*Porą Nowych Liści*
No i stało się. Szli całą rodziną na bankiet. Jego siostry były wręcz wniebowzięte. Opal zachwycała się tym, że być może pozna tam po raz pierwszy miłość swojego życia. Jadeit na chłodno podchodziła do tej sprawy. Na dodatek zerkała na niego co chwila, jak gdyby z ciekawością. Zapewne chciała ujrzeć jak sobie radził wśród socjety. To go stresowało, a nie powinno. Dobrze, że i babcia z nimi szła, dzięki temu mógł cieszyć się jej wsparciem. Ona zawsze była nieoceniona.
Dzisiejszy bankiet odbywał się u Państwa Sijan. Siva witał wszystkich ze swoimi rodzicami z szerokim uśmiechem. Widząc jednak, że kolejną osobą na drodze do jego rezydencji był on... jego nieskazitelna mina nieco skwaśniała. Nie wierzył, że ciągle utrzymywał urazę tylko z powodu tego, że się wygłupił. Aż tak cenił sobie dobre imię? Zaczęliby o nim źle mówić, gdyby porozmawiali?
— Witam Państwa von Norvich. Cieszymy się, że tak licznie nas odwiedziliście — przywitał się Pan Sijan.
— Wie Pan dobrze, że nie ominiemy takiej zabawy. Nasze córki wręcz nie mogą się doczekać, aż poznają kawalerów — zaćwierkała Hrabina.
Państwo Sijan się przymilnie zaśmiali, życząc im udanych łowów. Wspaniale... Przynajmniej nie skupiali już tak bardzo na nim uwagi. Teraz nowymi narybkami w stadzie były jego siostry. Chociaż patrząc na ich postawę zachowywały się tak, jakby urodziły się gotowe na to wyzwanie. Od razu pobiegły szukać wrażeń i nowych znajomości. A on? Został sam z rodzicami i babcią.
— O jest ten stary pryk. Ugh — Kaszmiranna zmierzyła wzrokiem podstarzałego pieszczocha, którego widział na bankiecie u Norskovów. — Idę zniszczyć mu dobry nastrój — i to powiedziawszy rzeczywiście skierowała kroki ku kocurowi.
Nie potrafił w to uwierzyć. Babcia naprawdę zaraz rozpocznie aferę na skalę światową! Musiał ją powstrzymać! Skierował swe kroki tuż za nią, gdy oczywiście jego pech musiał trwać dalej, bowiem grzecznie musiał lawirować pomiędzy pieszczochami, by ją dogonić. W tym całym zamieszaniu ktoś go popchnął, przez co wślizgnął się pomiędzy troje masywnych kotów. Dopiero, gdy zadarł łeb dojrzał starsze, chociaż znane mu oczy Pana Van Cooin'a.
— Cóż za myszka do nas wpadła — zaśmiał się, szczerząc swoje kły.
O nie. Musiał jak najszybciej uciec nim nie było za późno! Odwrócił się, lecz olbrzym nadepnął mu na ogon, zatrzymując w miejscu.
— Dokąd to von Norvich? Za wysokie dla ciebie progi?
— Tato... Nie dokuczaj mu — Omnis próbował uspokoić swojego krwiożerczego ojca, który ewidentnie wyglądał na kogoś kto kiedyś kogoś zabił. I to nie raz... — Serafin jest... delikatny.
— Ha! Nie wątpię. Ruszasz się niczym baba a nie chłop. Czego cię to Baron uczy? — Zmierzył go oceniającym spojrzeniem. — Zastraszone to. Biedactwo... — skomentował jego drżenie, które przebiegło mu po grzbiecie.
Wcale się ich nie bał! Wcale! Wcale nie panikował! Chociaż być może łapał zbyt wielkie oddechy, aby ich oszukać.
— J-ja musze i-iść. — Spróbował oswobodzić ogon, lecz łapa olbrzyma nie zniknęła.
Ojciec Omnisa zdawał się świetnie bawić, widząc jak wkrada się na jego oblicze bezsilność. Baron go zabije jeśli kocur zacznie sobie z niego przy nim szydzić! To najgorsza chwila w jego życiu! Dlaczego akurat musiał na nich trafić?! Czemu to nie mógł być ktoś milszy jak Delta?! Nawet już wolałby Sive. Każdego byle nie ich!
— Cóżeś myszko taka strachliwa? Przecież cię nie zjemy. Powiedz mi no młodziku, tatuś coś ci o mnie opowiadał? Pewnie jakieś straszne rzeczy, mam rację?
— Zabiliście mu brata... Jeśli czegoś spróbujecie, zacznę krzyczeć. Zostaniecie wyproszeni — starał się brzmieć odważnie, chociaż czuł jak jego głos zmienia barwę na nieco piskliwą.
Pani Van Cooin nie reagowała na wyczyny swojego partnera. Wyniośle spoglądała na wszystkich, osłaniając tą scenę swoim ciałem. Czuł się tu jak w potrzasku! Na dodatek Omnis nic nie robił, tylko się patrzył! Czyżby był urażony tym co ostatnio mu powiedział? Żeby go już nigdy nie ratował? Czy to miała być zemsta?
— Ohoho... No proszę, proszę. Tak zwalać na nas winę za własne błędy — starszy van Cooin zacmokał.
Co takiego? Nie. Nie mógł ich słuchać. Pewnie kłamali, aby teraz się wybielić. Nie mógł im ulec. Nie mógł uwierzyć w ich kłamstwa. Nie mógł stać się kolejną ich ofiarą.
— Przestańcie. Jesteście potworami, których bawi czyjeś cierpienie! — powiedział w ich stronę. Dojrzał jak czoło Omnisa marszczy się zaniepokojone, a w jego oczach ujrzał ból. Ewidentnie to określenie go zraniło.
— Tato puść go — rozkazał staruszkowi, odwracając od kremowego łeb.
Zaraz potem rzeczywiście ucisk na jego ogonie osłabł i mógł uciec. Szybko wymknął się przez szczelinę, którą zrobił mu Omnis, nawet na niego nie patrząc. Przeżył to spotkanie chociaż czuł... że zareagował bardzo emocjonalnie i skrzywdził kota, który przecież nie odpowiadał za czyny swojego ojca. Ale skąd miał wiedzieć czy ich syn nie był taki sam? Tata mówił, że okrucieństwo szło w parzę z krwią... Może lepiej, że tak się stało. Omnis przynajmniej się od niego odczepi raz na zawsze.
Mimo wszystko nie potrafił zapomnieć tego bólu w oczach burego. Był dla niego okrutny, chociaż ten był dla niego miły. Ale przecież to była fikcja! Pewnie tylko udawał dobrego, aby potem wbić mu pazury w grzbiet!
Musiał szybko znaleźć coś innego, co odwróci jego uwagę od tamtego zdarzenia. Jest! Jadeit! Idealnie! Podszedł do siostry, która widząc, że nadchodzi, skrzywiła się. No co? Czemu tak reagowała na widok własnego brata?
— Co ci się stało z pyskiem? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha — skomentowała jego minę jak i roztrzepane futerko na głowie, szybko zaciągając go na ubocze, aby koty tego nie zauważyły, bo zaraz zaczęliby gadać.
— Ja... Ja spotkałem Van Cooinów. Spanikowałem — wytłumaczył, uspokajając swoje serce.
— Ale z ciebie tchórz. Ja bym im dokopała, a nie uciekała z podkulonym ogonem.
— Łatwo ci mówić. To nie na ciebie polują...
— Co takiego? Nie rozśmieszaj mnie. Jesteś dla nich płotką, gdyby to była prawda już dawno by cię tu z nami nie było. Takim grubym rybą zagrażają inne grube ryby. Nie ma sensu tobą zawracać sobie głowy — stwierdziła.
Co? A ona skąd niby takie rzeczy wiedziała? Ale rzeczywiście. Jej tłumaczenie było logiczne. Tata jednak ostrzegał go przed tym, aby nie dawać im uśpić swojej czujności. Mogła to być ich kolejna zagrywka.
— Oni chcą przejąć nasz ród. Zagarnąć wszystko dla siebie. Sądzę, że skoro jestem płotką, to jestem idealnym dla nich celem.
— I co? Siostra ma cię ochronić? — prychnęła niedowierzająco.
Otworzył i zamknął pysk. No właśnie... Nie. Nie, to brzmiało głupio. Rzeczywiście może zabrzmiał na desperata, który szukał ochrony, ale nie. Nie mógł wmieszać w to swojej siostry.
— Nie?
— To się ogarnij, bo zawstydzasz mnie przy wszystkich. I popraw sierść na łbie — to powiedziawszy odeszła.
Został na powrót sam. Rzeczywiście powinien szybko się ogarnąć, jeśli miał dalej kontynuować swoje przebywanie na bankiecie. Łapą ułożył sobie futerko na głowie, a gdy upewnił się, że już nie wyglądał jak przestraszone pisklę, wrócił do towarzystwa, starając się unikać jak tylko może Van Cooinów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz