Wpatrywał się przerażonym spojrzeniem w córkę, która zaczepiła się o niego pazurami. Był zbyt zaskoczony, aby zareagować. Chociaż wiedział, że to wszystko jest po to, aby Azorek jej nie zabił za to, że ta z nim rozmawiała, tak sama świadomość bolała, tak jak rozdarte na powrót rany. I choć kiedyś twierdził, że byłby w stanie zabić swe dziecko, jeśli zwróciłoby się przeciwko niemu, to walka z wyrośniętą samotniczką dała mu popalić. Była w zdecydowanie lepszej formie od niego. Widać było, że miała nad nim przewagę, zwłaszcza że jego ciało było osłabione przez liche posiłki i ciągły ból. Odkąd wepchnięto go na arenę, wiedział, że był na straconej pozycji. Tu nie było mowy o wyrównanych szansach.
Bronił się niczym desperat, próbując odgonić nacierające ataki. Nie udawał, nie dawał jej forów. Bał się. Nie chciał czuć kolejnej fali bólu. Nie, gdy świadomość podpowiadała mu, że osoba przed nim nie była już jego córką, a zagrożeniem, które mogło odebrać mu życie. To powodowało, że strach coraz bardziej przejmował nad nim kontrolę i zmuszony był kąsać oraz wbijać pazury w ciało Betelgezy. Nie było to jednak umiejętne. Kocica była szkolona przez Bastet i doskonale o tym wiedział. Widział to w jej ruchach, w jej spojrzeniu. Mógłby przysiąc, że w pewnej chwili zamroczony przez ogarniającą go słabość, widział w niej swoją lewą łapę. Czuł, że jej matka byłaby dumna... Chociaż może nie w tym momencie. W końcu... miała go chronić, a nie zadawać mu ból.
— Ah! Proszę państwa! Księżniczka znowu sobie nie radzi! Każdy z nas jednak wie, że to pieszczoszek, a nie samotnik! Nic więc w tym dziwnego. Ałć! Ale to był cios! Mamy kolejną porcję świeżej krwi! — miauczał Melasa, gdy kotka położyła po sobie uszy i bez cienia widocznego zawahania wyłożyła przed swoim ojcem serię uderzeń - raz to wyrżnęła mu z łapy w policzek, tak, że aż z ust spłynęła mu krew, a raz przyłożyła mu z całej siły w bok, jakby miała zamiar pokruszyć mu żebra na małe kawałeczki. Przy każdym jej ruchu mina pozostawała kamienna, dając kocurowi przerażająco realne uczucie nienawiści płynącej z żył jego córki. Syknęła głucho, gdy dostała od czarnego kolejne z rzędu ugryzienie. Sącząca się z barku krew spowolniła jej następne ruchy, choć wciąż miała przewagę nad zbolałym i wymęczonym ojcem. Podcięła mu nogi łapami, licząc, że się przewróci.
— Niesamowita akcja! Widać, że młoda wdała się w Bastet! — komentował czarny, gdy Jafar upadł jak długi na ziemię, charcząc od krwi, która wypływała mu strumieniem z pyska. Nie był już w stanie nic zrobić. Ból wręcz paraliżował jego mięśnie. Zamknął oczy, oddychając z widocznym trudem, tak jakby kocica rzeczywiście pogruchotała mu żebra i czekał. Czekał na cios ostateczny, kończący ten teatr. Chociaż bardzo liczył na to, że on nie nadejdzie. Tłum krzyczał coraz głośniej "dobij go!", a Melasa nadawał jak katarynka, nakręcając ich tylko coraz bardziej.
— Betelgeza! Betelgeza! — tłum skandował w oczekiwaniu licząc, że kocica rzeczywiście dobije leżącego.
Kocica wskoczyła na niego, dodatkowo przygniatając go swoim ciężarem. Nieodparte nawoływania tłumu sprawiły, że chwyciła luźną skórę na jego karku, unosząc jego głowę do góry. Nie pozwoliła sobie na ani moment zawahania i zbliżyła pysk do jego ucha, by wyszeptać:
— Przepraszam za to, co teraz zrobię — gdy tylko wypowiedziała ostatnie słowo, na jej pysk wpełzł podły uśmiech, wyraźnie po to, by zmylić tłum.
I nie pozostawiając mu ani uderzenia serca na choćby przyjęcie tych słów do świadomości, cisnęła jego głową o zimną posadzkę, jakby co najmniej odbijała piłeczkę, a nie krzywdziła własnego rodzica.
Poczuł tylko ból, gdy nastała ciemność.
***
Gdy się obudził czuł się tak, jakby był wciąż ogłuszony. Świadomość wracała do niego z trudem. Słyszał jedynie pisk w uszach i odległe bulgotanie, jak gdyby tkwił pod wodą. Otworzył oczy, lecz świat był zamglony. Coś się poruszało. Jakieś cienie. Nie był jednak w stanie ich rozpoznać.
Dopiero po mijających uderzeniach serca, które zdawały mu się trwać wieczność, obraz do niego powrócił, tak samo jak dźwięki. Rozejrzał się powoli po otoczeniu i spostrzegł, że jego przebudzenie spowodowało niemałe poruszenie. Usłyszał "obudził się, będzie żyć", a zaraz potem jakiś uzdrowiciel zaczął go cucić klepaniem po pysku. Tak jakby mało już po nim dostał...
— No Księżniczko, tak tobą grzmotnęła, że trzy dni byłeś nieprzytomny. Już myśleliśmy, że po tobie.
Trzy dni?! Szczęka go rozbolała, więc jedynie się skrzywił i nic nie powiedział. Trzy dni... To dopiero było absurdalne. Jeszcze nikt go tak nie znokautował, by tak długo pozostawał poza światem realnym. A jego córka... Przypomniał sobie jej ostatnie słowa. Wiedział, że musiała to zrobić. Wiedział, ale jednak... Jednak świadomość tego była dla niego druzgocąca. Mogli w końcu udawać! Nie musiała potraktować go dosłownie w taki sposób! Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że nie był na siłach. A mimo to... Zrobiła to. Ku uciesze widowni jak i samego Białozora.
Gardło mu się ścisnęło. Walczył z trudem ze wzbierającymi łzami. Do jego uszu dotarło jak uzdrowiciel mówił komuś, że doznał wstrząsu mózgu, więc tak szybko się nie pozbiera jak sądzono. Tak... Czuł się dziwnie. Na szczęście nie stracił pamięci! Słyszał w końcu takie historie...
Kiedy uniósł głowę dojrzał Białozora. To z nim rozmawiał samotnik. Zapewne przybiegł tu czym prędzej, aby sprawdzić czy rzeczywiście żył.
Opadł łbem na zimną posadzkę i nawet nie spostrzegł kiedy odpłynął. Jednakże, gdy otworzył na powrót oczy obraz za kratami się zmienił. Nie było już Białozora i innych ciekawskich kotów, którzy do niego zaglądali. Dojrzał zamiast tego znajomą postać, kierująca ku niemu swe kroki. Wspomnienia z nie tak dawno odbytej walki sprawiły, że cofnął się jak najdalej w kąt, jak gdyby ciało wciąż znajdowało się na arenie, a nie w bezpiecznym schronieniu. Dalej czuł ból w głowie i zapach krwi, który ją oblepiał. Nie potrafił zapomnieć obrazów, które towarzyszyły mu podczas tamtego wieczoru. Bólu, który przypomniał o sobie ze zdwojoną siłą, gdy w końcu córka stanęła mu po raz kolejny naprzeciw.
Nic nie powiedział, nie wiedział po co przyszła. Wątpił, że to był ratunek. W tym stanie nie byłby w stanie nawet doczołgać się do wyjścia. Zakaszlał, ponieważ suchość w gardle dała o sobie znać i czekał. Czekał aż wyjawi mu swój cel wizyty.
<Córko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz