*niedługo po zgromadzeniu, na którym Wieczór obiecała Muszli wyjście*
Muszlowa Łapa obudziła się z samego rana, a gdy tylko uzyskała na tyle świadomości otoczenia, by zrozumieć, że już zaraz nastanie świt, podniosła się błyskawicznie na łapy. Nawet nie zaczęła się myć, tylko od razu z pośpiechem i uśmiechem wyszła z legowiska. Poprzedniego dnia w znanym sobie dobrze miejscu w lesie zostawiła kilka swoich zapasowych muszelek na barwniki, a i również trochę samych barwników. Wszystko skrzętnie ukryła, by żaden kot, żadne zwierzę nie mogło zniszczyć jej przygotowanych wcześniej zasobów do malowania. Również podczas przerwy w treningu zebrała kawałek odstającej kory z drzewa, by na niej ułożyć wszystkie potencjalne znalezione w powrotnej drodze barwniki. Podczas treningu widziała potencjalnych kandydatów, więc gdy tylko miała okazję i nie przeszkadzało to mocno w treningu, zbierała potencjalne materiały do malowania.
Praktycznie wybiegła z legowiska. Chciała zacząć trening już, teraz! Nauczyć się trochę, by mieć co pokazać mamie z Klanu Wilka, a także by móc przed powrotem do obozu stworzyć nowy malunek w plenerze. I nie miał to być byle malunek…
Dreptała łapami w miejscu tak energicznie, że zdawało się, iż zaraz wytupta cztery dziury w ziemi obozu Klanu Wilka. Odkąd do niego trafiła, rzadko zdarzały się jej podobne zachowania. Jednakże teraz było inaczej. Chciała żeby Śnieżny Wicher wyszedł z legowiska już teraz, zaraz! Była zdeterminowana, chciała jak najszybciej się za wszystko zabrać!
Czekała na vana, a to czekanie jej się dłużyło. Gdzie on był? Czemu nie mógł wstać wcześniej?!
Gdy tylko kocur się pojawił, szybko do niego podeszła i nie zważając na jego zdziwienie z determinacją swym wzrokiem i zachowaniem pospieszała go do wyjścia z obozu.
Trening poszedł dobrze. Wrócili do nauki polowania, jednolita zaprezentowała, znowu, pozycję łowiecką swemu mentorowi i podjęła się próby łapania zwierzyny. Po tym wstępie zaczęli naukę tropienia. Muszla chłonęła wiedzę, jaką przekazywał jej w większości biały mentor. I to można powiedzieć, że efektywniej, niż zwykle, bo dostała wielkiego wybuchu determinacji przez świadomość, że to właśnie dzisiaj, dwa dni po zgromadzeniu na którym wraz z Wieczorną Marą się na siebie otworzyły, miały razem wyjść na spacer, a bicolor miała pokazać jej swe ulubione miejsca. Nie mogła się tego doczekać. W końcu spędzenia czasu z mamą z Klanu Wilka. Wspólnej rozmowy, zacieśniania ich więzi, wspólnego polowania, pokazania mamie, czego się nauczyła podczas swego treningu. Może zastępczyni jej coś doradzi?
Chciała jej dać prezent. Malunek. Taki wyjątkowy. Na dobry start.
Wyjaśniła mentorowi, że chce zrobić prezent dla mamy i żeby trochę zostali po zakończeniu treningu, by mogła go sobie namalować w terenie. Ten zgodził się ku jej szczęściu. Pilnował by nic jej się nie stało, lokalizował zwierzynę którą mógł lub mogli złapać w powrotnej drodze…
A ona zbierała dodatkowe barwniki a potem tworzyła swe arcydzieło.
Po namalowaniu przez niebiesko-białą tła i zaznaczeniu sobie podstawowych elementów wrócili do obozu. I to tam, osłaniając swój rysunek ze wszystkich stron, w legowisku uczniów kończyła swe arcydzieło.
Naprawdę się postarała.
Otarła czoło, przez przypadek brudząc je nieco farbą, którą akurat miała na łapie. Spojrzała na swe dzieło. Tło poszło jej całkiem nieźle – udało jej się ująć krajobraz Klanu Wilka tak, jak mniej więcej chciała.
Trzy postacie w centrum obrazku też wyglądały już całkiem nieźle, chociaż z nich zdecydowanie Muszla nie była tak zadowolona. Co innego tło, a co innego postacie na nim. One wymagały większej troski, większej precyzji niż to co było za nimi, las, odbijające się w wodzie promienie słońca, czy też snopy światła padające na leśną ściółkę i to, co znajdowało się ponad nią, to wszystko były osobne, ważne, ale zdecydowanie różne elementy kompozycji.
Do tej pory zdążyła namalować dwa, duże, dorosłe koty. Starała się oddać sylwetki postaci jak najlepiej. Malowała ich kształty z precyzją, przykładając się szczególnie do uszu, bo to z nimi nie raz miała największy problem. Nie jednokrotnie musiała zmienić je nieco, nie będąc ustatysfakcjonowaną z ich wyglądu, zdzierając farbę, to zakrywając ją nową inną, ukrywając przy tym poprzednie defekty obrazka. Pewna frustracja tylko pchała ją dalej do tworzenia idealnego arcydzieła. Starając się oddać kształt oczu, namalowała dwie pary kolorowych krop. Były zbliżonych, jednakże zdecydowanie różnych kolorów, jedne bardziej przypominające morskie fale, a drugie niebne sklepienie.
Dobrze, teraz następna postać…
W końcu po otarciu czoła przekrzywiła nieco głowę, oceniając swoje dzieło.
Przydałoby się jeszcze coś dodać tu… i zmienić tam…
Zabrała się jeszcze raz za ostateczne poprawki, za dodatki i ulepszenia.
Gdy w końcu Muszlowa Łapa skończyła, udała się na zasłużony odpoczynek, czekając, aż farby wyschną. Wiedziała, że Wieczór przyjście do niej jeszcze trochę zajmie, no bo w końcu pewnie nie pojawi się od razu po jej treningu. Raczej czarna potrzebowała najpierw chwilę odpocząć i zjeść, dzięki czemu młodsza miała czas.
Później, gdy farby były już zdecydowanie lepiej zaschnięte wzięła ze sobą obrazek, by skierować się na ubocze. Położyła go obok siebie, następnie siadając… Zastępczyni nie było nigdzie na horyzoncie i dobrze, bo obrazek mógł sobie spokojnie doschnąć. Mimo to, nie widząc nigdzie matki po jakimś czasie vanka zapytała przechodzącego obok Śnieżnego Wichra, czy czasem nie widział kocicy.
I tak niebiesko-biała czekała i czekała, było już popołudnie, wręcz widziała jak słońce się przesuwało i nieco zmieniało kolor. Nie było jeszcze wieczoru oczywiście, ale robiło się coraz później. Nie zrobiło się jednak jeszcze oczywiście jakoś szczególnie późno, było na tyle wcześnie, by terminatorka nie straciła nadziei czy zaczęła wątpić.
Tylko trochę się zastanawiała, kiedy Wieczorna Mara przyjdzie.
Aż w końcu, już jakiś czas po tym, jak przeniosła się bliżej wyjścia z obozu…
Zastępczyni pojawiła się. Na pysku Muszlowej Łapy od razu zagościł uśmiech, a kotka chwyciła malunek w zęby, podchodząc do zastępczyni wilczaków szybkim krokiem.
Nim ta zdążyłaby cokolwiek powiedzieć, młodsza położyła korę z malunkiem na niej skierowanym do ziemi.
- H-hej, m-mamo! – przywitała się nieśmiało, nieco niepewnie, ale i z radością, ekscytacją wypływającą z jej głosu. – ja… zrobiłam dla ciebie prezent… - miauknęła.
Nie dając kotce czasu na odpowiedź, nie mogąc już dłużej cierpliwie czekać na żadną reakcję, pochyliła się by chwycić fragment kory w pysk w inny sposób niż wcześniej, gdy nosiła go po obozie, tak, by matka już mogła zobaczyć malunek znajdujący się na fragmencie drzewa.
Na tle przez młodszą wymalowanego lasu, zieleni i brązów, a także niebieskiego jeziora w oddali, znajdowały się trzy postacie – dwie dorosłe, przedstawiające długofutrą czarno-białą kotkę i liliowo-białą osobniczkę o krótszym, półdługim futrze w odmianie point. Przed nimi zaś widoczna była mniejsza, w większości biała, upstrzona ledwo kilkoma miejscami z szaro-niebieskim kolorem postać o okrągłych oczach, tak samo niebieskich jak te zastępczyni.
Młoda czuła wstyd, bo do schnącej farby przez wcześniejsze odłożenie malunku gdy czekała na przybycie bicolor, po bokach obrazku przykleiło się trochę piasku i parę małych zdrewniałych, acz zgniecionych fragmentów niezwykle młodych gałązek, ale starała się tym nie przejmować.
Czekała na reakcję matki.
Tak bardzo starała się z tym prezentem, malunkiem ich rodziny. Miała nadzieję, że zastępczyni, jej mamie się spodoba.
<Mamo?>
[1118 słów]
[przyznano 22%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz