało do najważniejszych kategorii, a następnie dzieliło się na kolejne podgrupy w jej uporządkowanej głowie.
— Wiem, że to nie jest zbyt przyjemny temat, ale jest bardzo istotny — powiedziała Wdzięczna Firletka, unosząc kąciki pyszczka w lekkim uśmiechu, by dodać uczennicy otuchy. — Ja też przeszłam taki trening. Trzeba wiedzieć, co się zbiera, żeby samemu się nie otruć… Albo, co gorsza, nie podać trucizny pacjentowi.
Na te słowa futro Motylkowej Łapy nastroszyło się lekko, a ona sama machnęła ogonem na boki, wbijając przenikliwe spojrzenie w oczy Firletki. Starsza kotka wydawała się nieco skonfundowana jej nagłą reakcją.
— Nie jest przyjemny temat? — powtórzyła Motylka, kręcąc głową z niedowierzaniem. — To bardzo przyjemny temat! Każdy temat związany z ziołami jest przyjemny. Każda chwila, którą mogę spędzać z tak mądrymi kotami jak ty, Skowroni Odłamek czy Pajęcza Lilia, jest przyjemna. Nawet praktyczna lekcja o wyciąganiu kleszczy mysią żółcią będzie przyjemna! — Zaśmiała się, poruszając wąsami. — Chociaż fakt, jakoś mi się nie spieszy, żeby to robić…
Wdzięczna Firletka również się uśmiechnęła, widząc zapał bijący od Motylkowej Łapy. Był wręcz nierealny, dziecinny, ale w tym tkwił jego urok. Jak można było ją za to winić?
— Masz rację, praca z ziołami i z tobą to coś, co i mnie uszczęśliwia — odezwała się, przeciągając ogonem po barkach młodszej koleżanki w przyjacielskim geście. Po chwili jednak ponownie skupiła się na lekcji.
— Wracając do ziół… Ten grzyb to lejkówka miseczkowata. Jest jednym z antidotów na bardzo trujące substancje. Ale musisz być ostrożna przy zbieraniu, bo istnieje gatunek do niej łudząco podobny. Jeśli podasz właściwą, pomożesz. Jeśli jednak się pomylisz… cóż, skutki mogą być śmiertelne.
Motylkowa Łapa kiwała głową, wchłaniając wiedzę jak gąbka. Nagle jednak zastygła, analizując nowy pomysł, który pojawił się w jej głowie. A może bardziej… pytanie.
— A trujące zioła? Takie, które tylko szkodzą? Jakie to są? — zapytała, a dreszcz ekscytacji przeszedł jej po grzbiecie. Może wydawało się to wiedzą zbędną, ale kto wie, kiedy mogłaby się przydać? Otrucie kogoś podczas bitwy byłoby… spektakularne. Wdzięczna Firletka spojrzała na nią z lekkim zmieszaniem, ale odpowiedziała bez wahania:
— Jest ich naprawdę dużo. Mają różne objawy i różne metody leczenia, choć najczęściej… nie da się już uratować kota. Do trucizn zaliczamy cis pospolity, ostrokrzew kolczasty, wilczą jagodę, szalej jadowity i zimowit jesienny. Po nich niemal zawsze następuje śmierć. — Jej wzrok powędrował w stronę magazynu ziół. Motylkowa Łapa poszła za jej spojrzeniem, zastanawiając się, czy te śmiertelne rośliny rzeczywiście tam się znajdują.
— A jak wyglądają? Jakie mają efekty? I… czy da się w ogóle kogoś uratować po ich spożyciu? — dopytywała z wyraźną ciekawością. Ten temat wydawał się dziwnie ekscytujący, a może nawet… zakazany? Wiedza o truciznach była głównie dostępna dla medyków. A co by się stało, gdyby każdy kot miał do niej dostęp?
<Wdzięczna Firletko?>
[498 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz