Błogi spokój tego dnia przerwał jej podniesiony głos pewnej dobrze jej znanej srebrnej kotki. Spojrzała na nią z niezadowoleniem, że w ogóle raczyła jej przeszkadzać po tym, jak ostatnimi czasy odważyła się kwestionować decyzje Sroczej Gwiazdy.
Temat, jaki Makowe Pole poruszyła, brzmiał wyjątkowo ciekawie. Czyżby jej niespełna rozumu potomek, w końcu okazał się w czymś przydatny? Pomijając kwestię, iż jak zawsze musiał w czymś nawalić, bo w końcu dał się przyłapać na swoim czynie, to Zając była... całkiem zadowolona z faktu, iż w ogóle spróbował.
— Zważaj na słowa — odparła, dosyć spokojnie jak na nią. — Masz to, na co zasłużyłaś. Nie rozumiem twego oburzenia. Idź powarczeć na kogoś innego, ja jestem zajęta — stwierdziła chłodno.
Srebrna uderzyła gniewnie ogonem o ziemię, posyłając jej pełne poirytowania spojrzenie.
— Czym niby zasłużyłam? Tym, że dbam o godność tego klanu? — warknęła. — A czym ty niby jesteś zajęta? Nie widzę, byś robiła cokolwiek ważnego, w przeciwieństwie do mnie! — obruszyła się. — Ten klan schodzi na psy...
Liliowa przeciągnęła się, pozwalając Mak wsłuchać się w piękne dźwięki ciszy, kiedy ta nie strzępiła jęzorem na prawo i lewo. Ich przyjaźń była skomplikowaną do opisania relacją. Niby się lubiły, ale teraz mało co na to wskazywało.
— Jestem zajęta unikaniem przerośniętych pcheł. Niestety, przez ciebie mi to nie wyszło — rzuciła z udawanym żalem. Starała się pohamować swoją pogardę względem czarnej, bo inaczej jej odczuć w tym momencie nie była w stanie nazwać. — Jesteś mało bystra, skoro nie wiesz, czym zawiniłaś.
— Czy ty nasłałaś na mnie swojego bachora? — syknęła. — Wiesz co, Zając? Kiedyś byłaś lepsza. Dużo lepsza. Stoczyłaś się. Przez tę swoją dzieciarnię i bezmyślne podążanie za Sroczą Gwiazdą — stwierdziła, znacznie spokojniejszym tonem głosu. — Żyj sobie dalej w ten sposób. Pogadam z kimś rozsądniejszym, ale nie zdziw się, jak będziesz musiała kopać dołek dla swojego dzieciaka. Jeszcze jedna taka akcja, zapamiętaj to sobie.
Vanka nie odpowiedziała jej na to. Nie ruszając się z miejsca, w spokoju obserwowała, jak srebrzyste futro znika pośród trzcin.
— A żebyś się utopiła... — rzuciła pod nosem.
Temat, jaki Makowe Pole poruszyła, brzmiał wyjątkowo ciekawie. Czyżby jej niespełna rozumu potomek, w końcu okazał się w czymś przydatny? Pomijając kwestię, iż jak zawsze musiał w czymś nawalić, bo w końcu dał się przyłapać na swoim czynie, to Zając była... całkiem zadowolona z faktu, iż w ogóle spróbował.
— Zważaj na słowa — odparła, dosyć spokojnie jak na nią. — Masz to, na co zasłużyłaś. Nie rozumiem twego oburzenia. Idź powarczeć na kogoś innego, ja jestem zajęta — stwierdziła chłodno.
Srebrna uderzyła gniewnie ogonem o ziemię, posyłając jej pełne poirytowania spojrzenie.
— Czym niby zasłużyłam? Tym, że dbam o godność tego klanu? — warknęła. — A czym ty niby jesteś zajęta? Nie widzę, byś robiła cokolwiek ważnego, w przeciwieństwie do mnie! — obruszyła się. — Ten klan schodzi na psy...
Liliowa przeciągnęła się, pozwalając Mak wsłuchać się w piękne dźwięki ciszy, kiedy ta nie strzępiła jęzorem na prawo i lewo. Ich przyjaźń była skomplikowaną do opisania relacją. Niby się lubiły, ale teraz mało co na to wskazywało.
— Jestem zajęta unikaniem przerośniętych pcheł. Niestety, przez ciebie mi to nie wyszło — rzuciła z udawanym żalem. Starała się pohamować swoją pogardę względem czarnej, bo inaczej jej odczuć w tym momencie nie była w stanie nazwać. — Jesteś mało bystra, skoro nie wiesz, czym zawiniłaś.
— Czy ty nasłałaś na mnie swojego bachora? — syknęła. — Wiesz co, Zając? Kiedyś byłaś lepsza. Dużo lepsza. Stoczyłaś się. Przez tę swoją dzieciarnię i bezmyślne podążanie za Sroczą Gwiazdą — stwierdziła, znacznie spokojniejszym tonem głosu. — Żyj sobie dalej w ten sposób. Pogadam z kimś rozsądniejszym, ale nie zdziw się, jak będziesz musiała kopać dołek dla swojego dzieciaka. Jeszcze jedna taka akcja, zapamiętaj to sobie.
Vanka nie odpowiedziała jej na to. Nie ruszając się z miejsca, w spokoju obserwowała, jak srebrzyste futro znika pośród trzcin.
— A żebyś się utopiła... — rzuciła pod nosem.
***
Mak się może i nie utopiła, ale Zając nie miała okazji już więcej usłyszeć jej głosu. Za to robiła za pocieszycielkę dla Pszczółki, która uznała, że z ich grupy przyjaciół tylko ona jej została, bo Cedr zmarła już dawno, a Sroka była zajęta swoimi liderowskimi obowiązkami.
Liliowa zaszyła się w legowisku wojowników, gdy już wszyscy raczyli dać jej spokój. Zwinęła się na posłaniu, jednak nim zdążyła zmrużyć oczy, uformowała się przed nią pewna czekoladowa postać.
— Mamo... — wykrztusił. — Chyba nie wyszło mi to, co ci obiecałem...
Strzepnęła ignorancko ogonem.
— Wiem, słyszałam — mruknęła. — Nie było źle. Za to oburzenie na pysku Mak, mogę ci wybaczyć, że nie podołałeś.
Kocur zesztywniał, patrząc na nią w osłupieniu.
— Naprawdę? — wykrztusił.
Westchnęła. Teraz będzie to przeżywał jak kocię upolowanie pierwszej zwierzyny.
— Tak. Jak na ciebie, mogę powiedzieć, że jestem nawet zadowolona, że w ogóle spróbowałeś.
Nie wiedziała, skąd ta łaska i dobroć w jej głosie. Cuchnący Śledź zdawał się za to rozpromieniony, bo wrócił do swojego posłania w podskokach. Przyglądała mu się tylko chwilę w zamyśle, nim w końcu nie zmrużyła porządnie oczu i nie oddała się snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz