Obił mordę jakiemuś typowi i wracał do bazy bardzo z siebie zadowolony. Te zadania, które zlecał mu Entelodon były wspaniałe! Normalnie czuł jak rozkwita! Duma wręcz go rozpierała, kiedy kroczył uliczkami z dobrze wykonanej roboty. Tu w końcu ktoś go doceniał, tu w końcu ktoś się go bał. Ci samotnicy byli słabi. Żaden nie miał z nim szans, ha!
Nagle przystanął, bo ujrzał znajomą postać, która wwiercała w niego swoje spojrzenie. O nie... Co ona... tu robiła?!
— Jak mija dzień, Nastroszone Futro? — spytała pogodnie Bastet, jednak wciąż typowym dla siebie chłodem. — Słyszałam, że ci się oberwało.
Rzeczywiście informacja o ich sprzeczce dotarła do właściwych uszu. Nie zamierzał dać się jej jednak ponownie sprowokować, zaciskając z trudem pysk na swoim języku. Duma go zabije jeśli znów będzie zmuszony płacić Jafarowi za jego błędy. Jednak nie potrafił po prostu tak zignorować jej słów. Gdyby teraz odszedł z podkulonym ogonem... Okazałby się tchórzem bez honoru!
Uniósł na nią spojrzenie, chociaż uszy przylegały mu płasko do głowy.
— Ciekawe kogo to zasługa... Zadowolona jesteś z siebie?
— Owszem. Tą sytuację dopisuję do listy moich osiągnięć — odparła spokojnie. — Dziękuję, że doceniasz moje umiejętności upokarzania innych kotów, jednak sądzę, że była to w większości twoja zasługa. Wystarczyło być grzecznym i niezbyt aroganckim, a spójrz, jak miło byśmy sobie pogawędzili...
Zmrużył oczy, patrząc na nią z ogromną urazą i niechęcią. Jasne... Już to widział...
— Tak... — miauknął tylko. Nie mógł znów podpaść. Bądź co bądź, Bastet i jej szef byli sojusznikami. Nie chciał, aby przez niego runął tak ważny dla Entelodona sojusz. Wtedy nawet Duma by mu nie pomógł, a miastowa szycha wtarłaby go w beton tak, że już nigdy by się nie pozbierał.
— Rozumiem więc, że spór zakończony? — Usiadła, prostując się. — Jak zatem u Entelodona? Nie mieliście ostatnio żadnych komplikacji?
Tak... Zakończony. Chyba... Chociaż nadal był na nią obrażony, że na niego doniosła. Podły szpicel.
— U niego dobrze. Załatwiałem właśnie jednego typa, który mu się naraził — Uśmiechnął się pod nosem, bo wspomnienie zwycięstwa napawało go dumą. Pokazywało mu to, że nie był taki beznadziejny za jakiego zawsze uchodził w Klanie Nocy. Tutaj... Tutaj był kimś. Miał namiastkę władzy, którą zawsze pragnął posiadać.
— Zatem widzę, że twoja profesja jest dość podobna do mojej. Mi również zdarza się zrzucać z dachów i miażdżyć głowy wrogom Jafara. Ale nie tylko. Jesteśmy sojusznikami, a więc wróg Entelodona jest i moim wrogiem. — Uniosła brodę. — To takie ironiczne, że wciąż znajdują się koty dość głupie, by znieważyć najsilniejsze w mieście osobowości. Myślą, że oszukają diabła.
— Tak. Głupcy — zaśmiał się, nieco rozluźniając się przy kocicy, ponieważ schodziła na bardzo interesujące tematy. A on cóż... lubił porozmawiać z kimś kto rozumiał, jaką frajdą było klepanie kogoś po mordzie. — Ale to wspaniałe uczucie. W klanie za coś takiego by mnie wygnali albo zabili, a tutaj mogę legalnie czynić to co jest moją pasją i jeszcze ode mnie tego oczekują. Uwielbiam sprzątać problemy. To super zabawa.
Bastet uniosła brew, oplatając ogonem swoje łapy.
— W klanie — powtórzyła. — Czym są te "klany"? Nie pierwszy raz słyszę to określenie, ale niedużo kotów wie więcej na ten temat.
O! Czyli jednak było coś czego panna mądralińska nie wiedziała. Ale wiadomo... Mało kto znał leśne społeczności, które znajdowały się poza Betonowym Światem. Jego wiedza była więc cennym towarem. Ale... nie byłby sobą, gdyby jej o tym nie opowiedział. Uwielbiał w końcu uchodzić za kogoś mądrzejszego niż był w rzeczywistości. Akurat wspomnienia o dawnym domu były wciąż żywe, więc bez problemu rozpoczął:
— Klany... To takie większe gangi liczące kilkadziesiąt kotów. Żyją w dziczy, lasach, polach czy na wyspie. Funkcjonują jako społeczeństwo. Jest hierarchia, na szczycie stoi lider, co przewodzi i jego zastępca, co przejmie jego funkcje po jego śmierci. Potem są medycy czyli tacy uzdrowiciele, oni nie mogą mieć potomstwa ani partnerów. Dorosłe koty szkolą się na wojowników, czyli takich gangsterów co pilnują terenów, walczą i polują na zwierzynę dla wszystkich. Są jeszcze uczniowie, tacy młodzi co się szkolą na wojowników oraz królowe - ciężarne kotki i kocięta. A gdy jesteś staruchem idziesz do starszyzny, leży się tam i nic nie robi, a uczniowie wymieniają im mech, dają jeść i wyciągają kleszcze — podzielił się informacjami z kocicą. — No i jest kodeks — prychnął. — Strasznie ograniczający. Zabijanie jest tam karane wygnaniem. Ja sam odszedłem, bo miałem dość tego co tam się działo... Baby doszły do władzy i próbowały mnie sobie podporządkować, bym skakał na każde ich zawołanie. Odrażające istoty!
Samotniczka zaśmiała się czystym i klarownym śmiechem, gdy tylko skończył.
— Czyli rozumiem, Zjeżku, że wylądowałeś tutaj z frustracji bycia podporządkowanym płci żeńskiej? Powiedziałabym nawet, że bycie uciśnionym przez kotki jest lepsze, niż przez koty takie jak Entelodon. Gdy dołączasz do gangu, nie ma już z niego powrotu. — Wysunęła teatralnie pazury, przyglądając się im. — Oczywiście to dotyczy tylko słabych kotów. Te silne i ambitne z pewnością zapracują na sympatię pana miasta. A system tych leśnych dzikusów zdaje się niezwykle wadliwy. Jak dbają o pewność, że członkowie klanu będą lojalni wobec ich przywódcy bez zastosowania przemocy? Samo przetrzymywanie w grupie staruchów to duże obciążenie. W miejskich historyjkach klanowe koty były antagonizowane, a, jak widzę, są całkowitym tego przeciwieństwem.
Strzepnął ogonem słysząc jej słowa.
— Właśnie, że nie! Mówisz tak, bo jesteś kotką i nie doświadczyłaś tego co ja! Tutaj... — Wziął głęboki oddech. — Tutaj odetchnąłem pierwszy raz odkąd się urodziłem. Praca dla Entelodona, nieważne jak brudna i parszywa jest sto razy lepsza niż podleganie babom. — Najeżył się. — No jest wadliwy i bardzo ograniczający. Tam za podniesienie łapy na kogoś dostajesz karę, możesz stracić swoją pozycję i zostać na powrót kociakiem będąc staruchem. Zastraszają ich właśnie w taki sposób, a gdy ktoś jawnie się sprzeciwia to przechodzą przez wygnanie. A owszem. To srające tęczą zbiorowisko gejów i lesb, co niszczą porządne koty!
— Wyluzuj, Zjeżku. Stroszysz się jak kocię i wystarczy jedno słówko, żeby cię zirytować. Nic dziwnego, że takie imię ci nadano — prychnęła, słysząc kolejne słowa. — Czyli w taki sposób karają koty? Cofając dorosłych wojowników do rangi kocięcia? To wygląda bardziej jak zabawa lub nieśmieszny żart, niżeli grupa, która miałaby prawo określać się mianem klanu. Jeśli przeszkadzają ci związki homoseksualne, trafiłeś chyba na niezbyt dobre miejsce, kochany. Tutaj roi się od gejostwa. Myślisz, że nigdy nie przespałam się z kotką? — parsknęła, jakby rozbawiona jego rozumowaniem.
Na jego pysku pojawił się obrzydzony i zdegustowany wyraz. Cofnął się od niej jak od jakiegoś robactwa, które na niego wlazło. Co?! O fuj! Jak ona mogła tak szczerze się do tego przyznać?! To było... nawet nie chciał kończyć. Wystarczyło, że udało mu się wyobrazić sobie, że ta tutaj przed nim była zdolna do tak gorszących czynów, jak pocałowanie innej kotki. Ble!
— Jesteś obrzydliwa! W gangu Entelodona nie ma żadnych gejów, ty nie należysz do niego... A w Klanie Nocy... Tam zmuszano mnie do bycia jednym z takich zboczeńców! Tu mogę być kim tylko chcę! I nie nazywaj mnie Zjeżykiem. — Tupnął oburzony łapą. — Nie jestem kociakiem, mógłbym z łatwością cię pokonać. Walczyłem z samym Entelodonem i zobaczył we mnie potencjał, potencjał, którego nikt nie dostrzegał w moich rodzinnych stronach. Dlatego jestem tu gdzie jestem i nie zamierzam cię słuchać, jak będziesz gadać dalej te swoje bzdury.
— Nie ma żadnych gejów? Jeden z jego synów jest partnerem Jafara. Wie o tym całe miasto — parsknęła. — Wszyscy są do tego przyzwyczajeni. To jest Betonowy Świat, większość kotów flirtuje z kim popadnie i płeć nie ma dla nich znaczenia. Przyzwyczaj się. Zmuszanie do homoseksualizmu nie jest raczej mądre, zważając na to, że musicie się rozmnażać, żeby klan przetrwał — jego słowa sprawiły tylko, że Bastet uniosła brew z powątpiewaniem. — Wiara w to, że siła mięśni to jedyne, co pozwoli ci wygrać, jest naiwna. Liczy się taktyka i rozum, Zjeżku — podkreślając to, puknęła się pazurem w czoło. — Jeśli w to wątpisz, śmiało, zmierz się ze mną. Chętnie trochę poćwiczę i może się czegoś nauczę, skoroś tak dobry. Lubię wyzwania.
Wbił w nią niezadowolony wzrok. To co mówiła było herezją! Przecież miał oczy i widział jak jest naprawdę. Może po mieście chodziły takie obrzydliwe plotki, ale nie było w tym ani grama prawdy! Inaczej dawno by zauważył, że taki Duma go podrywa, a przecież tak nie było! Nie rzucał się na niego i nie zapraszał na randki jak ktoś kto lubiłby tą samą płeć. Najwidoczniej Bastet próbowała namieszać mu w głowie, ale nie! On się nie da wyrolować!
— Brednie! Poznałem jego synów i żaden z niego gej! To moi kumple. Nie podrywali mnie nigdy, a to cecha gejów! — powiedział co wiedział, nie dając jej wiary. — Dlatego odszedłem! Nie chciałem żyć w świecie, gdzie ktoś narzucał mi kim mam być — Słysząc jej zachętę do bójki, uśmiechnął się pod nosem. Zaraz da tej lesbie nauczkę. Zobaczy, że nie ma z nim szans! — Dobra. Dawaj. Jeśli wygram to przestaniesz mi ubliżać, a jak ty wygrasz to będziesz mogła wołać na mnie jak ci się żywnie podoba. Stoi?
Kotka uśmiechnęła się.
— Stoi — odparła, zaskoczona nieco tak głupim zakładem.
Samotniczka czekała, przygotowana na jego pierwszy ruch. Nie dał jej jednak dużo czasu do namysłu. Rzucił się na nią od razu, próbując zbić ją z łap i przycisnąć do podłoża. Liczył na szybką wygraną. Bastet może i znana była na całe Siedlisko Dwunożnych, ale była przecież kotką. I to opowiadającą odrażające rzeczy! A on... on był niezły w walce! Udowodni jej, że się co do niego myliła.
Samica uskoczyła, ale wcale go to nie zniechęciło. Rzucił się ponownie, próbując użreć ją dość boleśnie w łapę i udało się! Przeciwniczka wydała z siebie wrzask. Ha! Czyli teraz pójdzie z górki. W końcu wybrał tą część ciała na cel, ponieważ szybko zakończą tak pojedynek. Nie chodziło w końcu o zabicie kotki, a ukazanie swojej dominacji. A najlepsze w tego ukazaniu było przyciśnięcie jej do brudnej betonowej drogi.
Jedyny logiczny sposób na uwolnienie się, jaki przyszedł Bastet do głowy, to wysunięcie pazurów i użarcie go w gębę. Zrobiła to, a następnie wykręciła tylną łapę, by zbić go z nóg. Korzystając z wolnego momentu, rzuciła się pędem w kierunku dużego kontenera. Wskoczyła na niego, a potem na balustradę. Zachowując równowagę, szła po poręczy balkonu, wskakując następnie na dach.
— Wespniesz się do mnie? — miauknęła spokojnie z góry.
Co to były za ucieczki? Tak się u nich walczyło? Oburzające!
— Tchórz! Oczywiście, że wejdę — i na potwierdzenie swoich słów, wskoczył na kontener dość niezgrabnie, podciągając się na balustradę. Zachwiał się na moment, prawie tracąc oparcie, ponieważ nie przywykł jeszcze do tego sposobu poruszania się. W dziczy nie ma przecież takich śliskich tworów, w które nie da się wbić pazurów, a następnie wskoczył na dach, wbijając mocno w dachówki łapy, podciągając się z ciężkim sapnięciem.
— Ha! Widzisz! Udało się — wydyszał.
Gangsterka uśmiechnęła się do niego przebiegle.
— Dyszysz jak starzec — zacmokała. — Zmęczyło cię parę skoków?
Chciał jej odpowiedzieć, ale widząc jak się rzuca w jego stronę, uskoczył w bok. Jego łapy nieprzywyknięte do nierównej, skośnej powierzchni, osunęły się, powodując że ześlizgnął się aż do krawędzi, tworząc brzydki ślad na metalu.
— Zejdźmy na ziemie! Tu nie da się walczyć! — zauważył, czując jak był blisko od zlecenia i nieuchronnej śmierci.
— Za późno, Zjeżku. Pozwoliłeś mi podyktować warunki walki — zamruczała. Spoglądała raz to w jego oczy, raz w jego łapy. Przyzwyczajona do chadzania po dachach, podeszła do niego, gdy tylne kończyny kocura zsuwały się z krawędzi. — Coś mi się zdaje, że lesba cię pokonała.
— Nie! — Położył po sobie uszy, sycząc wrogo. — Wcale nie! Dam radę! Jeszcze nie padłem od twych łap! — I na potwierdzenie tych słów, pozbierał się na do góry i skoczył w jej kierunku, by to ona leżała pokonana na ziemi, a nie on!
Kocica uskoczyła do tyłu, ale potknęła się i przewróciła. Zsunęła się kawałek, ale wysiliła się, by odepchnąć kocura tylnymi łapami. Wstała na łapy, robiąc krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu, który od ilości wysiłku znacznie jej przyspieszył. Spojrzała się na niego. Wciąż stał niżej na dachu od niej. Skoczyła w jego stronę i potoczyli się w dół. Arlekinka chwyciła się pazurami dachówek i podciągnęła, by nie spaść. A on? Poczuł jak zlatywał z dachu, w ostatniej chwili zaczepiając się pazurami o rynnę. Wisiał tak czując, że pod łapami nie miał nic. Pustka. Złapał go strach. Nie. Nie mógł tu umrzeć! Był za młody! Jeszcze nie osiągnął wielkości o jakiej marzył! Starał się wciągnąć, ale nadaremno. Mięśnie łap paliły go z bólu i wysiłku. Nie! Nie! Nie!
— P-pomocy! — wypiszczał niczym przestraszony kociak.
— No proszę, podobno "tchórz" właśnie ratuje ci życie — wydyszała samotniczka. — Ale, wiesz, tak się zastanawiam, czy ci pomagać... Byłeś w stosunku do mnie bardzo niegrzeczny, Zjeżku. Może jak poprosisz.
— Proszę! Błagam! Jak spadnę to sobie coś złamie i mnie Entelodon weźmie na straty! Błagam! Miej litość! — panikował coraz bardziej, ponieważ ostatkiem sił utrzymywał się na dachu. Jego szaleńcze młócenie powietrza tylnymi kończynami na nic się zdawało, a jedynie odbierało dech w piersi. Spadnie. Spadnie i umrze!
Bastet złapała go za kark praktycznie w ostatnim momencie, gdy już wydawał z siebie wrzask i wciągnęła z powrotem na dach.
— Spokojnie. I tak nie pozwoliłabym ci umrzeć, jesteś kotem Entelodona, nieważne, jak bardzo irytującym. Chciałam po prostu zobaczyć, jak błagasz kotkę o litość z zębami zaciśniętymi ze strachu — miauknęła, a jej ogon otarł się o jego podbródek, gdy go mijała. — Na ziemi może i byś mnie pokonał, ale nad nią to ja króluję. Powinieneś myśleć, zanim coś zrobisz.
Odetchnął z ulgą, gdy łapy znalazły twardy grunt. Szybko otarł łzy z oczu, gdy wciąż przez jego grzbiet przechodził zimny dreszcz. O rany... Było blisko. Skrzywił się na jej słowa, bo rzeczywiście... Miała rację. Nie pomyślał i przez to kocica go idealnie wyrolowała.
— Wygrałaś — wyznał po dłuższej przerwie. — Możesz teraz się tym chełpić.
Parsknęła.
— Czym mam się chełpić? Tysiąc kotów już zrzuciłam z dachu. Idzie się przyzwyczaić do wygrywania — miauknęła sarkastycznie, ale niedługo później spoważniała. — Całkiem dobrze walczyłeś, Zjeżku, trzeba przyznać. Zmęczyłam się.
Wypiął dumnie pierś słysząc, że został doceniony. I to przez kotkę! Uśmiech zalśnił na jego pysku.
— Ja też. Ale wiem... Jestem boski. Widzisz jaki talent wyrzucono? Jak tu trochę pożyję, to zobaczysz, że nawet na dachu cię pokonam! — Spojrzał w dół i zaraz sobie coś o czymś przypomniał. — E... Bastet? A jak się schodzi z dachu? Bo... Tak się składa, że nigdy tego nie robiłem... To nie drzewo...
Arlekinka przewróciła oczami.
— Zaczynam żałować, że cię nie zrzuciłam — sapnęła. Skinęła kocurowi głową, by ruszył za nią i podeszła do krawędzi dachu z tej samej strony, z której na niego wchodzili. Wycelowała wzrokiem w poręcz i skoczyła, utrzymując równowagę. — Tylko uważaj, bo zostanie z ciebie krwawa miazga, jeśli źle skoczysz.
Spojrzał w dół. Wycelowanie w taką wąską barierkę będzie trudne. Zaparł się łapami i ustawił do skoku. Trwał tak przez moment, próbując wyczuć odpowiedni moment na odbicie się od powierzchni.
— NIE POMAGASZ! — pisnął, próbując nie myśleć o rychłej śmierci.
— Nie bądź ciapą — ponagliła go, wpatrując się w jego nieudolną pozycję. — Namierz cel i skocz. Nie odbijaj się zbyt mocno, bo polecisz, ani zbyt słabo, bo twoja główka spotka się z twardymi płytami.
Wziął głęboki oddech. Łatwo jej było mówić! Ona pewnie się urodziła na dachu i miała to całe schodzenie we krwi. W końcu zebrał się w sobie i z wrzaskiem skoczył, uderzając dość boleśnie o poręcz, obejmując ją wszystkimi kończynami. Żył, ale jego brzuch cierpiał od bólu spowodowanym twardym lądowaniem.
— Ała... Moja wątroba...
— Nie rycz, przeżyjesz — odparła. — Cóż, mam nadzieję, że twoja wątroba jest przygotowana na kolejny skok.
I mówiąc to, skoczyła w kierunku kontenera. Odbiła się od jego powierzchni i wylądowała na ziemi, ocierając się z kurzu.
Spojrzał w dół i zebrał się w sobie, aby się unieść, ale jedynie przewrócił się i wypadł z poręczy, upadając na kontener z głośnym "łups". Na szczęście jednak w powietrzu okręcił się i spadł na cztery łapy, kończąc po chwili na ziemi u boku Bastet, kuląc się na ziemi z bólu.
— Nigdy... Więcej... Nie wejdę... Na dach.
Poklepała go łapą po głowie.
— Przynajmniej teraz docenisz mnie jako przeciwnika — mruknęła rozbawiona jego bolesnym upadkiem. — Prawda, że dachy są niezwykle urokliwe?
Spiorunował ją spojrzeniem, krzywiąc nos na jej dotyk na łbie. Jakby był jakimś dzieciakiem! Oburzające. Pozbierał się na łapy, krzywiąc z bólu, przygarbiając się przy tym.
— Są okropne! Nie lubię ich! Ugh... — wyrzucił z siebie całą swoją frustrację.
— I dlatego właśnie uwielbiam się po nich wspinać — zamruczała.
***
Tyle już księżyców żył w tym świecie, że powoli stawał się częścią tej całej społeczności. Radosnym krokiem przemierzał drogę w kierunku Kasztelana, aby nieco się zabawić. Ostatnio jego pewność siebie wzrosła, pomimo zawalenia misji ze znalezieniem Artura. Dostrzegając czyjeś znajome futerko, podbiegł do Bastet, szczerząc się jak głupi.
— Cześć, Bastet! Nie uwierzysz! Zostałem prawdziwym gangsterem! Duma mnie pochwalił! On! Jest ze mnie dumny, wiesz?
<Bastet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz