— Cynamonko — pieszczoch zwrócił się do kocicy, która zaczęła opowiadać maluchom o przygodach jakie je czekają, gdy tylko staną się na tyle duże, aby dołączyć do jego gangu. — Ufam, że wyszkolisz swoje młode odpowiednio. Słyszałem, że Bylica postarała się sprawić, abyś nie była bezbronna. Liczę, że przekażesz tę wiedzę swoim potomkom
— Oczywiście. — zapewniła kocura. Miała zamiar nauczyć każde ze swoich kociąt wiedzy, którą zdobyła od byłej Burzaczki i jej wnuczki. — Postaram im się przekazać całą zdobytą wiedzę, aby mogły tobie Jafarze w przyszłości przysłużyć się.
***
Leżała skulona pod kocem nad jednej z sof w salonie, cicho pokasłując. Mimo złożonej obietnicy Jafarowi, nie miała wpływu na to co przyniesie los. Nie była w stanie jej dotrzymać. Kos zaginął, a ślady po wielu sezonach w końcu doprowadziły stęsknioną matkę w żałobie, po stracie jednej z córek, do miejsca zwanego Poligonem, by po tylu księżycach rozłąki dowiedzieć się, że jej syn również jak liliowa pieszczoszka odszedł z tego świata w trakcie “treningu”. Została jej tylko czwórka kociąt, z czego losów Miedzi nie była pewna. Miała nadzieję, że szylkretka faktycznie dotarła bezpiecznie do Klanu Klifu i nic złego jej się nie przytrafiło po drodze. A reszcie swoich dzieci, Kremówce, Duszkowi i Hessonitowi zabroniła otwartego udziału w konflikcie gangów, nie chcąc już żadnego z swych dzieci stracić, bo to ona powinna pierwsza z nich wszystkich odejść na drugą stronę – oni mieli całe życie przed sobą.
Z każdym kolejnym dniem czuła się coraz gorzej, mimo że nie miała jeszcze 100 księżyców na karku. Każdy nawet najmniejszy krok sprawiał jej ból, a kaszel tylko przybierał na sile, a częstsze wizyty u weterynarza tylko uświadamiały ją, że naprawdę coś musi być nie tak.
Wciąż pamiętała jak jej pierwsza mentorka dobrze się trzymała oraz, że miała siłę ją trenować na stare lata. Być może Bylica tak naprawdę ją okłamała i wcale nie miała sto czternaście księżyców, kiedy się po raz pierwszy spotkały. Ona w jej wieku na pewno już nie byłaby w stanie skakać po drzewach, bo już nawet wdrapanie się na koci domek był wyczynem dla pieszczoszki.
Pewnego dnia porą zielonych liści po raz kolejny została zabrana do weterynarza. Znajoma dwunożna, która od małego dbała o zdrowie pieszczoszki ze smutkiem w oczach przyglądała się abisynce, gładząc ją ostrożnie za uchem, tak aby odwrócić jej uwagę od strzykawki, którą kobieta trzymała w drugiej ręce. Nawet nie poczuła ukłucia. Ostatnim co zapamiętała przed utratą świadomości, była jej dwunożna, która towarzyszyła jej do samego końca.
R.I.P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz