jeszcze w żłobku
Obserwował w rozbawieniu poczynania rudego gnoma z lekkim, nic niezdradzającym uśmiechem na pysku.
- Hm? - zerknął na linię, po czym na kocurka, a chwilę po tym westchnął przeciągle - Służyć? Prezenty bez okazji, nawet, jeśli będziesz postępować wbrew Klanowi Gwiazdy? - pokręcił ze smutkiem i niedowierzaniem głową - Gwiezdny posłaniec nie może nikomu służyć. W tym wypadku, musimy się mój drogi pożegnać, wielka szkoda, miałem w planach przynieść ci pewnego dnia świecące muszle, bursztyny z głębin oceanu, błyszczące kamienie, pióra ptaków ognistych... Niemniej, cóż, zdaje się, że czas niedługo pryśnie - Zaczął się zbierać mozolnie do wyjścia.
- Stój! Co powiedziałeś?! - zapowietrzył się aż, a jego oczka zabłysły na wzmiankę o tych magicznych rzeczach. Podbiegł do kocura i stanął pomiędzy nim a wyjściem, nie zamierzając go tak łatwo wypuścić. - Przynieś mi te psedmioty, a zgodzę się nie zmusać cię do służby. Ale psynieś!
- Jesteś pewny? - lilowy zerknął na kociaka jakby z zamyśleniem i smutno - Wtedy byś musiał respektować wszystko co powiedziałem, jesteś na tyle silny, by to udźwignąć? Na tyle lojalny, by dochować tajemnicy?
- To zalezy cy naplawdę psyniesies mi te rzeczy. Jeśli tak to owsem. Nie zdladziłbym słówka o tobie, bo wtedy moje siostly też by chciały to dostać, a ja nie chcę się z nimi dzielić - wytłumaczył to kocurowi z poważnym wyrazem pyska.
- W takim razie do zobaczenia następnym razem - Bo jak przyjdzie Lew to mnie spierze - I jeśli będziesz grzeczny, wtedy przyniosę ci jedną z zapowiedzianych rzeczy~ - pożegnał się, pozostawiając wiewiórę łapczywie chowającą swoje zabawki przed rodzeństwem. Oh Gwiezdni, to będzie utrapienie.
Przez następne dni starał się i unikać żłobka i Lew. Jakoś nie wyobrażał sobie, by gówniak dochował tajemnicy, a nie chciało mu się słuchać jęczenia tej rudej zmory. Co prawda zawsze miał broń w postaci swoich zębów i możliwości ugryzienia drugiego rdzawego poślada, ale jakoś niezbyt mu to teraz grało w głowie. Po kilku dłuższych dniach, gdy udało się znaleźć krótką chwilę możliwości, gdy to Piasek robił za niańkę, kocur podrzucił do żłobka trzy przedmioty. Dwa gładkie piórka i jeden z kwarców co mu się udało wygrzebać z ziemi. Zaraz potem się jednak zmył, rozpływając się niczym zjawa. Na razie traktował to jako ciekawą zabawę, w końcu jego poprzednia, zmanipulowana przez Lew zabawka, znikła na granicach. Może obserwacja nowej i jej rozwoju, nie będzie taka zła?
。·◦⌟‒▾♞▾‒⌞◦· 。
Obudził go wrzask. Co prawda nie spał twardo, raczej był już w miarę rozbudzony, jednak brakowało mu kilku chwil do zebrania się do kupy. Tymczasem jego osobista poduszka zaczęła wierzgać. Uniósł prawą powiekę. Chyba rola poduszki nie jest AŻ TAK ciężka.
- Pomocy! Mamusiu! Ratuj! Mordują mnie! AAA!
- Czemu tak bardzo nienawidzisz moich biednych uszu... obudzisz cały klan...- mruknął jedynie winowajca sennym głosem, jak gdyby nigdy nic przytulając do siebie rudego wiewióra.
Kolejny przeraźliwy pisk przeszył legowisko uczniów, zmuszając biały pysk do skrzywienia się gwałtownie. Oooo, jak dobrze, że połowa klanu już nie spała. Niemniej, jego czekał ostatni dzień kopania rowów. Ta mała żmija mogłaby to zrozumieć.
- Zostaw mnie! Zabijasz mnie! Nierudzieje! Pomocy! Mamo! Mamooo! - wrzeszczał, szarpiąc się w uścisku kocura, wbijając mu pazurki w futerko
- Zabijam? - spytał unosząc głowę, która została odepchnięta przez małe rude łapy - Czemu miałbym zabijać swoje posłanie? - skrzywił się na kolejny krzyk, w końcu puszczając ucieleśnienie wścieklizny. Tak... Gracja była zdecydowanie lepsza.
- NIE JESTEM TWOIM POSŁANIEM! - wydarł się dobitnie, aby do niego to dotarło, po czym czując, że zdobył wolność, odbiegł jak najdalej od zdegradowanego, łapiąc oddech. Zaczął szybko się przeglądać, z odrazą i paniką strzepując kłębki nierudego futra, które na nim osiadły. Kiedy upewnił się, że nic więcej na nim nie pozostało, posłał kocurowi mordercze spojrzenie. - Ja rozumiem, że moja boska istota może zesłać błogosławieństwo na tych, którzy ośmielą się mnie dotknąć, ale pierwszy raz widzę takiego desperata, który chce umrzeć! Och, moje futerko. Jakie to obrzydliwe! Będę musiał kazać mamusi by mnie umyła, aby pozbyć się tego smrodu! SKAZIŁEŚ MNIE PLEBSIE! SKAZIŁEŚ MOJE BIEDNE CIAŁO! POWIEM O WSZYSTKIM MAMUSI!
- A-a-aaa~ - wydobyło się z pyska Szepta, który to wrócił do ułożenia się wygodnie i rozciągnięcia w najbardziej ostentacyjny sposób, jaki tylko był możliwy - To nie ty tu jesteś posłańcem gwiezdnych, pamiętaj~ Właśnie pobiłeś ich ulubioną zabawkę, która próbowała okazać ci trochę miłości - rzucił urażonym, smutnym głosem, po czym przeturlał się z grzbietu na brzuch, by zerknąć na wyrośnięte kocię - Lewcia na pewno się ucieszy, że ktoś kocha jej kociaki~ Mogę nawet sam jej powiedzieć! W końcu myślę, że będzie przeszczęśliwa, że kolejny kot został nazwany z twojego pyska plebsem... ah... coś myślę, że zaczynasz gromadzić sobie całkiem spore towarzystwo wrogów myszko. Jesteś pewny, że chcesz iść na wojnę z gwiezdnymi~? - rzucił z lekkim uśmieszkiem, obserwując dalej Płomyczka. W końcu co jak co, ale w końcu Szept przedstawił się jako gwiezdny posłaniec, prawda?
- Posłaniec, zasraniec! Nie jestem już małym kocięciem, aby wierzyć w takie bajki! Wiem kim jesteś. Jesteś synem Różanej Przełęczy. Mamusia mi dużo o tobie opowiadała! Zresztą gdybyś był tym całym posłańcem wiedziałbyś o mojej wyjątkowości i nie robiłbyś z wybrańca posłania! - Napuszył się rozeźlony. - A bardziej składał mi hołd. Agh... obrzydliwe. Dotykałeś mnie! - biadolił pod nosem
- Masz natychmiast błagać mnie o przebaczenie! Już! I trochę szacunku do mej osoby! Nie jestem żadną myszką!
- Oczywiście, że jestem synem liderki, a tym samym gwiezdnym posłańcem - rzekł siadając i wzruszając barkami - To znaczy... że jestem lepszy od ciebie! Ha! Co ty na to? Może też poczekam na przeprosiny za nazwanie mnie plebsem i podrapanie mojego biednego futra....
- Nigdy! - zafuczał rozeźlony. - Ta twoja liderka jest tylko tymczasowa. Czekała na moje przybycie. Gdy skończę szkolenie na lidera, przejmę po niej obowiązki tak jak chcę tego sam Klan Gwiazdy! Więc lepiej to ty uważaj na słowa! - powiadomił go z taką żarliwością, która wskazywała na to, że naprawdę w to wierzył. - I trzymaj się ode mnie z daleka! Nie wolno. Mnie. Dotykać. Nigdy!
- Oczywiście, Myszko - rzekł wstając, jeszcze przechodząc niespodziewanie cmokając rudzielca w czoło i znikając w wyjściu z legowiska uczniów, zostawiając, znów, zszokowanego rudzielca, który przez, najwyraźniej nadmiar miłości, upadł w szoku na posłania. Czy Szept się tym przejął? Nieeee, jak gdyby nigdy nic przeciągnął się na zewnątrz, wytarł resztki rudego futra o łapę, po czym cichaczem ulotnił się na zewnątrz, gdzie to znaleźć miał dziurę prowadzącą do tuneli. Eh, pewnie Jeleni Puch już tam coś zaczął. Nie musiał się więc spieszyć.
<Dziecko z traumą?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz